Marcin Janusz potrafi grać na pianinie, jest świetnym pokerzystą, ale największy talent ma do siatkówki. Jeszcze rok temu uważano go za solidnego ligowca. Dzisiaj jest podstawowym rozgrywającym ekipy, która w niedzielę powalczy o (kolejny) tytuł Ligi Mistrzów. A także człowiekiem, od którego piłki będą wkrótce kończyć Wilfredo Leon czy Bartosz Kurek.
Nie ma drugiego polskiego siatkarza, który w ciągu ostatnich miesięcy poczynił większy progres. Janusz co prawda nie pojawił się znikąd. Występował w czołowych polskich klubach, a w 2019 roku był jednym z siatkarzy, którzy – pod nieobecność bardziej utytułowanych kolegów – dostali od Vitala Heynena szansę do gry podczas Ligi Narodów (zdobyli brąz).
Wtedy jednak jego nazwisko stawialiśmy co najwyżej w jednym szeregu z Grzegorzem Łomaczem czy Marcinem Komendą. I na pewno daleko od Fabiana Drzyzgi, który był bezsprzecznie zawodnikiem pierwszej szóstki.
To już wszystko oczywiście przeszłość. Bo choć Nikola Grbić w roli selekcjonera reprezentacji Polski jeszcze nie zadebiutował, nikt nie wątpi, na jakiego siatkarza na pozycji rozgrywającego postawi. Przyjrzyjmy się zatem człowiekowi, który będzie dyrygować poczynaniami naszej kadry podczas tegorocznych mistrzostw świata.
Spis treści
Talent? Miał. Ale przede wszystkim był pracowity
Polak poważnie za siatkówkę zabrał się mając dziesięć lat, ale o tym, że chcę pójść w stronę tej dyscypliny, wiedział od zawsze. Wszystko za sprawą ojca, który śledził mecze w telewizji i jeździł po amatorskich turniejach, wszędzie zabierając ze sobą syna. Ten zatem złapał bakcyla, choć naturalnie na początku nie planował dogrywać piłek do kolegów.
Mało który dzieciak marzy w końcu o byciu libero czy rozgrywającym. To nie są najbardziej atrakcyjne pozycje. Sam Janusz zaczynał od gry na środku. Potem namówiony przez trenera przerzucił się na wystawianie. A że początki w nowej roli były trudne, musiał sporo ćwiczyć. Był tak zdeterminowany, że w przerwach od treningów siedział w pokoju ze słuchawkami na uszach nałogowo odbijając piłkę o ścianę.
Jest to ciekawostka, która celnie opisuje charakter Marcina. Bo jego druga pasja – czyli gra na pianinie – również wymagała od niego samotnych ćwiczeń. Choć ten instrument poznał w młodym wieku (za sprawą sąsiadki-nauczycielki), to wrócił do niego już jako dorosły chłopak. I wykorzystywał wolny czas, doskonaląc swoje muzyczne umiejętności. W ten sposób nauczył się grać choćby „Bohemian Rhapsody”.
Obraz Janusza jako wyjątkowo skupionego na pracy sportowca potwierdził w rozmowie z nami Krzysztof Stelmach, który miał okazję poznać rozgrywającego w PGE Skrze Bełchatów: – Było widać, że to chłopak, który dąży do celu, jaki sobie postawił. To pokazywał na treningach. Pracowity, fajny, niezmanierowany. Wzór zawodnika.
Bełchatów to w karierze Janusza niezwykle ważny przystanek. To do tego miasta przeprowadził się jako 17-latek w 2011 roku, opuszczając rodzinny Nowy Sącz. To do niego też wrócił w 2015 roku (zaliczając wcześniej występy w Częstochowie i Kielcach), aby zostać drugim rozgrywającym miejscowej Skry. Mógł uczyć się fachu od podstawowych graczy, czyli Nicolasa Uriarte, a potem Grzegorza Łomacza.
– Z Uriarte tworzyli świetny duet. Talent? Każdy go w jakimś stopniu posiada. Ale żeby iść do przodu, trzeba być pracowitym. Januszowi tego nie brakowało, również, kiedy był drugim rozgrywającym w Skrze – wspomina Stelmach, drugi trener bełchatowian w latach 2016/2017.
W 2018 roku niespełna 24-letni Janusz zaliczył być może najbardziej przełomowy moment w swojej karierze. Na skutek kontuzji Łomacza miał okazję wejść do pierwszej szóstki Skry na czas turnieju finałowego Pucharu Polski. I choć bełchatowianie przegrali walkę o złoto z Treflem Gdańsk, Marcina uznano najlepszym rozgrywającym rozgrywek.
