W ciągu ostatnich sześciu lat Lech Poznań zarobił około 50 milionów euro na sprzedaży swoich wychowanków. Kolejorz bardzo umiejętnie nie tylko szkolił piłkarzy, ale przede wszystkim sprawnie włączał ich do kadry pierwszego zespołu. Mówiąc wprost – lechici zachowywali ciągłość w posiadaniu przynajmniej jednego młodziaka o potencjale sprzedażowym. Czy sezon, w którym na pierwszy plan wysunęły się aspiracje mistrzowskie, jest w stanie zaburzyć tę ciągłość?
Od sezonu 2016/17 Lech zachowuje regularność w posiadaniu i sprzedawaniu jakościowych wychowanków. Kolejorz przede wszystkim myślał na krok do przodu – gdy Karol Klimczak podpisywał umowę transferową na sprzedaż jednego wychowanka, to Piotr Rutkowski (jako szef działu sportu) miał już w zagwarantowanego w kadrze kolejnego adepta akademii z doświadczeniem na poziomie ekstraklasowym.
Spójrzmy na konkrety:
Sezon 2016/17 – odchodzą Karol Linetty i Marcin Kamiński, ale w pierwszym zespole są jeszcze Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki oraz Jan Bednarek, który zebrał doświadczenie na wypożyczeniu do Górnika Łęczna
Sezon 2017/18 – odchodzą Jan Bednarek, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki za łączną sumę ponad 10 milionów euro. Nenad Bjelica ma do dyspozycji już łapiących doświadczenie na poziomie ekstraklasowym (lub pierwszoligowym na wypożyczeniach) Kamila Jóźwiaka oraz Roberta Gumnego.
Sezony 2018/19 oraz 2019/20 – Lech nasyca kadrę pierwszej drużyny młodzieżowcami. Ma oferty m.in. za Filipa Marchwińskiego czy Roberta Gumnego, ale ostatecznie nie dochodzi do transferów. Sprzedaje tylko Dawida Kurminowskiego, ale coraz ważniejsze role odgrywają wspomniany Gumny, Kamil Jóźwiak, Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz, sukcesywnie minuty zbiera Marchwiński, dołącza do niego Jakub Kamiński, epizody łapią Paweł Tomczyk, Michał Skóraś czy Tymoteusz Klupś.
Sezon 2020/21 – wielka wyprzedaż wychowanków. Za Modera, Joźwiaka i Gumnego budżet Lecha zostaje zasilony kwotą rzędu ponad 15 milionów euro (choć płatności są rozłożone na raty). W zespole wciąż jest jednak Puchacz, w buty Jóźwiaka wskoczył Kamiński, minuty dostają Skóraś czy Szymczak.
Sezon 2021/22 – Lech w środku sezonu sprzedaje Kamińskiego, ale ten zostaje wypożyczony z Wolfsburga do Kolejorza, by dokończyć sezon. Co poza tym z młodzieżowcami? Tu dochodzimy do sedna naszych rozważań nad tym, czy wajcha w Lechu nie została czasem przesunięta w inną stronę niż do tej pory.
To nie tak, że Lech stał się probierzowa Cracovią czy fornalikowymi Piastem, gdzie młodzieżowcy byli traktowani raczej jako zło konieczne i gdyby nie przepis, to często nie mieliby miejsca na boisku. Według wyliczeń EkstraStats Lech wciąż zajmuje siódme miejsce w lidze pod względem procentu minut rozegranych przez młodzieżowców – 12,36% z możliwych do rozegrania minut (stan na po 23. kolejce). Wyprzedza go Wisła Kraków, Zagłębie Lubin, Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok, Termalica Nieciecza i Śląsk Wrocław.
Dla porównania – w sezonie 2020/21 młodzieżowcy Lecha rozegrali 26,08% minut (najwięcej w lidze), a w sezonie 2019/20 aż 31,44% (najwięcej w lidze w bardzo dużą przewagą, ligowa średnia dwukrotnie niższa).
Mniej minut, jakie powody?
Oczywiście powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze – Lech w ostatnich dwóch sezonach musiał sprzedać wychowanków. Jóźwiak, Moder, Gumny czy Puchacz sami doszli do wniosków, że chcą się rozwijać i wolą wyjechać z Ekstraklasy. Udało się sprzedać ich za dobre pieniądze, ale w krótkim czasie lechici stracili czterech ogranych już, a mimo to względnie młodych zawodników.
Drugi powód, to cele sportowe na sezon stulecia klubu. Oczywiście Kolejorz mógłby przecież nie sprowadzać Ba Louy czy Velde, a z Michała Skórasia uczynić podstawowego skrzydłowego. Mógłby nie sprowadzać Sobiecha i Kownackiego, a drugim napastnikiem w hierarchii byłby Filip Szymczak. Kolejorz mógłby też zaniechać ściągania Murawskiego i dawać minuty z ławki Antoniemu Kozubalowi. Kosztem Ramireza mógłby grać Marchwiński.
To wszystko mógł Lech zrobić. Ale straciłby na jakości w meczach, które decydują o tym, by poznaniacy wreszcie sięgnęli po trofeum – a przecież to jest w tym sezonie celem absolutnie nadrzędnym dla Lecha. Jak mówił nam Filip Bednarek przed sezonem – szansa na przejście do historii klubu na jego stulecie przychodzi tylko raz.
Kolejorz zatem zminimalizował ryzyko, stworzył najkosztowniejsza kadrę w swojej historii jeśli chodzi o płace. Ale coś kosztem czegoś – Lech ustawił się w sytuacji, w której podaje się w wątpliwość to, czy będzie w stanie utrzymać swoją ciągłość w posiadaniu i sprzedawaniu za dobre pieniądze swoich wychowanków. Oczywiście dla kibica długofalowo bardziej liczy się to, czy w maju może świętować zdobycie trofeum niż to, czy w lipcu jego klub ogłosi hitowy transfer wychodzący. Natomiast rekordowe zyski i przychody Kolejorza w ostatnich latach nie wzięły się z niczego: Lech mógł stworzyć silną kadrę na stulecie, bo miał pieniądze. A miał pieniądze, bo wcześniej inwestował czas, kasę i czasem też ligowe punkty w wychowanków.
Brak przepisu o młodzieżowcu = brak problemu? Niekoniecznie
Na sprawę deficytu młodzieżowców w pierwszej drużynie Kolejorza można spojrzeć dwutorowo – pod kątem młodzieżowca w przyszłym sezonie i pod kątem planowania budżetu na kolejne lata.
Pierwszy aspekt – choć w teorii pilniejszy – to paradoksalnie jest mniej istotny, bo sporo mówi się w kuluarach o tym, że przepis o młodzieżowcu ma zostać skasowany przez PZPN. Ale jeśli nie zostanie, to jak wygląda sytuacja Lecha? Początkowo Kolejorz planował, by warunek jednego młodzieżowca spełniał w przyszłym sezonie Krzysztof Bąkowski. Poznaniacy od lat nie mogą dochować się dobrego bramkarza-wychowanka, a potencjał Bąkowskiego jest szacowany na dość wysoki. Zagrał niezłą rundę w Stomilu Olsztyn, ale zimą wrócił do Lecha. Powód? Problemy zdrowotne, które zmusiły go do poddania się zabiegowi. Półroczna przerwa w grze oznacza, że sytuacja młodzieżowca w Lechu się skomplikowała.
Oczywiście w Kolejorzu – jeśli przepis nie zostanie anulowany – nie ma biedy z zawodnikami z rocznika 2001 i młodszymi. Michał Skóraś złamał już granicę 60 spotkań w seniorskiej piłce, dla Filipa Marchwińskiego to już czwarty sezon w Ekstraklasie, Filip Szymczak dobrze prezentuje się na wypożyczeniu do GKS-u Katowice, a do Górnika Polkowice trafił młody Antoni Kozubal, który bardzo dobrze rokuje. Nie można też zapominać o tym, że Lech ma przecież zespół rezerw w II lidze. A tam chłopcy z roczników 2002-2004 odgrywają bardzo istotną rolę. Wilak, Pacławski, Palacz, Pingot, Antczak albo pojawiali się już na treningach „jedynki”, albo wkrótce dołączą do zajęć pod okiem Macieja Skorży.
Sytuacja zatem nie wygląda tak, że trzeba bić na alarm. Natomiast przed Lechem stoi wyzwanie, by znaleźć złoty środek między pogonią za celami sportowymi i tym, co lechitom bardzo dobrze wychodziło do tej pory. Nasuwają się rzecz jasna pytania o to, czy Lech ma odpowiednią podaż zdolnych wychowanków w swojej akademii. Znajdą się przecież tacy, którzy powiedzą „źródełko wyschło, kolejnych Moderów nie będzie”. Ale Lech dowiódł już w ostatnich latach, że akurat o jakość szkolenia w akademii nie musi się specjalnie martwić. A przecież ta może wzrosnąć po poważnej inwestycji w nową bursę i centrum badawczo-szkoleniowe, które powstaje właśnie we Wronkach.
Skorża jednak musi mieć świadomość, że w kolejnym sezonie będzie się wymagało od niego nie tylko utrzymania jakości pierwszej drużyny, ale i dopuszczenia do niej trochę świeżej, młodej krwi. Do tej pory w kwestii gry młodzieżą korzystał w dużej mierze z tego, co zostało wypracowane w przeszłości – czyli zwłaszcza z Kamińskiego, z którego zrobił jeszcze lepszego zawodnika. Ale wkrótce będzie musiał dołożyć do swojej układanki przykładowego Bąkowskiego, Szymczaka, Kozubala czy Antczaka.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
Fot. Newspix