Podpuścić – skasować, znana to taktyka, nie tylko w sporcie, ale ogólnie w życiu. I jeśli mielibyśmy się udać na wykład z tej skomplikowanej strategii, to piłkarze Warty Poznań wyglądają nam na bardzo dobrych przewodników. Dzisiaj zaprezentowali ją od A do Z. Podpuścili Radomiaka, a potem elegancko skasowali. Szósty mecz bez porażki – chyba trzeba ekipę Szulczka traktować inaczej, to znaczy: nie widzieć w niej już murowanego kandydata do spadku. Warta do pierwszej ligi nie chce się wybrać.
WARTA POZNAŃ – RADOMIAK RADOM. TRAGICZNA PIERWSZA POŁOWA
Ale zacznijmy od początku, czyli od podpuszczenia. Pierwsza połowa była dramatyczna. Z obu stron, oglądało się to gorzej niż źle, a myśleliśmy, że po takich hitach jak Jagiellonia z Cracovią czy Legia z Bruk-Betem, nic nas już nie zaskoczy. Tymczasem zawodnicy chcieli nawiązać do tych klasyków i nawiązywali bardzo zręcznie – liczyliśmy kolejne minuty bez celnego strzału, zastanawiając się, co do cholery można robić tyle czasu na boisku, jak nie uderzać w ten prostokąt, który jest przecież dość sporych rozmiarów.
Z tej części gry można i trzeba odnotować tylko bramkę, a sposób w jaki padła, dobrze podsumuje te piłkarskie wyboje. Rossi najwyżej wyskoczył w polu karnym i uderzył głową, ale tak, że bramkarz musi to złapać. Jednak Lis postanowił zabawić się w golkipera z hokeja, odbił to jakoś pokracznie parkanami, co było kompletnie bez sensu, bo nie odbijał krążka, tylko piłkę. I interweniował w taki sposób, że futbolówka spadła pod nogi Abramowicza, a ten z bliska załadował ją do siatki.
No i tyle, gol z dupy, bo połowa z dupy.
WARTA POZNAŃ – RADOMIAK RADOM. ODPOWIEDŹ WARTY
Natomiast w strategii podpuścić-skasować jest ten element „skasować” i Warta wypełniła go idealnie. Znakomicie. Kapitalnie. Po prostu po profesorsku. Nie minęło 10 minut drugiej połowy i Radomiak miał dwie bramki straty do gospodarzy, tak więc lepiej się nie dało tego ogarnąć.
Najpierw walnął Grzesik po zagraniu Papeau, co trzeba odnotować, bo Francuz nie słynie z konkretów. A tutaj wypatrzył prawego obrońcę w polu karnym, defensywa Radomiaka spała, złamała linię spalonego i Grzesik pieprznął po długim rogu. Potem dwie sztuki zanotował Miguel Luis, co tym bardziej jest kluczowe, bo do tej pory znaliśmy tego chłopaka z faktu, że fajnie się nazywa, tak po piłkarsku, ale że faktycznie jest piłkarzem – niekoniecznie.
Jednak w tym spotkaniu najpierw wykorzystał sam na sam z Majchrowiczem, a następnie ładnym uderzeniem z powietrza również zaskoczył bramkarza gości, któremu nie pomógł Ciehocki – nieco zmienił tor lotu piłki i Majchrowicz nie miał czego szukać.
Radomiak był w autentycznym szoku, bo nie zanosiło się na to, że Warta cokolwiek tutaj ugra. Było jak w filmie, kiedy brzydula w okularach ściąga pingle i okazuje się, że jest 10/10, a ten gość, co gra w szkolnym zespole futbolu amerykańskiego i jej nie chciał, nagle ją chce. Zdarza się bowiem w futbolu, że rywal odrabia straty, ale żeby zrobić to tak szybko i tak efektownie? Duża rzecz.
Radomiak po otrzymaniu tylu ciosów potrzebował dłuższej chwili, by się otrząsnąć i potem miał swoje sytuacje, choćby Abramowicz w dobrej okazji pomylił się nieznacznie, natomiast Warta jednak trzymała swój wynik. Jak masz rywala na linach, to już go nie puszczasz.
23 punkty Warty. Dwa mniej niż Śląsk Wrocław, który miał walczyć o puchary. Powtórzmy: Warta nie chce do pierwszej ligi i za sprawą Dawida Szulczka, rzeczywiście może się w tę nieprzyjemną podróż nie wybrać.
WIĘCEJ O WARCIE POZNAŃ:
- Może młodzi trenerzy nie boją się ryzyka, bo nie dostawali linijką po rękach? Wywiad z Dawidem Szulczkiem
- Frank Castaneda w Warcie. Krótkoterminowy hit transferowy
Fot. Newspix