28 zwycięstw z rzędu. Pięć wygranych turniejów, w tym cztery rangi WTA 1000. W ostatnich trzech imprezach ledwie jeden stracony set. Bez porażki na mączce w trwającym sezonie. Iga Świątek wkroczy w Roland Garros jako ogromna faworytka do zwycięstwa w całym turnieju. Czy ktokolwiek będzie w stanie zagrozić jej na drodze do ostatecznego triumfu?
Teoretycznie najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: nie, Iga wygra cały turniej. Bo i na to wszystko wskazuje – jej dotychczasowe rezultaty, forma, postawa rywalek. Naprawdę trudno wyobrazić sobie inny scenariusz, co oddają też choćby typowania bukmacherów – Iga ma tam taką przewagę, jaką w najlepszych czasach miewał Rafa Nadal. Jest po prostu w innej lidze, poza zasięgiem przeciwniczek.
Ale to tenis. Wystarczy gorszy dzień, kilka wyrzuconych kluczowych piłek. I wszystko może się zmienić. Kto więc najbardziej może zagrozić Idze Świątek na paryskich kortach i samemu powalczyć o zwycięstwo? Spróbujmy odpowiedzieć.
Najgroźniejsza będzie… sama Iga?
– Iga od kilku miesięcy wyraźnie pokazuje nam, że to ona rządzi. […] prezentuje wysoki poziom gry i pokazuje, że zasługuje na pierwszą pozycję w rankingu. Ponadto, w momencie, gdy to osiągnęła, występowała na kortach twardych, a wiemy, że mączka jest jej ulubioną nawierzchnią. Wygrała na twardych kortach w Dosze, Indian Wells i Miami. Kontynuowała na mączce w Stuttgarcie oraz w Rzymie. Dodatkowo zwyciężała w dwóch setach. To ona dominuje teraz w świecie tenisa i to ona będzie faworytką w Paryżu. Dla mnie to po prostu oczywiste – mówiła Amelie Mauresmo, była liderka światowego rankingu.
Takie opinie to w tej chwili coś absolutnie normalnego. O ile jeszcze w zeszłym roku mogliśmy dziwić się, gdy byłe wielkie tenisistki typowały – na przykład przed finałami WTA – że Iga powinna ograć najmocniejsze rywalki, o tyle w tym roku nie ma żadnych wątpliwości, że to w pełni możliwe. Po przejściu Ash Barty na tenisową emeryturę trudno wskazać kogokolwiek, kto Polce by zagrażał, a i Australijka na pewno nie miałaby lekko.
Dlatego jeśli szukać dla Świątek najgroźniejszej rywalki, chyba trzeba patrzyć… na nią samą. Bo w takiej sytuacji, jak przed Roland Garros 2022 jeszcze nie była. Nigdy nie grała w końcu w turnieju wielkoszlemowym jako najwyżej rozstawiona tenisistka. Główną faworytką do triumfu w takiej imprezie była raz – przed rokiem, gdy broniła tytułu i skończyła na ćwierćfinale. W Paryżu zapewne mierzyć się będzie z nowym rodzajem presji.
Inna sprawa, że wydaje się na to gotowa, co pokazuje przez cały sezon. Nowy rodzaj presji czuła, gdy walczyła o pozycję liderki rankingu i potem, kiedy grała pierwsze mecze w tej roli. Jako faworytka przystępowała do co najmniej trzech ostatnich turniejów i wszystkie wygrała. W Rzymie – jako pierwsza Polka w historii – obroniła tytuł w głównym cyklu WTA. Po drodze miała też co najmniej kilka spotkań, gdy nie wszystko szło po jej myśli, ale i tak wygrywała. A to niesamowicie cenna umiejętność. Po Idze po prostu widać, że przygotowana znakomicie jest nie tylko fizyczne czy taktycznie, ale też mentalnie.
Wczoraj w Paryżu wzięła zresztą udział w panelu dyskusyjnym poświęconym zagadnieniu stresu.
– Nie czuję presji jako numer jeden. Mogę użyć mojej pozycji i przerzucić presję na rywalki. Na początku myślałem, ze to nie miejsce dla mnie. Kilka dni zabrała mi praca nad podejściem do tej sprawy. […] Kiedy gram ważne mecze, pojawia się stres, ale to normalne. Potrzebuję stresu. Bez tego nie jestem w stanie grać najlepiej. To wszystko polega na zarządzaniu, a nie unikaniu. Staram się skupiać w momentach stresowych na najprostszych rzeczach. Oddychaniu. Podrzucaniu odpowiednio piłkę podczas serwisu. […] Finały są najbardziej stresującymi momentami, ale też pierwsze rundy, bo musisz przyzwyczaić się do warunków – mówiła Polka (cytaty za Hubertem Błaszczykiem).
Zarówno jej wypowiedzi, jak i postawa na korcie, świadczą o tym, że dawno za plecami zostawiła też zeszłoroczne problemy – gdy nie radziła sobie z emocjami, zdarzało jej się rozkleić w czasie gry i cierpiał przez to jej tenis. Teraz Świątek jest przygotowana znakomicie. I dlatego ostatecznie trudno przypuszczać, by sama sobie miała przeszkodzić w drodze po opcjonalny tytuł.
A jeśli ona tego nie zrobi, to kto teoretycznie mógłby z nią powalczyć?
Weteranka znów jest groźna
Nigdy nie skreślajcie Simony Halep. Szczególnie na mączce – to w końcu nawierzchnia, na której Rumunka czuje się najlepiej. W 2018 roku wygrała przecież Roland Garros i niezmiennie powtarza, że to jej ulubiony turniej.
– Zawsze czuję się tam świetnie. W tym roku będzie nieco inaczej, bo w poprzednim sezonie nie grałam w Paryżu. Mam nadzieję, że znajdę dobrą formę przed tym turniejem, bo to dla mnie najlepsza impreza. Na zawsze zostaną ze mną wspaniałe wspomnienia z mojego tytułu w 2018 roku. To był mój pierwszy wygrany turniej wielkoszlemowy, zawsze o tym marzyłam. Atmosfera była niesamowita – pisała Halep na łamach Eurosportu.
Rok po tym sukcesie bez litości ograła we French Open wchodzącą dopiero do głównego cyklu Igę Świątek, ale w kolejnym sezonie Polka jej się zrewanżowała. W 2021 Iga przegrała jednak z Rumunką w Australian Open. I tak to się kręciło, a Simona udowadniała, że jest jedną z najlepszych i najrówniejszych zawodniczek w tourze.
Przecież od 2014 roku aż do poprzedniego sezonu nie wypadła z TOP 10 rankingu WTA. A to spore osiągnięcie w świecie szybko zmieniającego się kobiecego tenisa. Poprzedni sezon jest tu jednak kluczowy – to wtedy wiele rzeczy się u Halep załamało. Jak pisała w przywołanym wyżej cytacie – rok temu w Paryżu nie zagrała. W turnieju WTA w Rzymie zerwała bowiem mięsień lewej łydki. W konsekwencji ominęła nie tylko Roland Garros, ale też Wimbledon i igrzyska w Tokio. A gdy już przeszła przez rehabilitację doznała też urazu w prawym przywodzicielu. Wróciła dopiero przed US Open, gdzie doszła do czwartej rundy.
– Nie grałam przez cztery miesiące, nie mogłam odzyskać rytmu. Mam 30 lat, zawsze myślałam, że w takim wieku trudno będzie mi grać. Miałam to w głowie, nie wiem dlaczego. W konsekwencji przegranie kilku meczów, a potem ta kontuzja… To wszystko nie było łatwe. Wątpiłam w siebie, zastanawiałem się, czy moje ciało da sobie jeszcze radę z grą na najwyższym poziomie. Myślę, że byłam bliska zakończenia kariery – mówiła.
Teraz jednak odzyskała pewność siebie, a i przygotowana jest – jak sama twierdzi – bardzo dobrze. Owszem, w ostatnich turniejach nie dochodziła do decydujących faz, ale grała na niezłym poziomie, a Simona to akurat zawodniczka, która zawsze potrafiła doskonale przygotować się na najważniejsze imprezy. Teraz pomaga jej w tym zresztą Patrick Mouratoglou, trener Sereny Williams i właściciel jednej z najbardziej znanych akademii tenisowych na świecie. Halep twierdzi, że choć ta współpraca trwa na razie nieco ponad miesiąc, już wiele jej dała.
– Nie wierzyłam, że wrócę na najwyższy poziom po kontuzji. Potem jednak przyjechałam do akademii i na nowo odkryłam w sobie ogień. Zobaczyłam, jak inne osoby, nawet dzieciaki robią wszystko, by znaleźć się na szczycie. To mi pomogło. Z Patrickiem też świetnie się dogaduję, łatwo jest mi wytłumaczyć mu, czego potrzebuję. Jest osobą, z którą dobrze mi się pracuje. Skupiamy się na tym, bym grała bardziej ofensywnie, wchodziła w kort, bo tenis się zmienia, jest w nim więcej mocy i niektóre zawodniczki są w stanie mnie pokonać, jeśli będę z nimi grała defensywnie – dodawała Rumunka.
Jedna z tych zawodniczek? Z pewnością Iga Świątek, która wiele spotkań w ostatnim czasie rozgrywa na własnych warunkach, szybko przejmując inicjatywę i spychając rywalki do defensywy. Halep przygotowuje się więc też – choć tego wprost nie powiedziała – na opcjonalny pojedynek z Igą. Do którego zresztą może dojść stosunkowo szybko, bo Simona przez trudny poprzedni rok jest notowana na 19. miejscu w rankingu WTA.
Nie oznacza to jednak, że nie będzie groźna. Ba, ona sama mówi, że marzy o zwycięstwie i czuje, że jest na nie gotowa. I jeśli Halep w to wierzy, to nie wypada zaprzeczać. Mecz Simony z Igą obejrzelibyśmy zresztą chętnie, bo już ich tegoroczne starcie w półfinale Indian Wells stało na niesamowitym poziomie. A przecież obie wolą grać na mączce. No i w bezpośrednich starciach mają remis – 2:2. Któraś mogłaby więc wyjść na prowadzenie.
Na fali sukcesów
Iga Świątek z Ons Jabeur spotkała się dopiero co w finale turnieju WTA w Rzymie. I wygrała 6:2 6:2. Suchy wynik wygląda, owszem, na łatwy mecz. Ale prawda jest taka, że Ons grała naprawdę nieźle, a tylko poziom gry samej Igi pozwolił Polce zwyciężyć tak komfortowo. Tamta porażka nie zmieniła w ocenie ostatnich tygodni Jabeur jednego – to najlepszy okres w jej karierze.
I na Roland Garros na pewno przyjedzie nastawiona bardzo pozytywnie. Właśnie za sprawą niedawnych sukcesów.
Przede wszystkim chodzi o wygraną w Madrycie, gdzie pod nieobecność Igi Świątek triumfowała właśnie Ons. A to turniej WTA 1000, jeden z największych na świecie, pierwszy tej rangi, który wygrała Jabeur czy też jakakolwiek arabska tenisistka. Bo kariera Tunezyjki to właściwie ciągłe pokonywanie kolejnych szczebli. Była już:
- pierwszą arabską tenisistką w trzeciej rundzie turnieju wielkoszlemowego (Roland Garros 2017);
- pierwszą w finale turnieju WTA (w Moskwie);
- pierwszą w TOP 50 na świecie;
- pierwszą w wielkoszlemowym ćwierćfinale (Australian Open 2020);
- pierwszą z wygranym turniejem rangi WTA (Birmingham 2021);
- pierwszą w ćwierćfinale Wimbledonu (2021, po drodze pokonała Igę Świątek);
- pierwszą w najlepszej „10” rankingu WTA (w październiku 2021).
I tak dalej, i tak dalej. Jabeur jest też naprawdę regularna, właściwie zapracowała sobie na przydomek „najlepszej zawodniczki, która nie wygrywa turniejów”. Bo przez długi czas było właśnie tak – do triumfu w Madrycie zagrała w pięciu finałach WTA, wygrała raz. W wielu turniejach dochodziła za to do ćwierć- czy też półfinałów. Zawsze czegoś brakowało, często rozstrzygało się to na przestrzeni ledwie kilku decydujących punktów.
ONS JABEUR. TENISISTKA, KTÓRA PISZE HISTORIĘ. SYLWETKA
Przez ten cały czas Ons pozostawała jednak zawodniczką, którą kibice uwielbiali oglądać. Bo jej styl jest ekscytujący – gra nieprzewidywalnie, imponuje wręcz „szalonymi” zagraniami, jak sama je nazywa. Lubi się popisywać, ale w ten pozytywny sposób. Zależy jej nie tylko na wyniku, ale też na tym, by grać po swojemu i tą grą się cieszyć. A arsenał zagrań ma naprawdę szeroki, więc rywalkom trudno przewidzieć, co akurat zrobi. W zeszłym sezonie dwukrotnie – na Wimbledonie i w Cincinnati – przekonała się o tym zresztą Iga Świątek.
Symbolem jej przemian, może być też współpraca z psycholożką, którą w ostatnich miesiącach zintensyfikowała – zresztą mówi, że wzoruje się w tym na Idze Świątek, która o kwestiach psychologii w sporcie od kilku lat wypowiada się otwarcie. Po przegranym finale w Rzymie twierdziła, że to właśnie tym Iga z nią wygrała.
– Iga mentalnie była znakomita. Zawsze jest agresywna, skupiona. Nieważne, jaki jest wynik, zawsze naciera, wywiera presję na innych zawodniczkach. To jest bardzo ważne. Niezależnie od wyniku trzeba napierać. Iga nie bez powodu jest numerem jeden na świecie. Jest prawdziwą liderką w tourze. Mam wiele do nauczenia się od niej. Mam nadzieję, że będziemy miały okazję zmierzyć się niedługo – mówiła.
Kto wie, może ich kolejny mecz zobaczymy już na Roland Garros. A tam Ons będzie naprawdę groźna, co pokazała i w Madrycie, i w Rzymie.
Dwie pogromczynie z zeszłego roku
Maria Sakkari i Paula Badosa w poprzednim sezonie stały za dwoma najbardziej dotkliwymi porażkami Igi Świątek. Ta pierwsza ograła ją w ćwierćfinale Roland Garros (a potem zrobiła to jeszcze dwukrotnie – w Ostrawie i Guadalajarze), ta druga zatrzymała Igę na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Obie też sezon 2021 mogą uważać za swój najlepszy w karierze.
Hiszpanka wygrała wtedy swoje dwa pierwsze turnieje – w tym Indian Wells, a więc imprezę rangi WTA 1000 – i wspięła się do najlepszej „10” rankingu WTA, a już w tym roku została nawet na moment jego wiceliderką. Greczynka z kolei zagościła w dwóch wielkoszlemowych półfinałach (Roland Garros i US Open), również wskoczyła na najwyższą lokatę rankingową w karierze, którą też poprawiła już w tym sezonie, gdy była trzecia.
Łączy je i styl gry – obie opierają swoją grę na bardzo dobrym podaniu i mocnych uderzeniach z głębi kortu, ale potrafią znacznie więcej, często wdając się w techniczne pojedynki z rywalkami. W poprzednim sezonie idealnie wpasowywały się w schemat „zawodniczek, z którymi Iga Świątek sobie nie radzi” (choć Badosę pokonała w trakcie WTA Finals), w tym jest już inaczej. Co nie zmienia faktu, że obie będą groźne.
Uwagę warto zwrócić szczególnie na Sakkari. To ona zdaje się lepiej grać na mączce i ta nawierzchnia wyraźnie jej pasuje (co nie oznacza, że Badosa się z nią nie lubi, hiszpańscy tenisiści i tenisistki mączkę mają we krwi), co udowodniła w ubiegłorocznym French Open. Inna sprawa, że tegoroczne turnieje na tej nawierzchni nie poszły po myśli ani jednej, ani drugiej. Sakkari skreczowała w swoim pierwszym meczu w Stuttgarcie, w Madrycie odpadła w 1/16, a w Rzymie w ćwierćfinale (choć porażka z Ons Jabeur wstydu jej nie przynosi). Badosa w Stuttgarcie doszła do półfinału, w Madrycie też odpadła w 1/16 (z Simoną Halep), a w Rzymie w 1/8.
