Niewinnie twierdzi, że uwłaczające i niewolnicze warunki pracy na emigracji potrafią odziewać strudzonych robotników w godność i dumę. Szczerze wierzy, że organizowanie mistrzostw świata w dwuletnim trybie uchroni afrykańskich migrantów od śmierci w morskich głębinach. Z żenująco nieodwzajemnionym uśmiechem na twarzy przyjmuje ordery przyjaźni od Władimira Putina. Wypiera faktyczność wojny na Ukrainie. Płaszczy się przed dyktatorami, reżimami i plutokracjami. Gianni Infantino, szef światowej piłki, przeobraził się w marionetkę targaną wiatrami interesów i interesików. I doskonale się w tym bagnie odnajduje.
„FIFA jest apolityczna, Gianni Infantino jest apolityczny”, powtarza do znudzenia prezydent FIFA i uprawia piłkarską politykę w najgorszym znaczeniu tego wyrażenia.
Gianni Infantino choruje na Katar
Prezentacja programu wolontariuszy na mistrzostwa świata w Katarze. Przemawia Gianni Infantino. „Na zakończenie chciałbym zobaczyć, czy uda nam się sprawić, że ta sala oszaleje. Liczę do trzech, a potem chcę usłyszeć: Katar, Katar, Katar!”, podnosi tembr głosu, ale odpowiadają mu tylko pojedyncze szepty, które szybko nikną w dojmującej ciszy. Prezydent Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej nie traci szampańskiego humoru i z wodzirejską swadą nawołuje do sławienia dobrego imienia FIFA. Jego prośba znów spotyka się z chłodnym przyjęciem, ale Gianni Infantino nie jest człowiekiem, którego łatwo zawstydzić.
Rzadko bywa w Zurychu. Mieszka w Dosze. W stolicy Kataru wynajął luksusowy dom i posłał dwie z czterech córek do tamtejszych szkół. Nowoczesna metropolia znad Zatoki Perskiej stała się jego bazą wypadową na świat. Kiedy ktoś zarzuca mu, że niska jest cena za jego niezależność, odpowiada, że dogląda organizacji mundialu, który wznosi się na tragediach taniej siły roboczej, legitymizuje łamanie praw człowieka i wspiera ideę państwa religijnego, wciąż nieuznającego wolności słowa, wyznania czy orientacji seksualnej. Infantino obserwuje przygotowania katarskiego narodu, którego 85% ludności stanowią migranci, a 94% siły roboczej pochodzi z zagranicy, do organizacji mistrzostwa świata z najbliższej odległości, ale zdaje się nie dostrzegać istoty patologii tego turnieju.
– Moi rodzice wyemigrowali z Włoch do Szwajcarii. Kiedy daje się pracę komuś, nawet w ciężkich warunkach, daje się mu godność i dumę – powiedział prezydent FIFA podczas konferencji Instytutu Milkena w Los Angeles, kiedy próbowano zwrócić mu uwagę na tragiczny przypadek prawie siedmiu tysięcy – a to przecież dane na pół-oficjalne, na pół-nieoficjalne, do tego zbierane na wiele miesięcy przed startem czempionatu – tragicznie zmarłych pracowników z Indii, Nepalu, Bangladeszu, Pakistanu, Sri Lanki i wielu, wielu innych krajów, którzy przez ponad dziesięć lat intensywnych przygotowań strukturalnych i infrastrukturalnych pracowali w upokarzających warunkach, w niehumanitarnym ścisku, o barbarzyńskich godzinach, poddawani działaniu horrendalnie wysokich temperatur, a wszystko to za głodowe stawki.
Infantino twierdzi, że angielski Guardian hiperbolizuje. Nieustannie powtarza, że tylko trzech proletariuszy zginęło na stadionach, tak jakby znaczenie agonii w innej lokalizacji umniejszało znaczenie śmierci. Celowo umniejsza skalę dramatu robotników i różnymi słowami swoją narrację sprowadza do karykaturalnego oświadczenia FIFA: „W Katarze przedsięwzięte zostały tak wzorowe zasady BHP, że częstotliwość wypadków na placach budowy infraskturury pod mistrzostwa świata 2022 była zadowalająco niska w porównaniu z innymi dużymi projektami budowlanymi na całym świecie”.
Kiedy zaś przypomina mu się, że katarski system pracy opiera się na prawdziwie niewolniczej kafali, tylko uśmiecha się wyuczenie, bo w istocie przez ostatnią dekadę – również dzięki świętemu oburzeniu zachodnich cywilizacji na katarski wyzysk – „doszło w tym kraju do pozytywnych zmian społecznych, które polepszyły warunki pracy milionowej społeczności robotniczej nad Zatoką Perską”, choć – czego już Infantino nie dopowiada, bo choruje na Katar – to tylko kropla w morzu potrzeb i zaledwie mały krok w stronę choćby elementarnego szacunku możnych do biednych.
Infantino kłania się władzy
– W pewnym momencie liderzy światowych federacji piłkarskiej, z FIFA na czele, gremialnie uznali, że są równi szefom państw. I sami uwierzyli w tę bajkę. Mamiły ich pieniądze, choć nie mieli żadnych politycznych podstaw na obronę tego przekonania. Znaczenie i moc przywódców wielkich mocarstw czy nawet prezydentów średniej wielkości krajów są nieporównywalnie większe od możliwości władz FIFA czy UEFA. Z jednej strony mamy decyzje w sprawach żyć i dobrobytów milionów ludzi, w sprawach wojen i gospodarek, a z drugiej strony stoi tylko i aż sport. Ale ta pycha rodziła i wykuwała się przez lata – diagnozował niedawno w rozmowie z nami Michał Listkiewicz, były sędzia międzynarodowy, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej i człowiek, który przez lata doskonale odnajdywał się na salonach piłkarskiej polityki.
Gianni Infantino – w całym swoim przekonaniu o własnej apolityczności – zaskakująco maniacko krąży wokół lampy z napisem „władza i potęga”. Dlatego też szwajcarski działacz czapkował Donaldowi Trumpowi, którego silny uścisk przyczynił się do zorganizowania MŚ 2026 w Ameryce Północnej. Dlatego też tak bardzo lubi petro-wpływy i petro-pieniądze szejków i emirów z krajów Bliskiego Wschodu. Dlatego też fascynuje się Rosją, która od lat przejawiała imperialne zamiary i groziła palcem zachodowi, na co prezydent FIFA wraz z innymi wielkimi piłkarskiej polityki tylko kłaniał się Władimirowi Putinowi, którego ludzie i bliscy wspólnicy kręcą się wokół kręgów uefowskiej i fifowskiej władzy.
Cztery lata temu Putin dostał mistrzostwa świata, mimo że ukraińskie władze informowały o rosyjskiej agresji na wschodzie kraju. W 2022 roku Putin miał dostać finał Ligi Mistrzów w Sankt Petersburgu, dawnym Leningradzie, czyli w mieście, w którym prezydent Rosji przyszedł na świat i z którego wraz z Gazpromem chciał uczynić futbolową potęgę. Na żadną z tych decyzji Infantino nie miał bezpośredniego wpływu, ale jedno jest pewne: obecność Rosjan w światowym sporcie nie przeszkadzała mu kiedyś, nie przeszkadzałaby mu teraz i pewnie nie będzie przeszkadzać w najbliższej przyszłości.
Dziwne? Nie w przypadku człowieka, który wypinał pierś po order przyjaźni od Putina, który oglądał kolejne mecze minionego mundialu z prezydentem Rosji, który nie zaprzeczał jego słowom, że to najwybitniejszy turniej w historii futbolu, bo demonizowany kraj został przedstawiony we właściwy prawdzie i słuszności sposób. No i nie w przypadku człowieka, któremu przez gardło nie przechodzą słowa o wojnie na Ukrainie, a którego organizacja na barbarzyński najazd Rosji na inny niepodległy kraj w pierwszej kolejności reaguje całkowitym wykluczeniem na czas nieokreślony federacji Zimbabwe i Kenii za to, że tamtejsze rządy próbowały mieszać się w sprawy swoich związków piłkarskich, żeby za chwilę przyjąć język rosyjski jako kolejny z urzędowych języków FIFA. Ten facet uprawia brudną politykę.
Infantino zbawia świat
Infantino zdobył elitarne wykształcenie dyplomatyczne. Po salonach porusza się z gracją sprawnego kociska. Unika wpadek wizerunkowych na miarę Seppa Blattera, którego całe środowisko postrzegało jako symbol stetryczałego dziada, który zasadził dolary w murawie i z wywieszonym jęzorem sam próbuje nachapać się fruktami własnego dzieła. Momentami można uwierzyć nawet, że intencje Gianniego Infantino wcale nie są tak szatańskie i niecne, jak wydawałoby się po przyłożeniu lupy do jego wiekopomnych pomysłów.
Może naprawdę zależało mu, żeby Korea Południowa zorganizowała mistrzostwa świata w piłce nożnej kobiet w 2023 roku z Koreą Północną, żeby demokracja zetknęła się z dyktaturą, a dyktatura z demokracją, żeby wolność zetknęła się z uciskiem, a ucisk z wolnością, a na końcu wygrało dobro.
Może naprawdę wierzył w swoje słowa, kiedy na sesji Rady Europy w taki sposób argumentował koncepcję rozszerzenia mundialu do czterdziestu ośmiu uczestników i organizowania światowego czempionatu w dwuletnim trybie: – Musimy znaleźć sposób na włączenie całego świata w reprezentacyjną piłkę nożną, która zapewnia możliwości, daje nadzieję, łączy ludzi. Musimy dać nadzieję Afrykanom, żeby nie musieli przepływać przez Morze Śródziemne w poszukiwaniu lepszego życia, żeby nie musieli ginąć w głębinach morskich…
Może naprawdę wyznaje filozofię wybawicielskiego, wyzwolicielskiego i zbawiennego wpływu futbolu na niegodziwości współczesnego świata. Że piłka nożna potrafi zjednoczyć kraje Europy, Ameryki Północnej i Południowej, Afryki, Azji, Australii, Oceanii i Bliskiego Wchodu, a jeśli pokopać będą chcieli na Antarktydzie i Arktyce, to FIFA czeka z otwartymi rękoma.
Ale….
Nie.
Gianni Infantino kieruje się zyskiem. Trafnie pisał niedawno Paweł Grabowski na Transfery.info: „To już nie jest bajka o „łysym z UEFA”, sympatycznym panu z Nyonu, który przez lata losował nam kulki Ligi Mistrzów. Infantino jest zaślepiony. Wie, że stoi na czele federacji, która w ostatnim czasie ma problem z produkowaniem kasy. UEFA wyciska ile się da z Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Euro. W odwodzie ma jeszcze Ligę Narodów oraz Liga Konferencję. FIFA tymczasem jest goła. Zysk może maksymalizować mundialem, a ten jak wiadomo, ma swoje ograniczenia. To dlatego gra idzie o to, by rozgrywać go jak najczęściej, koniecznie tam, gdzie pod stołem zapłacą najwięcej”.
Bo trzeba wiedzieć, że Infantino cierpi na manię bycia najpotężniejszym człowiekiem w światowej piłce. Michael Platini opowiadał, że Szwajcar przy każdej okazji „kurwi” na UEFA, choć przecież pracował w niej przez lata. Sepp Blatter dodawał zaś, że na początku kadencji jego następca często odwiedzał go i pytał o rady, ale z czasem przestał odbierać telefony, bo „zachłysnął się omnipotencją i wszechwładzą”.
– Nie uważam, że można zarzucić mu kryminalne czy karne sprawy korupcyjne, ale też wykazuje to samouwielbienie. Taką niezdrową fascynację tym, że poleci sobie podstawionym odrzutowcem na prywatną audiencję u Władimira Putina czy innego szejka z Kataru. Naturalniej byłoby wsiąść do pasażerskiego samolotu z normalnymi ludźmi i pokazać, że jest się równym gościem, a nie sybarytą. Infantino – podobnie jak Blatter – buduje wieżę z kości słoniowej – wtórował tym głosom w rozmowie z nami Michał Listkiewicz.
Aż dziw, że jeszcze niedawno burzył się, że „kiedyś na mecze zakładał jeansy i najgorszą koszulę”, a z wiekiem „przerzucił się na garnitur i krawat”, co uznawał za przejaw niesłychanej pretensjonalności i czemu obiecywał położyć kres w myśl zasady „więcej kibiców, mniej polityków”. I oto właśnie człowiek staje się karykaturą.
Czytaj więcej o polityce w sporcie:
- FIFA, Gazprom, mundial. Jak i dlaczego Rosja kupiła futbol?
- Kto panem, kto sługą. Piekło mundialu w Katarze
- Listkiewicz: Kulesza już osiągnął więcej niż wszyscy jego poprzednicy w PZPN-ie
Fot. Newspix