Reklama

Dlaczego Motor Lublin wciąż tkwi w II lidze?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

22 czerwca 2022, 09:30 • 12 min czytania 90 komentarzy

Motor Lublin miał być taki piękny. Siedemnasta metropolia w kraju pod względem wielkości powierzchni. Dziewiąta pod względem liczby mieszkańców. Sprzyjający i hojny ratusz. Rozpraszająco bogaty i szczerze zaangażowany właściciel. Rozpoznawalni doradcy sprzedający know-how. Ekstraklasowa infrastruktura. Ładny i nowoczesny stadion. Fanatyczne zaplecze kibicowskie. Długoterminowy plan. Realizowana obietnica inwestowania w akademię i młodzież. Balon nadmuchiwał się sam. Pęczniał, urastał, nadymał się, żeby pęknąć z hukiem. Dlaczego ten utrapiony klub ze stolicy Lubelszczyzny wciąż tkwi w II lidze, choć mniejsi, biedniejsi i skromniejsi hasają dwa szczeble rozgrywkowe wyżej?

Dlaczego Motor Lublin wciąż tkwi w II lidze?

Zbigniew Jakubas, miliarder i sternik piątej siły minionego sezonu II ligi, jeszcze dwa lata temu zapowiadał, że Motor Lublin na zapleczu Ekstraklasy znajdzie się już w 2021 roku. Niedługo później Bogusław Leśnodorski, były członek rady nadzorczej największego lubelskiego klubu, rzucił, że nie wyobraża sobie, żeby Motor nie awansował do Ekstraklasy do 2025 roku, bo „niemożliwym jest, żeby solidny projekt nie przeszedł takiej drogi na polskich boiskach w ciągu pięciu lat prób i podejść”. Jakubas i Leśnodorski, prywatnie serdeczni kumple, czarowali autentycznymi intencjami, ale ich wizje i cele coraz brutalniej weryfikowane są przez rzeczywistość drugoligowej młócki.

Legijna frustracja w Lublinie

W Lublinie zamarzano o stworzeniu drugiej Legii Warszawa. Nie dość, że dwie dekady temu Zbigniew Jakubas – człowiek, który biznesową potęgę zbudował na budownictwie, krawiectwie, numizmatyce, nieruchomościach, filmach, kolejnictwie, turystyce czy armaturze przemysłowej – sam był bliski kupna stołecznego klubu, to jeszcze nigdy nie ukrywał przyjaźni z Dariuszem Mioduskim i regularnego wizytowania na stadionie przy Łazienkowskiej. Na przełomie 2020 i 2021 roku w lubelskim klubie zaroiło się więc od postaci związanych z Legią.

Członkiem rady nadzorczej został Bogusław Leśnodorski. Dyrektorem sportowym mianowano Michała Żewłakowa. Posadę trenera objął Marek Saganowski. Tak Motor Lublin miał kroczyć w stronę wielkości. Legijne mądrości spowiły klubowe korytarze, zadowalały uszy złaknionych sukcesów kibiców i obiecywały narodziny poważnego gracza na peryferiach większego futbolu na polskiej ziemi. Minęło półtora roku. Z tamtego rozdania i układu pozostały zgliszcza.

Pierwszy łajbę opuścił Bogusław Leśnodorski, który przy każdej okazji bagatelizuje swój udział w projekcie Zbigniewa Jakubasa i odżegnuje się od brania jakiejkolwiek odpowiedzialności za kształt Motoru Lublin. – Nie ma sensu bawić się w piłkę w drugiej lidze i się nią frustrować. Nie mam żadnego wpływu na ten klub. Trzymam kciuki za jego funkcjonowanie i tamtejszych ludzi, ale sam nie angażuję się nic a nic – prawił niskim głosem na antenie Kanału Sportowego.

Reklama

Drugi poleciał Michał Żewłakow. Nikt po nim nie płakał. Ciut wcześniej, po utracie prawa jazdy za kierowanie na podwójnym gazie i wpakowaniu się autem w autobus, przebąkiwał, że może mieć problem z dojazdem z Warszawy do Lublina. W kontrakcie załatwił sobie bowiem możliwość łączenia pracy w klubie z komentowaniem meczów Ekstraklasy w Canal Plus. Właściwie całą jego krótką i burzliwą kadencję na dyrektorskim stołku w drugoligowej organizacji obtaczała aura zarzutów o brak dyspozycyjności i udziału przy codziennym życiu drużyny.

