Reklama

Leśniak, karne i przerwany mecz. O rywalizacji szczecińsko-poznańskiej

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

26 lutego 2022, 08:38 • 19 min czytania 7 komentarzy

Trochę to wszystko psuje Raków Częstochowa, trzeba to przyznać wprost. Ekipa spod Jasnej Góry ani personalnie, ani pod względem formy czy jakości gry nie odbiega od czołowego duetu Ekstraklasy. Natomiast obecność trzeciego gracza przy mistrzowskim stoliku w żaden sposób nie ujmuje rywalizacji szczecińsko-poznańskiej. A tak się składa, że pod wszystkimi względami, łącznie z tymi dotyczącymi kibicowskiej strony boju czy nawet bitwy dwóch wielkich akademii, Pogoń – Lech to potencjał na nowy klasyk.

Leśniak, karne i przerwany mecz. O rywalizacji szczecińsko-poznańskiej

Animozje kibicowskie? Są, co więcej – dla Pogoni, która ma wszędzie cholernie daleko, Lech to właściwie najbliższy, lokalny rywal. Klasa piłkarska? Jest, wystarczy rzut oka na tabelę. Osobowości, które zwiększają prestiż spotkania? Kurczę, przecież Kownacki z Grosickim niedawno widywali się na kadrze, nie jest też tak, że drzwi drużyny Czesława Michniewicza są dla nich bezpowrotnie zamknięte. Akademie? Już pomijając wszystkie sukcesy juniorskich zespołów, siłę szkolenia najlepiej mierzyć transferowanymi wychowankami – a tutaj za plecami uciekającego Lecha już od jakiegoś czasu mocno goni właśnie Pogoń Szczecin, a nie Legia czy Zagłębie.

Oba kluby XXI wiek rozpoczynały od twardej walki o dalsze istnienie. Oba krok po kroku walczyły o powrót na dawne miejsce, dorabiając się w międzyczasie kilku legend. No i nade wszystko – oba są cholernie głodne sukcesu, cholernie głodne mistrzostwa Polski, oba mówią o tym głośno, także dziś, przed meczem o fotel lidera Ekstraklasy na 11 kolejek przed końcem ligi.

LECH JUŻ NAPRAWDĘ MUSI

Pozycji Lecha Poznań w polskiej piłce lat dwudziestych nie da się deprecjonować. Niezależnie od tego, jaki finisz będzie miał obecny sezon, niezależnie od tego, jak Lech roztrwonił kapitał, którym był awans do fazy grupowej Ligi Europy – to dziś klub stanowiący markę. Tak, w trofeach przebija go Legia, w tabeli Pogoń, nie wszystkie sprzedaże okazują się trafione, nie wszyscy wychowankowie radzą sobie w mocniejszych ligach. Ale właściwie gdziekolwiek spojrzymy – Lech kręci się blisko topu. Kibice? Ścisła czołówka, nawet nie tyle w Polsce, co w naszym regionie Europy. Finanse? Poukładane, budżet na paru filarach. Miejsca w tabeli? Od lat wysokie, sporo medali, mistrzostwo wcale nie tak dawno temu.

Reklama

Lech najpierw długo stanowił naturalnego rywala dla Legii – w czasach duopolu, gdy rokrocznie kwestia mistrzostwa rozgrywała się przede wszystkim na linii Poznań-Warszawa. Teraz, przy wielkim kryzysie warszawiaków, stanowił naturalnego kandydata do sukcesji, zwłaszcza, gdy okazało się, że długimi fragmentami jesieni Lech niemalże pożerał ligę. Wszystko układało się w całość – wydawało się, że idzie wreszcie lepszy czas dla Poznania. Problem? Tylko jeden. W ostatnich latach im Kolejorz lepiej prezentował się na papierze, tym częściej wpadał w nieprzewidziane turbulencje na najprostszych przeszkodach. Poświęciliśmy temu cały reportaż o swoistej tożsamości Lecha, w której zawiera się upuszczanie sobie młotka na nogę, gdy trzeba przybić ostatniego gwoździa. 

