Reklama

Nie możemy do domu. Reportaż o uchodźcach z Ukrainy

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

05 marca 2022, 08:32 • 10 min czytania 132 komentarzy

Wąską piaskową drogą na przejściu granicznym w Dorohusku wędruje matka z sześcioletnią córeczką. 

Nie możemy do domu. Reportaż o uchodźcach z Ukrainy

– Mamo, ja chcę do domu. 

– Nie możemy, moje dziecko…

Wojna to nie tylko politycy, żołnierze, mundury, karabiny, czołgi, samoloty i bomby. Wojna to też dramat milionów cywili. Oto opowieść o uchodźcach z Ukrainy, którzy uciekają do Polski, gdzie szukają schronienia przed rosyjskim barbarzyństwem. 

Dwie wolontariuszki w czerwonych polarach uwijają się przy prowizorycznym straganie. Przed nimi na polowym stoliku piętrzą się pampersy i podpaski, apapy i ibupromy, mydełka i płyny do dezynfekcji rąk, szampony i żele pod prysznic, konserwy i puszki z jedzeniem, batoniki i czekoladki, kanapki i kabanosy, zgrzewki wody i smakowe soczki. Brunetka w okularach korekcyjnych nachyla się do blondynki w okularach przeciwsłonecznych.

Reklama

– Niedziela, stałyśmy na granicy z Martą. I z moim mężem. Sto trzydzieści kilogramów żywej wagi. Płakał jak bóbr. Przyjechało młode małżeństwo. Prowadzili dwie córeczki. Nieśli zawiniątko na rękach. Myśleliśmy, że to może piesek, kotek, jakieś zwierzątko. A to było pięciodniowe dziecko. Trzy dni stali w kolejce na przejściu granicznym… Nie mieli nic, kompletnie nic. Dostali wózek, fotelik dziecięcy do samochodu, pieluszki, kaszę, butelki, smoczki – brunetka zawiesza głos.

I dodaje z roztkliwiającą niewinnością w głosie: – Mam nadzieję, że się przydajemy.

Paweł. Zagubienie

Kiedyś żyło się chujowo, a potem to coraz gorzej.

Swietłana Aleksijewicz, „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”

Paweł niknie w tumulcie i tłoku lubelskiego dworca autobusowego. Metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Długa broda. Spracowane ręce. Granatowy kombinezon robotniczy. Czarna czapka z białym napisem „Anytime Fitness”. I żywe oczy. Wyjątkowo żywe, czujne oczy, które tęskno spoglądają na wysoko zawieszoną elektroniczną tablicę z rozkładem jazdy. Interesuje go tylko jeden bus. Ten przebywający drogę z Kowla do Lublina. Jadą w nim jego ciężarna żona Ola i malutka córeczka Włada.

Wybija 19:10. Paweł dzierży w ręku bilet na pociąg do Warszawy. Odjazd zaplanowany jest na 19:45. Ostatni sygnał telefoniczny małżonka puściła mu piętnaście minut po przekroczeniu granicy. Bus z Kowla wciąż nie zajechał na PKS przy – jakież to smętnie symboliczne – ulicy Ruskiej w stolicy województwa lubelskiego. Przytrafiło mu się jakieś opóźnienie. Wolontariusze wciskają mu w ręce butelkę wody, kuszą bigosem i kiełbasą, którymi można byłoby wyżywić pół miasta. Paweł kręci głową, wskazuje na pomięty, żółtawy bilet kolejowy dla trzech osób.

Reklama

Mija dziesięć minut.

A potem jeszcze pięć.

Paweł już wie, że rodzina nie zdąży na pociąg, który odjeżdża z oddalonego o dziesięć minut drogi dworca PKP…

Piekło dzieci bywa beztroskie

Piekło przejdzie na tym świecie
A w tamtym…
Troskami
Nie nakłonię sobie szczęścia,
Gdy mi nie łaskawe.

Taras Szewczenko, „Dumy moje”

Kącik dziecięcy na lubelskim dworcu autobusowym zajmuje pięć metrów kwadratowych całej poczekalni. Otaczają go charakterystyczne krzesełka na niskich nogach bez podpórek na ręce, obszerny czarny worek na śmieci i automat do kawy. Ukraińskie dzieci siadają przy zielonym stoliku i kolorują krokodyle. Dwóch chłopców kontempluje melodię improwizowanego występu na cymbałkach jednego z nich. Tak brzmi niepewność i oczekiwanie, ale też pewnego rodzaju beztroska w piekle ucieczki przed wojną.

Wolontariusze w punkcie recepcyjnym w dorohuskim Pałacu Suchodolskich przekonują, że każde ukraińskie dziecko po przekroczeniu granicy otrzymuje jakąś drobnostkę. Słodkiego lizaka. Czekoladowego batonika. Pluszowego misia… Granicę Polski z Ukrainą przekroczyły setki tysięcy uciekinierów z pogrążonego wojną kraju. W większości są to dzieci i kobiety.

Opowiada wolontariuszka z przejścia granicznego w Dorohusku: – Najbiedniejsze są malutkie dzieci. Dzieci, które podchodzą do naszego straganu. I biorą jednego lizaczka. Zachęcamy, żeby wzięły jeszcze jednego. Albo chociaż dobrały sobie coś innego, wszystkiego mamy pod dostatkiem. „Nie, nie, jeden wystarczy, żeby mieli inni”, odpowiadają.

Do namiotu podbiega ośmioletni chłopiec. Nieufnym gestem sięga po wodę. „Chcesz jeszcze lizaka?”, zachęca go wolontariusz po ukraińsku. Zawstydzone dziecko kręci głową, ale wszyscy wokół uśmiechają się do niego szeroko, więc w końcu decyduje się na słodycz i odbiega rozanielone w siną dal.

Zachowanie uciekających dzieci to nieoczywista groza tej wojny. W punkcie recepcyjnym, nieopodal miejsca składania darów na rzecz potrzebujących uchodźców, dziewczynka wymyśla niestworzone fabuły swoim zabawkowym Power Rangersom. Trochę dalej, za Pałacem Suchodolskich, dwóch chłopców urządza sobie mecz w piłkę nożną. Przez przygraniczne epicentrum, między toi-toiami a energochłonną barierką drogową, przechadza się samotna mała kobietka ubrana w różową kurtkę i czapkę z pomponem w tym samym kolorze.

Mniejsze pociechy chowają się w kapturach i matczynych ramionach. Prawie każde dziecko kurczowo trzyma się swojego pluszaka. Te wszystkie uśmiechnięte mięciutkie misie, pieski, kotki, kreciki, ptaszki, lwy, żyrafy, zebry nijak nie licują z widmem mroku wojny. Mroku nieznośnie wiszącym nad sylwetką każdego jednego uchodźcy.

Paweł. Odnalezienie

Nie ma granic, nie ma państw, jest tylko spalona ziemia, na której brat szuka brata.

Ryszard Kapuściński, „Heban”

Paweł dostaje cynk, że znalazł się alternatywny transport i do stolicy jego rodzina będzie mogła pojechać samochodem. Uśmiecha się, wciska wolontariuszom bilet na pociąg i przekonuje, żeby zawieźć świstek na dworzec PKP, bo zostało jeszcze trochę czasu i może komuś przyda się on bardziej niż jemu. Obywatele Ukrainy mają zagwarantowane darmowe przejazdy pociągami na terenie całego kraj, ale wagony są przepełnione. Znajduje się ochotnik, który pojedzie na lubelski dworzec kolejowy, wpadnie do punktu recepcyjnego i odda niewykorzystany jeszcze trzyosobowy bilet w ręce pracujących tam ludzi, który serdecznie mu podziękują.

Gest do gestu i tak powstaje dobroć.

Tymczasem dojeżdża autobus z Kowla. Paweł biegnie na stanowisko jego przyjazdu. Kiedy kierowca parkuje, wznosi się na palcach, wychyla głowę. A to podchodzi do drzwi busa, a to od nich odchodzi, aż w końcu nie może się doczekać i nieproszony wparowuje do pojazdu. Kierowca go wyprasza, ale na Pawła nie ma mocnych, zaraz powtórka z rozrywki.

Mija chwila.

Paweł triumfalnie schodzi po schodkach przy wyjściu z busa i nurkuje w ciemność dworca. Na rękach trzyma małą Władę. Dziewczynkę o równie ciemnych, równie żywych, równie czujnych oczach. Mała trzyma pluszowego misia, który wygląda jak piesek. Paweł kompulsywnie całuje ją w policzki.

Jak ludzie…

Jest zimno i bardzo późno,
I strasznie…
O mój Boże…
Jak owce przez mokre chmury…

Jak ludzie…

Marija Matios, „Dni głodu”

Na granicy w Dorohusku trzeba się krygować. Wparowywanie z buciorami w cudze życie byłoby zwyczajną niestosownością. Babuszka w chuście spogląda w oko kamery. U jej stóp trzęsie się czarny pies. Nic nie mówi, nic nie je, nic nie pije. Siedzi. Inna starsza kobieta, w podobnej chuście, stoi wraz z jakąś nastolatką przy barierce energochłonnej. Czerwona lampka ją peszy, ale kąciki jej ust samoistnie składają uśmiech.

Nie wszyscy widzieli wojnę.

Szczupły Ukrainiec w czerwonej kurtce i ciemnych okularach przeciwsłonecznych przyjechał z miasta oddalonego o dwieście kilometrów od granicy z Polską.

– Jak sytuacja w mieście?

– Cicho. Cicho. 

– Ma pan tu kogoś?

– Wcześniej żona z dzieckiem pojechali do Niemiec, teraz czekam na kolegę i jadę w ich stronę.

– Spodziewał się pan wojny? 

– Tak. 

Starszy mężczyzna z czerwono-zielonkawymi żyłkami na nosie szuka transportu do Estonii. Przekonuje, że do czerwonego autobusu w tamtą stronę wchodziła jego rodzina. Rozmowę ucina policjant. Ten sam, który kilkadziesiąt minut później zakrzyknie „zdjąć mi tego cholernego niemieckiego drona” i ruszy na poszukiwanie dziennikarzy nagrywających wydarzenia na granicy z perspektywy powietrza. Godzinę później starszy mężczyzna z czerwono-zielonkawymi żyłkami na nosie wciąż będzie krzątał się po dorohuskim trakcie w poszukiwaniu czerwonego autobusu…

Najwięcej jest jednak dzieci i ich matek.

Dzieci i ich matek. Dzieci i ich matek. Dzieci i ich matek.

Opowiada wolontariuszka z granicy w Dorohusku: – Dzieci i ich matki stały po dwie-trzy doby w zimnych samochodach w kolejkach na przejściu granicznym po ukraińskiej stronie. Martuś, chodź do nas, Marta się mocno wzrusza… Pierwszego dnia zawieźliśmy mamę z dziećmi do naszej wspólnej koleżanki. Zaczęła rozbierać maluszki, żeby zmienić pieluszki, umyć im pupy. Po dwóch dniach… Kupa i siku w jednym pampersie, wszystko było tak pozaparzane, powstały takie rany, że głowa mała. 

Druga wolontariuszka opowiada, że rozmawiała z kobietą, która przez dwadzieścia godzin szła w stronę granicy, żeby pokornie ustawić się w sznurze podobnych sobie i przeczekać kolejną dobę w oczekiwaniu na przejście kontroli celnej.

Paweł. Rodzina

Człowiek jest większy niż wojna. Kieruje nim wtedy coś, co jest silniejsze niż historia.

Swietłana Aleksijewicz, „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”

W dopasowanie dziecięcego fotelika dla małej Włady angażuje się grupa czterech policjantów. Wszyscy jeszcze bezdzietni, więc akcja trwa prawie dwa kwadranse. Ola, znajdująca się w zaawansowanym stadium ciąży, siedzi w samochodzie, Paweł rozśmiesza i zabawia córeczkę. Kiedy samochód rusza, cała trójka słodko gaworzy. Wykonują telefony do rodziny. Śmieją się, przytulają, snują pierwsze plany. Kiedy widzieli się ostatni raz? Tego nie powinien wiedzieć nikt postronny. On pracuje w Polsce, one zostały na Ukrainie. Teraz są wszyscy razem. Prują kilkupasmową drogą w stronę Warszawy, skąd przetransportują się do Mińska Mazowieckiego, gdzie początkowo będą mieszkać w hostelu robotniczym, a potem znajdą sobie małe mieszkanie na wynajem.

Paweł mówi niewiele: – Moja mama jest pielęgniarką. Jej szpital został sześciokrotnie ostrzelany. Jest tam oddział onkologiczny, w czasie wybuchów znajdowały się w nim dzieci. To szpital, w którym rodziłaby moja żona…

Ludzie dla ludzi

Samotność jest złudzeniem. Myśli człowieka krążą zawsze koło innych ludzi i łączą go z ich obcym losem, który na próżno stara się odepchnąć.

Zofia Nałkowska, „Granica”

W punkcie recepcyjnym przy Pałacu Suchodolskich w Dorohusku gnieżdżą się ludzie dobrej woli. Kilku polskich facetów w średnim wieku zorganizowało pięć samochodów i oferuje swoją pomocą w transporcie do właściwie każdego miasta w kraju. Ktoś już pojechał do Rzeszowa, więc na kartonie możliwą liczbę osób do wzięcia zmienili z dwudziestu na szesnaście, zawierając tę informację na klarownych piktogramach. Swoje muszą odstać. Ale nie zniechęcają się. Wozy strażackie regularnie przywożą szukających schronienia uchodźców z Ukrainy.

Pomoc oferują też dwie dynamiczne Niemki. Na granicę jechały szesnaście godzin. Na co dzień mieszkają sto kilometrów od Frankfurtu. Przyjechały z potrzeby serca. Deklarowały zorganizowanie transportu i wolnych pokojów dla uchodźców w Niemczech.

Pomoc Polaków i ludzi z całego świata to niewyobrażalny triumf humanitaryzmu, gościnności, człowieczeństwa, wielkoduszności i chyba po prostu dobra. Opowiada pan Jarosław, wolontariusz, krępy mężczyzna ze słuchawką w uchu, który porozumiewa się z uchodźcami w języku ukraińskim: – Najczęściej słyszę podziękowania. Oni sami nie wiedzą, czego chcą. Rozmawiałem z pewną kobietą. Pytam: „Czego pani potrzebuje?”. Odpowiada: „Nie wiem”. Kontynuuję: „A co masz?”. Rozkłada ręce: „Nic”. Dlaczego? Bo w jej mieście było bombardowanie, wyszła z dziećmi do schronu, a jak z niego wyszli, to nie było już ich domu. I tak jak wyszli ze schronu, tak przyszli do nas, ogołoceni. Często trzeba myśleć za nich. Trzeba szczoteczki do zębów? Proszę bardzo. Trzeba pasty do zębów? Proszę bardzo. Trzeba ręczników? Proszę bardzo. Trzeba podpasek? Proszę bardzo. Trzeba papieru toaletowego? Proszę bardzo. Są przestraszeni, zlęknieni, to my jesteśmy przewodnikami. 

Granica to miejsce pełne łez. Drobna polska kobieta trzyma ręce w kieszeni i spogląda w stronę przejścia. Czeka na dwie dziewczynki – dwunastolatkę i osiemnastolatkę. Długo się zastanawia, ale w końcu przekazuje swoją historię:

– Nie znamy się. Mama je przekazała na granicy. Pewnie za chwilę dziewczynki się zjawią. To znajome znajomych, zobaczymy się pierwszy raz w życiu. Rodzice tych dziewczynek idą walczyć. 

– Rodzice? Mama też?

– Mama też.

Kilkanaście minut później dojdzie do innego przywitania. Rumiana, zapłakana i zziębnięta dziewczynka wpadnie w ręce swojej polskiej rodziny. Na jej twarzy ani przez chwilę nie zagości uśmiech.

Paweł. Nowa nadzieja

Nieprawda, co mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Ostatnie, tuż po nadziei, umierają marzenia.

Wojciech Jagielski, „Wieże z kamienia”

Wieczną tajemnicą pozostanie sposób, w jaki Ola, z Władą na ramieniu, przytachała walizki i siatki na spotkanie z Pawłem. Bagaże z całym ukraińskim dobytkiem tej uroczej rodziny ważyły wiele kilogramów. O wiele więcej niż byłaby w stanie przenieść kobieta w zaawansowanej ciąży z dzieckiem na rękach czy nawet jeden silny dorosły mężczyzna. Ba, większej grupie nie było z tym wcale lekko, łatwo i przyjemnie. Ale w czasach wojny, w czasach ucieczki, w czasach emigracji nie myśli się o takich wyzwaniach w kategoriach niemożności i niemożliwości.

Na Dworcu Zachodnim w Warszawie roi się od ukraińskich uchodźców. Starsze kobiety przysypiają gdzieś w kącie. Dwie blade nastolatki snują się wokół własnej osi. Grupy dzieci są skromniejsze i cichsze niż na wschodzie kraju. Paweł przeciska się z Władą na rękach w stronę restauracji McDonaldsa. Przyjdzie się pożegnać. Podać rękę, podziękować, spojrzeć w oczy. Włada usadowi się na kolanach mamy przy wysokim stoliku z logiem popularnego fast-fooda. Kurczowo trzymać będzie się pluszowego misia, który wygląda jak piesek.

JAN MAZUREK, WSPÓŁPRACA: JAKUB BIAŁEK

Czytaj więcej o Rosji i inwazji na Ukrainę:

Fot. Weszło

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

132 komentarzy

Loading...