Mirosław Hajdo, były trener Motoru Lublin, opowiadał w TVP Sport: – Niedawno Żewłakow powiedział, że widział zespół na co dzień. To dziwne, bo na naszym treningu pojawił się tylko raz – wraz z panią prezes przyszedł na kilka minut jednego z rozruchów przedmeczowych. Ba, nieraz było tak, że opuszczał nasze mecze ligowe w przerwie, bo jechał do Canal+ komentować mecze Ekstraklasy! Nie może nic wiedzieć na temat atmosfery w drużynie, relacji między zawodnikami, a sztabem trenerskim, bo go z nami nie było. W klubie widziałem go może ze trzy razy. Przed jednym z meczów ligowych wszedł do naszej szatni. Nie wiem, chciał zmotywować zespół? Wizyta dyrektora miała sprawić, że nagle zaczniemy strzelać po sześć goli? Nie wiem, czy ma taką moc sprawczą. Z zespołem trzeba być, a nie obserwować go z Warszawy – to jakiś nowy sposób pracy w roli dyrektora sportowego. Kierowanie klubem z własnego mieszkania.

Wtórował mu Janekx89, doskonale obeznany w środowiskowych niuansach użytkownik Twittera, który twierdził, że „byli piłkarze są nowotworem środowiska” i niejako na potwierdzenie tej tezy komentował na łamach Przeglądu Sportowego: – Michał Żewłakow pracę jako dyrektor sportowy Motoru łączył z innymi obowiązkami, a wiosną na meczu swojej drużyny był kilka razy. Albo jest dyrektorem na sto procent albo nim nie jest. Zaczął pracę w ważnym dla lokalnej społeczności klubie, za którym stoi zaplecze kibicowskie i nie bierze za to odpowiedzialności.

Trzeci zaś z lubelską piłką pożegnał się Marek Saganowski, którego zatrudniał właśnie Michał Żewłakow i który w Motorze stawiał swoje pierwsze kroki w roli pierwszego trenera.

Kto nadmuchiwał ten balon?

– Wiesz, on ma papiery na dobrego trenera, ale przede wszystkim to jeszcze młody szkoleniowiec. Wcześniej krótko był asystentem w Legii, a Motor był jego pierwszym podejściem do seniorskiego futbolu. Potrzebuje jeszcze obycia w II lidze, bo to specyficzne rozgrywki. Nie można ich roznieść z miejsca – mówi Michał Fidziukiewicz, najlepszy strzelc drużyny Marka Saganowskiego w sezonie 2021/22.

Reklama

Obu nie ma już w klubie. Obaj są sfrustrowani takim stanem rzeczy. Fidziukiewicz o nieprzedłużeniu kontraktu dowiedział się po strzeleniu dziewiętnastu bramek w II lidze i przegranych barażach o awans do I ligi. Saganowski widział się w klubie na kolejny sezon, ale zarząd Motoru podjął inną decyzję. Pracował w Motorze przez 541 dni. Ostatnio na tym stanowisku tak długo wytrwał Ryszard Kuźma. Grubo ponad dziesięć lat temu. Czy więc kadencję czterdziestotrzyletniego fachowca należy traktować w kategoriach sukcesu?

Nie.

Nie.

I jeszcze raz – nie.

Marek Saganowski dostał pół roku na rozejrzenie się i zbudowanie sobie pozycji w szatni. Wybaczono mu brak kwalifikacji do baraży o awans na zaplecze najwyższego poziomu rozgrywkowego po pierwszych kilku miesiącach roboty, bo przed startem sezonu 2021/22 deklarował już, że cel jest prosty i skonkretyzowany – awans do I ligi. Głosił potęgę marki Motoru Lublin. Opowiadał o motywujących skutkach presji środowiskowej i monstrualnych ambicjach właściciela Jakubasa. Najpierw była średnia runda jesienna. Potem udana runda wiosenna. No i na koniec baraże: 4:0 z Wigrami Suwałki w półfinale i 0:4 z Ruchem Chorzów w finale. Po wszystkim Saganowski próbował mydlić oczy. Nagle przeszkadzały mu wymagania kibicowskie i rozdmuchiwanie balonika. Powiedział nawet, że nigdy nie wspominał, iż jakąś koniecznością jest awans. Jego słowom zaprzeczają piłkarze.

