Słowa „Paweł Fajdek” i „igrzyska olimpijskie” bardzo długo nie szły ze sobą w parze, ale Polakowi w Tokio w końcu udało się wywalczyć upragniony medal. W tym roku jednak wystąpi na imprezie, którą wręcz uwielbia. Którą w ostatnich czterech edycjach zdominował tak, jak żaden inny lekkoatleta nie potrafił w tym czasie zawładnąć „swoją” konkurencją. Paweł Fajdek niezmiennie od 2013 roku jest mistrzem świata w rzucie młotem. To już jest fenomenalny wyczyn, ale zawodnik Grupy Sportowej ORLEN ma o co walczyć w Eugene. Jeżeli zdobędzie medal – niezależnie od koloru – zostanie samodzielnie najbardziej utytułowanym polskim lekkoatletą w historii mistrzostw świata. Na ten moment dzieli to miano z Anitą Włodarczyk. W dodatku piąte złoto zapewni mu miejsce w elitarnym gronie kilkunastu zawodników, którzy minimum tyle razy zdobywali złoty medal światowego czempionatu.
Spis treści
CZTERY MISTRZOSTWA – WYCZYN PRAWDZIWYCH LEGEND
Napiszmy to od razu – już cztery mistrzostwa świata, to ogromny wyczyn. Jeżeli zerkniemy na listę sportowców, którzy dokonali podobnej sztuki – nie ma szans, byśmy znaleźli tam ludzi z przypadku. Wręcz przeciwnie, każdy z tych zawodników (lub zawodniczek) jest legendą w swojej konkurencji.
Przykłady? Proszę bardzo. Ezekiel Kemboi, który w latach 2009-2015 zdominował bieg na 3000 metrów z przeszkodami. Hicham El Guerrouj do dziś jest rekordzistą świata w biegu na 1500 metrów – a przecież wynik ten ustanawiał w 1998 roku. Przed nastaniem panowania Joshui Cheptegeia, a wcześniej Kenenisy Bekele, w biegu na 10 000 metrów rządził Haile Gebrselassie. Jest Allen Johnson, mistrz olimpijski z Atlanty w biegu na 110 metrów przez płotki. W skoku w dal najpierw dominował Ivan Pedroso, a po nim schedę objął Dwight Phillips. W trójskoku poprzednia dekada należała do Christiana Taylora. Same wielkie nazwiska lekkoatletyki.
Wśród pań, w konkurencjach indywidualnych mamy tylko osiem nazwisk, które cztery razy wywalczyły mistrzostwo świata. To między innymi Vivian Cheruiyot. Kenijka do czterech tytułów potrzebowała trzech imprez, gdyż w 2011 roku zdobyła złoto zarówno na 5000 jak i na 10 000 metrów. Liu Hong również posiada na koncie cztery tytuły mistrzowskie. Choć w bezpośredniej rywalizacji chodu na 20 kilometrów, pierwsza na mecie zameldowała się tylko dwukrotnie. W 2011 roku i dwa lata później Chinka przegrywała z Rosjankami. Dopiero później wprowadzenie paszportów biologicznych jako kontroli wykazało, że w „dokumentach” rosyjskich zawodników jedynymi poprawnymi danymi są ich nazwiska.
No i nie zapominajmy o naszej przedstawicielce – Anicie Włodarczyk. Zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN być może miałaby więcej tytułów, ale mistrzostwa świata w Dosze musiała opuścić z powodu kontuzji. Z tej samej przyczyny polskiej mistrzyni olimpijskiej nie zobaczymy w Eugene. Stąd przed Pawłem Fajdkiem otwiera się szansa pozostania samodzielnym liderem w kategorii najbardziej utytułowanych Polaków w historii mistrzostw świata. Aby osiągnąć ten cel… nie musi nawet wygrywać. O zwycięstwo będzie zresztą bardzo ciężko, ale pozwólcie, że do tego dojdziemy w odpowiednim czasie. W każdym razie, Paweł i Anita aktualnie posiadają cztery złote medale. Jeżeli w Eugene Fajdek skończy na podium, to on będzie pierwszy na liście najbardziej utytułowanych polskich lekkoatletów światowego czempionatu.
