Reklama

“Chorwacki Messi” wraca z podkulonym ogonem. Losy Alena Halilovicia

Kacper Bagrowski

Autor:Kacper Bagrowski

19 lipca 2022, 16:23 • 10 min czytania 5 komentarzy

Alen Halilović miał być złotym dzieckiem chorwackiej piłki. Mówiono o nim „nowy Modrić”, mówiono „chorwacki Messi”. Już w wieku 16 lat wszedł z drzwiami do rodzimej ekstraklasy, a dwa lata później sięgnęła po niego Barcelona. I wszystko się posypało. Po ośmiu latach europejskich wojaży 26-latek z podkulonym ogonem wrócił do kraju. Jak i dlaczego to wszystko się zepsuło?

“Chorwacki Messi” wraca z podkulonym ogonem. Losy Alena Halilovicia

Historia Halilovicia to niezwykle przykładna opowieść o tym, jak NIE prowadzić kariery młodego piłkarza. Trzy główne czynniki, które zahamowały tę karierę? Wygórowane oczekiwania, nadmierne rozpieszczenie i toksyczny ojciec.

Alen Halilović – sylwetka. Zawsze miał być najlepszy.

– W wieku 16 lat wiedziałem, że nie mogę zagrać słabego meczu, Muszę być najlepszy. Muszę być doskonały. Nie mogę zawieść nikogo. Cały czas miałem to w głowie.

To słowa Halilovicia, które wypowiedział będąc w holenderskim Heerenveen. I mówią one bardzo dużo o jego młodości. Piłkarz urodził się w Dubrowniku, jednym z najpiękniejszych chorwackich miasteczek, położonym na południu kraju. Zbyt długo tam jednak nie zabawił, bo wraz z całą rodziną przeniósł się do stolicy kraju – Zagrzebia. Trafił do Dinamo, które już w wieku dziecięcym dostrzegło w nim prawdziwą piłkarską perełkę.

Reklama

Już w zespołach U-12 traktowano go wyjątkowo. Dostosowywano cały zespół tak, aby to mały Alen mógł prezentować się jak najlepiej. Mógł liczyć na specjalne przywileje dotyczące odpuszczania niektórych treningów czy regularnego chadzania na treningi seniorskiego zespołu Dinamo. Był prawdziwym oczkiem w głowie rodziny Mamiciów, która pociągała za sznurki w stołecznym klubie.

Wszyscy tak zachłysnęli się talentem Halilovicia, że postanowili przyspieszyć proces jego dorastania. Alen trafił do seniorskiego Dinamo prosto z zespołu do lat 17. Władze klubu stwierdziły, że nie ma na co czekać. W wieku 16 lat, we wrześniu 2012 roku, zadebiutował w barwach klubu z Zagrzebia w derbach z Hajdukiem Split. W Chorwacji nie da się wrzucić piłkarza na głębszą wodę. Został najmłodszym piłkarzem w historii klubu, rozgrywając swój premierowy mecz w wieku zaledwie 16 lat i 101 dni. Niecałe dwa tygodnie później strzelił swojego pierwszego gola. Również jako najmłodszy gracz w historii.

Wszystko działo się bardzo szybko. Pod koniec sezonu dostał powołanie do reprezentacji Chorwacji, w której zadebiutował 10 czerwca 2013 roku, osiem dni przed swoimi siedemnastymi urodzinami, w meczu z Portugalią. Czy powołanie do reprezentacji dostał w normalnym trybie? Oczywiście, że nie. Rodzina Mamiciów zaczęła rozpuszczać plotki, jakoby Alen miał wahać się czy grać dla Chorwacji, czy dla Bośni i Hercegowiny – jak jego ojciec. Tak naprawdę w rodzinie Haliloviciów nigdy takiego dylematu nie było, ale HNS wystraszył się perspektywy utracenia potencjalnej supergwiazdy. Powołanie i debiut nastąpiły natychmiastowo.