– Muszę przyznać, że [ten turniej przyp-red.] bardzo mnie podbudował. Zrozumiałem wtedy, że jestem w stanie odgrywać ważną rolę w drużynie pełnej gwiazd – opowiadał siatkarz w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Po sezonie Janusz odszedł do… Trefla Gdańsk. Tam wreszcie otrzymał szansę bycia podstawowym rozgrywającym. Ale już wcześniej dał się poznać jako sympatyczny „Elvis”, bo taką ma ksywkę, który radzi sobie nie tylko na parkiecie siatkarskim.
Posłuchajmy raz jeszcze byłego reprezentanta Polski: – Przypomina mi się, że jak byliśmy na wyjeździe w Gdańsku – mówi Stelmach. – Na hotelowym holu stał fortepian. I Marcin na nim grał, kiedy ja schodziłem w drodze na trening czy mecz. Zaskoczyło mnie to, że ma taką umiejętność. Dobrze grał też w pokera. Wygrał parę pudeł zapałek. A z kim rywalizował? Jurek Gladyr, Srecko Lisiniac. W Skrze była bardzo mocna ekipa.
Rozgrywający wolno „dojrzewa”
Trefl Gdańsk był kolejnym etapem w karierze Janusza. Pod okiem Andrei Anastasiego (w 2019 roku zastąpił go Michał Winiarski) Polak wreszcie grał regularnie. Niedługo potem pojawiły się reprezentacja oraz większe uznanie w oczach ekspertów czy kibiców. Aż w końcu przenosiny do Grupa Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, triumfatora Ligi Mistrzów oraz wicemistrza Polski.
Czy w lecie 2021 roku Janusz był uważany jednak za człowieka, który bez problemu uniesie ciężar zastąpienia Benjamina Toniuttiego? Nie do końca. Szczególnie że Francuz znajdował się wtedy na fali wznoszącej, uważano go za bezsprzecznie najlepszego rozgrywającego w Polsce.
Jednym z ludzi w środowisku siatkarskim, którzy jednak w Janusza wierzyli szczególnie, był Grzegorz Wagner, który liczył nawet, że Marcin pojedzie na igrzyska w Tokio. – Chwaliłem go nie tylko w zeszłym roku, ale z osiem, dziewięć lat temu w felietonach dla „Przeglądu Sportowego”, kiedy zaczynał – mówi nam trener siatkówki, a obecnie dyrektor SMS w Szczyrku. – Jego początki były różne, ale miał coś w sobie. Jeśli chodzi o odbicie, o prowadzenie gry. No i wyróżniał się warunkami fizycznymi. To również jest ważne.
Jak wielokrotny reprezentant Polski widzi robotę, jaką w tym sezonie wykonał Janusz? – Porównując go do Toniuttiego: w rozegraniu zastąpił go na pewno. A w przypadku innych rzeczy, jak zagrywka czy blok, to nie ma porównania. Styl gry ZAKSY też się dzięki niemu zmienił. Przez to, że nie ma dziury w bloku, obrona zespołu inaczej funkcjonuje.
Zaznaczmy – mówimy o rozgrywającym, który według różnych źródeł ma albo 191 cm, albo 195 cm wzrostu. W każdym razie – do najniższych wystawiaczy nie należy. Co w obecnej siatkówce jest nie bez znaczenia.
– Popatrzmy na zasięgi, jakie mają obecnie atakujący – mówi Wagner. – Potrafią atakować nad dwumetrowymi zawodnikami czy nawet wyższymi. Więc myślę, że wzrost będzie coraz ważniejszym czynnikiem na tej pozycji w męskiej siatkówce. Zresztą jak się zwróci uwagę na rozgrywających czołowych reprezentacji świata – to prawie wszyscy mają 190 cm i więcej.
Simone Giannelli, Micah Christenson, Bruno Rezende czy Luciano De Cecco – żaden z nich faktycznie nie zalicza się do grona specjalnie filigranowych siatkarzy. Wyjątek – jeśli chodzi o czołowe kadry globu – stanowi Toniutti (183 cm). Nawet jego jednak podczas turnieju olimpijskiego przyćmił drugi francuski wystawiacz, czyli Antoine Brizard, mający 196 cm.