MINIMUM PIĘĆ ZŁOTYCH MEDALI – EKSKLUZYWNE GRONO
Jednak jeżeli Fajdkowi uda się zwyciężyć, to Polak znajdzie się w bardzo wąskiej grupie zawodników, którzy dokonali tej sztuki. Wśród mężczyzn, tylko dziesięciu sportowców udało się pięć lub więcej razy stanąć na najwyższym stopniu podium. Kobiety, które minimum pięć razy zostały mistrzyniami świata, tworzą jeszcze mniejsze grono, gdyż jest ich zaledwie siedem. Poniżej znajdziecie pełną listę zawodników z minimum pięcioma złotymi medalami mistrzostw świata, w kolejności od najbardziej utytułowanych.
- Allyson Felix 13 [złote] – 3 [srebrne] – 2 [brązowe]
- Usain Bolt 11-2-1
- Shelly-Ann Fraser-Pryce 9-2-0
- LaShawn Merritt 8-3-0
- Carl Lewis 8-1-1
- Michael Johnson 8-0-0
- Mo Farah 6-2-0
- Gail Devers 5-3-0
- Sanya Richards-Ross 5-2-0
- Siergiej Bubka 6-0-0
- Jeremy Wariner 5-1-0
- Jessica Beard 5-1-0
- Tirunesh Dibaba 5-1-0
- Natasha Hastings 5-1-0
- Kenenisa Bekele 5-0-1
- Lars Riedel 5-0-1
- Maurice Greene 5-0-0
Oczywiście, Paweł nie ma najmniejszych szans na to, by znaleźć się na szczycie tej listy. Wszystko przez konkurencję, którą uprawia. Przyjrzyjmy się pierwszej piątce zawodników, którzy wywalczyli najwięcej medali MŚ.
Najbardziej utytułowanym sportowcem mistrzostw świata w historii jest Allyson Felix. Legenda amerykańskich sprintów do tej pory zgromadziła na swoim koncie aż 18 krążków, z czego 13 złotych, 3 srebrne i 2 brązowe. Mistrzostwa świata w Eugene będą jej ostatnimi, zatem jeżeli wystartuje w sztafecie 4×400 metrów, ma spore szanse na dołożenie kolejnego krążka – najpewniej złotego.
Na drugim miejscu z 14. medalami znajduje się Usain Bolt. Najszybszy człowiek w historii 11 razy zostawał mistrzem świata. Dalej, z 11. zdobyczami znajdują się Shelly-Ann Fraser-Pryce i LaShawn Merritt. W tej kolejności, bo „Rakietowa Mamuśka” zdobywała mistrzowskie tytuły 9 razy, zaś Amerykanin o jeden raz mniej. Pierwszą piątkę zamyka Carl Lewis, który podobnie jak Merritt, może nazwać się ośmiokrotnym mistrzem świata.
Chyba dostrzegacie już tę zależność wśród multimedalistów. Na czele stawki znajdują się sami biegacze, którzy przez liczbę konkurencji mają o wiele więcej możliwości na dołożenie kolejnego złota. Oczywiście, wyczyn Usaina Bolta, który na trzech mistrzostwach kompletował hat-tricki złotych medali, budzi ogromny podziw. Jednak Paweł Fajdek siłą rzeczy potrzebował trzech kolejnych mistrzostw by zdobyć liczbę medali, którą Bolt przywoził z jednej imprezy.
Kolejna, istotna kwestia – w przypadku biegaczy, wiele z tych medali zostało zdobytych w sztafetach. I żebyśmy się źle nie zrozumieli – bardzo szanujemy te krążki, wszak sztafety są bliskie naszemu sercu. W końcu sami najbardziej liczymy na dobry występ Aniołków Matusińskiego, sztafety mieszanej 4×400 metrów, a nawet nadal mamy w pamięci znakomitą drużynę na 400 metrów mężczyzn – mistrzów świata z 1999 roku z Sewilli (po dopingowej wpadce Amerykanów). Jednak krążek wywalczony indywidualnie, to medal bardziej prestiżowy.
FAJDEK MOŻE PRZEJŚĆ DO HISTORII
Zatem pozwólcie, że jeszcze bardziej skrócimy listę siedemnastu nazwisk, którą przedstawiliśmy. Zawęźmy ją do tych, które zdobywały mistrzostwo na pięciu turniejach. Wówczas z listy odpada Usain Bolt, który przywoził najcenniejsze krążki z czterech mistrzostw. Pod tym względem Fajdek jest równy słynnemu Jamajczykowi. Nie łapie się też między innymi Carl Lewis, który zdobył złote medale na trzech imprezach. Choć usprawiedliwmy Amerykanina, że miał on utrudnione zadanie. Pierwsze edycje mistrzostw świata w których startował, były rozgrywane co cztery lata, nie co dwa, jak ma to miejsce obecnie.
W gronie „Pięć imprez +” zabraknie też takich nazwisk, jak Mo Farah czy Tirunesh Dibaba. Grono to tworzy bowiem zaledwie sześć osób. To Allyson Felix, która wracała ozłocona z siedmiu mistrzostw świata, a także LaShawn Merritt, Michael Johnson, Siergiej Bubka, Natasha Hastings i dyskobol Lars Riedel.
W szczególności ciekawy jest przykład Natashy Hastings. Owszem, była naprawdę dobrą biegaczką na 400 metrów, której rekord życiowy wynosi 49.84. Jednak w porównaniu do wielu innych zawodniczek, jej sukcesy i wyniki indywidualne nie robią wrażenia. Na krajowym podwórku Natasha nigdy nie była najlepsza. Nawet kiedy w 2007 roku ustanawiała wspomnianą życiówkę, trzy inne Amerykanki biegały szybciej od niej.
Jednak Hastings przez lata utrzymywała na tyle wysoką formę, że występowała w sztafecie 4×400 metrów kobiet na aż sześciu mistrzostwach świata… chociaż w samym biegu finałowym można było zobaczyć ją tylko dwa razy. Jako, że medale wręczane są również zawodniczkom, które reprezentują kraj w biegach eliminacyjnych, to Hastings jest pięciokrotną mistrzynią świata. W dodatku zdobyła złoto na pięciu różnych edycjach mistrzostw – choć nie z rzędu, bo po drodze wkradło się jedno srebro z 2015 roku z Pekinu. Jak na złość, akurat wtedy wystartowała w biegu finałowym… Mimo wszystko, taka liczba medali to wyczyn, którego nie pobije 99% lekkoatletów, choć nie oszukujmy się – indywidualnie wielu z nich jest lepszych od Hastings.
Stąd pozwolimy zastosować sobie jeszcze jedno kryterium. Poszukajmy na tej liście lekkoatletów, którzy przywozili mistrzostwo świata z minimum pięciu edycji tej imprezy, ale za każdym razem zdobywali je w konkurencji indywidualnej.
Mamy tylko trzy takie przypadki w historii. To Siergiej Bubka – nie bez kozery nazywany Carem Tyczki. Ukrainiec w trakcie kariery aż sześć razy stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata… przy czym bardzo prawdopodobne, że ta sztuka udałaby mu się częściej. Otóż z perspektywy śrubowania tego rodzaju rekordu, napotkał na ten sam problem, co Carl Lewis. W latach osiemdziesiątych, kiedy Bubka reprezentował jeszcze ZSRR, zmagania o miano najlepszych lekkoatletów na świecie odbywały się co cztery lata. Stąd w wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że skoczkowi, który aż 35 razy ustanawiał rekord świata, przepadły dwie szanse medalowe.