Lech zrobił dużo, by to zmienić. Ale jednocześnie Lech znów jest w tym dziwacznym momencie, gdy zamiast spokojnego spaceru zaczyna się runmageddon.

Ten trójpak na starcie od początku ligi pachniał niemiło. Teraz, po pogubieniu punktów z Lechią, wygląda już jak poważny wiraż, z którego może być bardzo ciężko powrócić na mistrzowską ścieżkę.

– Moje odczucie jest następujące: jeśli Lech ma zostać mistrzem, musi zacząć lepiej grać na wyjazdach. Szczecin to idealne miejsce, i idealny moment, żeby to pokazać. Z psychologicznego punktu widzenia, przy zwycięstwie Pogoni, robią się cztery punkty przewagi Portowców i kłopot. Także to jest idealny czas, żeby się przełamać – mówi w rozmowie z nami Ryszard Rybak. – A jak się nie uda? No to zaczną się kłopoty. Nie przekreśla to jeszcze szans Lecha, ale uważam, że te wyjazdy są kluczowe. Lech u siebie gra bardzo dobrze, ale jest diametralnie inną drużyną na wyjedzie. Nie punktuje tak, jak pozostałe zespoły z czołówki. To musi ulec radykalnej zmianie. Ja jestem troszkę tym faktem zaskoczony, bo wydawałoby się, że Lech ma dwie drużyny. Tymczasem w obliczu problemów, kontuzji i tym podobnych, trener Skorża musi łatać ten skład.

– Mecze w Szczecinie – zawsze bardzo trudne. Pamiętam spotkanie, gdzie prowadziliśmy 2:0, chyba jeszcze do 75 minuty, a przegraliśmy 2:3. Może przez lata ze dwa razy tam wygraliśmy, przynajmniej za mojej kadencji. Ale i w Poznaniu nie było łatwo. Legendą owiany jest mecz, w którym strzelano chyba 30 karnych. Grałem już w Niemczech, a słyszałem bardzo wiele o tym meczu – mówi z kolei Piotr Reiss.

Nastroje w Poznaniu? Jasne. Tragedii jeszcze nie ma. Nadal to Lech jest faworytem do mistrzostwa, nadal to Lech wydaje się najsilniejszy. Ale jednocześnie tej uzasadnionej pewności siebie towarzyszy niepokój – co dalej, jeśli w Szczecinie się nie uda.

Reklama

Oczywiście bywaliśmy już w lepszych nastrojach, ale wciąż wszystko jest przed nami. Kiedyś mówiłem, że możemy to pierwsze miejsce stracić i ważne to, jak na to zareagujemy. I właśnie stanęliśmy przed taką sytuacją. W minionym tygodniu na treningach nie uderzałem w nerwowe tony, starałem się utrzymywać atmosferę pozytywnego myślenia, a nie jakiegoś dramatyzowania. Jesteśmy silną drużyną i jeśli spotkamy jakieś zakręty na drodze, to sobie z nimi poradzimy – mówił na konferencji Maciej Skorża, który akurat dublet zapowiadał jeszcze w czasie kibicowskiego bojkotu.

Jeśli pojawia się w ogóle myśl o dramatyzowaniu, o zakrętach na drodze… Cóż, wśród lechitów mogą się budzić demony przeszłości, zwłaszcza, jeśli chodzi o kibiców. Szczególnie, że często te wszystkie kłopoty zaczynał się od przegranych bezpośrednich spotkań z Legią, wówczas rywalem do gry o trofea. Dziś takim rywalem do gry o trofea jest Pogoń.

POGOŃ… JUŻ NAPRAWDĘ POWINNA

Większość komplementów, które padły już w tym tekście pod adresem Lecha, można swobodnie podpasować do Pogoni Szczecin. Tu też wiele się zgadza, wiele rzeczy jest na miejscu. O Kacprze Kozłowskim napisano już wszystko, a gdy napisano wszystko – zaczęto tworzyć artykuły zbierające te najciekawsze wątki. Ale Kozłowski to taki diamencik na całkiem okazałym złotym pierścionku, tworzonym przez solidny krąg innych wychowanków. Sporo miejsca poświęcamy dobrej robocie Dariusza Adamczuka, jednego z najlepszych polskich dyrektorów sportowych, sporo pochwał może iść również w kierunku Jarosława Mroczka.

