To najmłodsza lekkoatletyczna konkurencja. A także taka, która podczas ubiegłorocznych igrzysk przyniosła nam być może najwięcej radości. Polacy zostali w końcu niespodziewanymi mistrzami olimpijskimi w mieszanej sztafecie 4×400. W trakcie mistrzostw globu w Eugene będą chcieli potwierdzić, że nie zostali nimi przypadkowo.
Krótka historia
Rywalizacje drużyn mieszanych czy też mikstów oczywiście nie są obecne wyłącznie w lekkiej atletyce. To trend, który przelewa się przez cały świat sportu. Konkurs mikstów pojawił się ostatnio choćby w skokach narciarskich na zimowych igrzyskach. O medale w mikście rywalizowali też pływacy podczas ostatnich wielkich imprez.
Wspomnieć możemy też o tenisie ziemnym, stołowym czy badmintonie. Generalnie – wprowadzenie sztafety mieszanej na lekkoatletyczne stadiony nie było niczym spektakularnym i rewolucyjnym. Ale wciąż mówimy o zdecydowanie najmłodszej z lekkoatletycznych konkurencji, takiej, która rok temu w Tokio dopiero zadebiutowała na igrzyskach.
Kiedy jednak bieg 4×400 sztafet mieszanych mogliśmy oglądać w oficjalnej ogólnoświatowej imprezie po raz pierwszy? W 2017 roku. Wtedy odbyły się World Athletics Relays, czyli swego rodzaju mistrzostwa świata sztafet. Dwa lata później rywalizacja ta zadebiutowała na jeszcze większej scenie, czyli mistrzostwach globu na stadionie w Dausze. I do tamtego momentu warto na chwilę wrócić.
Justyna jest szybka, ale nie aż tak szybka
Wiktor Suwara, Rafał Omelko, Iga-Baumgart-Witan oraz Justyna Święty-Ersetic – taki skład polska reprezentacja wystawiła na finał w Dausze. Aleksander Matusiński dokonał jednak jednej, zasadniczej roszady. Na drugiej zmianie posłał do boju Rafała Omelko, kiedy cała reszta finalistów ustawiła w blokach startowych sprinterki.
To oczywiście spowodowało, że Biało-Czerwoni zyskali sporą przewagę nad resztą stawki. Baumgart-Witan – z racji, że rywalizowała z koleżankami po fachu – ją mniej więcej utrzymała. Ale już na ostatniej zmianie Justyna Święty-Ersetic stanęła w szranki ze sprinterami. No i cóż, Michael Cherry bez większych problemów ją dogonił, a potem odstawił na kilkadziesiąt metrów.
W ślad za Amerykaninem poszło jeszcze trzech zawodników (strata pozostałych do Polski była zbyt duża), dlatego ostatecznie polskiej sztafecie mieszanej przypadło piąte miejsce. Był to niezły występ i można tylko było się spierać, czy nasz manewr z nietypową kolejnością na zmianach się opłacił, czy też nie.
Pewne było za to, że tamten bieg oglądało się bardzo dobrze i zdał egzamin na ważnej imprezie. Pewne wątpliwości miał jednak Michael Johnson, jeden z najlepszych sprinterów lat 90., który zaznaczył, że sztafeta 4×400 w mikście to kolejny punkt i tak bardzo już napiętego programu lekkoatletycznego.
Były rekordzista świata na 400 metrów miał trochę racji. Bo faktycznie najlepsi czterystumetrowcy – siłą rzeczy – nie mogli się rozdwoić. Dlatego w niektórych przypadkach rezygnowali z udziału w sztafecie mieszanej na rzecz klasycznej sztafety oraz startu indywidualnego. Mogliśmy to dostrzec podczas igrzysk olimpijskich w Tokio.
Mistrzowie olimpijscy
Sukces naszej sztafety mieszanej w Tokio był o tyle niespodziewany, że wątpiliśmy nieco w możliwości męskiej części zespołu. Każdy wiedział, że z Natalią Kaczmarek czy Justyną Święty-Ersetić trzeba się liczyć. Ale już Karol Zalewski miał nieco gorszy okres, a Kajetan Duszyński był niemal debiutantem na wielkiej, lekkoatletycznej scenie.