Podobnych kłopotów nie miał Lars Riedel. Niemiecki dyskobol wręcz zdominował tę konkurencję w latach dziewięćdziesiątych. Mógł nazywać się najlepszym zawodnikiem na świecie od 1991 aż do 1999 roku, kiedy dość niespodziewanie przegrał z Anthonym Washingtonem oraz… swoim rodakiem, trzydziestodziewięcioletnim weteranem i rekordzistą świata – Jurgenem Schultem. Jednak dwa lata później, w Edmonton, Riedel odzyskał tytuł po znakomitej walce z Virgilijusem Alekną. To był piąty i ostatni medal, który zdobył na imprezie rangi mistrzowskiej, choć sam dyskobol rzucał jeszcze do 2006 roku.
Lata dziewięćdziesiąte to również złote czasy Michaela Johnsona, który pierwsze złoto zdobył w Tokio w 1991 roku, zaś ostatnie w roku 1999 w Sewilli. Chociaż w przypadku jego indywidualnych występów, należy się drobna uwaga. W Japonii Amerykanin był najlepszy na 200 metrów. W późniejszych latach kariery bardziej kojarzony był z dwa razy dłuższym dystansem, i to właśnie na 400 metrów zostawał mistrzem w Atenach i Sewilli. Wciąż mówimy o mistrzostwach w występach indywidualnych, których zgromadził sześć, ale złożyły się na to dwie konkurencje.
W każdym razie, mówimy tutaj o wybitnych jednostkach. Paweł Fajdek, który uwielbia mistrzostwa świata, już zapisał się na kartach tej imprezy złotymi zgłoskami. Ale w sobotę o godzinie 21:00 polskiego czasu, będzie miał okazję dokonać rzeczy wielkiej, wręcz epokowej. Podobnymi osiągnięciami co Polak, już może pochwalić się zaledwie kilkudziesięciu lekkoatletów w historii. Jednak Fajdek, zdobywając pięć złotych medali na pięciu kolejnych mistrzostwach, może wskoczyć do tak elitarnego elitarnego sportowców, że można ich policzyć na palcach jednej ręki.
Ale przy okazji dodajmy, że warto będzie śledzić starty Shelly-Ann Fraser-Pryce, która również będzie miała okazję zdobyć indywidualne złoto na piątych mistrzostwach. I to nawet w tej samej konkurencji – biegu na 100 metrów. Do tej pory wygrywała sprint w Berlinie, Moskwie (zwyciężyła tam też na 200 metrów), Pekinie i Dosze. Czy zatem grupa pięciokrotnych mistrzów świata powiększy się od razu o dwóch nowych reprezentantów? My nie mielibyśmy nic przeciwko temu.
SREBRO TO TEŻ HISTORYCZY WYCZYN. POD JEDNYM WARUNKIEM…
Kiedy zastanawiamy się nad tym, jak Paweł może podejść do rywalizacji w Eugene, to radzilibyśmy mu, żeby odezwała się w nim dusza gracza komputerowego. Bo tak się składa, że każde miejsce na podium Fajdka, on sam będzie mógł potraktować jak kolejne osiągnięcie.
Wspomnieliśmy już, że jeśli zawodnik Grupy Sportowej ORLEN stanie na pudle – niezależnie od miejsca – to samotnie wysunie się na czoło najbardziej utytułowanych polskich sportowców, którzy występowali na lekkoatletycznych mistrzostwach świata. Do tej pory dzieli to miano z Anitą Włodarczyk, która również ma na koncie cztery złote medale (choć, w przeciwieństwie do Fajdka, nie zdobywała ich na czterech kolejnych mistrzostwach). Jeśli stanie więc na podium, śmiało będzie można uznać, że zadanie ukończył. Nawet jeśli – jak to w grach – na dwie, nie trzy gwiazdki.