– Każdy myślał o awansie. Każdy chciał tego awansu. Nie potoczyło się to tak, jak miało się potoczyć, życie nas zweryfikowało. Przychodzą mi na myśl same ciężkie słowa. Wolałbym wymazać to z pamięci. Czy wobec tego cały poprzedni sezon jest porażką? Po prostu nie zrealizowaliśmy celu, a celem, powtórzę, był awans. Tego nie udało się zrobić, pozostaje olbrzymi niedosyt, choć II liga była dobra i silna – opowiada Filip Wójcik, dwudziestopięcioletni filigranowy boczny obrońca Motoru.

Popiera go Michał Fidziukiewicz: – Cały czas mówiło się o awansie. Przychodziłem do klubu, żeby zrobić awans, a w klubie od razu powiedziano mi, że liczy się tylko promocja do I ligi. Nie ma wytłumaczenia, że cele były inne, pośrednie, skromniejsze, bo aspiracje były pierwszoligowe i już. To był główny cel, każdy zdawał sobie z tego sprawę. Balonik został rozdmuchany bardzo mocno. Nie ułatwiało to sprawy. Każda strata punktu była szeroko komentowana i krytykowana. Nie każdy to dobrze znosił.

Zabrakło umiejętności. Stal Rzeszów, Chojniczanka i Ruch Chorzów były od nas solidniejsze. W przekroju całego sezonu awansowały zasłużenie. W rundzie jesiennej za łatwo pogubiliśmy punkty z rywalami, z którymi nie powinniśmy pogubić punktów. Runda rewanżowa była o tyle ciężka, że nawet jak wygrywaliśmy te cztery czy pięć meczów z rzędu, to nic nam to nie dawało, bo czołówka też wygrywała i strata punktowa pozostawała na tym samym poziomie. Ciężko stwierdzić, co nie zagrało, na pewno ta cholerna jesienna passa bez wygranej. Inna sprawa, że też I liga nie była daleka, bo niby przegraliśmy 0:4 z Ruchem Chorzów, a przy odrobinie szczęścia i uniknięciu popełnionych błędów sytuacja mogła potoczyć się zgoła inaczej. W jednym meczu walnęliśmy tyle baboli, ile we wszystkich wiosennych meczach! Szkoda, na pewno szkoda…

Prawda jest taka, że Motor Lublin, za kadencji Marka Saganowskiego, punktował gorzej od trzech klubów – Chojniczanki Chojnice, Stali Rzeszów i Wigier Suwałki. Tabele nie kłamią. Balony pękają.

Toksyczne środowisko

Zbigniew Jakubas nie lubi, gdy kibice jego klubu drą się niewybrednie – „Motor grać, kurwa mać”. Właściciel ekipy z Areny Lublin mawia, że piłkarze na meczach Realu Madryt na Santiago Bernabeu, Barcelony na Camp Nou czy Bayernu Monachium na Allianz Arenie nie spotykają się z tego rodzaju chamstwem, więc najchętniej wypleniłby ten paskudny zwyczaj z kanonu polskiego dopingu. Kibice Motoru są jednak silną, zorganizowaną i skonsolidowaną grupą, która ma swoje zwyczaje i oczekiwania. Są głośni, są wulgarni, są ordynarni, bywają rynsztokowi, bywają dosadni, bywają grubiańscy, nie w mniejszym stopniu niż na innych żywych obiektach w kraju, czy to się Jakubasowi podoba, czy to się Jakubasowi nie podoba.

I nie można ich lekceważyć.

Tradycji nie da się kupić. Po rundzie jesiennej Motor mógł pochwalić się trzynastą frekwencją stadionową w całej Polsce. Wyprzedzało go tylko dziesięć klubów Ekstraklasy, pierwszoligowy Widzew Łódź i drugoligowy Ruch Chorzów. Jesienią wybuchł konflikt między fanatykami Motoru a prezes klubu Martą Daniewską, która po jednym z meczów skierowała w stronę trybun środkowy palec. „Krzyczeli do mnie niezwykle agresywnie i wulgarnie. Zostałam obrażona jako kobieta, a w emocjach pojawił się gest”, tłumaczyła się Daniewska, ale nie zakopała topora wojennego. Wiosną część grup kibicowskich zarzucała drużynie Saganowskiego za małe zaangażowanie w walce o awans.

– Czy motorowe środowisko jest ciężkie? Panuje tu specyficzny klimat. Kibice są wymagający. To jest z jednej strony fajne, bo gra się po to, żeby wygrywać i robić awanse, ale z drugiej strony jest jakaś granica, która regularnie jest przekraczana, dochodzi do takiej przesady. Bo zarzucenie zawodnikom jakichś dziwnych pobudek, że nie chcą awansować, że odpuszczają mecze, że wolą rozgrywać baraże na wyjazdach wpisuje się w kategorie jakiejś abstrakcji. To muszą pisać i mówić ludzie, którzy nie znają się na piłce – opowiada Michał Fidziukiewicz.

Szalona rewolucja

W Motorze Lublin zamknął się „etap legijny”. Etap przekonania o sile samej klubowej marki, o potędze know-how rozpoznawalnych doradców, o mocy głębokiego portfela właściciela, o roli niekończącej się wielomilionowej zapomogi z miejskiego budżetu. Najpierw lubelska drużyna walczyła w barażach o udział w I lidze i równocześnie zwlekała z przedłużaniem wygasających kontraktów sporej grupy istotnych piłkarzy. Potem ogłoszono koniec współpracy z Markiem Saganowskim, który wspominał o „rozbieżnościach między kadrowymi wizjami w rozmowach z właścicielem”. Następnie zaś Wojciech Błyszko trafił do Chojniczanki Chojnice, Tomasz Swędrowski powędrował do Ruchu Chorzów, a na „do widzenia” pomachano też Adrianowi Dudzińskiemu, Michałowi Fidziukiewiczowi, Sewerynowi Kiełpinowi, Tomaszowi Kołbonowi, Jakubowi Koseckiemu i Cezaremu Polakowi.

Trwa rewolucja.

Szalona rewolucja.

Zdezorientowanie najlepiej odbija się na twarzach piłkarzy. Filip Wójcik, który w minionym sezonie zaliczył siedem asyst w trzydziestu dwóch meczach II ligi, stoi w budynku klubowym i mówi: – Taki exodus nie oznacza niczego dobrego. Trzeba budować drużynę od zera. Skoro wielu odeszło, wielu musi przyjść. Ciągły przemiał, wietrzenie szatni. Czy wobec tego Motor to zdrowo funkcjonujący klub? Ciężko mi odpowiedzieć, bo to nie ja zarządzam całą organizacją, ale z mojej perspektywy duże zmiany personalne nie wpływają korzystnie na zgranie się zespołu. Każdy życzyłby sobie, żeby kręgosłup drużyny był stały, żeby po awansie dochodziło do trzech-czterech korekt, konkretnych wzmocnień i żeby gra toczyła się dalej. Niestety, to jest futbol, tak też się nie da, trzeba się przystosować. 

Marek Fidziukiewicz: – Byłem otwarty na zostanie w Motorze, ale nagle dowiedziałem się, że klub nie przedłuży ze mną kontraktu. Powodu nie usłyszałem. Widocznie jestem za słaby. Dziwi mnie to, bo mając bardzo solidny trzon drużyny, wystarczyło to tylko dobrze poukładać, zostawić większość chłopaków, ściągnąć dwóch-trzech nowych i działać. Wydaje mi się, że wtedy Motor byłby pierwszym kandydatem do awansu, a tak wszystko rozmontowano, będzie budowa na nowo.

Jak to już w Motorze bywa

Nowym szkoleniowcem Motoru Lublin został trzydziestoletni Stanisław Szpyrka. Niewiele o nim wiadomo. Piłkarze dopiero go poznają i nawet nie silą się na wykrztuszenie czegokolwiek konkretnego na temat jego warsztatu. W czasie rozmowy z dziennikarzami niedoświadczony trener trzyma ręce w kieszeni dresowych spodni. Lokalne pismaki ciągle dopytują go o sposoby na zdobywanie autorytetu w szatni i pomysł na grę. Szpyrka odpowiada, że życzyłby sobie, żeby jego zespoły grały ofensywnie.

– Wybrano mnie na to stanowisku z grupy wielu kandydatów, bo to wielki klub i wielka marka. Przedstawiłem swoją wizję budowania organizacji. Właściwie, z racji na mój wiek, mogłem opierać się tylko na mojej filozofii i wizji, żeby przekonać zarząd do postawienia na mnie – w ten sposób przedstawia kulisy swojej rekrutacji.

W KKS Kalisz pełnił rolę asystenta Bogdana Zająca, znanego głównie jako byłego asystenta Adama Nawałki, więc w obliczu takiego stanu rzeczy wielkiego szoku nie budzi jego wymijająca odpowiedź na wymuszanie na nim określenia celu dla Motoru Lublin na przyszły sezon („nie chciałbym głośno mówić o naszych aspiracjach”) i budowanie prawdziwie nawałkowego przekazu od pierwszych sekund pracy w nowym miejscu („trzeba wygrywać każdy kolejny mecz”). Żeby nie było jednak nudy i sztampy, kimś w rodzaju nowego dyrektora sportowego, właściwie pełnomocnikiem zarządu do spraw sportowych, został Arkadiusz Onyszko. Człowiek – jak sam o sobie mawia – „znany i rozpoznawalny”.

– Nie muszą się przedstawiać. Dzwonię i każdy mnie zna. Bardzo to pomaga w tej robocie. Marka Motoru też robi swoje. Możemy liczyć na wsparcie bardzo bogatego sponsora – właściciela Zbigniewa Jakubasa. Jesteśmy usytuowani w mocno wspierający mieście – w Lublinie. Zbudowano nam piękny stadion. Zapewniono nam warunki do treningu na ekstraklasowym poziomie. Teraz tylko trzeba pracować nad zbudowaniem silnego zespołu. Czy zawodnicy chcą dużo kasy, bo to Motor i wiadomo, że Motor może zapłacić? Jesteśmy mocno konkurencyjni. Nadchodzą ciężkie czasy. Perturbacje finansowe będą odmieniać oblicza klubów finansowanych przez miasta, które będą miały problemy z domknięciem budżetów. I tutaj rola naszego właściciela jest ogromna. Bo jesteśmy stabilnym klubem z dużym potencjałem. Stoimy w takim miejscu, że mamy przewagę nad resztą stawki – rozwodzi się Onyszko.

Nad Motorem Lublin unoszą się jednak czarne chmury, atmosfera niepewności i klimat ciągłego oczekiwania. Stanisław Szpyrka cieszy się, że kontrakt z klubem podpisał Michał Żebrakowski, a ten chodzi po Arenie Lublin i zachwyca się: – Nikt otwarcie nie powiedział mi, o co walczymy, ale wiem, jakim klubem jest Motor. Celem na pewno jest awans. Nikt nie powiedział mi tego wprost, ale domyślam się, jak jest, bo chyba nie może być inaczej. Tak patrzę i zdecydowanie infrastrukturalnie nie są to warunki II ligi. To spokojnie Ekstraklasa! Boiska, szatnia, stadion – robi wrażenie!

Arkadiusz Onyszko: – Nie będziemy siedzieli i płakali nad brakiem awansu. Ekstraklasa do 2025 roku? Słabo, że tkwimy wciąż w II lidze? A ile Motor Lublin – proszę mi zdradzić – jest w II lidze? Dwa sezony! Ale rozumiem, rozumiem, to nie jest takie proste. Niektórzy całe życie spędzają w różnych klubach, a na koniec nawet nie lizną Ekstraklasy. Nabraliśmy doświadczenia. Spróbujemy awansować.

Pełnomocnik zarządu ds. sportowych najpierw chwali się, że siedzi w gabinetach klubowych do późnych godzin wieczornych, a następnie zapowiada jakąś bombę transferową, ale raz po raz łypie na rozmówców zza markowych ciemnych okularów, więc nie wiadomo, ile w tym pokazówki i napinania muskułów, a ile rzeczowości. I tak to się kręci.

Michał Fidziukiewicz: – Może wypalić, a może nie wypalić. Jak to już w Motorze bywa. 

Czytaj więcej o II lidze:

Fot. Newspix/Motor Lublin

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
1
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

90 komentarzy

Loading...