2 lipca 2022 roku z pewnością nie wpisze się do kalendarza jako wielki dzień polskiego tenisa. 37 – to dziś liczba-klucz. Tyle zwycięstw z rzędu na swoim koncie miała Iga Świątek. Taka też była pozycja Alize Cornet w rankingu WTA. Po Wimbledonie ta druga z pewnością ulegnie zmianie, a ta pierwsza w najbliższym czasie już się nie powiększy. Iga doznała porażki, która w końcu musiała przyjść. Cornet – którą można nazwać pogromczynią faworytek – zagrała świetne zawody, zakończyła passę zwycięstw Świątek oraz oczywiście jej udział w Wimbledonie. Szkoda, ale dla Francuzki było to zwycięstwo w pełni zasłużone. Dodajmy, że chwilę wcześniej przegrała również Magdalena Fręch. I tak na początku turnieju cieszyliśmy się, że w turniejach gry pojedynczej kobiet i mężczyzn będzie grało aż siedmiu naszych reprezentantów, tak dziś, w trakcie grania trzeciej rundy singli, nie został nam już nikt.
Dzisiejszą przeciwniczką Igi Świątek była Alize Cornet. Gdybyśmy mieli wymienić główne atuty Francuzki, to byłyby doświadczenie, wszechstronność (w trakcie kariery wygrała 6 turniejów WTA w grze pojedynczej oraz 3 w deblu) oraz pewność siebie.
– Jeśli jest jakaś nawierzchnia, na której można ją pokonać, to sądzę, że jest to trawa. Mam nadzieję, że moje 15-letnie doświadczenie na tej nawierzchni okaże się pomocne. Jeśli jej seria ma zostać przerwana, może do tego dojść tu, na Wimbledonie – mówiła Cornet o Świątek w rozmowie z Le Figaro.
Rywalka Świątek najlepsze wyniki notowała na kortach ziemnych (co nie dziwi, w końcu pochodzi z Francji) oraz twardych. Ale przez lata startów w Wimbledonie, w 2014 roku potrafiła dojść do czwartej rundy turnieju. Dodajmy, że w deblowych zmaganiach zdarzało jej się grać z Polkami – Magdą Linette oraz Alicją Rosolską.
Był to pierwszy mecz, który Świątek i Cornet zagrały ze sobą w tourze. Być może 37 miejsce Alize w rankingu WTA nie robiło na nikim wrażenia, ale mimo wszystko nie należało lekceważyć francuskiej tenisistki. Tegoroczny Wimbledon już przyniósł nam kilka niespodzianek – zarówno w rywalizacji kobiet, jak i mężczyzn. Z turniejem pań pożegnały się między innymi Karolina Pliskova, Maria Sakkari czy Anett Kontaveit.
Kobiecy tenis w ogóle uchodzi za bardziej nieprzewidywalny pod względem wyników od męskiego odpowiednika. Tym bardziej należy docenić Igę Świątek za jej serię 37 zwycięstw z rzędu… ale też można było podchodzić do dzisiejszego spotkania z delikatnymi obawami. Cornet pod względem stylu wydawała się zawodniczką, która będzie pasować Idze. Jednak Francuzka w trakcie kariery nie raz udowadniała, że nie pęka w grze z wyżej notowanymi rywalkami. Aż 23 razy pokonywała zawodniczki z pierwszej dziesiątki rankingu WTA. Pod tym względem w szczególności pamięta zapewne 2014 rok, w którym aż trzykrotnie pokonała samą Serenę Williams. Z czego raz… w trzeciej rundzie Wimbledonu.
TRUDNY POCZĄTEK
Cornet przed meczem podkreślała, że odkąd Iga poprawiła własny serwis, pokonanie Polki stało się naprawdę trudnym zadaniem. I wydawało się, że na szybkiej, londyńskiej nawierzchni to właśnie serwis będzie kluczowym elementem do zwycięstwa. Tymczasem Świątek na początku spotkania niespecjalnie imponowała w tym elemencie. W dodatku popełniała masę niewymuszonych błędów. Przy zaledwie czwartym gemie, Polka miała ich na koncie aż jedenaście. Iga wiele razy posyłała piłki niezłe – ale jednak minimalnie niecelne. A Cornet po prostu robiła swoje. Grała spokojnie i zdobywała punkt za punktem i tak na tablicy wyników bardzo szybko widniał dość niespodziewany wynik 3:0 w gemach dla Francuzki.
We wspomnianym czwartym gemie Alize również kilkukrotnie wychodziła z niewyobrażalnych opresji. Wydawało się, że jeżeli tym razem obroni własne podanie, losy pierwszej partii będą przesądzone. Na szczęście dla Igi, trzecia próba przełamania rywalki okazała się skuteczna.
A później Iga pokazała, dlaczego jest najlepszą tenisistką na świecie, niepokonaną od trzydziestu siedmiu spotkań. 0:3 w plecy w gemach, nic się nie układa, masa popełnionych błędów? Dosłownie kilka minut później Świątek sprawiała wrażenie, jakby powyższe sytuacje na korcie w ogóle nie miały miejsca. Iga zaczęła grać, cóż, po prostu jak Iga. Świetnie poruszała się po korcie i cały czas wywierała presję na rywalce. Cornet przy takiej grze zaczęła się gubić, za bardzo kombinowała. Mecz się wyrównał, może nawet ze wskazaniem na Polkę. Pozostawało tylko pytanie, czy tenisistka z Raszyna zdoła odrobić dwa przełamania straty, które Francuzka wypracowała na początku spotkania.
Niestety, tak się nie stało i pierwszy set padł łupem Cornet. A nam pozostawało liczyć na to, że Świątek, która grała już na swoim, wysokim poziomie, po prostu zamęczy przeciwniczkę w kolejnych dwóch.
NIC Z TYCH RZECZY
Na początku drugiego seta wydawało się nawet, że Polka opanowała sytuację na korcie. Ale na dłuższą metę nic takiego nie miało miejsca. Iga miała problemy z wykończeniem, z kolei Cornet nie bała się wchodzić w nią w długie wymiany. Spokojnie dostosowała się do renomowanej Polki, tak jakby wiedziała, że Świątek prędzej czy później sama się sparzy. I niestety, zwykle tak to się kończyło. Ostatecznie Świątek popełniła aż 33 niewymuszone błędy. Jej rywalka zaledwie siedem. Po dobrym początku drugi set przebiegał tak, jak pierwszy się rozpoczął. Pod kontrolą Cornet, która od stanu 0:2 wygrała sześć kolejnych gemów. Totalna dominacja.
Jednak ciekawe jest to, że Iga… w zasadzie nie wyglądała na przeciwniczkę, która bardzo przeżyłaby tę porażkę. Oczywiście, to nie tak, że Polka skakała z radości. Pewnie ma do siebie mnóstwo pretensji o to, jak przebiegło dzisiejsze spotkanie. Ale wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby jednym z uczuć, które obecnie towarzyszą Idze Świątek była ulga. Bo tak naprawdę, ta porażka to nie koniec świata. Ona w końcu musiała nadejść. Polka przegrała z naprawdę wymagającą przeciwniczką, zawodniczką która nie znalazła się w trzeciej rundzie Wimbledonu przez przypadek. No i w końcu, przegrała tam, gdzie szansa na jej pokonanie była jednak największa. Czyli na trawie, o której cały czas powtarza, że niespecjalnie dobrze się na niej czuje. Jednak wielu fanów, już przyzwyczajonych do jej kolejnych zwycięstw, nie za bardzo chciało tego słuchać.
– Byłam w dobrej formie i wydaje mi się, że mogłabym grać lepiej, gdybym z mączki przechodziła na inną nawierzchnię. Trawa do przejścia jest naprawdę wymagająca – zwłaszcza dla kogoś, kto nie do końca rozumie, jak na niej grać. Ja nigdy nie ukrywałam tego, że jest mi na niej ciężko. Mam nadzieję, ze z doświadczeniem i z biegiem lat będzie mi coraz łatwiej rozgryźć tę nawierzchnię – mówiła po meczu w rozmowie z Tomaszem Lorkiem dla Polsatu Sport.
Teraz nastąpi reset. Nie tylko licznika zwycięstw. Przede wszystkim – reset psychiczny. W tym roku jest jeszcze trochę gry – tour przeniesie się na korty twarde, na których Polka czuje się znacznie lepiej. Polka dalej gra fenomenalny sezon i jedna porażka tego nie zmienia. I dalej może w tym roku dokonać rzeczy wielkich.
Iga Świątek – Aliza Cornet 0:2 (4:6,2:6)
FRĘCH NIE DAŁA RADY HALEP
Iga Świątek grała swój mecz na korcie numer 1, na którym wcześniej mierzyli się Alex De Minaur oraz Liam Broady. Ale jako że trzeci set nieco się obu panom przedłużał, mogliśmy się skupić na wydarzeniach, które miały miejsce na korcie numer 2. Tam druga z naszych rodaczek, Magdalena Fręch, grała z Simoną Halep. W ostatnich miesiącach sporo zmieniło się u Rumunki – byłej liderki rankingu WTA. Jej trenerem został Patrick Mouratoglou, słynny szkoleniowiec Sereny Williams. Ale ten ruch nie rozwiązał wszystkich problemów Halep. Podczas French Open, gdzie Rumunka odpadła w 2 rundzie rywalizacji, podczas meczu dostała ataku paniki. Sama zainteresowana twierdziła, że wówczas w ogóle nie mogła złapać oddechu.
Na londyńskich kortach Halep do tej pory prezentowała się naprawdę nieźle. Zwyciężczyni Wimbledonu z 2019 roku oczywiście była zdecydowaną faworytką dzisiejszego meczu. Ale wpadki innych zawodniczek uznawanych za pewniaczki, oraz poprzedni mecz Halep z Kirsten Flipkens pokazał, że przy dobrej grze Magda może nawiązać z nią walkę. Choć na początku nic na to nie wskazywało.
Halep grała prawdziwy koncert, wygrywając pierwsze cztery gemy spotkania. Wydawało się, że przy takiej grze była tenisowa jedynka WTA po prostu zmiecie Polkę z kortu w mniej niż godzinę gry. Halep świetnie serwowała i imponowała przygotowaniem kondycyjnym. Magda była bezradna na korcie, a trener Andrzej Kobierski mógł tylko oglądać poczynania swojej podopiecznej z nosem spuszczonym na kwintę.
Wtedy – dość niespodziewanie – Magda Fręch się przebudziła, doprowadzając nawet do przełamania słynnej rywalki. Magda zaczęła stosować skuteczną taktykę odsuwania Halep od kortu. I nagle okazało się, że Rumunka jest tylko człowiekiem. Że też może się pogubić i można grać z nią jak równy z równym. W meczu było sporo długich wymian i Polka potrafiła wyjść z nich obronną ręką. Niestety, Magdzie nie udało się odrobić strat z początku spotkania – pierwszego seta przegrała 4:6. Ale drugi zapowiadał się naprawdę interesująco, i Polka wcale nie była w nim skazana na porażkę. Pod warunkiem, że nie będzie popełniała prostych błędów i wytrzyma spotkanie pod względem fizycznym.
Niestety, pomimo tego że Magda starała się grać jeszcze agresywniej, to w drugiej partii nie ustrzegła się wielu błędów. Zawodniczka klasy Halep, która dobrze czuje się na trawie, skrzętnie wykorzystywała pomyłki młodszej Polki. Przez to drugi set był starciem bez historii. Fręch miała w nim momenty, jednak do pokonania Simony potrzeba było czegoś więcej, niż pojedynczych przebłysków. Ostatecznie Magda zdołała ugrać w nim jednego gema, cały mecz przegrywając 0:2 w setach. Szkoda, jednak Fręch i tak ma powody do zadowolenia biorąc pod uwagę swoją postawę w całym turnieju. W końcu pokonała w nim dwie wyżej sklasyfikowane rywalki – Camilę Giorgi oraz Annę Karolinę Schmiedlovą. Dziś ta sztuka się nie udała, ale porażka z taką zawodniczką jak Simona Halep wstydu nie przynosi.
Magdalena Fręch – Simona Halep 0:2 (4:6, 1:6)
Fot. Newspix