Wyprowadzka

Pomijając całą otoczkę warto dodać, że Alen Halilović naprawdę potrafił grać w piłkę. Porównania do Messiego czy Modricia nie były kompletnie od czapy. Z Argentyńczykiem łączył go identyczny wzrost i pewnego rodzaju zachowania boiskowe. Trenerzy piłkarza z juniorskich czasów często mówili, że widzą w nim właśnie pierwiastek Messiego. A on starał się to udowadniać. Do statusu legendy w klubie urósł jego występ przeciwko Rijece, gdzie odwrócił losy spotkania dwoma pięknymi golami.

Reklama

W 2014 roku zaczęło przymierzać się więc do sprzedaży piłkarza. Już rok wcześniej klub był już dogadany z Tottenhamem. Do Premier League miało trafił dwóch piłkarzy – Tin Jedvaj i Alen Halilović. Dinamo miało zarobić na tym 10 milionów euro. Miało, bo do transakcji ostatecznie nie doszło. Pierwszy trafił wtedy do Rzymu, drugi został w Zagrzebiu jeszcze na rok.

Kto stanął wówczas na drodze do transferu? Ojciec piłkarza – Sejad Halilović. Czarny charakter tej opowieści. Nie zgadzał się on na plan londyńskiego klubu, który chciał najpierw umieścić jego syna w akademii. Ojciec-menadżer chciał w kontrakcie zapisać gwarancję określonej liczby występów w pierwszym zespole. Na to nie przystał Tottenham.

Ostatecznie młody piłkarz w lipcu 2014 roku przeniósł się do Barcelony, a klub zapłacił za niego dużo mniej, niż oczekiwano w Zagrzebiu – 2,2 miliona euro. Doprowadziło to do pogorszenia relacji między rodzinami Mamiciów i Haliloviciów. W barwach Dinamo rozegrał 61 meczów, w których strzelił 8 goli i zanotował 4 asysty.

Sejad Halilović

Ojciec piłkarza często mieszał się do kariery syna. Chciał mieć nad nią pełną kontrolę i wycisnąć dla siebie tyle pieniędzy, ile tylko się da. Były reprezentant Bośni i Hercegowiny przeniósł się do Katalonii wraz z całą swoją rodziną, a przy negocjacjach kontraktu Alena wynegocjował, że jego dwaj pozostali synowie – Dino i Damir będą grali w juniorskich zespołach Barcelony.

W Hiszpanii manipulować klubem było jednak już dużo trudniej. W tutejszych strukturach nie było już żadnego członka rodziny Mamiciów. Wbrew żądaniom ojca, Alen został umieszczony w kadrze rezerw Blaugrany i przez cały sezon tylko raz wystąpił w pierwszym zespole. To rozwścieczyło Sejada. Zaczął publicznie mówić, że klub blokuje talent jego syna, który mógłby już spokojnie grać w pierwszym zespole Barcelony.

Czy naprawdę tak było? Cóż, nie do końca. W Barcelonie zaczęło wychodzić na jaw, że młody Chorwat ma jednak pewne ograniczenia. Być może nie jest aż tak wielkim talentem, za jaki go uznawano. Nikt już nie dobierał taktyki specjalnie pod niego, nikt nie bał się zdjąć go z boiska, gdy zawodził. Skończył się klubowy parasol ochronny. Sam piłkarz, będąc niezwykle rozpieszczonym, nie był w stanie pogodzić się z decyzjami trenerów. Zwyczajnie opuścił kraj zdecydowanie za szybko.

Napięcie wzrosło jeszcze bardziej, gdy Halilović senior zaczął ingerować w treningi syna. Ojciec zatrudnił Alenowi osobistego trenera piłki nożnej, który miał zupełnie odmienne podejście i wizję na futbol. Zupełnie nie zgadzało się to z DNA Barcelony. Nierzadko Sejad zabierał syna z treningów La Masii tylko po to, aby mógł odbyć on prywatną sesję ze swoim osobistym szkoleniowcem. To nie miało prawa się udać, dlatego też Katalończycy zdecydowali się na wypożyczenie piłkarza.

Wybór padł na Sporting Gijon, do którego Alen trafił mimo wyraźnych sprzeciwów ojca. Ten do samego końca starał się zablokować ten ruch twierdząc, że to zbyt prymitywne miejsce dla jego syna. Ostatecznie jednak do wypożyczenia doszło, a to okazało się być strzałem w dziesiątkę. Halilović odżył, w 37 meczach strzelił 5 goli i zanotował tyle samo asyst. Pomógł klubowi utrzymać się w lidze. Dla Barcelony było to jednak za mało. Postanowiono pozbyć się go na stałe.

Europejska tułaczka

Halilović mógł zostać w Hiszpanii. Nawet bardzo tego chciał. I było już naprawdę blisko, aby to się ziściło. Kto zatrzymał transfer piłkarza do Valencii? A jakże, jego ojciec! Nie mogąc pogodzić się z decyzją Barcelony zażądał prowizji w wysokości 50% opłaty transferowej, co przyniosłoby mu około 2,5 miliona euro zysku. Widząc ten zapis Valencia błyskawicznie wycofała się z transferu, a wiele innych klubów zniechęciło się do toksycznej rodziny Haliloviciów.

Ostatecznie za plecami ojca udało się dopiąć transfer do niemieckiego Hamburga. Trafił tam za nieco ponad pięć milionów euro. Zaczął dobrze – przywitał się z klubem golem w debiucie, wystąpił w kilku meczach Bundesligi. A potem nastąpiła zmiana trenera. Markus Gisdol preferował dużo bardziej defensywne ustawienie i nie widział Halilovicia w swoim zespole. Łącznie w barwach tego klubu wystąpił siedmiokrotnie i udał się na średnio udane półtoraroczne wypożyczenie do Las Palmas.

Po tym okresie Hamburg chciał oddać piłkarza za darmo i sensacyjnie zgłosił się po niego… Milan. Ten ruch wywołał sensacje nawet w ojczyźnie piłkarza, gdzie powoli przestawano wierzyć w jego talent. Włoski klub był ostatnim dużym przystankiem w karierze Chorwata. Ten nie zadebiutował jednak nawet w Serie A. Uzbierał niecałe 60 minut w Lidze Europy, w tym dwukrotnie przeciwko Dudelange. Nie wiadomo, po co Włosi sięgnęli po Halilovicia. Był to jeden z ostatnich transferów chińskich władz klubu, a dla nowych właścicieli Chorwat stał się „gorącym ziemniakiem”, którego chciano pozbyć się za wszelką cenę.

Były więc wypożyczenia – do Standardu Liege, potem do Heerenveen. Nigdzie nie zaprezentował się jednak na tyle dobrze, aby zagrzać sobie miejsce na stałe i przekonać do siebie włodarzy klubów. Jego umiejętności okazywały się niewystarczające, a pojedyncze przebłyski to było za mało. Do tego dochodziło ogromne ego i dziecinne zachowania samego piłkarza, na które skarżono się w klubach. Nie był też tytanem pracy, czym zraził do siebie Gennaro Gattuso.

Na wszystkie pytania dotyczące tego, dlaczego nie poszło mu w poprzednim klubie, Halilović odpowiadał w podobnym stylu. W 2018 mówił:

– Byłem młody i było mi bardzo trudno się przebić. Zwłaszcza w takim klubie jak Barcelona. Ale doświadczenie zebrane właśnie w Barcelonie, Sportingu czy Las Palmas dużo mi dało.

I gdy w 2020 roku piłkarz przyjechał do Rijeki aby odbudować swoją karierę w kraju, niespodziewanie podjął ostatnią próbę jej reanimacji. Kilka dni przed podpisaniem kontraktu z klubem zgłosiło się do niego Birmingham City, a piłkarz bez słowa wyjaśnienia opuścił kraj i udał się do Anglii. Chorwaci byli zdumieni, ale i dość wyrozumiali dla swojej niegdysiejszej perły.

Jak można się było spodziewać – Wielkiej Brytanii Halilović nie podbił. Ani w Birmingham, ani w Reading. Dawał sygnały, miał przebłyski dawnej formy, ale na dłuższą metę nie był w stanie przekonać do siebie kogokolwiek. Pozostał powrót do kraju.

Rijeka

Opowieść o Alenie Haliloviciu kończy się w Rijece, z którą podpisał kontrakt 6 lipca. Dlaczego wybór padł akurat na ten klub? Rijeka uznawana jest za miejsce, które pozwala reanimować kariery chorwackich „złotych dzieci”, którym nie za bardzo udało się w ligach zagranicznych. Przykładami z ostatnich lat mogą być chociażby Andrej Kramarić, Robert Murić, Antonio Colak czy ostatnio Josip Drmić. Nadzieję na podobny scenariusz w swoim przypadku ma także Halilović.

Transfer ten budzi jednak też spore oczekiwania w mieście.

– Halilović to największy zmarnowany talent chorwackiej piłki, ale wszyscy znają jego wartość i pamiętają, co robił w Zagrzebiu. Wiadomość o jego transferze została przyjęta z dość dużą rezerwą, ale także z równie dużą nadzieją. Mimo wszystko oczekiwania wobec niego są wysokie – jest bowiem uważany za jeden z największych transferów w historii Rijeki. Ma być dominującą postacią w pierwszej jedenastce, motorem napędowym zespołu i człowiekiem odpowiedzialnym za kreatywność w ofensywie. W Rijece oczekuje się, że będzie po prostu przerastał rywali – opowiada nam Dario Cvitković, dziennikarz portalu Rijeka Danas.

– Liga chorwacka bardzo rozwinęła się w ciągu ostatnich kilku sezonów. Wielu piłkarzy, którzy wyjeżdżali z kraju jako juniorzy wraca tu, aby się odbudować. Bo poziom nie jest już tak niski jak kiedyś. Halilović jest jednym z takich przypadków. Rijeka to dla niego dobre miejsce. Od klubu zawsze oczekuje się walki o trofea, ale ani zarząd, ani kibice nie mówią o tym jako o konieczności. Znają swoje miejsce w szeregu. Rijeka zbudowała najnowocześniejszy ośrodek treningowy w Chorwacji i właśnie to zaraz obok stosunkowo niskiej presji może naprawdę pomóc graczom w skupieniu się na grze i odbudowie – dodaje Cvitković.

Okazji do wykazania się może być dużo. Rijekę czeka bowiem gra na trzech frontach – liga, puchar, oraz Liga Konferencji Europy. W klubie liczą, że uda im się awansować do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Ich rywalem w drugiej rundzie eliminacji będzie szwedzkie Djurgardens.

Debiut w nowych barwach Halilović ma już za sobą. Zagrał 19 minut w ligowym spotkaniu z Sibenikiem, trudno jednak nazwać ten debiut udanym. Czy zjadła go trema? Być może. Zaliczył dziewięć kontaktów z piłką, z których pięć skończyło się stratą. Wszyscy mają nadzieję, że są to jednak złe miłego początki.

– Podpisał kontrakt do 2024 roku i mamy nadzieję, że Rijeka będzie miejscem, w którym wszyscy będą świadkami odrodzenia się kolejnego feniksa. On sam będzie miał czas, aby tego dokonać. Jego umiejętności nie da się zakwestionować. Wszystko siedzi w jego głowie, tu chodzi o psychikę. To jest jego największy problem. Jeśli skupi się na grze i woli uzasadnienia przydomka „chorwacki Messi”, to Rujevica będzie mogła wskrzesić kolejny talent chorwackiego futbolu – kończy dziennikarz Rijeka Danas.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

fot. Newspix

Rodem z Wągrowca, choć nigdy nie pokochał piłki ręcznej. Woli tą kopaną, w wydaniu polskim i chorwackim. Student dziennikarstwa, który lubuje się w felietonach i reportażach. Miłośnik absurdu i Roberta Makłowicza.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

5 komentarzy

Loading...