Spodziewaliśmy się świetnego widowiska i jako neutralni obserwatorzy na pewno się nie zawiedliśmy. Rozczarowani mogą być jednak fani i Liverpoolu, i Tottenhamu, ponieważ ich ulubione drużyny nie zyskały dzisiaj po jednym punkcie – one straciły po dwa oczka. Dla obu liczyło się dzisiaj bowiem zwycięstwo.
Plan na to spotkanie był jasny i nikt, kto regularnie śledzi Premier League, nie mógł być zaskoczony inicjatywą i wysokim posiadaniem piłki po stronie gospodarzy oraz głęboką defensywą gości. Liverpool zagrał klasycznie – z dużą liczbą podań, nacierając wszystkimi formacjami na połowie przeciwnika. Tottenham był na to przygotowany. Piątka obrońców Kogutów zamknęła drogę do bramki Hugo Llorisa i mimo że pozwalała piłkarzom The Reds operować piłką we własnym polu karnym, to nie dopuszczała ich do stwarzania groźnych sytuacji.
LIVERPOOL – TOTTENHAM 1:1. Nie było elementu zaskoczenia
Tym samym mimo sporej intensywności, w pierwszej połowie zabrakło groźnych strzałów i niesamowitych parad bramkarskich. Najlepszą okazją dla gospodarzy był strzał Virgila van Dijka w poprzeczkę. Holender uderzył z główki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Podopieczni Antonio Conte również potrafili przymierzyć w obramowanie bramki, ale to było wszystko, na co było ich stać w pierwszej części gry. Pierre-Emile Hojbjerg uderzył z dystansu, a futbolówka odbiła się od zewnętrznej części słupka.
W momencie zejścia do szatni większy niedosyt mogli jednak czuć gospodarze. To oni prowadzili grę i mimo wszystko to oni byli bliżej trafienia do siatki. Nie wykorzystywali też prezentów od zawodników Tottenhamu. Mimo że wykonywali oni wszystkie polecenia Conte i trzymali się zaplanowanej taktyki, to jednak wkradły się dwa błędy blisko własnej bramki, które mogły skończyć się bardzo boleśnie.
Do przerwy Spurs byli zupełnie bezzębni w ofensywie. Przyjechali z myślą wychodzenia z kontrą – starali się wykorzystywać skrzydłowych przy każdym wyjściu z własnej połowy boiska, ale wszystkie takie szarże były tłamszone przez obrońców Liverpoolu lub po prostu psute złym podaniem.
LIVERPOOL – TOTTENHAM 1:1
Bezbramkowy remis nikogo nie satysfakcjonował, więc było wiadomo, że po wyjściu na drugą połowę nikogo nie będzie interesowało utrzymanie bieżącego stanu rzeczy. Niespodziewanie jednak pierwszy do głosu doszedł Tottenham. Gościom wreszcie wypaliło szybkie rozegrane akcji i zupełne zgubienie defensywy Liverpoolu. Piłkę pod pole karne podprowadził Harry Kane, który zagrał do wbiegającego do przodu Ryana Sessengnona. Temu pozostało tylko wyłożyć piłkę wzdłuż bramki, gdzie czekał Heung-Min Son. Koreańczyk wpakował piłkę do bramki z kilku metrów – plan Conte znowu się powiódł. Zamurować i szybko zaatakować.
Przy prowadzeniu gości Liverpool niemal żegnał się z nadziejami o mistrzostwie Anglii. Tottenham mógł się z kolei cofnąć jeszcze głębiej, bo przecież wreszcie miał co bronić, trzymał w garści trzy bardzo cenne punkty. Christian Romero, Eric Dier i Ben Davies zupełnie obrzydzili więc grę napastnikom The Reds, którzy musieli znajdować sobie miejsce na skrzydłach. Nie mieli czego szukać w środkowym pasie boiska, gdzie obrońcy Spurs radzili sobie z każdym dośrodkowaniem.
Jedyną szansą dla piłkarzy Kloppa były więc uderzenia z dystansu. W ten sposób można było ominąć zasieki Tottenhamu, chociaż i w tym przypadku nie było to takie proste zadanie. Taki strzał z dwudziestu metrów musiał jeszcze przejść przez gąszcz obrońców. By wpaść do siatki, piłka musiała znaleźć dla siebie mysią dziurę w polu karnym. Udało się to Luisowi Diazowi, który ponownie był najbardziej wyróżniającym się piłkarzem ofensywy Liverpoolu. Odważył się oddać strzał zza pola karnego, kupił los na loterii, by dać sobie szansę. Nie wiemy, gdzie wylądowałaby piłka, gdyby minęła wszystkich obrońców. Wiemy jednak, że zatrzepotała w siatce, gdy odbiła się od Rodrigo Bentancura.
W tym momencie było wiadomo, że to Liverpool ma psychologiczną przewagę i będzie dążył do zwycięskiej bramki. Czy był jednak w stanie wykreować sobie jakąś dobrą sytuację? Cóż, mimo naprawdę sporej optycznej przewagi, ciężko stwierdzić, by Hugo Lloris był dzisiaj wyjątkowo zapracowany. Obrońcy Tottenhamu wykonywali tak świetną robotę, że Francuz mimo że regularnie wychodził do dośrodkowań i często miał piłkę w rękach, to jednak nie musiał dzisiaj fruwać na wysokości okienek ani heroicznie bronić sytuacji sam na sam.
Podobnie zresztą Alisson. Kane i Son starali się stwarzać zagrożenie, ale nie odbiło się ono na statystce strzałów celnych. Goście mieli też swego rodzaju piłkę meczową. Dośrodkowanie w polu karnym Liverpoolu otrzymał Hojbjerg, któremu pozostało zgrać głową do Kane’a, przed którym byłaby już tylko bramka. Duńczyk jednak okropnie się pomylił i zupełnie zepsuł ostatnią szansę na wyrwanie kompletu punktów.
Tym samym oba zespoły muszą jeszcze bardziej nerwowo obserwować losy swoich rywali z ligowej tabeli. Liverpool dzisiejszym remisem dał bufor bezpieczeństwa Manchesterowi City, który może jutro zaledwie zremisować z Newcastle, a wciąż będzie liderem. Tottenham oddał z kolei władzę nad czwartym miejscem Arsenalowi. Jeszcze przed dzisiejszym meczem miał wszystko w swoich rękach. Teraz nawet jeśli wygra wszystkie mecze do końca sezonu, może nie awansować do Ligi Mistrzów.
LIVERPOOL – TOTTENHAM 1:1
Luis Diaz 74′ – Heung-Min Son 56′
Czytaj więcej o Premier League:
Fot. Newspix