To nie wyniki, które budziłyby respekt. Z drugiej strony jednak i Paula, i Maria potrafią się bardzo dobrze przygotować do wielkich turniejów. Ta druga pokazała też już, że granie co najmniej sześciu meczów jej niestraszne. Pierwsza na razie nie miała okazji dojść tak daleko w Wielkim Szlemie, a na igrzyskach w Tokio – gdy zdawało się, że może powalczyć nawet o medal – pokonały ją warunki. Ale nikt nie powiedział, że nie jest na to gotowa.
Obie zajmują wysokie miejsca w rankingu WTA i wszelkich notowaniach bukmacherów. Są ku temu wyraźne powody, dlatego nie można ich pominąć. Każda rywalka, która trafi na ich dobry dzień, ma prawo się obawiać. Bo obie potrafią grać na naprawdę znakomitym poziomie.
Kto jeszcze?
Nie wiadomo co z Barborą Krejcikovą. Czeszka, obrończyni tytułu, od lutego leczy kontuzję łokcia i już dawno temu zapowiadała, że nie ma zamiaru wrócić, dopóki nie będzie w stu procentach pewna swej dyspozycji. Co oznacza, że gotowa jest też odpuścić Roland Garros, zresztą nie grała w żadnym z poprzedzających tę imprezę turniejów na mączce. Trudno więc przypuszczać, by miała cokolwiek w Paryżu zwojować. Jeśli w ogóle tam przyjedzie.
Wśród faworytek do wygrania imprezy czasem wymienia się też Arynę Sabalenkę, Garbine Muguruzę i Naomi Osakę. Od razu odrzućmy ostatnią – Japonka po prostu nie potrafi grać na najwyższym poziomie na mączce. Jej nawierzchnią są korty twarde, a teraz w dodatku cały czas próbuje pozbierać się po problemach mentalnych, nie jest więc w najlepszej dyspozycji. Sabalenka z kolei jest już etatową kandydatką do wygrania turnieju tej rangi, tak jak jeszcze kilka lat temu Karolina Pliskova. Tyle że regularnie nic z tego nie wychodzi, a na Roland Garros w dodatku nigdy nie przeszła trzeciej rundy. No i ten sezon też nie należy na razie do niej.
Nieco zaskakującym typem jest Garbine Muguruza, choć trzeba przyznać, że pewne podstawy do jej wskazywania są. Hiszpanka miała naprawdę dobry poprzedni sezon, doszła w nim do pięciu finałów, trzy wygrała, w tym kończące rok WTA Finals. W Roland Garros z kolei czterokrotnie w karierze dochodziła co najmniej do ćwierćfinału, raz – w 2016 roku – ten turniej nawet wygrała. Inna sprawa, że rok temu odpadła już w pierwszej rundzie, choć wyrzuciła ją świetnie wtedy się spisująca Marta Kostiuk.
Stawianie na Garbine w teorii ma więc sens, ale pozostaje w dużej mierze loterią. Nie zdziwi nas bowiem, jeśli Hiszpanka odpadnie w pierwszych rundach, ale nie zdziwi też, jeśli dojdzie daleko. Zresztą podobnie jest też z piątą w rankingu Anett Kontaveit czy nawet… Jeleną Ostapenko, byłą mistrzynią French Open, którą niektórzy również przywołują w kontekście tegorocznego tytułu, bo w ostatnich miesiącach zdaje się momentami nawiązywać do formy swojego życia. Czy jednak wystrzeli tak jak wtedy? Można w to wątpić.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą warto zauważyć, a o której mówiła sama Iga – często to pierwsze rundy są najtrudniejsze. Bo trzeba się przyzwyczaić do warunków, wejść w turniej, a można trafić na znakomicie dysponowaną rywalkę. Owszem, Świątek w swojej obecnej formie powinna gładko przez te mecze przejść, ale to nie tak oczywiste. Nawet o Novaku Djokoviciu mówiono często, że najsłabiej wygląda właśnie w pierwszych trzech-czterech rundach, a im dalej w turniej wielkoszlemowy, tym lepiej gra.
Iga w ostatnich miesiącach też miewała podobne oznaki – w finałach zwykle grała najlepszy tenis, a jeśli się męczyła, to wcześniej. Warto będzie więc zwrócić uwagę na jej losowanie i trzymać mocno kciuki już od pierwszych meczów. Choć jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nikt Polki nie zatrzyma. Po prostu.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: