Przewaga własnego parkietu, brak największej gwiazdy w zespole rywali, a także powrót do gry Mateusza Ponitki. Reprezentacja Polski w koszykówce miała przed dzisiejszym meczem z Izraelem parę powodów do optymizmu. Łatwo na parkiecie jednak nie było – bo Biało-Czerwoni uporali się z rywalami dopiero w dogrywce (90:85). Najważniejsze jest jednak to, że zachowali szansę na awans do przyszłorocznych mistrzostw świata.
Tak jak bramki Lewego w Bayernie nie były nigdy jednoznaczne z tym, że w polskim futbolu dobrze się dzieje, tak wybór Jeremy’ego Sochana w drafcie NBA nie sprawiał, że powinniśmy zachwycać się sytuacją w polskiej koszykówce. Bo jedna jaskółka wiosny nie czyni – a kadra prowadzona przez Igora Milicicia w ostatnich miesiącach nie zachwycała.
Ba, polscy koszykarze po czterech meczach eliminacji do mistrzostw świata mieli na koncie tylko jedno zwycięstwo. I zajmowali ostatnie miejsce w swojej grupie. Za Niemcami (cztery triumfy) oraz Izraelem i Estonią (po dwa).
Nie było zatem innego wyboru – Biało-Czerwoni musieli wygrać w Lublinie z Izraelem. Porażka kompletnie wykluczała ich z gry na koszykarskim mundialu, czyli imprezie, która w 2019 roku była dla nas bardzo udana (Polska zajęła wysokie, ósme miejsce).
Co stało po naszej stronie? Izrael nie miał do dyspozycji Deniego Avdiji, swojej największej gwiazdy i gracza Washington Wizards. Do reprezentacji Polski wrócił natomiast – jak wspomnieliśmy – Ponitka, choć nie mogliśmy liczyć na Sochana, który obecnie siedzi na kwarantannie w Stanach (prawdopodobnie miał pozytywny test na covid), a lipcu będzie grał w lidze letniej NBA.
Męczarnie po obu stronach
Początek czwartkowego meczu przyniósł…. koszmarną ofensywę ze strony Izraela. Serio, przyjezdni po pierwszych siedmiu minutach mieli na koncie zaledwie trzy oczka. Ostatecznie udało im się jednak uniknąć kompromitacji, bo w końcówce kwarty ich gra uległa poprawie. Nam natomiast nie udało się wykorzystać okazji, aby odskoczyć rywalom, bo też ani nie graliśmy specjalnie skutecznie w ataku, ani nie dbaliśmy o dokładne rozegranie, notując sporo strat. Po inaugurującej odsłonie było 18:12 dla Polski.
W drugiej kwarcie z niezłej strony pokazał się Jakub Garbacz, który trafił trzy trójki w krótkim czasie. Najlepszym zawodnikiem nie tylko w polskim zespole, ale w ogóle na boisku, był jednak Mateusz Ponitka. Co tu dużo gadać – to gracz, który w meczach przeciwko europejskim średniakom, jest dla nas bezcenny. W jednym momencie przetnie linię podania i zaliczy przechwyt (w całym spotkaniu miał ich aż 6!). W drugim zablokuje zawodnika będącego pod koszem. Innym razem trafi trójkę z trudnej pozycji. Kapitan kadry był dzisiaj po prostu znakomity.
W dużej mierze dzięki niemu polska reprezentacja schodziła do szatni z prowadzeniem 42:36.
Oddech ulgi
Ponitka to jednak nie wszystko. W drugiej połowie nasi koszykarze wciąż notowali sporo strat i nie potrafili odskoczyć Izraelowi. Nie zachwycała szczególnie postawa naszych podkoszowych. Olek Balcerowski jeszcze parę miesięcy temu wyglądał na najlepszego zawodnika w polskiej kadrze, ale w tym meczu kompletnie sobie nie radził. Nie wykorzystywał swoich warunków fizycznych pod koszem (podobnie jak w przypadku Dominika Olejniczaka – czasami prosiło się, żeby “załadował z góry”), nie dawał specjalnie wiele w obronie. Kompletnie nie wyglądał na gracza, który jeszcze niedawno był zgłoszony do draftu NBA i liczył, że szczęście uśmiechnie się do niego w drugiej rundzie.
No i właśnie – Polacy grali przeciętnie, a Izrael wreszcie odżył. W czwartej kwarcie wyrównał stan rywalizacji, a potem wyszedł nawet na sześciopunktowe prowadzenie. Jak na to zareagowała ekipa Igora Milicicia? Najpierw piłkę stracił AJ Slaughter, a w kolejnej akcji faul w ataku popełnił Michał Sokołowski. To mogło oznaczać koniec meczu, ale na szczęście ostatnia minuta spotkania była w naszym wykonaniu bardzo dobra.
Ponitka przedostawał się na linię rzutów osobistych (trafił 3 z 4 oddanych tam rzutów), a Jarosławowi Zyskowskiemu nie zadrżała ręka w kluczowym momencie. Polak na parę sekund przed syreną końcową trafił arcyważną trójkę (na remis 78:78). Koszykarze Izraela zdążyli po przerwie na żądanie jeszcze oddać rzut na ewentualne zwycięstwo, ale na szczęście spudłowali.
Teraz Niemcy
To oznaczało dogrywkę. Ta była bardzo wyrównana, ale kiedy przyszło co do czego, bezcenny okazał się Slaughter, który wyprowadził nas na prowadzenie 85:82. Rywale już nie zdołali się po tym podnieść. Biało-Czerwoni triumfowali 90:85.
Tym samym Polacy zrównali się bilansem zwycięstw oraz porażek z Estonią oraz właśnie Izraelem (ale są od nich gorsi w małych punktach). W niedzielę czeka ich kolejny ważny mecz, z Niemcami. Ponownie – potrzebna będzie wygrana. Wygrana, która jednak nie zapewni nam bezpośredniego awansu na mistrzostwa świata, tylko do drugiej rundy eliminacji.
Czytaj więcej o polskiej koszykówce:
Fot. Newspix.pl