Reklama

Mecz trudniejszy, niż wskazywałby wynik. Świątek w drugiej rundzie Wimbledonu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 czerwca 2022, 17:28 • 5 min czytania 8 komentarzy

Pierwsze mecze bywają trudne. Zwłaszcza po zmianie nawierzchni. Tym bardziej, gdy od kilku tygodni nie występowało się w żadnym turnieju. A w ogóle wtedy, gdy wchodzi się na trawę, na której rozegrało się ledwie 12 seniorskich spotkań w ciągu swojej kariery, trwającej już ponad trzy sezony. Iga Świątek, mimo że walczyła z 252. w rankingu Janą Fett, wcale nie musiała więc mieć dziś łatwo. I nie miała. Choć wynik mógłby sugerować coś zupełnie innego.

Mecz trudniejszy, niż wskazywałby wynik. Świątek w drugiej rundzie Wimbledonu

Świetny początek

Polka wygrała 6:0, 6:3. Jeśli ktoś nie oglądał meczu, po spojrzeniu na rezultat pewnie wzruszy ramionami i pomyśli, że to kolejne spotkanie z tych, jakich Iga Świątek rozegrała w ostatnich miesiącach mnóstwo. W końcu to jej 36. zwycięstwo z rzędu, a po drodze wiele z rywalek ogrywała bez żadnej litości. Tak bardzo, że dla niektórych sukcesem było samo w sobie to, że nie przegrały 0:6, 0:6. Gdy jednak mecz się oglądało, dało się zauważyć, że nie było wcale tak łatwo, jak niektórzy pewnie tego oczekiwali.

Owszem, Iga przejęła inicjatywę właściwie od pierwszych piłek i początkowo grała tak, jak nas do tego przyzwyczaiła – kontrolując przebieg kolejnych wymian, rozrzucając rywalkę od jednego narożnika do drugiego. Starała się pozostać w ataku, spychać Fett do defensywy, ale przy tym zachować chłodną głowę. I to wszystko jej wychodziło, Janę z kolei zawodziły własne zagrania, szczególnie forehand. Choć całkiem nieźle serwowała, to gdy piłka była już w grze, nie potrafiła utrzymać przewagi. Już w drugim gemie meczu prowadziła 40:15, ale straciła cztery z rzędu punkty. A z nimi i własne podanie. W kolejnym miała break pointa, ale Świątek go obroniła, a potem wygrała i kolejne wymiany. Było więc już 3:0.

Reklama

Dalej właściwie nic się nie zmieniało. Fett pomagała Idze, choćby oddając kolejnego gema podwójnym błędem serwisowym. Owszem, w pojedynczych punktach potrafiła zagrać świetnie, ale zdecydowanie brakowało jej regularności. Widać było, że gdyby potrafiła zagrać kilka gemów na swoim najwyższym poziomie, to mogłaby Świątek faktycznie zagrozić. Nie dała rady jednak tego zrobić, więc seta przegrała, i to do zera. Z naszej perspektywy – wszystko szło w dobrym kierunku.

Zagubiona koncentracja

Wobec wszystkiego, co stało się w pierwszym secie, początek drugiego był bardzo zaskakujący. Iga zaczęła bowiem od oddania własnego serwisu i to po kilku prostych błędach. Rywalkę co prawda od razu przełamała z powrotem, ale tylko po to, by… ponownie zgubić podanie. To był okres, w którym Polka zdecydowanie męczyła się na korcie. Może wychodził brak doświadczenia na trawie, bo popełniała błędy, których na innych kortach zapewne by nie zrobiła.

Ona sama mówiła jednak przede wszystkim o braku koncentracji. Choć o trawie też wspomniała.

– Awans? Jestem zadowolona. To mój pierwszy mecz na trawie w tym sezonie. Na początku drugiego seta straciłam na chwilę skupienie, Jana to wykorzystała. Jestem zadowolona, że zdołałam wrócić. Dla mnie to nowe doświadczenie, próbowałam wykorzystać wszystko, nad czym pracowaliśmy. Zobaczymy, co będzie w kolejnych meczach. Trawa naprawdę bywa zdradliwa, a ja grałam na niej może 12 tygodni w swoim życiu. Ale atmosfera mnie motywuje, chcę tu zagrać dobrze i wykorzystać doświadczenie trenera – mówiła.

Koncentrację odzyskała zresztą w najlepszym możliwym momencie, przegrywała bowiem już 1:3 i 0:40 przy własnym serwisie. Obroniła jednak trzy break pointy, wygrała własne podanie, a potem – choć też nie bez problemów – poszła już po swoje. Fett jednak stawiała jej się do samego końca spotkania, grała zresztą dużo lepiej niż w pierwszym secie. Dawała sobie radę w dłuższych wymianach, utrzymywała piłkę w korcie, potrafiła też zaatakować, choćby z returnu.

Ostatecznie jednak – choć Igę postraszyła – wiele jej to nie dało. Od niewykorzystanych szans na prowadzenie 4:1 nie wygrała już nawet gema. A Polka zgarnęła pięć z rzędu. I zamknęła mecz.

Reklama

Spokojnie, rozkręci się

– O ile na Roland Garros czułam, że jest mało rzeczy, które – jeśli będę kontynuowała to, co robiłam w poprzednich turniejach – mogą mnie wybić z dobrej drogi, to tutaj jest trochę inaczej. Nadal staram się poznać trawę trochę lepiej i wybrać najlepszy, najbardziej efektywny sposób gry. To nie jest nawierzchnia, którą znam na wylot, jak mączkę, dlatego ja siebie nie traktuję tu jako faworytki, raczej staram się podejść do turnieju jako nowego doświadczenia i zrobić jak najwięcej, żeby w przyszłych latach było mi łatwiej grać na trawie – mówiła Iga przed turniejem.

CZYTAJ TEŻ: IGA ŚWIĄTEK FAWORYTKĄ WIMBLEDONU. CHOĆ MÓWI, ŻE NIEZBYT LUBI TRAWĘ

Nie zmienia to jednak faktu, że powszechnie jest uznawana za faworytkę. I przeszła właśnie pierwszy test. Ważny o tyle, że nie grając na trawie od roku – a jedynie trenując przez łącznie kilkanaście dni – awansowała do II rundy. A to wcale nie takie łatwe, gdy gra się z rywalką, o której wie się niewiele, a która w dodatku nie ma nic do stracenia. Szczególnie, gdy na ciebie patrzy cały tenisowy świat, otwierasz zmagania na korcie centralnym Wimbledonu drugiego dnia turnieju, a za sobą masz choćby serię 35. zwycięstw z rzędu (po meczu już 36., czym wyrównała wynik Moniki Seles z 1990 roku).

Presja w takiej sytuacji jest spora. A Iga sobie z nią poradziła.

Teraz powinno być jej już łatwiej. Zobaczyła, jak gra jej się na trawie po przerwie i pokazała, że potrafi sobie poradzić w trudnych momentach. W dodatku w II rundzie dostanie kolejną rywalkę spoza setki – w meczu dwóch zawodniczek z kwalifikacji wygrała 138. w rankingu WTA Lesley Pattinama Kerkhove z Holandii. Ona zresztą… kwalifikacji nie przeszła, do turnieju dostała się jako szczęśliwa przegrana po wycofaniu Danki Kovinić. Dla Igi powinna więc stanowić kolejny test, ale taki, który Polka powinna zdać bez większych trudów.

I dobrze, bo Idze potrzebne teraz takie spotkania, żeby rozkręciła się na kolejną część turnieju. Bo wierzymy, że to właśnie zrobi.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...