Natomiast odsiewając to, jakim klubem stała się Pogoń Szczecin, trzeba też podkreślać cały czas, jaką Pogoń stała się drużyną.

Myślę, że całe środowisko piłkarskie w Szczecinie zjednoczone jest wokół jednej myśli: że mamy naprawdę ogromną szansę zdobyć w końcu to pierwsze mistrzostwo. Uważam, że patrząc na rozwój naszego klubu, na stadion, na ogółem pracę działaczy na wielu polach organizacyjnych… To musi się udać. Mocno w to wierzę – mówi w rozmowie z nami Grzegorz Matlak, były piłkarz oraz jedna z twarzy odbudowy Pogoni Szczecin. – Lech jest pod każdym względem poukładany przez trenera Skorżę. Odkąd trener Skorża przyszedł, skończyły się problemy w Lechu. Grają naprawdę równą piłkę. Pogoń? Wiadomo, że ma dobrych piłkarzy, ktoś powiedziałby o niektórych, że są gwiazdami. Ale najlepsze jest to, że widać tę jedność w zespole. Nie ma gwiazdorzenia, czekania na zrywy – każdy zapieprza za każdego. Dlatego choć mógłbym, tak nie chciałbym nikogo wyróżniać indywidualnie, bo cała drużyna zasługuje na pochwały. Takiej drużyny w Szczecinie nie było… sam nie wiem od kiedy.

Na korzyść Pogoni działa start wiosny. Dla Lecha nieco nieudany, stanowiący falstart, dla Pogoni – potwierdzający, że to już drużyna w pełni zdolna do przepychania spotkań, a to przecież najcenniejsza umiejętność w kontekście walki o tytuł.

– Moim faworytem jest Pogoń. Natomiast nie sądzę, by to był mecz, w którym będzie czyjaś duża przewaga. Skończy się to zwycięstwem jedną bramką – tak bym typował. Niemniej nie mam przesadnej smykałki do typowania, oby to nie było złym sygnałem dla Pogoni… Tak czy siak, fajnie, że szykuje się takie meczycho. Na pewno ten mecz jeszcze o niczym nie będzie rozstrzygał, bo za dużo kolejek do końca, ale może dać przewagę psychologiczną – uważa Artur Bugaj, były zawodnik Pogoni. – Lech ma bardzo silną, wyrównaną ławkę. Gra o mistrzostwo wymaga bardzo silnej ławki rezerwowych – Lech ją ma. Ale Pogoń także. Pogoń dokonała też fantastycznego ruchu z Biczachczjanem. Każdy piłkarz powie, że to nie jest łatwe wejść do drużyny, jeszcze z innego kraju, i od razu się pokazać. Jemu się udało. Powiem żartobliwie tak: najlepiej podkreśla jego wejście to, jak szybko wszyscy nauczyli się perfekcyjnej wymowy jego nazwiska. To jest indywidualność, która może rozstrzygać mecze.

– Groszek piłkarsko odżył, bo regularnie gra. Kamila stać na jeszcze więcej, bo też od reprezentanta więcej się wymaga. Myślę, że Groszek jeszcze się pokaże w wyraźny sposób selekcjonerowi – i kiedy to robić, jak nie w takim meczu? Na pewno nie boi się presji. To go nakręca, nie deprymuje. Powinien być wiodącą postacią tego spotkania – przewiduje z kolei Bugaj.

– Wiadomo, że miał pewne zaległości na początku, ale od tamtej pory tylko się rozkręca. Ja go pamiętam jeszcze z zespołu czasów Antoniego Ptaka. Miał 16 lat, a już było widać to, co dziś go charakteryzuje – waleczność, werwa. To naprawdę człowiek, który poza piłkarskimi atutami, potrafi swoją osobowością mnóstwo dać drużynie. Wnosi mnóstwo do Pogoni. Jest też człowiekiem stąd, to też ma swoją wagę. Gra dla swojego klubu, potrafi zaszczepić tę ideę jak ważna jest dla Pogoni walka o trofeum. Uważam, że jeszcze dopiero pokaże się od najlepszej strony – potwierdza Matlak.

Znów – brzmi dobrze, ale pobrzmiewa też w tym wszystkim pewien mroczny kontekst. Kontekst kompleksu gabloty, jak można w skrócie określić stan ducha wielu szczecinian.

– Nadrzędnym celem jest zdobycie pierwszego mistrzostwa Polski. To jest najważniejsza dla Pogoni rywalizacja, nie utarcie nosa Lechowi. Są kluby znacznie mniej znane w Polsce, które to mistrzostwo mają – Pogoni nie udało się nigdy. Wszyscy w Szczecinie żyją ogromną nadzieją. Trzeba tu mieszkać, by wiedzieć, jak to jest mocno w nas zakorzenione – przyznaje sam Bugaj.

Zresztą – czy Pogoń niejako instytucjonalnie nie pracowała nad rozwiązaniem tego problemu? Jak ostatnio wyliczyliśmy – w kadrze ma etatowych zwycięzców, wynik w walce na trofea to 34 zdobyte w karierach poszczególnych graczy Pogoni do 17, w których palce maczali obecni lechici.

JAKOŚCIOWE GRANIE, JAKIEGO POTRZEBUJE LIGA

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to powinien być mecz po prostu dobry. Dobry, czyli intensywny, o wysokiej jakości poszczególnych zagrań, ze sporą pulą udanych działań w ofensywie. Dużo wielkich słów, ale chcemy dobitnie podkreślić – chodzi o dobrą piłkę. Nie wielką bitkę pod remizą, ale dobrą piłkę, na którą stać i jednych, i drugich. Zwłaszcza, że w gazie są jedni z najlepszych piłkarzy w całej lidze.

– Szanse Lecha widzę w tym, że ma problem z drużynami grającymi trochę jak Radomiak, jak Stal Mielec – agresywnie, defensywnie. Natomiast Pogoń gra w piłkę. Przeciw tej drużynie powinien pokazać jakość. To powinien być piłkarsko dobry mecz. Pogoń ogółem ma fajny zespół, nie ma przypadku w tym, że po tylu kolejkach są liderem – mówi Ryszard Rybak, pomstując jednocześnie na ten brak twardości Lecha. – Ja nie rozumiem jak to możliwe, że niektórzy piłkarze Lecha, prowadząc 3:1 w Krakowie, proszą o zmianę. Czy to jest kwestia pokolenia? Za moich czasów, jak piłkarze schodzili, to byli poobrażani, że muszą zejść. A tutaj 3:1, defensywny pomocnik prosi o zmianę. Nie wiem, może są z innego tworzywa.

– Runjaic jest fantastycznym trenerem. Myślę, że zaszczepił taki zachodni mental tej drużynie. Zawodnicy nie wychodzą nie przegrać, tylko grają zawsze o trzy punkty. Nie ma też 1:0 i obrony Częstochowy – podkreśla Artur Bugaj. – Z moich wiadomości wynika, że w szatni Pogoni jest naprawdę fantastyczna atmosfera. Nie nadużywam tego słowa, zapewniam. Fajni ludzie zrobili fajny wynik. Do tej szatni przychodzą nie jak do pracy, ale chętnie ze sobą przebywają. Kiedy jest praca, to jest ciężka praca, ale kiedy są żarty, to naprawdę jest to naturalne. Słyszę od niektórych: Artur, nie chce się wychodzić z tej szatni. Taki klimat buduje sukces.

Nikt miękkich nóg na tym meczu mieć nie będzie. To zbyt doświadczone zespoły. Mające swoich liderów, mające swój pomysł i świetnych trenerów. Najlepszym rozwiązaniem byłby mecz w stylu: akcja za akcję, zamiast typowej walki – dodaje Matlak. – Nie wiem czy w historii zdarzyło się tak, żeby na tym poziomie Pogoń i Lech grały taki mecz. To nie koniec sezonu, ten mecz jeszcze o niczym nie przesądzi, ale też jest to już wiosna, nie początek grania. Wynik pomeczowy na pewno dużo nam powie, w którym kierunku to pójdzie. Ja osobiście uważam, że dziś spotkają się ze sobą dwa najlepsze zespoły w lidze. Mam też na uwadze Raków i Lechię, wobec który mam wielki szacunek. Ale myślę, że Pogoń i Lech, patrząc na ich grę, są jednak lepsze.

W obu przypadkach mamy wszystko, co jest potrzebne do stworzenia atrakcyjnego widowiska. Ludzie, którzy dają coś ekstra z przodu? Spójrzmy na dryblingi Kamińskiego, spójrzmy na gole Biczachczjana. Wielkie indywidualności z kozacką historią, która za nimi stoi? Kłaniają się i Kamil Grosicki, i Joao Amaral. Do tego trenerzy, którzy tworzą ścisły top ligowy, do tego efektowna gra w wielu momentach sezonu. Czego właściwie chcieć więcej?

Chyba jedynie tzw. “podtekstów”. Wszyscy kochają podteksty, wszyscy kochają mecze o nieco podwyższonej temperaturze, a tak się składa, że Pogoń z Lechem mają tutaj swoją interesującą historię. No i quasi-derbowy klimat.

DRESZCZYK EMOCJI, KTÓRYCH POTRZEBUJE LIGA

Nie wiem skąd wzięła się ta antypatia do siebie. Natomiast bez wątpienia te mecze zawsze wzbudzały duże emocje, zwłaszcza u kibiców. Ja miałem to szczęście, że jeden z moich pierwszych meczów w barwach Lecha to wygrana na Pogoni. Ale grało się zawsze bardzo ciężko. Co jednak ciekawe, z piłkarzami Pogoni mieliśmy dobre kontakty. Przykład? Prosty. Kiedyś graliśmy z Pogonią u siebie. Po meczu był wyjazd na kadrę. Jakoś logistycznie nie było sensu, żeby Marek Leśniak, kadrowicz, wracał do Szczecina. Został u nas. No to poszliśmy razem, żeby gdzieś się tam rozerwać. I tak się rozerwaliśmy, że on nie chciał wyjeżdżać, mówił “ja już w Poznaniu zostaję”… Natomiast wymagania kibiców były zawsze bardzo wysokie, z obu stron. Może nie było pistoletu przy głowie, ale wtedy na treningi Lecha przychodziło po 500-1000 osób. Przed meczami z Pogonią zawsze była rozmowa: chłopaki, pamiętajcie, to jest Pogoń. Dawali znać, że to jest inny mecz. To działo się jeszcze przed Legią, bo Legia to jeszcze osobna historia, każdy mecz na ostrzu noża. Czasem były też takie rozmowy przed meczem ze Śląskiem – mówi nam Ryszard Rybak, jasno wykazując hierarchię wśród rywali Lecha. Legia na topie, wiadomo, to największy wróg. Ale dalej? W drugim szeregu z pewnością Pogoń stoi – być może nawet tuż za plecami warszawiaków.

– Zawsze mecze z Pogonią były bardzo trudne. Kibicowsko – bardzo fajne. Nieduża odległość, klimat na trybunach. Wiadomo, że kibice nie przepadali ze sobą, także to był dodatkowy smaczek rywalizacji. Na pewno trzeba podkreślić, że jedni i drudzy mają bardzo żywiołowych kibiców – wspomina z kolei Piotr Reiss. – Jedynym minusem gry na Pogoni był brzydki stadion. Podkowa, z jednej strony piłka trafiała w topole. Coś miał w sobie, tu się zgodzę, natomiast jednak gra na nowoczesnym to inny klimat. Do Szczecina zawsze jechało za nami bardzo wielu sympatyków Lecha. Klatka wypełniana przez bywalców Kotła była wypełniona i dodawała nam sił.

Dla Pogoni – Lech to najbliższy poważny rywal, to wynika po prostu z geografii. Dla Lecha – wieloletni przyjaciel Legii Warszawa, który znajduje się w dodatku na tyle blisko, że część mniejszych miast gdzieś na granicy Wielkopolski i Pomorza Zachodniego może spokojnie być podzielona między kibiców Pogoni i Lecha. W dodatku nie brakowało przecież wspólnych spotkań, także tych “na trasie”, bo przecież “Portowcy” ruszając gdziekolwiek na południe Polski, niejako z urzędu muszą przecinać terytoria Lecha.

To wszystko sprawia, że mecz ma wyjątkową otoczkę, a obejrzeć chce go każdy.

Bilety poszły chyba w godzinę wszystkie. Szkoda, że nie mamy jeszcze pełnego stadionu otwartego. Wiem, że kibiców elektryzuje to spotkanie, co zrozumiałe, a co odczuwam też sam – odbieram mnóstwo telefonów od znajomych z zapytaniem, czy mam może bilet. Ja dla siebie mam. Zamówiłem bilet z wyprzedzeniem, ale wiem, że była kolejka od siódmej rano w dniu, kiedy pierwszy raz były do kupienia. Wiem, że niektórzy stali za nimi kilka godzin. Ostatnio czytałem – ktoś w Szczecinie chciał kupić bilet na to spotkanie za 2000 zł. Nie wiem czy kupi, to możliwe. Ja na pewno bym nie sprzedał! To taki mecz, na którym trzeba być. Słyszałem natomiast, że jest też pomysł, aby w Szczecinie był postawiony telebim, żeby kibice, którzy nie znajdą się na stadionie, też mogli obejrzeć ten mecz – mówi nam Grzegorz Matlak. Jego wersję zdarzeń potwierdza również Bugaj.

– Uaktywnił się czarny rynek na bilety. Jeszcze duża część trybun nie jest otwarta. Ja kupiłem, aczkolwiek chyba się pospieszyłem, bo zostałem zaproszony jako ekspert jednej z telewizji. Bilet jednak przekażę komuś, o kim wiem, że będzie wyjątkowo szczęśliwy mogąc obejrzeć to spotkanie. Natomiast czuje się w całym Szczecinie podekscytowanie tym meczem od około tygodnia. Do mnie odzywają się ludzie, z którymi dawno nie miałem kontaktu, a pytają czy jest jeszcze szansa załatwić bilety. Zapotrzebowanie jest ogromne. Nawet w pełni otwarty stadion by go chyba nie zaspokoił – przekonuje Bugaj. – W Szczecinie była duża grupa “uśpionych” kibiców, którzy wspierali Pogoń, ale z pewnego dystansu. Myślę, że ta drużyna, jej sukces, mogłyby być tym przebudzeniem, które wywoła boom na Pogoń, widoczny w pełni już po otwarciu całego stadionu. Jest w Szczecinie silna potrzeba identyfikacji z Pogonią, a obecnie jest to też identyfikacja z sukcesem. Pamiętajmy, że futbol to też show, i każdy chce uczestniczyć w czymś fajnym – czy to fajna gala, czy fajny mecz. Tu zapowiada się znakomity spektakl piłkarski jak na Ekstraklasę. Mówiąc biznesowo, bo piłka to też biznes – ten mecz to jest fajny towar.

Na czym zasadza się ta rywalizacja? Pogoń swego czasu trzymała z Legią Warszawa, ale nie chciałbym wchodzić w kibicowski świat. Kibice wiedzą najlepiej. Na pewno pamiętam też jednak taki mecz, już za Lesa Gondora na Lechu Poznań. Pogoń była w rozsypce. Lech wygrał chyba 6:0. Kibice z Poznania skandowali, żeby Pogoń jak najszybciej wróciła do ligi. Myślę, że są animozje, ale też prywatnie każdy ma swoje kontakty, znają się “po obu stronach barykady”. Na pewno kibice są charakterni z obu stron i są w stanie dać wiele z siebie dla drużyny. To na pewno wielki smaczek tego spotkania, czuję się tę atmosferę i mogę potwierdzić, że to udziela się piłkarzom, podsyca nastrój – dodaje Matlak. – Te mecze zawsze elektryzowały kibiców, zawodników. Opinie pewnie będą różne, ale ja uważam, że chyba nawet rywalizacja z Legią nie jest tak postrzegana, jak mecz z Pogonią. Przynajmniej tak to odczuwałem w dawnych czasach ze strony szatni. Zarówno jak grałem w Pogoni, jak i w Lechu, na dwa tygodnie przed starciem tych drużyn zaczynała się cała “operacja”. Jeszcze po drodze był jakiś mecz, ale już z tyłu głowy było to starcie. Wiadomo, że do tego meczu trzeba było się dodatkowo zmobilizować, przygotować, już mamy pamiętać też o nim.

Co ciekawe – akurat piłkarze z obu stron zazwyczaj się znali i co więcej – lubili. Wspominał o tym Ryszard Rybak, ale podobne spostrzeżenia mają pozostali nasi rozmówcy. Być może to też geograficzna bliskość? No bo jeśli już gdzieś odchodzić ze Szczecina, to może do “pobliskiego” Poznania?

– Mam wrażenie, że często w tych meczach Pogoni z Lechem, spotykali się na boisku dobrzy znajomi. Wiadomo, że w ESA wszyscy się znają, ale ja często miałem w Pogoni przyjaciół bądź dobrych kolegów. Pamiętam jak biegał za mną Jarek Chwastek. Pokonać trzeba było Radka Majdana. Albo jak grał Maciek “Stolar” Stolarczyk. Albo Olo Moskalewicz… Pogoń miała bardzo fajnych, charakternych ludzi w składzie. Bardzo to w nich szanowałem. Oczywiście przyjaźń w trakcie meczu odchodziła na dalszy plan – jak już, to tym bardziej chciało się coś udowodnić koledze – przekonuje z kolei Piotr Reiss.

I Matlak, i Bugaj mieli okazje zresztą grać dla Lecha, choć i są kojarzeni z Pogonią, i w Pogoni grali.

Rozpoczynałem karierę w Poznaniu, w Warcie. Potem wyjechałem za granicę i po powrocie dostałem propozycję z Lecha. Moja przynależność klubowa nie była ustabilizowana, Pogoń nie bardzo była zainteresowana moją osobą, więc pojechałem do Poznania za chlebem. Nigdy nie miałem żadnych negatywnych przejść ze strony kibiców czy kogokolwiek za to, że jestem wychowankiem Portowców. Szybko zostałem zaakceptowany – podkreśla Matlak.

–  Jak się gra, będąc związanym emocjonalnie z klubem, przeciwko któremu właśnie wychodzi się na mecz? Jesteśmy profesjonalistami. Każdy chce zagrać jak najlepiej. Na pewno często jest tak, że jeśli ktoś rozstał się z dawnym klubem w niefajny sposób, to potem chce coś udowodnić i może mieć motywacji więcej. Ja nic takiego nie miałem. Grałem tam, gdzie mnie chciano. Nie nosiłem zadr w sercu – dodaje Bugaj.

Jak to było z kolei z tymi trzydziestoma karnymi? Cóż, Puchar Polski, drugoligowy Lech kontra ekstraklasowa Pogoń. Potężne emocje i wydarzenie praktycznie bez precedensu.

– Niebywała adrenalina. Ja wtedy grałem w barwach Lecha. Pamiętam niezwykłą otoczkę stworzoną przez kibiców. Przed karnymi myślałem, że będzie ich może po pięć i koniec. A to szło, szło, szło… Ostatniego, decydującego, strzelił Norbert Tyrajski. Gdyby nie to, znowu ja musiałbym strzelać. Przyznam, nerwy i stres były niezwykle duże. Byliśmy sini od tego stresu – śmieje się Matlak.

– Najbardziej pamiętam mecz, który grałem w barwach Lecha. 0:0, potem karne 12:11. Potwierdzam znowu słowa Grzesia – był siny z nerwów! Nie wyglądał na osobę, która chciałaby strzelać. Ja pamiętam czułem się wtedy bardzo pewnie. Gładko strzeliłem pierwszego karnego. Przy drugim sędzia Gilewski zagadnął mnie “panie Arturze, proszę strzelić, bo trzeba iść na kolację”. Ja jednak czułem się tak pewnie, że chciałem strzelić efektownie. Spróbowałem Panenki, ale zaryłem i bramkarz, choć już się położył, zdążył się podnieść i to złapać. Tego meczu nie da się zapomnieć. Jestem zdeklarowanym kibicem Pogoni, ale nigdy nie będę wypierał się tego, że grałem i przeżyłem fantastyczne chwile w Lechu Poznań: to też chciałbym mocno podkreślić – dopowiada Bugaj.

Inne charakterystyczne mecze?

– Gdy wróciłem do Szczecina, pamiętam mecz z Lechem, który wygraliśmy 3:1. Od 30 minuty graliśmy w dziesiątkę, czerwoną kartkę zobaczył Paweł Magdoń. Ja w tym spotkaniu strzeliłem jedną z najpiękniejszych bramek w karierze. W Lechu trenerem był Czesiu Michniewicz, mieli sporo gwiazd. To był wspaniały mecz, piękna gra, charakter i fantastyczna reakcja trybun – wspomina Grzegorz Matlak. Ale ten najważniejszy mecz – wspominają nie tylko lechici i Portowcy. – To był przeddzień, gdzie wyjechaliśmy na zgrupowanie przed meczem z Lechem do Poznania. Grałem już w Pogoni. Mieszkaliśmy w hotelu pod Poznaniem. Cały dzień obserwowaliśmy telewizję, w której informowano o stanie zdrowia papieża. Wiadomo, że każdy z nas to bardzo mocno przeżywał. Wychodziliśmy na boisko będąc gdzie indziej w myślach, niemniej wyszliśmy na boisko. Informacja, która dotarła do nas bodajże w 39 minucie, poszła informacja o śmierci Jana Pawła II. Kibic wyszedł na murawę – to jest nawet na video. Wcześniej dało się słyszeć, głosy, nam, z boiska, kibiców, skandujących “przerwać mecz”. Później wyszedł ten kibic i sędzia zdecydował, że przerywamy mecz. Zebraliśmy się wszyscy razem, jako piłkarze na środku boiska, a kibice na trybunach. I tak nasłuchiwaliśmy informacji o Janie Pawle II. Był to trudny moment. Ale był to też moment zjednoczenia. Cała Polska się wtedy zjednoczyła. Myślę, że tak jest między kibicami Lecha i Pogoni, mogą być pewne animozje, ale w odpowiednim momencie na pewno jest pewna jedność i wiele płaszczyzn porozumienia – zauważa Matlak.

***

Lider z wiceliderem. Kandydat do mistrzostwa z kandydatem do mistrzostwa. Dwie wielkie firmy pod względem kibicowskim, dwie wielkie firmy pod względem jakości szkolenia. Murawa najeżona gwiazdami, jak nie Amaral czy Kamiński, to Grosicki i Zech, jak nie Stipica, to Ishak. W dodatku ten ciężar presji z obu stron – dla Lecha, bo ten tytuł przecież wreszcie wydaje się cholernie realny, wreszcie, po tylu latach “przyczajki”. Ale i dla Pogoni, bo to byłoby dosłownie pierwsze trofeum w gablocie. Puchnie ten mecz, rośnie, jego wymowa, stawka – wszystko zdaje się rosnąć z dnia na dzień, z godziny na godzinę.

Jeśli nie zawiedzie, jeśli ponadto stanie się, niezależnie od wyniku, jednym z kluczowych spotkań w drodze po mistrzostwo – kto wie, może zaczynamy być świadkami narodzin kolejnego ligowego klasyku. Biorąc pod uwagę na jakich fundamentach stoją Pogoń i Lech – to od teraz może być już bardziej wspólny maraton niż sprint.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. NewsPix/FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...