Coś, co jeszcze niedawno wydawało się może nie niemożliwe, ale wysoce nieprawdopodobne, teraz jest jak najbardziej realnym scenariuszem. Stal Mielec mimo więcej niż poprawnej jesieni może spaść z ligi. Były mecze, które wypuszczała pechowo, dobrze się broniąc, ale dziś? No nie – dziś to nie ten przypadek. Przeciwko Warcie gospodarze zagrali jak pierwszoligowiec.
STAL MIELEC – WARTA POZNAŃ. CAŁKOWITA PRZECIĘTNOŚĆ STALI
Naprawdę trudno wskazać jakiś konkretny element, za który wypadałoby dziś Stal pochwalić, bo obejrzeliśmy po prostu jeden wielki festiwal przeciętności. Niewiele się mielczanom kleiło – nie mieli pomysłu, nie mieli jakości, ba, momentami brakowało wręcz tego słynnego gryzienia trawy. W końcówce przecież taki Kasperkiewicz po prostu oddał piłkę rywalowi.
Stal wyglądała, jakby sezon się dla niej skończył, ponieważ ma spokojną przewagę nad czerwoną strefą i teraz będzie sobie pykać w tempie biwakowym do ostatniej kolejki. A przecież sytuacja absolutnie nie jest taka różowa, tylko coraz bardziej czerwona, właśnie.
Z przodu na przykład? Dno. Jędrzej Grobelny wynudził się dzisiaj setnie. Co on miał do roboty, przecież niewiele. Ot, dwa razy musiał uprzedzić piłkarza rywali i wyłuskać mu piłkę spod nóg, co zrobił bardzo dobrze, a Stali pozostawał rozpaczliwy wzrok w kierunku arbitra, czy przypadkiem nie chciałby dać karnego. Nie chciał. Celne, groźne strzały… Zapomnijcie.
Najbardziej ciśnienie podniosło się bodaj po uderzeniu Domańskiego z rzutu wolnego, mimo że futbolówka minęła bramkę o dwa metry. No i jeszcze w końcówce Trałka wybijał piłkę z piątki na wślizgu. To wiele mówi – trudno w takich warunkach o strzelenie gola.
STAL MIELEC – WARTA POZNAŃ. SOLIDNOŚĆ GOŚCI
Warta zdawała się ten mecz kontrolować od początku do końca. Szybko strzeliła bramkę, zresztą i przy niej nie musiała się jakoś specjalnie napracować. Z rzutu wolnego wrzucił Trałka, w polu karnym najwyżej wyskoczył Szymanowicz i trafił do siatki. Może gdyby więcej pracy w krycie włożył Żyro, to obrońca Warty nie miałby takiego komfortu, ale Żyro niespecjalnie tam oponował.
Potem poznaniacy myśleli o podwyższeniu wyniku, ale nie była to walka na śmierć i życie. Niezłą sytuację miał Papeau, który świetnie przerzucił rywala, zresztą znów Żyrę, ale dobrze spisał się Strączek – z kolei dobitka Grzesika poleciała za stadion. Była też kontra trzy na dwa, którą rozprowadzał Maenpaa, ale zrobił to tak, że stracił piłkę. No i były popisy egoizmu Castanedy, bo ten był dzisiaj bardziej Kasztaniedą – co miał, to psuł, choć bardzo wierzył, że nie zepsuje.
Ech, ogólnie nie był to najciekawszy mecz. Taki sobotni, przedświąteczny, jakby wszyscy myślami przy jutrzejszym żurku. Tyle że Warta może spokojnie siadać do wielkanocnego śniadania, bo właściwie jest utrzymana. A Stal ma teraz na rozkładzie Lecha, Legię i Lechię. Przewaga nad Wisłą to pięć punktów przy meczu mniej Białej Gwiazdy.
Już niedługo naprawdę możemy Stal zobaczyć strefie spadkowej. I potem nie doczekać, jak ją opuszcza.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Filip Lesniak: – W Tottenhamie nie byłem gorszy od Harry’ego Winksa
- Wielka improwizacja. Radomiak szuka przełamania w ekstremalnych warunkach
- Sędziowie dokładają emocji w walce o mistrzostwo. Niestety
Fot. Newspix