Czy można lepiej podsumować sezon w wykonaniu Stali Mielec niż tym meczem? Może i tak, ale to też naprawdę dobry obrazek. W gronie rozmemłanych, tak zwanych „uznanych” drużyn na dnie tabeli, mielczanie po prostu się wyróżniali. Jazda na dupie czy dawanie z wątroby jest w polskiej piłce przeceniane, jednak od dawna było widać po Stali większy charakter niż choćby w Śląsku czy Wiśle. I dziś ten charakter dał im punkt, a w konsekwencji – utrzymanie.
Nie szło im dziś cholernie. Od momentu kiedy Domański w początkowych minutach strzelił w poprzeczkę, Stal wyglądała gorzej niż źle. Nie potrafiła niczego wykreować, Śląsk pewnie nie trzymał jej pod butem, ale miał sporą przewagę. A jak ją tracił to pomagał Zawada. On mógł lekko licząc trzy-cztery razy wyjść sam na sam, ale ten facet nie potrafi przyjąć piłki. Jak miał sobie wypuścić w prawo, to wypuszczał w lewo. Jak do przodu, to stawała mu pod nogami. Obrazując – Zawada poległ na kompletnym abecadle, to trochę tak, jakby kierowca autobusu nie potrafił sobie otworzyć drzwi.
Wydawało się więc, że to się tak skończy i napiszemy jednak o utrzymaniu Śląska, a nie Stali. Ale nie, bo Stal nie chciała się poddać, a Śląsk się – sorry – obsrał metr przed kiblem.
Zamiast trzymać futbolówkę daleko od bramki, tak jak przez prawie cały mecz, to zaczął pałować, faulować (czerwona kartka Garcii, który wszedł kwadrans wcześniej), panikować. I gospodarze to wykorzystali – jeszcze strzał Sitka wybronił Putnocky, ale przy główce Matrasa nie miał nic do powiedzenia.
Dla Śląska to jest kompletne frajerstwo i tak jak ten mecz jest dobrym podsumowaniem sezonu w wykonaniu Stali, tak dla wrocławian również.
Ile razy można było zamknąć to spotkanie? Wielokrotnie. Gospodarze mieli ogromne problemy z prostopadłymi piłkami za plecy obrońców, ale ostatecznie Śląsk skorzystał z tego tylko raz, kiedy Jastrzembski obsłużył Picha. W innych wypadkach: dramat, parodia futbolu. Goście potrafili lecieć z kontrą trzy na trzy, by skończyć ją dośrodkowaniem za bramkę Mrozka.
Pich z pięciu metrów, kiedy miał zrobić to samo, co przy golu, stwierdził, że poda piłkę bramkarzowi. Bo czemu by nie.
Z jednej strony chciało się pochwalić Śląsk, że dobry pomysł na mecz, że spora ruchliwość, bo gdy jeden piłkarz miał futbolówkę, to trzech pokazywało się do podania, ale z drugiej jak tu chwalić przy takiej nieporadności pod swoją bramką i pod bramką przeciwnika? Rozumiemy, że nogi mogły być spętane, skoro jest gra o utrzymanie, ale po pierwsze – sami do tego doprowadzili. Po drugie – w takich momentach trzeba pokazać charakter. Dziś Śląskowi go ostatecznie zabrakło. Charakter bowiem nie objawia się tym, że jeśli do końca zostaje 240 sekund, to twoim jedynym pomysłym jest kopanie rywala w kostki i piłki po autach.
Jeśli ostatecznie Śląsk spadnie (a przy wygranej Wisły może mieć punkt przewagi), mecz w Mielcu będzie się śnił po nocach. Takiej paniki w defensywie przy czterech ostatnich minutach to dawno nie widzieliśmy – jakby ktoś Śląskowi odłączył prąd. Usłyszeli, że jest doliczony czas i dostali małpiego rozumu. Niebywałe.
Stali gratulujemy utrzymania, tym bardziej że przeciwności losu była cała masa. A niżej podpisany musi wybrać się na zakupy!
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Pięciu bohaterów mistrzowskiego sezonu Lecha Poznań
- Tak nie można grać o mistrzostwo. Jak Raków przegrał złoty medal?
- To była daleka droga do mistrzostwa. Pamiętajmy o tym, gdy patrzymy na radość Lecha
Fot. Newspix