Wczoraj Real Madryt dokonał rzeczy historycznej. Po raz czternasty wzniósł Puchar Europy, pokonując Liverpool 1:0. I choć Michael Owen wciąż utrzymuje, że to angielska drużyna jest najlepsza na świecie, fakty mówią co innego. I tu nie chodzi tylko o sam finał. Tu chodzi o coś więcej.
Zacznę od pewnego wyznania. Nie przepadam za Realem Madryt i nie jestem kibicem Realu Madryt. Zanim zaczną się komentarze – „no to już wiemy dlaczego zatrudnili Cię w Weszło” – spokojnie. Dajcie mi dokończyć. Nie potrafię bowiem odmówić mu zdolności do robienia rzeczy wielkich. I do wygrywania meczów wielkich. Po prostu, obiektywnie i trzeźwo patrzący fan piłki nożnej, mający w sobie rozum i godność człowieka nie może odmówić Realowi Madryt wielkości.
Gdy byłem młodszy trudno było mi znieść te wszystkie triumfy zespołu z Madrytu. Bolała główka Ramosa w 90. minucie czy znokautowanie Juventusu z Mario Mandzukiciem w składzie. W końcu doszliśmy do sezonu 21/22, gdzie zagraniczne sympatie i antypatie wobec klubów wygasły u mnie niemalże do zera. A Real znów dokonał czegoś niesamowitego, czego nie sposób nie docenić. I nie kiwnąć głową z uznaniem.
Jest taki świetny hiszpański serial – „Vis a Vis”, którego nazwę na język polski przetłumaczono jako „Uwięzione”. Cóż, nie pierwszy raz spotykamy się z fatalnym przekładem tytułu oryginalnego na nasz język ojczysty, czego najlepszym przykładem jest przecież „Dirty Dancing” przerobione na „Wirujący Seks”. Ale do rzeczy.
Serial ten – w dużym skrócie – opowiada o grupie więźniarek, które odbywają swoją karę w prywatnym, hiszpańskim więzieniu dla kobiet. Jedną z głównych postaci jest w nim Zulema Zahir, grana przez fenomenalną Najwę Nimri. Niezwykle niebezpieczna, jest w stanie podporządkować sobie wszystkich. Wymyśla genialne plany, wymyka się organom ścigania, regularnie wyplątuje się z największych tarapatów w najmniej oczekiwanym momencie. I nie, nie jest to w żaden sposób cukierkowa postać, nie jest to żadna z „Odlotowych Agentek”, choć opisuję ją teraz w samych superlatywach. Real Madryt jest dla mnie Zulemą Zahir tej edycji Ligi Mistrzów.
Przecież droga Realu do tego tytułu – tak jak droga Zahir na wolność nie była usłana różami. Pamiętacie jeszcze, jak to się zaczęło? Skromna wygrana nad Interem, a potem w czapkę od Sheriffa Tyraspol. Frank Casteneda wyprowadzał ten zespół na murawę jako kapitan, a Jasur Jakszibojew strzelił gola facetowi, który osiem miesięcy później swoimi fenomenalnymi interwencjami wybroni Realowi finał Ligi Mistrzów. Kto by to wtedy przewidział?! Mieliśmy do czynienia z potężną i w pełni uzasadnioną szyderką. Ale to była jedyna porażka Królewskich w grupie. Wygrzebali się z wizerunkowego mini-dramatu i pokazali, że lekceważenie ich byłoby sporym błędem.
Ale owo lekceważenie trwało dalej. PSG w 1/8 finału? Francuzi faworytem, Mbappe zrobi z nimi co tylko będzie chciał. Chelsea w ćwierćfinale? Obrońca tytułu, mocna ekipa, będą ciężary. Półfinał z Manchesterem City? Nie no, Real nie ma prawa tu wygrać, tamci mają Guardiolę, więcej klasowych indywidualności, jakości piłkarskiej.
A Real robił swoje. Wymykał się wszystkim, którzy chcieli go dorwać. Zawsze niespodziewanie wyplątywał się z największych tarapatów. Podporządkował sobie całą piłkarską Europę. Bo kto wierzył, że wyeliminują PSG, kiedy przegrywali w dwumeczu jeszcze w 76. minucie? Kto wierzył w awans, gdy Chelsea prowadziła 0:3 na Bernabeu? Kto wierzył w finał, gdy Riyad Mahrez strzelał gola w rewanżu? Jeżeli istnieje człowiek, który w każdej z tych – pozornie beznadziejnych sytuacji – był pewny nagłego odwrócenia losów i zwycięstwa Królewskich, to chciałbym uścisnąć mu dłoń. Musi być to człowiek ogromnej wiary, a jeżeli bawi się w bukmacherkę, to też ogromnych pieniędzy.
Przez długi czas byłem zwolennikiem teorii, że coś takiego jak „mentalność klubu” nie istnieje. Uważałem to za najprostszą frazę-wytrych do tłumaczenia sobie różnych sytuacji. Mental jest przecież kwestią indywidualną, czymś, co nie może przenosić się na cokolwiek poza ludźmi. Ale ten sezon Realu w Lidze Mistrzów pozwala mi nieco zmienić moją optykę. Nie ma bowiem na świecie klubu, który byłby w stanie wygrywać mecze w tak imponujący sposób. Oczywiście, raz do roku to i każdemu się zdarzy. Ale Real robił to regularnie. To nie mogą być tylko umiejętności i jakość piłkarska, bo chyba zdecydowana większość zgodzi się z tezą, że Manchester City mógł mieć je na nieco wyższym poziomie. Tu musi chodzić o coś więcej.