Napisaliśmy też, jak wielką rzeczą będzie wywalczenie przez Pawła piątego złotego medalu. To już bez wątpienia zadanie na trzy gwiazdki. Najbardziej prestiżowe i najtrudniejsze. Bo Fajdek – wieloletni dominator w rzucie młotem – doczekał się znakomitego rywala. Mowa oczywiście o Wojciechu Nowickim, który od zeszłego roku udowadnia, że w kole wszedł na – nomen omen – najwyższe obroty.
Bilans ich bezpośrednich występów w trakcie całej kariery, zdecydowanie przemawia za Fajdkiem. Podczas wspólnych startów Fajdek aż 88 razy kończył konkurs na wyższej pozycji od Wojtka, który wygrywał z Pawłem 25 razy. Ale najbardziej liczy się to, co najświeższe. A aktualny stan polskiego rzutu młotem wygląda tak, że to Wojciech Nowicki jest mistrzem olimpijskim. To Nowicki rzuca w tym sezonie najdalej z całej reszty stawki. Wreszcie, bilans bezpośrednich rywalizacji obu Polaków w tym sezonie wynosi 4-2 na korzyść Nowickiego. Dlatego to on jest głównym kandydatem do złotego medalu.
Jednak jeżeli tak się stanie, a Fajdek zajmie drugie miejsce, to… będziemy świadkami kolejnej historycznej rzeczy, która do tej pory na mistrzostwach świata miała miejsce tylko raz. Chodzi o dwójkę naszych reprezentantów na dwóch najwyższych stopniach podium.
Ten jeden, jedyny raz miał miejsce w Berlinie w 2009 roku, kiedy w konkursie skoku o tyczce kobiet Anna Rogowska została mistrzynią świata, a Monika Pyrek (ex aequo z Chelsea Johnson) zajęła drugie miejsce. Prawdę powiedziawszy, Polki miały wtedy nieco ułatwione zadanie, gdyż z powodu kontuzji w stolicy Niemiec nie pojawiła się Jennifer Suhr – wicemistrzyni olimpijska z Pekinu oraz późniejsza mistrzyni z Londynu. Prawdziwa plaga dopadła też skoczkinie z Rosji. Swietłana Fieofanowa również nie skakała w Berlinie z powodu kontuzji. Julija Gołubczikowa – halowa mistrzyni Europy – złapała uraz na rozgrzewce.
Z kolei Jelenę Isinbajewą zgubiła pewność siebie. Caryca tyczki, która regularnie skakała powyżej pięciu metrów, zaczęła konkurs od wysokości 4,75. Jak spora to wysokość w kobiecej tyczce, niech świadczy fakt, że w obecnym sezonie tylko Sandi Morris udało się skoczyć wyżej. Zresztą ostatecznie w Berlinie 4.75 dało Ani Rogowskiej złoty medal. Isinbajewa rozpoczynając od niej zachowała się, jakby chciała zdobyć mistrzostwo jedną próbą. Ale wielka faworytka strąciła poprzeczkę, a następnie dwie kolejne, zawieszone na 4,80. Tym sposobem zakończyła finał na szarym końcu – w cieniu Rogowskiej i Pyrek, które znakomicie wykorzystały sprzyjające okoliczności.
Jeżeli Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki powtórzą wyczyn swoich starszych koleżanek, nikt nie będzie mówił o szczęśliwym zrządzeniu losu. To będzie pokaz dominacji, do której polski młot nas przyzwyczaił. Choć podkreślmy, że to nie będzie proste zadanie. Stawka bardzo się wyrównała. Obecnie na światowych listach aż sześciu młociarzy legitymuje się rzutami na odległość powyżej 80 metrów. Wprawdzie z oczywistych względów nie wystartuje Rosjanin Walerij Pronkin, który w tym roku rzucił 81.12 – drugi najlepszy SB, po 81.58 Nowickiego. Ale będą bardzo groźni Quentin Bigot, Daniel Haugh czy Eivind Henriksen – Norweg, który przedzielił Polaków na olimpijskim podium w Tokio. Do tego Bence Halasz czy Rudy Winkler… Uf, w Eugene polski młot naprawdę będzie musiał się napracować na znakomity wynik.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: