Reklama

Jagiellonia w fazie permanentnego okresu przejściowego

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

11 czerwca 2022, 09:58 • 8 min czytania 9 komentarzy

Podlasie czeka na kolejny – trzeci, czwarty? – sezon przejściowy. Kilka lat temu Jagiellonia miała wiele, by na stałe dołączyć do ligowej czołówki i być postrzegana dziś jak Raków czy Pogoń. „Wiele”, czyli wyniki, ich powtarzalność, świetny klimat, nowy stadion, rosnącą akademię i regularne wpływy z transferów wychodzących, które można było reinwestować. Zamiast tego stała się zwykłym, ekstraklasowym przeciętniakiem. I nie potrafi z tego się wygrzebać. Pożegnanie Piotra Nowaka oznacza, że straciła kolejne pół roku.

Jagiellonia w fazie permanentnego okresu przejściowego

Kolejna koncepcja okazała się fiaskiem

Choć Jagiellonia oficjalnie komunikuje rozstanie się z Piotrem Nowakiem dopiero teraz, już w zasadzie od końca poprzedniego sezonu szuka nowego szkoleniowca. Mocnym kandydatem był Ivan Djurdjević, który rozgrywał grę na dwa fronty, rozmawiał jednocześnie z Jagą i Śląskiem, ale ostatecznie wybrał ten drugi klub. Patrzono też w kierunku Marcina Brosza (prowadzi kadrę U-19, lecz PZPN zablokował mu możliwość dzielenia pracy) i Michala Gasparika (trenował Spartak Trnava). Teraz – jak podaje „Przegląd Sportowy” – w grze są kandydatury Artura Derbina (bez pracy, ostatnio GKS Tychy) i Macieja Stolarczyka (odejdzie z U-21).

Niezależnie od tego, na kogo padnie wybór, trudno oprzeć się wrażeniu, że w Białymstoku znów panuje chaos. Przecież już za chwilę, w poniedziałek, zaczynają się przygotowania. W Białymstoku początkowo dawali cień szansy na to, że Piotr Nowak jednak zostanie. Byłoby to możliwe, jeśli nie dogadaliby się z żadnym sensownym szkoleniowcem, W międzyczasie się to zmieniło, bo z jeszcze do niedawna aktualnym trenerem… nie było żadnego kontaktu. Przeczuwając zwolnienie, chyba lekko się obraził.

Samego Nowaka trudno jednoznacznie ocenić. Jego okres w Jagiellonii to oczywiście porażka samego trenera, ale jeszcze większa jest to porażak dla samego klubu, który stracił kolejne pół roku tkwiąc na etapie permanentnej przebudowy. Sam Nowak nie zaliczył spektakularnego fiaska, ba, nawet się do niego nie zbliżył – koniec końców Jagiellonia spokojnie się utrzymała. Po prostu jej nie odmienił. Nie oglądaliśmy rewolucji. Oglądaliśmy to samo, co do tej pory. To samo, co zaoferował każdy inny szkoleniowiec w ostatnich latach. A skoro kolejny trener nie jest w stanie odmienić oblicza tej drużyny, należy zastanowić się, czy to właśnie w szkoleniowcach tkwi największa wina.

Reklama

Wszystko zaczęło się sypać przy pierwszym zwolnieniu Ireneusza Mamrota, który uniósł ciężar schedy po Michale Probierzu i dotarł do drugiego miejsca, powtarzając najlepszy wynik w historii Jagi. Potem jednak zespół przeciętniał i wpadł w cykl „raz wygrana, raz przegrana”. Po zwolnieniu tego trenera rozpoczął się inny cykl, „więcej porażek niż zwycięstw”, i tak zostało już do dziś.

Jednocześnie przy każdym nowym rozdaniu trenerskim pojawiały się spore oczekiwania. Iwajło Petew – wiadomo, łatwo śmiać się z niego po czasie, ale prawdą jest, że wchodził do ligi z naprawdę mocnym CV. Budowanie potęgi Łudogorca, Dinamo Zagrzeb, reprezentacja Bułgarii, Omonia Nikozja. Samo to, że poważne kluby mu ufały, pozwalało budować jakieś nadzieje. Petew zdiagnozował, że jego drużyna potrzebuje rewolucji kadrowej. Chciał pożegnać kilka ważnych postaci i wykreować nowych liderów. Zmienić kręgosłup. W Białymstoku uznano to za fanaberię, a że łatwiej pożegnać trenera niż ważnych piłkarzy, wybrano tę łagodniejszą opcję. Kto wie – może ta diagnoza była słuszna, bo faktem jest, że Jagiellonia i tak straciła kolejne dwa lata.

Zamiast Petewa przyszedł Bogdan Zając. I znów – to szkoleniowiec z obozu Adama Nawałki, noszący się wówczas z zamiarem podjęcia samodzielnej pracy, a bycie najbliższym współpracownikiem byłego selekcjonera to znacząca referencja. To chyba największe fiasko trenerskie Jagi, bo samego Zająca przerosła samodzielna praca. Nie trzymał ciśnienia, wdawał się w niepotrzebne konflikty, zraził do siebie kibiców, a jego drużyna grała rażąco nieregularnie, bez ładu i składu.

Powrót Mamrota? Ów szkoleniowiec w międzyczasie trochę napaskudził sobie w życiorysie, potykając się w Arce i ŁKS-ie. Wróżono mu, że po pierwszy odejściu z Jagi może stać się „trenerem klasy premium”, tymczasem rozczarował na poziomie pierwszej ligi. Na Podlasiu liczono, że powtórzy się manewr z Michałem Probierzem, który po powrocie do Jagiellonii zaliczył najlepszy okres w historii klubu. Mamrot przepracował tylko pół roku. Nowak? Człowiek bez pracy od dłuższego czasu, po udanym okresie w Lechii, świetnie wypadający w mediach. I znów wytrwał ledwie kilka miesięcy.

Zatrudniając każdego z tych trenerów, Jagiellonia straciła czas.

Dlaczego Nowak odchodzi?

Atmosfera na linii klub – Nowak była w ostatnim okresie dość gęsta. Sam trener szybko opuścił po sezonie Białystok, wiedząc już, że zostanie zwolniony i pewnie utwierdził go w tym przekonaniu fakt, że Jagiellonia zaczęła prowadzić rozmowy z innymi szkoleniowcami. Podczas urlopu, który szkoleniowiec spędza w Stanach Zjednoczonych, nie dało się do niego dodzwonić. Innymi słowy – nawet jeśli Nowak miałby zostać w Jagiellonii, w klubie nie wiedzieli, jaki ma plan na przyszły sezon. Jak widzi przygotowania. Jakich oczekuje transferów. No i czy w ogóle pojawi się 13 czerwca.

Reklama

Ale oczywiście nie ten fakt jest powodem pożegnania się, bo decyzję podjęto już znacznie wcześniej. W Białymstoku nie są zadowoleni z warsztatu Piotra Nowaka, po prostu. Uważają, że niczego sensownego nie ulepił, a drużyna wciąż nie nabrała odpowiednich kształtów i dalsza praca tylko pogłębiłaby okres przejściowy, z którego trzeba się kiedyś wygrzebać. Można usłyszeć, że znacznie lepiej wypadał, gdy opowiadał o swojej wizji futbolu niż w momencie, gdy trzeba było tę wizję przekuć na boisko. Nowak uważa z kolei, że wykonał zadanie – utrzymał drużynę, nie wzniecił żadnego pożaru, ograł kilku młodych. Niespecjalnie dobrze odebrano też Michała Adamczewskiego, człowieka od przygotowania fizycznego, którego włączył do sztabu Nowak. On także stracił pracę. 

Choć kontrakt Nowaka obowiązuje do końca sezonu 22/23, raczej będzie to bezbolesna dla klubu operacja. Władze skonstruowały umowę tak, że okres wypowiedzenia trwa trzy miesiące, a więc wystarczy wypłacić mu trzy pensje.

Zagmatwana struktura organizacyjna

W efekcie Jaga traci kolejne pół roku, bo trudno stwierdzić, że Nowak rozpoczął jakiś wielki proces przebudowy. Po prostu dotrwał do końca sezonu na bezpiecznym miejscu – bardziej za sprawą transferów last minute (Gual, Carioca) niż swojej koncepcji. Problem jest jednak szerszy. Jagiellonia traci czas na własne życzenie. Obsadza kluczowe stanowiska ludźmi, do których szybko traci zaufanie i szybko ich żegna.

Być może dałoby się uniknąć tych pomyłek, gdyby w klubie wreszcie zapanowała jasna hierarchia. Ireneusz Mamrot został zwolniony, ale nic do powiedzenia nie miała w tej sytuacji prezes klubu. Piotr Nowak z kolei nie był zatrudniony przez obecnego prezesa klubu i aktualnego dyrektora sportowego, bo oni jeszcze w Jagiellonii nie pracowali, a to oni musieli go rozliczać. Pertkiewicz wprawdzie opiniował ten wybór (po prostu wypowiedział się na temat dwóch szkoleniowców, których wytypowała Jaga), lecz to nie on przeprowadzał proces rekrutacyjny. Jagiellonia zatrudniła niemalże jednocześnie trenera, prezesa i dyrektora sportowego, licząc, że się dogadają.

Bardzo krótko na stanowisku prezesa wytrwała też Agnieszka Syczewska. I to chyba najlepszy przykład chaosu, jaki panuje przy obsadzaniu kluczowych stanowisk. Syczewska przeszła w Jagiellonii wszystkie szczeble. Przez kilka lat spędzała w klubie całe dnie. Poznała większość działów od środka. Ale przede wszystkim – robiła tyle rzeczy, tyle razy musiała wykazywać się na różnych polach, że jej pracodawca miał pełen pakiet informacji o tym, do czego się nadaje, a do czego nie. Jeśli po pół roku została zdegradowana z funkcji prezesa, to jest to porażka Jagiellonii jako organizacji, a nie porażka Agnieszki Syczewskiej. To, że pani prezes nie ma wpływu na tak istotne ruchy jak zmiana trenera, a nawet nie ma o nich wiedzy (słynny wywiad, w którym deklaruje, że trener może spać spokojnie, a ten po kilku godzinach leci z posady), nie jest jej porażką. Jest porażką klubu, który stoi na głowie. Jagiellonia awansowała osobę, o której wiedziała wszystko, absolutnie wszystko. A po pół roku stwierdziła, że się pomyliła. To sytuacja, do której nie powinno dojść.

Jagiellonia jest na dobrej drodze, by wreszcie opanować organizacyjny chaos. Ma uznanego prezesa, jakim jest Wojciech Pertkiewicz. Ma też dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia (pierwszy raz w swojej historii), którym został ceniony Łukasz Masłowski. Obaj panowie są gwarantem tego, że dynamika zmian wyhamuje. Żeby było to możliwe, muszą zbudować sobie mocną pozycję w oczach akcjonariuszy, którzy na każdym kroku chcą samodzielnie pociągać za sznurki. To dla tego klubu moment próby, bo nie wystarczy mieć w swoich szeregach odpowiednich ludzi. Trzeba im zaufać i należycie korzystać z ich potencjału. Stworzyć strukturę, w której to pracownicy odpowiadają za rzeczy, do których zostali przydzieleni, a nie akcjonariusze, którzy często wchodzą w buty osób, które zatrudnili. Na nic Jagiellonii fachowcy, jeśli ośrodek decyzyjny wciąż będzie rozmyty gdzieś po udziałowcach, którzy chcą forsować swoje wizje.

Nie da się przejść przebudowy, jeśli co chwile zmieniają się jej kierownicy. To wszystko sprawia, że Jagiellonia wciąż jest w punkcie wyjścia. Niby ma liderów (jak Romanczuk i Imaz), ale ma też wielu piłkarzy wypalonych. Niby ma młodych, ale niewielu z nich bryluje. Niby miała trenera, ale wciąż szuka nowego. Niby ma plan, ale trzeba jeszcze poczekać, zanim zostanie zrealizowany, bo Łukasz Masłowski ma na przebudowę trzy okienka transferowe. Jagiellonia musi teraz wybrać trenera, któremu zaufa dłużej niż pół roku. Inaczej ciągle będzie kręcić się w kółko. Pytanie tylko, czy nowy szkoleniowiec zostanie zatrudniony jeszcze do przebudowy czy już do ponownego wylewania fundamentów. 

WIĘCEJ O JAGIELLONII: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

9 komentarzy

Loading...