Tylko o co? Przerażają mnie trochę rzeczy, których nie jestem w stanie logicznie wytłumaczyć. Głód wygrywania, głód sukcesów mają przecież wszyscy. Nie wierzę, że na profesjonalnych piłkarzy, którzy całe swoje życie zajmują się kopaniem piłki działają przemówienia coachów motywacyjnych czy prezentacje o Alfredo di Stefano albo Galacticos. Może to jakaś niezwykła magia Ancelottiego? Wczoraj przeszedł do historii jako pierwszy trener w erze Ligi Mistrzów, który wygrał cztery Puchary Europy. Trzema trofeami mogą się pochwalić jeszcze Zinedine Zidane i Bob Paisley, ale teraz włoski szkoleniowiec został samodzielnym liderem tej klasyfikacji. To przecież z Carletto u steru Real dokonał cudownego odwrócenia losów w finale z Atletico. Z drugiej strony – finał z Atletico (a także dwa inne) wygrał przecież także Zidane, więc to chyba nadal nie do końca to. O co w tym chodzi? Czy w latach 50. do Madrytu przyjechał jakiś szaman i zrobił z tego miejsca świątynię do wygrywania? Jak zaimplementować taką zdolność do klubu? Przecież to nie jest pierwszy sezon, w którym Los Blancos dokonują cudów na boisku.
Przecież za taką „mentalność wygrywów” wielu właścicieli i trenerów klubów piłkarskich dałoby sobie odciąć ze dwa palce. Szejkom w Paryżu powoli kończą się pomysły, na kogo tu wydać kolejne dziesiątki milionów euro. I nic. W Manchesterze United zakupy równie duże, w dodatku koncepcje na trenerskie roszady przeprowadzane są z iście niecieczańską gracją. I nic. Pep Guardiola nie wie już co zrobić, żeby w końcu wygrać Ligę Mistrzów z Manchesterem City, mimo zbudowania piekielnie potężnej kadry. I nic. Musi zasłaniać się zdaniami o tym, jakoby wygranie rozgrywek ligowych było cenniejsze od Pucharu Europy. Ta, mhm, jasne. Znamy już takie gadki. Może tu faktycznie chodzi o tych szamanów?
Oczywiście nie można tu umniejszać także samym piłkarzom. Courtois wreszcie pokazał, że jest w tym momencie prawdopodobnie najlepszym bramkarzem na świecie. Benzema, który pomimo słabszego występu w finale całym swoim sezonem, całym swoim jestestwem pokazał, że zasłużył na Złotą Piłkę. Modrić, Kroos i Casemiro, czyli środek pola, który w przyszłości będzie zapamiętany jako jeden z najlepszych w historii. Trzech szefów, którzy – według relacji Daniego Ceballosa – przed meczem finałowym zwyczajnie, na luziku grało sobie w karty. Tak jakby mieli później wstać i pójść wypielić grządki w ogródku, a nie wygrać finał Ligi Mistrzów.
Camavinga udowadniający, że wartościowego i dobrego transferu w tych czasach można jeszcze dokonać za 30 milionów. Rodrygo, który dał sobie szansę na wyjście z cienia i zdobywał absolutnie kluczowe bramki. W końcu, gola na wagę tytułu zdobył przecież Vinicius – gość młodszy od Kyliana Mbappe o dwa lata. Przyszłość tego klubu. Nie jest przecież powiedziane, że Brazylijczyk w ostatecznym rozrachunku zrobi mniejszą karierę od piłkarza PSG. Może Real zwyczajnie Mbappe… nie potrzebuje? Swoją drogą – ciekawe co tego wieczora działo się w głowie Francuza. Można w ten sposób wymieniać i wymieniać jeszcze długo, ale reasumując wszystkie aspekty kwintesencji tematu, dochodzimy do fundamentalnej konkluzji – za piłkarzami Realu sezon fantastyczny. A niewielu na to stawiało.
I choć może cała ta edycja Ligi Mistrzów do najpiękniejszych nie należała, to dzięki wyczynom Realu da się ją zapamiętać na lata. Los Blancos dodali do tego mdłego, futbolowego gara prawdziwą sól tej dyscypliny – emocje. Zwroty akcji. Niesamowite rozstrzygnięcia. Można więc Realu Madryt nie lubić. Ale w żadnym wypadku nie można odmówić im wielkości. Zwłaszcza teraz.
CZYTAJ WIĘCEJ PO FINALE LIGI MISTRZÓW
- Wielki Courtois, wielki Real! Liga Mistrzów dla Królewskich!
- Ancelotti: „Powiedziałem Courtois, że zabiorę go do finału, a on nam go wygra”
- Courtois grzmi po finale LM. „W Anglii mnie nie szanowano”
- Czy sezon Liverpoolu na pewno można uznać za udany?
- Książę Paryża. Thibaut Courtois i najlepszy występ bramkarza w historii Ligi Mistrzów
- Perez: „Mbappe nie przyszedł, bo nie chciał. Nie wracajmy do tego”
fot. Newspix