Jak to się zresztą stało, że Janusza nagle porównujemy do takich siatkarzy? Jakim cudem zawodnik, który niedawno znajdował się nieco poza radarem, w wieku 28 lat stał się najlepszym polskim rozgrywającym? Odpowiedź może być prosta.
Po pierwsze: Polak wreszcie miał okazję „poprowadzić” naprawdę mocną ekipę. Po drugie: to naturalne, że rozgrywający szczyt formy osiągają później niż siatkarze z innych pozycji.
Wagner: – Trzeba ileś razy odbić w życiu, żeby zrozumieć pewne rzeczy, schematy gry. Rozgrywający to zdecydowanie najtrudniejsza pozycja do nauki. Nawet ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że w wieku około 28 lat zaczyna się rozumieć tę grę. Ja myślę, że Januszowi też występowanie w ZAKSIE pomogło w rozwoju. Gra z najlepszymi. Może próbować różnych wariantów, bo ma wokół siebie topowych egzekutorów.
Stelmach: – Podsumujmy to w ten sposób: dostał propozycję, żeby być podstawowym zawodnikiem w ZAKSIE i wykorzystał ją w stu procentach.
Cele? Jeden z trzech osiągnięty
W ubiegłym tygodniu Marcin Janusz wraz ze Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle zdobył mistrzostwo Polski. Jutro postara się sięgnąć po tytuł, który część kolegów z jego drużyny już ma, ale on nie – czyli zwycięstwo w siatkarskiej Lidze Mistrzów. Na drodze kędzierzynian stanie włoskie Trentino Volley.
Ewentualny triumf dałby Januszowi komplet klubowych trofeów w sezonie 2021/2022 (no niemal, bo Superpuchar Polski wygrał Jastrzębski Węgiel). Ale na tym misja rozgrywającego nie dobiegnie końca. W kadrze Nikoli Grbicia na Ligę Narodów (a potem mistrzostwa świata, bo większe rewolucje z turnieju na turniej raczej nie są spodziewane) znaleźli się Janusz, Grzegorz Łomacz, Jan Firlej oraz Łukasz Kozub. Ostatni z nich nie ma co liczyć na wielkie granie. A Firlej oraz Łomacz, choć nikt z ich z miejsca nie skreśli, raczej będą przymierzani do roli rezerwowych.
Inna sprawa, gdyby Serb powołał Fabiana Drzyzgę. Wtedy zastanawialibyśmy się, czy jedynką będzie on czy Janusz. Ale tego nie zrobił. – Czy Grbić pokazał, że chce w stu procentach postawić na Janusza poprzez niepowoływanie Drzyzgi? Myślę, że tak, i tu nie ma chyba wielkiej sensacji – komentuje Wagner. – Następuje pewna zmiana, on ma swoją wizję, która została zaakceptowana. I ją realizuje. Oczywiście mistrzostwa świata pokażą, czy te wybory były słuszne. No i tyle. Myślę, że mamy zespół, który na najważniejszych imprezach nie powinien wypadać z czwórki.
O czym rzadko się mówi: choć Grbić nie miał jeszcze okazji pracować z Januszem, to właśnie on sprowadził go do ZAKSY. Widział w nim następcę Toniuttiego. Tak jednak wyszło, że wraz z Marcinem się minęli, bo Serb po sezonie 2020/2021 podpisał kontrakt z Perugią.
Postawmy jeszcze istotne pytanie: w czym Janusz może być lepszy od Drzyzgi oraz jak pod wpływem nowego rozgrywającego zmieni się nasza reprezentacja? Odpowiada Grzegorz Wagner: – Drzyzga słabiej operuje lewym skrzydłem. Bardzo dobrze gra przy sobie i na „pajpie”, ale ma do poprawy lewe skrzydło. A trzeba wiedzieć, że przez nie idzie pięćdziesiąt, pięćdziesiąt pięć procent wystaw. Więc tu na pewno jest przewaga Janusza. Myślę, że też lepiej radzi sobie w grze w obronie, a także bloku.
Czas pokaże, czy wybór podjęty przez Nikolę Grbicia był właściwy. Już jutro natomiast przekonamy się, czy Janusz i ZAKSA wygrają Ligę Mistrzów (początek meczu o 21:00). Jedno natomiast jest pewne: nieważne, czy jesteśmy wielkimi miłośnikami siatkówki, czy spoglądamy na nią od czasu do czasu, nazwisko Marcina Janusza warto zapamiętać. W najbliższych miesiącach przewijać będzie się nam regularnie.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl
Czytaj też: