– Polskie drużyny są wręcz specjalistami w odpadaniu z każdym i na każdym etapie zmagań w europejskich pucharach – rzucił wyjątkowo zafrasowany Tomasz Kaczmarek na konferencji prasowej przed starciem Lechii Gdańsk z Akademiją Pandew. Klasyk klasyków, że na Starym Kontynencie nie ma już słabych drużyn. Mrok mroków, że w niedalekiej przeszłości ekipy z Ekstraklasy potrafiły dostawać bęcki od luksemburskiego Dudelange, islandzkiego Stjarnana czy estońskiej Levadii. Ale nawet upokorzenia mają chyba swoje granice.
Jeśli Lechia Gdańsk ma się za poważny klub, musi przebrnąć przez pierwszą rundę eliminacji do Ligi Konferencji. Nikt nie wymaga od biało-zielonych czterech zwycięskich dwumeczów, spektakularnego rajdu i wparowania do fazy grupowej tych najmniej prestiżowych uefowskich rozgrywek, ale w dobrym smaku byłoby wykorzystanie łaskawego losowania i niewyrżnięcie się na pierwszej lepszej przeszkodzie.
Szanuj rywala swego
Akademija Pandew nie jest żadnym potentatem w lidze macedońskiej, którą ranking UEFA plasuje na pięćdziesiątej trzeciej pozycji w Europie, tylko przed rozgrywkami z Czarnogóry i San Marino. Ba, w tamtejszej elicie drużyna finansowana przez legendarnego Gorana Pandewa gra dopiero od 2017 roku i do tej pory tylko dwukrotnie lądowała na podium tabeli.
- 2021/22: drugie miejsce w tabeli, dwanaście punktów straty do mistrza,
- 2020/21: siódme miejsce w tabeli, trzydzieści sześć punktów straty do mistrza
- 2019/20: siódme miejsce w tabeli, osiemnaście punktów straty do mistrza,
- 2018/19: trzecie miejsce w tabeli, dwadzieścia jeden punktów straty do mistrza,
- 2017/18: szóste miejsce w tabeli, czterdzieści dziewięć punktów straty do mistrza.
Do przedpokoju europejskich salonów drużyna z Macedonii wbiła się zaledwie raz i zaraz została z niego wykopana i wysłana w drogę powrotną – trzy lata temu przegrała 0:6 w dwumeczu z bośniackim Zrinjskim Mostarem. Pół roku temu zespół opuścił największy gwiazdor i najlepszy snajper – Martin Mircevski. Ktoś tam może kojarzyć Sasko Pandewa, trzydziestopięcioletniego młodszego brata Gorana Pandewa, ale raz, że najlepsze lata kariery ma już dawno za sobą, a dwa, że jego pozorna rozpoznawalność w piłkarskich kręgach wynika głównie z głośnego nazwiska brejdaka.
Tomasz Kaczmarek analizował, że „Akademija przeważnie stosuje defensywny system 1-5-4-1, broni dosyć nisko, ale ma trzech, czterech ciekawych i szybkich zawodników, którzy są w stanie wyrządzić krzywdę przeciwnikom”. O kim mowa? Może o Ousmanie Marongu, który potrafił zaliczyć dziesięć asyst w minionym sezonie ligi z półwyspu bałkańskiego? Albo o Dimitarze Mitrovskim, który błyszczał w młodzieżowych reprezentacjach Macedonii Północnej? Trudno powiedzieć, średnia wieku zespołu prowadzonego przez Gorge Stojczewa tylko trochę przekracza dwadzieścia trzy lata. To drużyna niedoświadczona, drużyna z kraju znacznie skromniejszego i uboższego piłkarsko niż Polska. Dość powiedzieć, że sam Stojczew rzucił, iż Lechia na co dzień rywalizuje w lidze z pierwszej dziesiątki kontynentu. Śmichy-chichy, żarty-żartami, głupota-głupotą, ale nawet w jego optyce figury Dawida i Goliata są w tym starciu wyraźnie zarysowane.
Niepewny faworyt
Przez cały ostatni tydzień sztab szkoleniowy biało-zielonych przypominał jednak piłkarzom, że „Lechia Gdańsk jako klub nigdy nie awansowała do kolejnej rundy w euro-pucharach”. Akademija Pandew nie ma obowiązku dygać na samą nazwę klubu z województwa pomorskiego. Dość powiedzieć, że po czwartej sile minionego sezonu Ekstraklasy oczekuje się po tym europejskim lecie nieporównywalnie mniej niż od Lecha Poznań, Rakowa Częstochowa czy Pogoni Szczecin. Lechia znalazła się w tym gronie trochę na doczepkę, trochę z drugiego szeregu. Funkcjonuje trochę poza głównym nurtem. Jeśli przewróci się na Macedończykach, kilkanaście godzin polamentujemy, napiszemy dwa krytyczne teksty, ale świat nie zadrży w posadach.
Choć – wiadomo – im dalej zabrną gdańszczanie, tym lepiej dla powagi polskiego futbolu, tym lepiej dla sytuacji w rankingu UEFA, który akurat w tym sezonie układa się dla nadwiślańskich drużyn wyjątkowo korzystnie i pozwala na przesunięcie się o kilka miejsc do przodu z niechlubnej dwudziestej ósmej lokaty.
Przed rokiem Śląsk Wrocław – startujący z identycznej pozycji wyjściowej – zaliczył przyzwoitą przygodę w eliminacjach Ligi Konferencji. Walnął cztery bramki estońskiemu Paide, huknął siedem goli armeńskiemu Araratowi, prowadził 2:1 po pierwszym meczu z izraelskim Hapoelem Beer Sheva, no i wykopyrtnął się dopiero po kiepskim i wstydliwym 0:4 w rewanżu, ale wcześniej pozostawił po sobie na tyle dobre – i przede wszystkim: ofensywne – wrażenie, że nikt nie pastwił się nad ostateczną porażką bandy Jacka Magiery. Czy tym razem możemy spodziewać się powtórki z ubiegłorocznej rozrywki?
Problem w tym, że tak naprawdę za bardzo nie wiemy, na co tę Lechię Gdańsk będzie stać. Skład właściwie się nie zmienił. Liderzy wciąż są ci sami. Niewykluczone, że do końca sierpnia coś w tej kwestii jeszcze drgnie – parę nazwisk odejdzie, parę nazwisk przyjdzie – ale jakoś trudno wyobrazić sobie, żeby do tego czasu biało-zieloni wciąż bili się w Lidze Konferencji.
Za nimi też drugi pełny obóz przygotowawczy pod okiem Tomasza Kaczmarka. Wiosną wyglądało to średnio. Od początku roku drużyna punktowała gorzej niż sześć innych ekstraklasowych zespołów i zatraciła impet z początków pracy trzydziestosiedmioletniego fachowca, który odświeżył klub po długiej kadencji Piotra Stokowca, ale też początkowo mógł czerpać z kapitału wypracowanego przez swojego poprzedniego ubiegłego lata. Teraz, już na dobre, zaczyna się nowy etap, w pełni samodzielna praca, którą będzie można uczciwie – od A do Z (albo od A do O, jak mawiał Franciszek Smuda) – rozliczać. Jaka będzie więc Lechia Gdańsk w europejskich pucharach? Oby zwycięska. No i byle tylko nie została kolejnym ekstraklasowym specjalistą od dostawania eurowpierdolu.
Czytaj więcej o Lechii Gdańsk:
- 11 – meczów bez wygranej w pucharach to passa rywali polskich klubów
- Kumbev: „Akademija Pandev gra bardzo ofensywnie. Tego oczekuje właściciel”
Fot. Newspix