W dniach 11-12 maja w Poznaniu został zorganizowany Impact’22. To wydarzenie, które stanowi wyjątkowe połączenie światów nauki, technologii, gospodarki, biznesu, a także polityki. W tym roku do wyżej wymienionych dołączył świat sportu. Wszystko za sprawą Grupy ORLEN, która od lat wspiera tę gałąź rozrywki. Z tego względu, w zorganizowanej na targach Strefie ORLEN wielu kibiców miało nie lada gratkę, by przybić piątkę, zrobić sobie zdjęcie czy wziąć autograf od takich postaci, jak Robert Kubica, Bartosz Zmarzlik, Anita Włodarczyk i wielu innych mistrzów sportu. Zapraszamy na relację z tego wydarzenia.
Ale na początek przedstawmy kilka danych. Zgodnie z informacjami przedstawionymi przez Grupę ORLEN w raporcie sponsoringowym, w ostatnich czterech latach koncern zwiększył swoje inwestycje w sport o 120%. Na polu sportowym przełożyło się to na wsparcie osiemdziesięciu utalentowanych sportowców oraz zaangażowanie w projekty i inicjatywy umożliwiające aktywny rozwój łącznie pięćdziesięciu pięciu tysięcy dzieci i młodzieży.
Koncern jest najbardziej znany ze swojej działalności sponsoringowej w ramach ORLEN Teamu, który zrzesza zawodników sportów motorowych, oraz Grupy Sportowej ORLEN, która współpracuje z czołowymi polskimi lekkoatletami. Ale oczywiście zakres dotowanych sportów jest znacznie większy. Polski Koncern Naftowy jest obecny w siatkówce, piłce nożnej, piłce ręcznej a nawet szachach, gdyż wspiera Jana-Krzysztofa Dudę.
Oczywiście działalność Grupy ORLEN polegająca na wspieraniu i rozwoju polskiego sportu, jest czymś społecznie pożytecznym. Ale według słów Prezesa Zarządu PKN ORLEN Daniela Obajtka, cytowanego w przedstawionym raporcie, inwestowanie w sport po prostu się opłaca:
– Budujemy silny koncern multienergetyczny, który będzie miał mocną pozycję w Europie Środkowej i konsekwentnie maksymalizował zyski, z korzyścią dla polskiej gospodarki. Skutecznym narzędziem wspierającym nasze cele biznesowe jest działalność sponsoringowa. W jej wyniku, tylko w 2021 roku Grupa ORLEN w Polsce i za granicą wypracowała łączny ekwiwalent mediowy na poziomie ponad 1 mld zł. To najlepiej pokazuje, że sponsoring należy traktować nie tylko jako bardzo skuteczne narzędzie do wzmacniania rozpoznawalności marki, ale też jako długofalową inwestycję. Jesteśmy firmą globalną, 50 proc. przychodów przynoszą aktywności zagraniczne i tak postrzegamy oraz budujemy wizerunek naszej marki. Stąd m.in. nasza obecność w Formule 1 i współpraca z zespołem Alfa Romeo F1 Team ORLEN, dzięki której docieramy do milionów kibiców i potencjalnych klientów na całym świecie – mówi Obajtek.
Zgodnie z raportem, największy ekwiwalent mediowy, bo aż 650 milionów złotych, wygenerowało wsparcie Roberta Kubicy oraz współpraca z zespołem Alfa Romeo F1 Team ORLEN.
Obecność tak wielkiego koncernu na targach Impact’22 nie powinna więc nikogo dziwić. PKN ORLEN aktywnie uczestniczył w różnych dziedzinach odbywającego się w Poznaniu konwentu, ale nas w szczególności interesowało zaangażowanie koncernu zwłaszcza na polu współpracy sportowej. I cóż, ORLEN pokazał że miano największego mecenasa polskiego sportu jest w przypadku spółki jak najbardziej trafione.
PIERWSZEGO DNIA SCENA JUŻ UGINAŁA SIĘ OD ZŁOTA
Pierwszy dzień Impact’22 rozpoczął się w Strefie ORLEN w iście mistrzowskim stylu. Premierowym gościem ze świata sportu, który związany jest z polskim koncernem paliwowym, był Bartosz Zmarzlik – trzykrotny (to wyjaśnimy za chwilę) mistrz świata na żużlu. Temat przewodni rozmowy z zawodnikiem Moje Bermudy Stali Gorzów Wielkopolski brzmiał „Talent + technologia = SUKCES”. W końcu kto lepiej może opowiedzieć o potrzebowaniu inwestowania w technologię, niż gość, który w każdym roku wydaje na motory setki tysięcy złotych?
– Posiadam sześć motocykli. […] Trzeba inwestować w siebie i sprzęt, żeby cały czas utrzymać się w topie. Jeden motocykl kosztuje w przedziale 60-100 tysięcy złotych. Same podwozie i motocykle to rzeczy, które muszę mieć w dany dzień. Ale do tego dochodzi mnóstwo rzeczy zapasowych, silników, organizacja zespołu – mówił Zmarzlik w rozmowie prowadzonej z Dariuszem Urbanowiczem.
Kto lepiej może opowiedzieć o tym, jak dobrze wykorzystać swój ogromny talent, niż człowiek, który w swoim debiucie w cyklu Grand Prix stanął na podium? I to w wieku niespełna siedemnastu lat. Choć sam mistrz nie uważa, żeby posiadał wybitny talent – chyba, że ten do pracy. Bartosz po prostu od małego zajmował się tym, czym lubił. Czyli wszystkim, co tylko jeździ. I tak doszedł do miejsca, w którym może powiedzieć o sobie, że jest trzykrotnym mistrzem świata. Właśnie – trzykrotnym. Wielu już nie pamięta, że swoje pierwsze indywidualne mistrzostwo świata Zmarzlik wywalczył w 2015 roku. Wprawdzie mowa o tytule najlepszego zawodnika spośród juniorów, ale hej – to też mistrzowski tytuł.
Po wystąpieniu Bartka scenę przejęła zawodniczka reprezentująca dyscyplinę sportu, o której z przymrużeniem oka można powiedzieć, że ma trochę wspólnego z żużlem. W końcu tu też uczestnicy na wirażach mkną tylko w lewo, a bieg może składać się z czterech kółek. Mało tego, Małgorzacie Hołub-Kowalik, bo o niej mowa, zdarzało się nawet wystąpić na tej samej arenie, na której ściga się Zmarzlik. Wszak murawę Stadionu Narodowego, na którym jutro odbędzie się żużlowe Grand Prix, zwykle otacza bieżnia lekkoatletyczna.
Hołub-Kowalik od 2013 roku nieprzerwanie miała miejsce w składzie Aniołków Matusińskiego. Jest współtwórczynią największych sukcesów tej ekipy. Na czele z wicemistrzostwem olimpijskim, które nasze biegaczki wywalczyły Tokio oraz wicemistrzostwem świata z 2019 roku z Dohy. Zresztą Małgorzata przywiozła swoje medale do Poznania, więc każdy kibic mógł zobaczyć, jak wygląda olimpijski krążek. Oraz posłuchać rozmowy z biegaczką, której temat przewodni nie mógł brzmieć inaczej, niż „Siła kobiet”. Hołub-Kowalik nie raz udowodniła bowiem, że swoim powerem – również mentalnym – zawstydziłaby niejednego faceta.
Siła mentalna jest Małgorzacie potrzebna szczególnie w tym sezonie, gdyż nieprzypadkowo napisaliśmy, że Hołub-Kowalik miała miejsce w sztafecie Aniołków. Niestety, w tym sezonie wszystko zdaje się układać nie po myśli biegaczki. Występy w hali ominęła z powodu kontuzji. Uraz stopy nie opuścił Hołub-Kowalik również po sezonie halowym i zaburzył przygotowania do występów na stadionie. Mimo wszystko Polka nie składa broni. Zapowiada, że zobaczymy ją podczas mistrzostw Polski, które na początku czerwca odbędą się w Suwałkach.
– Z moim zdrowiem jest już zdecydowanie lepiej. Wróciłam do treningów biegowych, co dla mnie jest najważniejsze. Jeszcze nie jestem w stu procentach zdrowa. Ale jest już na tyle dobrze, że nawet biegam w kolcach, co przez dłuższy czas było niemożliwe. Jedyne o co się martwię, to że może zabraknąć mi czasu, aby przyszykować szczyt formy na mistrzostwa Polski. Wiadomo, że młodsze dziewczyny nie próżnują, tak że zapowiada się ciekawa rywalizacja – powiedziała w rozmowie z nami.
Dodajmy, że Małgorzata jest również mistrzynią olimpijską w sztafecie mieszanej 4 x 400. Chociaż próżno było szukać jej osoby podczas ceremonii wręczenia medali. Te odbierała czwórka, która pobiegła w olimpijskim finale. Hołub-Kowalik, podobnie jak Iga Baumgart-Witan oraz Dariusz Kowaluk, wystartowała w biegu eliminacyjnym. Ale to nie zmienia faktu, że posiada swój w pełni zasłużony medal i może nazywać się mistrzynią olimpijską.
Ale to nie był koniec silnych kobiet, choć ostatnia z uczestniczek panelu swoją posturą nie sprawia takiego wrażenia. Patrycja Bereznowska mierzy 160 centymetrów wzrostu i jest po prostu bardzo drobną osobą. Jednak Patrycja potrafi biec. I biec. A kiedy się zmęczy, zaciska zęby i biegnie dalej. Kryzysy na trasie zdarzają się w różnym momencie. Czasami w szóstej a czasami w siedemnastej godzinie biegu. Tak, godzinie. Bereznowska to najlepsza polska ultramaratonistka, która specjalizuje się w biegu dwudziestoczterogodzinnym.
Jak znieść taki dystans?
– Jeżeli mówimy o tak ekstremalnych biegach, jak trwające dobę i więcej, to nie ma mowy o tym, by cały czas robić to z uśmiechem na twarzy. Przychodzą kryzysy związane z brakiem energii, potrzeba snu, zmęczenie psychiczne i fizyczne. Natomiast w zeszłorocznym ORLEN Ultra Challenge, który odbywał się w Suwałkach, ja miałam swój cel. To był jedyny w Polsce bieg 72-godzinny. Chciałam poprawić rekord świata. Wtedy z każdym przebiegniętym kilometrem i każdym krokiem czuje się ten cel i dużo więcej w moich myślach nie dzieje się podczas biegu. Skupiam się na tym, co powinnam jeść, pić, o co poprosić moją ekipę serwisową. Czasami po takim biegu uświadamiam sobie, że moje myśli od tego, co akurat musiałam zrobić w danym momencie – mówiła Bereznowska w rozmowie przeprowadzonej w Strefie ORLEN.
DZIAŁO SIĘ NA TORZE W POZNANIU
To nie był koniec atrakcji, które ORLEN pierwszego dnia przygotował dla swoich gości. Otóż niektóre z zaproszonych osób mogły przedostać się na tor wyścigowy w Poznaniu. A tam czekała ich niespodzianka – przejażdżka Lamborghini Huracan, za sterami którego siedział sam Robert Kubica. My też tam byliśmy. Możemy potwierdzić, że całość robiła ogromne wrażenie już wtedy, kiedy patrzyło się na to wszystko z boku. Lambo to bardzo głośna fura. Prowadzona przez Roberta na stosunkowo krótkim torze, stwarzała wrażenie, że człowiek stojąc w miejscu, słyszał jej dźwięk niemalże z każdej strony.
A takim Lamborghini jeździł dziś po poznańskim torze wyścigowym sam Robert #Kubica 😉 pic.twitter.com/UPH7M8u5zT
— Jakub Wiech (@jakubwiech) May 11, 2022
Ale największą frajdę dawała oczywiście sama jazda z Kubicą. To niesamowite poczucie prędkości maszyny, która ma 620 koni mechanicznych pod maską i od zera do setki przyspiesza w mniej niż trzy sekundy. Jednak najlepsze było obserwowanie mistrza kierownicy w akcji. Ogromna prędkość, ostre hamowania, przeciążenia – to nie jest coś, co każda osoba mogłaby wytrzymać. Tymczasem Robert zachowywał się za kółkiem, jakby pojechał do sklepu po bułki. Poruszał się takim torem, jakby jego oczy na asfalcie widziały zieloną linię idealnego przejazdu. Dodajmy, że niektórzy kibice uczestniczący w Impact’22 mogli wygrać przejażdżkę z Kubicą. Gratulujemy szczęśliwym zwycięzcom, takie wydarzenie to wspomnienie na całe życie.
Jednak to, co urzekło nas najbardziej, to atmosfera panująca w parkingu. Gdybyśmy mieli ją opisać i rozpoczęli zdanie od słów „spotykają się kierowca wyścigowy, biegaczka i chodziarz”, moglibyście pomyśleć, że to wstęp do jakiegoś żartu. Tymczasem obserwowaliśmy jak sportowcy z zupełnie innych dyscyplin bardzo szybko łapali wspólny język i nawiązywali nić porozumienia.
Wyświetl ten post na Instagramie
A co w tej opowieści robi chodziarz? A to, że na torze spotkaliśmy między innymi Dawida Tomalę. Okazało się, że mistrz olimpijski w chodzie sportowym jest wielkim fanem sportów motorowych, a Robert Kubica to jeden z jego idoli.
– To niewiarygodne uczucie. Sportowy samochód, który jest okropnie głośny. Można by stracić słuch, gdyby człowiek dłużej przy nim stał. Na mnie największe wrażenie w przejażdżce robiło błyskawiczne hamowanie i zmiana przeciążeń w zakrętach. To jest coś, czego nie jesteśmy w stanie doświadczyć na co dzień użytkując swoje samochody. Tutaj wytracenie prędkości na tak krótkim odcinku to zupełnie inna bajka, z którą musiałem się zmierzyć. Dlatego cieszę się, że można było pojeździć z Robertem za kierownicą. Żadna z tu obecnych osób nie byłaby w stanie wycisnąć z tej maszyny choć ułamka tego, co Robert. To wspaniała sprawa, że mogliśmy tutaj być, pośmigać po torze Lamborghini i – dzięki Robertowi – wycisnąć z tego samochodu ostatnie poty – powiedział nam Tomala, kiedy zapytaliśmy go o wrażenia z jazdy.
DRUGI DZIEŃ TRZYMAŁ POZIOM
W drugi dzień strefa ORLEN nie zwalniała tempa. Gośćmi specjalnymi, których można było posłuchać, byli: Kubica, Anita Włodarczyk, Mikołaj „Miko” Marczyk czy Lucyna Kordobys.
Dzień rozpoczął się od panelu z Robertem. Po atmosferze, jaka panuje wokół Kubicy widać, że wciąż jest gwiazdą światowego formatu. Kiedy tylko kierowca pojawiał się w Strefie, błyskawicznie ustawiała się do niego kolejka kibiców, chcących wziąć autograf czy zrobić sobie zdjęcie.
Mieliśmy okazję chwilę porozmawiać z Kubicą, który pełni rolę kierowcy rezerwowego zespołu Alfa Romeo F1 ORLEN . Jednak nas interesowały jego obecne poczynania w wyścigach długodystansowych. Polak, który w ubiegłym roku wywalczył mistrzostwo serii ELMS, obecnie startuje w World Endurance Championship, reprezentując zespół Perma ORLEN Team. Za niecały miesiąc seria zawita na tor de la Sarthe. Tam będzie miał miejsce jeden z najsłynniejszych wyścigów długodystansowych – 24h Le Mans. Przypomnijmy, że Polak już w ubiegłym roku był dosłownie o włos od zwycięstwa w Le Mans w swojej klasie, czyli LMP2. Niestety, samochód zespołu Kubicy uległ awarii na dwie minuty przed końcem wyścigu, w którym prowadzili. Robert ma bardzo ciekawe podejście do wydarzeń sprzed roku.
– Podkreślam, że nie przegraliśmy wyścigu, tylko nie ukończyliśmy go z powodu awarii. Przegrać można w walce, a my prowadziliśmy z dużą przewagą, ale nasza maszyna odmówiła posłuszeństwa i mieliśmy awarię. Oczywiście, że to bolało, ale taka jest charakterystyka Le Mans. Im dłużej trwa wyścig, tym większe jest prawdopodobieństwo, że może wydarzyć się coś niespodziewanego – powiedział nam Kubica.
Polak startuje w zespole z Louisem Deletrazem, z którym jeździł już w poprzednim sezonie. Ale podkreśla, że zespół jest nowy, a chętnych do zwycięstwa nie brakuje.
– Konkurencja jest jeszcze większa, niż w ubiegłym roku. Potencjalnie o zwycięstwo może walczyć minimum 10-12 ekip. Spróbujemy uzupełnić to, czego poprzednio nam zabrakło, ale to nie będzie łatwe. Nie wiadomo czy szansa na zwycięstwo w ogóle nam się pojawi. Nie tylko w tym roku, ale też w najbliższych latach. Le Mans jest bardzo wymagającym i trudnym wyścigiem – powiedział Kubica.
Z wyścigów przenieśliśmy się do sportu, którego nazewnictwo jest często mylone i/lub stosowane wymiennie. Zupełnie niesłusznie, na co Robert również zwraca uwagę. Chociaż w tym przypadku oba sporty wzajemnie się przenikają, czego sam Kubica jest najlepszym przykładem. Chodzi oczywiście o rajdy samochodowe, w których Polak również osiągał sukcesy – w debiutanckim sezonie WRC-2 wywalczył mistrzostwo świata.
Śladami Kubicy oraz Kajetana Kajetanowicza, który również z powodzeniem ściga się w tej klasie, podąża Mikołaj „Miko” Marczyk. Dwudziestosześcioletni łodzianin to bez wątpienia jedna z największych nadziei rajdów samochodowych w Polsce. Zresztą na krajowym podwórku pobił już kilka rekordów, związanych ze swoim wiekiem. W 2017 roku został rajdowym mistrzem Polski w kategorii Open N. Dwa lata później zwyciężył w klasyfikacji generalnej, dzięki czemu stał się najmłodszym mistrzem kraju bez podziału na kategorie.
Oczywiście, należy zaznaczyć, że 26 lat to wciąż niewiele jak na kierowcę rajdowego:- Żeby jeździć w rajdach, trzeba posiadać prawo jazdy kategorii B. Czyli przygodę z samochodami możemy rozpoczynać dopiero, gdy mamy osiemnaście lat. Zatem dość szybko udało nam się dojść do tego tytułu – mówi nam Marczyk.
W tym roku Mikołaj zadebiutował w wyścigach serii WRC-2. Sam bardzo spokojnie podchodzi do obecnego sezonu. Wie, że w rajdach samochodowych doświadczenie – chociażby dobra znajomość trasy – to podstawa sukcesu. Jednak największe wrażenie robi samoświadomość młodego zawodnika względem własnego wizerunku. Miko to z jednej strony świetny sportowiec, a z drugiej człowiek bardzo obyty z mediami i otwarty na kibiców. Na przykład kierowca prowadzi swój kanał na YouTube. Regularnie wrzuca tam filmy ze swoich występów, prowadzi transmisje live, czy też… nagrywa porady z gry Dirt Rally.
Marczyk:- Staramy się wraz z całym zespołem dać szansę kibicom, by byli blisko nas. Coraz częściej wyjeżdżamy za granicę, startowaliśmy w mistrzostwach Europy, a teraz w mistrzostwach świata. W międzyczasie była pandemia, więc bezpośredni dostęp do nas był trochę mniejszy. Staramy się iść z duchem czasu. Mam 26 lat, wychowuję się w dobie mediów społecznościowych. Zaczęliśmy tworzyć obszar vlogów rajdowych, gdzie pokazujemy kulisy rajdów. Cieszę się, że mamy coraz więcej wyświetleń i kiedy ktoś mi mówi, że kiedyś kibicował rajdom i powrócił do tego sportu razem z nami.