Inne podejście reprezentowali jednak sami zainteresowani. Marek Rożej, jeden z dwóch trenerów drużyny mieszanej (obok Aleksandra Matusińskiego), mówił nam, że zdawał sobie sprawę z jej medalowego potencjału.
– Już od MŚ w 2019 roku wierzyliśmy w jej [sztafety] spore możliwości. Wydawało nam się nawet, że może być jeszcze mocniejsza niż sztafety damskie czy męskie. Szczególnie że w nich konkurencja na świecie od zawsze była zawsze bardzo duża. Kiedy zatem chłopcy zaczęli na treningach biegać naprawdę szybko, mocno nastawiliśmy się na miksta – opowiadał.
Ostatecznie twarzą sukcesu w Tokio był nie kto inny jak “Kajetano Kapitano”. To on biegł na ostatniej zmianie, to jego umiejętności zdecydowały o tym, że zdobyliśmy złoty medal. Bo przecież na ostatniej prostej znalazł się tuż obok Holendra, Amerykanina i Dominikańczyka. Gdyby wypadł gorzej, nasza sztafeta skończyłaby bieg bez medalu.
Trzeba jednak jasno sobie powiedzieć – Polska nie zdobyłaby złotego medalu, gdyby…. Stany Zjednoczone pokazały więcej pokory. I uwierzyły, że ktoś będzie w stanie ich zaskoczyć.
Duszyński mierzył się z Vernonem Norwoodem, a nie Michaelem Normanem czy Michaelem Cherrym, zawodnikami zdolnymi biegać poniżej 44 sekund. Polki natomiast nie miały obok siebie Allyson Felix, Athing Mu (potem wystąpiły w sztafecie 4×400 kobiet) czy nawet Quanery Hayes, a Kendall Ellis oraz Kaylin Whitney – wciąż mocne zawodniczki, ale w szczycie formy biegające powyżej 50 sekund.
Reasumując: jeśli w Eugene Amerykanie wystawią na rywalizację sztafet mieszanych najmocniejszy możliwy skład, innym reprezentacjom najpewniej pozostanie walka o srebro. Tak to po prostu działa. Nie oszukasz przepaści w życiówkach poszczególnych zawodników.
No chyba, że któryś ze sprinterów z USA zgubi w finale pałeczkę.
Co czeka nas w Eugene?
Co tu zatem dużo gadać – powtórzenie sukcesu z Tokio będzie piekielnie trudne. Nawet mimo tego, w jak wysokiej dyspozycji znajdują się Natalia Kaczmarek czy Justyna Święty-Ersetic. Bo owszem, Polki są w stanie w pojedynczych biegach dotrzymać kroku najlepszym Amerykanom, a nawet je wyprzedzić (co pokazał Memoriał Janusza Kusocińskiego, gdzie Kaczmarek pokonała Felix).
Ale już żaden z naszych czterystumetrowców nie biega na poziomie finału olimpijskiego czy finału mistrzostw świata. Najlepszy czas Zalewskiego z tego roku to 45.38, a Duszyńskiego 45.94. A żeby liczyć się na świecie, trzeba raczej regularnie schodzić poniżej granicy 45 sekund.
Inna sprawa, że duet Polaków, który prawdopodobnie zobaczymy w Eugene, pokazywał już, że w rywalizacji sztafet zyskuje “dodatkowe moce”. Pewne zmiany, odpowiednia taktyka, nastawienie – to wszystko mocne strony polskiej reprezentacji.
Jasne, może Stany Zjednoczone nie będą chciały dopuścić do kolejnej porażki i poślą do boju najlepszych z najlepszych. Ale Biało-Czerwoni wciąż powinni liczyć się w walce o podium.
Eliminacje MŚ w opisywanej w tekście konkurencji wystartują dzisiaj o 20:45. Finał jest przewidziany osiem godzin później – o 4:50 w sobotę.
Fot. Newspix.pl
Czytaj też:
- Eugene 2022, czyli mistrzostwa przejściowe. Polska lekkoatletyka wchodzi w fazę przemian
- Paweł Fajdek V? Polak w Eugene może przejść do historii
- Sprinterskie fajerwerki. Co w Eugene pokażą najszybsze kobiety świata?
- Fatalne warunki zakwaterowania i… kwadratowa bieżnia. Amerykanie się nie popisali
- Jak bardzo USA zdominuje lekkoatletyczne mistrzostwa świata?