Jeszcze półtora roku temu używaliśmy słów jak “nadzieja” czy “potencjał”. Albo zdań jak: “kto wie, może zajdzie daleko”. Jeremy Sochan zadebiutował wówczas w reprezentacji Polski, pojawiając się w świadomości kibiców. Nie potrzeba było jednak wiele czasu, żeby zaczął pukać do NBA. Ani do tego, by stał się pewniakiem do występów na jej parkietach.
To już niemal rzeczywistość. W nocy z czwartku na piątek Polak zostanie wybrany w drafcie przez jeden z zespołów najlepszej ligi świata. Stanie się tym samym czwartym naszym reprezentantem w NBA – po Marcinie Gortacie (grał tam w latach 2007-2019), Macieju Lampe (2003-2006) oraz Cezarym Trybańskim (2002-2004).
Spis treści
Tak przedstawił się światu
O Sochanie pisaliśmy już w styczniu, kiedy powoli pojawiał się w przeddraftowych przewidywaniach ekspertów w USA. Wówczas typowano, że – jeśli w ogóle zgłosi się do gry w NBA – zostanie wybrany w okolicach 20. czy 30. numeru (jest ich 58).
Razem z naszym rozmówcą – Bronkiem Wawrzyńczukiem, skautem koszykarskim, który na talencie Jeremy’ego poznał się bardzo szybko, bo w 2017 roku – zastanawialiśmy się, co będzie kluczem do tego, aby Sochan faktycznie w NBA zagrał. – W dalszej perspektywie jestem zdania, że potrzebuje – tylko i aż – kilku dobrych meczów głębiej w sezonie. Jeśli wtedy obroni się swoją świetną dyspozycją i dojrzałością na boisku, pierwsza runda będzie naprawdę możliwa – mówił Wawrzyńczuk.
Teraz już wiemy, że Sochan wykonał swoją robotę znakomicie. I to mimo tego, że podczas turnieju March Madness jego zespół – Baylor University – wygrał tylko jeden mecz. Polski koszykarz pojawił się w świadomości mainstreamu, niedzielnych amerykańskich kibiców. Niektórym z nich przypominał nawet… Dennis Rodmana. W dużej mierze ze względu na zmieniający się kolor włosów, ale i styl gry.
Sochan w trakcie najważniejszego spotkania w swojej dotychczasowej karierze (z North Caroliną, ostatniego na uczelni) był energiczny, nieustępliwy, rzucał się po każdą piłkę, wchodził w przepychanki z innym zawodnikami. Podczas jednej z nich “doprowadził” zresztą do wykluczenia kluczowego zawodnika rywali, Brady’ego Manka, który zdzielił Polaka łokciem, co nie umknęło uwadze sędziów.
To sprawiło, że Jeremy Sochan – zanim w ogóle trafił do NBA – już wypracował sobie pewne grono hejterów. Aby się o tym przekonać, wystarczyło poprzeglądać komentarze fanów drużyny przeciwnej w social mediach. Ale oczywiście – większa część obserwatorów, w tym polscy kibice, była po prostu zachwycona jego grą.
Rodzina
Sochan jest zatem wyrazisty, nie ginie w tłumie. Także dlatego pełno go w ostatnich dniach również w zagranicznych mediach. Polak nie jest uważany za czołową gwiazdę draftu, nie ma najbardziej widowiskowego stylu gry, ale mimo tego redakcje jak “The Athletic” czy “ESPN” poświęciły mu osobne materiały. Jeremy udzielił też krótkiej rozmowy “BBC”, pojawiał się w nagłówkach brytyjskich “Sky Sports” (cytujemy: “Jeremy Sochan reprezentuje Wielką Brytanię w klasie 2022”) czy “The Sun” (“Brytyjski Dennis Rodman gotowy, żeby podbić NBA”) – i to akurat absolutnie nie jest przypadek.
Wyspiarze (którzy mają na ten moment tylko jednego gracza w NBA, OJ Anunoby’ego, od czwartego roku życia mieszkającego w USA) mogą patrzeć na niego w taki sam sposób, w jaki my patrzyliśmy swego czasu na piłkarzy o polskich korzeniach grających w kadrze Niemiec. I niejako podpinać się pod jego sukcesy – bo Sochan wychował się w okolicach Londynu, tam stawiał swoje pierwsze kroki na koszykarskich parkietach. Jakiekolwiek próby ze strony Wielkiej Brytanii, żeby przekonać koszykarza do reprezentowania ich barw, nie mogły się jednak skończyć powodzeniem.
Raz, że Sochan ma dwa obywatelstwa – polskie oraz amerykańskie, bo przyszedł na świat w Oklahomie (jego biologiczny ojciec, Ryan, był Amerykaninem, zginął w wypadku).
Dwa, że czuje się najmocniej związany z Polską i regularnie to podkreśla (choć od Anglii też się nie odcina, mówił o sobie, że jest “obywatelem świata”). – Moją ulubioną koszykarską przygodą jest gra dla polskiej reprezentacji. To zawsze zaszczyt – tak odpowiedział na jedno z pytań w procesie przeddraftowym.
Zanurzając się w pochodzenie Jeremy’ego – jego matka Aneta była koszykarką Polonii Warszawa, dziadek Juliusz (tak ma na drugie imię Jeremy) działał w środowiskach koszykarskich, choćby jako prezes WOZKosz, natomiast pradziadek Zygmunt grał w piłkę dla Warszawianki, a po II wojnie światowej, w której walczył w kampanii wrześniowej, został dyrektorem hali sportowej na Torwarze.
Istotnymi postaciami w życiu Jeremy’ego są też jego ojczym Wiktor, który od zawsze dzielił z nim pasję do NBA, a także babcia Lucyna, z którą spędzał dużo czasu, kiedy przyjeżdżał na wakacje do Polski. Teraz to ona przyjedzie do swojego wnuczka – wraz z Anetą będą towarzyszyć Sochanowi w Nowym Jorku na ceremonii draftowej. I usłyszą, jak komisarz NBA, Adam Silver, wyczytuje jego nazwisko.
Jak na trampolinie
W przeszłości Jeremy Sochan grał na obozie koszykarskim WKK Wrocław, pojawiał się też na zawodach w innych miejscach w Polsce, jak “Draft Camp”, za który odpowiada organizacja “Warsaw Basketball”. Generalnie – jeszcze zanim trafił do reprezentacji Polski – miał styczność z krajowym basketem, nawet jeśli dość niewielką.
Jeśli chodzi o zdobywanie koszykarskich szlifów – najwięcej dały mu zapewne treningi w Itchen, koszykarskiej akademii z Southampton. A także… lekcje, jakie otrzymywał od swojej mamy. Aneta bowiem była jego pierwszą trenerką – i to pełną gębą, bo na boisku zabraniała mu zwracać się do niej w inny sposób niż “coach”.
Podobno marzenia o NBA w głowie Sochana pojawiły się w okolicach 14. roku życia, nawet jeśli w tamtym czasie nie grał w basket aż tak regularnie (jak na aspirującego koszykarza). Dopiero jako piętnastolatek trafił w wir, w którym znajduje się do teraz.
Patrząc na chronologię: Jeremy trudził się koszem w Southampton, w międzyczasie reprezentując też barwy młodzieżowej reprezentacji Polski do lat 16. W ostatniej klasie liceum zdecydował się natomiast na wylot do Stanów, aby uczyć się fachu w szkole La Lumiere. Plany pokrzyżowała mu jednak pandemia. Na jej skutek – i po namowach Bronisława Wawrzyńczuka – trafił do akademii Ulm w Niemczech.
Potem miał miejsce jego debiut w reprezentacji Polski seniorów (luty 2020) oraz sezon w uczelnianej lidze w Stanach w barwach Baylor. A teraz czeka go kontrakt w NBA. Wszystko potoczyło się błyskawicznie – chłopak urodzony w maju 2003 roku lada moment podpisze umowę na kilkanaście milionów dolarów.
Wróćmy jeszcze do pierwszego meczu Sochana z orzełkiem na piersi – 17-latek miał okazję zaprezentować się na tle Rumunii w eliminacjach do Eurobasketu. Poradził sobie rewelacyjnie, bo zdobył 18 punktów.
Oto co o Sochanie mówił nam wtedy Aaron Cel: – Trudno było się spodziewać, że pójdzie mu aż tak dobrze. Ale faktycznie dało się na treningach dostrzec talent, o którym teraz wszyscy mówią. Motoryka, a także IQ sportowe, zrozumienie gry – on już to ma. Dużo rzeczy rozumie. W meczu z Rumunią najbardziej zaimponowało mi właśnie to, z jakim spokojem grał. Nie spieszył się, nie robił nic na siłę, a to w tym wieku rzadkość.
Starszy kolega z reprezentacji Sochana zwracał też uwagę na jego nienajgorszy rzut (choć to element, nad którym zdecydowanie musi pracować) – w czasie treningów miał trafiać nawet dziesięć trójek z rzędu. A także wyskok, umiejętność zbierania piłek oraz mobilność. Ta ostatnia jest zresztą cechą, dzięki której kluby oraz skauci NBA naprawdę doceniają Sochana.
Skrojony pod nowoczesną koszykówkę
Jeremy ma około 206 centymetrów wzrostu – jest zatem na tyle wysoki, że może nawet grać nawet jako środkowy. To w ogóle jednak nie odbija się na jego szybkości czy równowadze. W obronie nadąża bowiem za znacznie niższymi od siebie koszykarzami. Stanowi zatem archetyp idealnego obrońcy w NBA – który potrafi kryć wszystkie pięć pozycji. Jeśli chodzi o defensywę – można go spokojnie uważać za największego specjalistę w drafcie.
Jeśli dodamy do tego boiskową inteligencję, przyzwoity atletyzm (jak na realia NBA) czy umiejętność kozłowania – wyjdzie nam zawodnik, którego w swoich szeregach widziałyby praktycznie wszystkie zespoły najlepszej ligi świata. Polak idealnie wpisuje się w rolę “zadaniowca”, gościa, dzięki któremu gra drużyny po obu stronach parkietu się po prostu klei.
To jednak oczywiście nie znaczy, że Sochan w nadchodzącym drafcie zostanie wybrany z jednym z pierwszych numerów. Może trafić z dziewiątką do San Antonio Spurs (mówił, że miło wspominał wymianę zdań, jaką miał z przedstawicielami ekipy z Teksasu), może niespodziewanie przekonać do siebie wybierających jako siódmych Portland Trail Blazers, ale może spaść też niżej. Choć na pewno nie do trzeciej dziesiątki. Najbardziej realistyczny wydaje się, powiedzmy, pułap 9-14. Szczególnie że Jeremy na treningi do zespołów wybierających z niższym numerem niż czternaście nie przejechał.
Jak dobrym zawodnikiem w NBA będzie Sochan? W powszechnej opinii powinien zostać graczem regularnie występującym w pierwszej piątce lub solidnym rezerwowym, uzupełnieniem składu. Raczej nie mówi się o nim jako o materiale na gwiazdę – ale patrząc na to, jakie postępy zrobił w ciągu ostatnich dwóch lat, trudno wykluczyć jakikolwiek scenariusz.
Po stronie Jeremy’ego znajduje się na pewno jego wiek – niedawno skończył 19 lat. Wbrew pozorom w gronie przyszłych debiutantów na parkietach najlepszej ligi świata znajdziemy sporo 20-latków (jak Chet Holmgren oraz Paolo Banchero, prawdopodobnie numer dwa i trzy w drafcie) czy jeszcze starszych graczy. A jak wiadomo – im młodszy sportowiec, tym większa szansa na to, że jego talent rozkwitnie w sposób, jaki nikt się nie spodziewał.
Treningi i ciężka praca mogą zresztą dać bardzo wiele. Dla przykładu: zawodnicy jak Kawhi Leonard czy Jimmy Butler trafiali do NBA z łatką przede wszystkim dobrych obrońców (jak Sochan). A stali się czołowymi koszykarzami świata.
A jakiego zawodnika, z tych grających już w NBA, przypomina Polak? Bronisław Wawrzyńczuk wskazywał w rozmowie z nami na Nicolasa Batuma oraz Chuma Okeke. Serwis “The Ringer” widzi w nim podobieństwo do Bena Simmonsa, Draymonda Greena oraz Aarona Gordana. Często słyszymy też, że Sochan gra trochę jak Boris Diaw, francuski koszykarz, który spędził kilkanaście sezonów w NBA.
Historyczna noc
Niektórzy przyszli koszykarze NBA nie są jeszcze w Nowym Jorku czy w ogóle Stanach – draft będą śledzić z perspektywy telewizora. Inni zasiądą w Barclays Center na trybunach – i jeśli ich nazwisko zostanie akurat wyczytane, pokonają kilka schodków, założą czapeczkę z logiem danego zespołu i podadzą rękę albo Adamowi Silverowi, albo jego zastępcy (który przejmuję “dowodzenie” w drugiej rundzie draftu). Śmietanka natomiast – czyli m.in. Jeremy Sochan – otrzymała specjalne zaproszenie. I w trakcie draftu zasiądzie przy jednym z dwudziestu paru stolików ze swoją rodziną.
Polak mówił już, że wszystko, co dzieje się wokół niego, jest surrealistyczne. Że samo dzielenie parkietu z LeBronem Jamesem będzie dla niego czymś niesamowitym. Tego, że spełnia marzenia, nie musi zresztą często powtarzać – bo draft NBA na tym polega. Stanowi moment, w którym lata pracy, wyrzeczeń, odpłacają się z nawiązką. Wyciska łzy szczęścia z zawodników, ale tym bardziej ich rodzin.
Jeremy zapowiedział już, że w czwartkowy wieczór nie będzie miał na sobie zwyczajnego garnituru. Założy coś odjechanego. Zagadką pozostaje też kolor jego włosów – w ostatnich dniach paradował w blondzie, ale niekoniecznie przy nim zostanie. Może postawi na biało-czerwoną fryzurę, może na zieleń, skoro niedługo stanie się milionerem.
Już jutro, po drugiej w nocy, będziemy świadkami historii – nie tylko polskiej koszykówki, ale i całego polskiego sportu.
Czytaj więcej o Jeremym Sochanie oraz NBA:
Fot. Newspix.pl