KULĄ I MŁOTEM
Drugi dzień nie upłynął wyłącznie pod znakiem sportów motorowych. Na scenie pojawiły się również dwie reprezentantki lekkoatletyki. Jedną z nich była Lucyna Kornobys – podwójna wicemistrzyni paraolimpijska w pchnięciu kulą oraz mistrzyni świata z 2019 roku w tej konkurencji.
– Przyjechałam do Poznania na zaproszenie Grupy ORLEN, aby przedstawić publiczności sport osób niepełnosprawnych. To, jak dochodziłam do swoich osiągnięć, i jak sport pomaga w rozwoju – mówi nam Kornobys i zwraca uwagę na to, że w ostatnich latach podejście do sportu paraolimpijskiego zmieniło się na plus:- Zauważam zmianę, gdyż sport uprawiam od 2008 roku. Z roku na rok wiedza o sporcie paraolimpijskim jest znacznie większa. Mamy coraz więcej imprez, wzrosła liczba transmisji z zawodów. Cieszy to, że jako sportowcy z niepełnosprawnością jesteśmy traktowani na równi z zawodnikami pełnosprawnymi.
Drugą reprezentantką królowej sportu była Anita Włodarczyk. Temat przewodni rozmowy z trzykrotną mistrzynią olimpijską brzmiał „Jak konkurować z własną legendą?”. I trudno byłoby znaleźć lepszą osobę do odpowiedzi na to pytanie. Wszak Anita już po igrzyskach w Rio de Janeiro nie musiała niczego udowadniać. Obroniła wtedy olimpijskie złoto i poprawiła własny rekord świata. Następnie dały o sobie znać lata ciężkich treningów. Jej organizm w końcu się zbuntował, a kontuzje wykluczyły Włodarczyk ze starów na niemalże dwa lata. Ale Polka powróciła w wielkim stylu – na igrzyskach w Tokio zdobyła kolejny złoty medal.
W rozmowie przeprowadzonej na scenie Włodarczyk zwracała uwagę na to, w jaki sposób sportowiec może odnaleźć się w skrajnych momentach kariery. Sama już takie przechodziła. Polka opowiadała o tym, jak utrzymywała motywację w czasach swojej absolutnej dominacji. Ale Anita uwielbia również znajdować się pod presją rywalek i tak właśnie jest w tym sezonie. Włodarczyk w tym sezonie posłała młot na odległość 78,06. To świetny wynik jak na początek sezonu, jednak nie najlepszy na świecie. To miano należy do Brooke Andersen, która w tym roku uzyskała rezultat 79.02.
– Przez ostatnie lata byłam tylko ja, później była przepaść. Teraz jestem w innej sytuacji. Jeżeli chodzi o moją konkurencję, to pojawiły się nowe osoby, Amerykanki. To jest fajne, bo uwielbiam rywalizować, a dominacja też nie była łatwa. Na początku wszyscy mówili „ale masz super, idziesz na zawody, oddajesz jeden rzut”. Ja miałam całkiem inne odczucia. Zawsze byłam przyzwyczajona do rywalizacji na rzutni, a wtedy musiałam sobie poradzić z jej brakiem. Tu duża zasługa psychologa, gdyż trzeba było coś wymyślić, żeby siebie zmotywować – mówiła Włodarczyk.
Ponadto w gablocie strefy znalazło się również kilka eksponatów od mistrzyni. Takich jak medal olimpijski czy młoty, którymi oddaje rzuty.
Oczywiście wszystko, co przedstawiliśmy, to zaledwie niewielki wycinek tego, co działo się podczas Impact’22 zarówno w Strefie ORLEN, jak i poza nią. Sportowcy występowali również na scenach ogólnych konferencji, a ludziom odwiedzającym Międzynarodowe Targi Poznańskie ukazywał się widok bolidu zespołu Alfa Romeo F1 Team ORLEN. Zatem sporo można było zarówno usłyszeć, jak i zobaczyć.
A my liczymy na to, że w Polsce takie wydarzenia jak Impact’22 będą organizowane częściej. Bo podobnie jak w przypadku inwestowania Grupy ORLEN w polski sport, korzystają na tym obie strony – tak organizatorzy, jak i odwiedzający.