Po brązowym medalu olimpijskim, który Dawid Kubacki wywalczył na normalnej skoczni w Zhangjiakou, emocje jeszcze nie opadły. I zakładamy, że dziś już nie opuszczą fanów skoków narciarskich w Polsce. Z tego względu porozmawialiśmy z Jakubem Kotem. Oto, co na gorąco po konkursie miał nam do powiedzenia były skoczek narciarski, którego mogliście zobaczyć w studio na antenie Eurosportu.
SZYMON SZCZEPANIK: Kuba, to był jeden z najbardziej sensacyjnych konkursów olimpijskich, które dane nam było oglądać.
JAKUB KOT: Trudno mi na gorąco powiedzieć, czy akurat ten konkurs jest najbardziej sensacyjny, ale z pewnością znalazłby się w czołówce. Mieliśmy emocje od samego początku – i to nie tylko dzisiaj, ale w szerszym kontekście. Przypomnijmy sobie, co działo się w polskiej kadrze jeszcze kilkanaście dni temu. Koronawirus u Dawida Kubackiego, Piotrka Żyły, kontuzja Kamila Stocha. Dziś przeżyliśmy totalną huśtawkę nastrojów. Ja bardziej stawiałem na sukces Kamila czy Piotra – Dawid był u mnie pewnym TOP 10, a okazało się, że spośród Polaków to on najbardziej błysnął i zdobył brązowy medal.
A przecież Dawid Kubacki w obecnym sezonie Pucharu Świata ani razu nie skończył w pierwszej dziesiątce zawodów. Powiedzieć, że to sensacyjny medal, to nic nie powiedzieć.
Jeżeli spojrzymy na czołówkę zawodników z Pucharu Świata i przełożymy ich miejsca na to, co pokazali podczas dzisiejszego konkursu, to tylko Ryoyu Kobayashi udowodnił, że jest najmocniejszy na świecie. Ale poza nim, dziś ze świetnej strony pokazali się zawodnicy, którzy nie błyszczą w Pucharze Świata. Jewgienij Klimow, Peter Prevc, Danił Sadriejew, Kamil czy Dawid – to skoczkowie którzy, delikatnie rzecz ujmując, nie osiągają najlepszych wyników w obecnym sezonie. Ale zawsze podkreślam, że takie zawody jak igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata rządzą się swoimi prawami. To dziś miało miejsce. Gdzie byli na przykład Niemcy? Inni byli od nich lepsi.
Jak oceniasz postawę pozostałej dwójki naszych liderów – Kamila Stocha i Piotra Żyły? Przed konkursem bardziej niż na medal Kubackiego, można było nastawiać się na sukces Piotrka.
W kwalifikacjach oraz serii próbnej Piotrek oddawał bardzo dobre skoki pod względem technicznym. Ja sam mówiłem, że jeżeli któryś z Polaków ma zdobyć medal, to pewnie będzie to Żyła. Z kolei Kamil to zawodnik, na którego zawsze trzeba uważać. Jeżeli tylko trafią mu się dobre warunki wietrzne, to wskakuje na medalową pozycję. Natomiast Piotrkowi pod tym względem się nie poszczęściło – chociaż skakali z Kamilem zaraz po sobie. Kamil trafił, Piotrek niestety nie, obawialiśmy się nawet o jego awans do drugiej serii.
W kontekście walki o medale liczyłem na Żyłę i Stocha, ale niespodziewanie Dawid wyszedł z cienia. On w treningach skakał poprawnie, ale w przełożeniu na zawody, były to skoki na miejsca pod koniec pierwszej dziesiątki. Tymczasem skończył na podium.
Gdybyśmy przełożyli dzisiejsze wyniki Polaków na zawody drużynowe, to nasza reprezentacja zajęłaby drugie miejsce – za Austriakami. Odżyła w nas nadzieja na sukces w drużynie.
Biorąc pod uwagę dzisiejsze wyniki, z pewnością musiała odżyć. Ale pamiętajmy, że konkurs drużynowy odbędzie się na dużej skoczni. Zawodnicy muszą poznać nowy obiekt. W dodatku układ sił może ulec zmianie, bo do Norwegów dojeżdżają Daniel Andre Tande i Johann Andre Forfang. Nie wiem, w jakiej formie będą po izolacji, ale nie lekceważyłbym ich. Do dobrej dyspozycji powraca Stefan Kraft – Austriacy mają też Daniela Hubera, Jana Hoerla, a doświadczony Manuel Fettner został właśnie wicemistrzem olimpijskim. Słoweńcy w tym sezonie są bardzo mocni. Największą zagadkę stanowią Niemcy. Jestem ciekaw, czy pozbierają się po dzisiejszej porażce. Nie twierdzę, że Polacy nie zdobędą medalu w drużynie, ale apelowałbym o spokój w przewidywaniach. Cieszmy się dziś medalem indywidualnym Dawida, choć dla całej drużyny był to dobry konkurs.
Podczas konkursu ponownie obserwowaliśmy zamieszanie z belkami. Sędziowie obniżyli rozbieg między innymi po skoku Stefana Huli. A kiedy wiatr na skoczni delikatnie ucichł, czołówka zawodów skakała w okolicach punktu konstrukcyjnego.
Kiedy na początku zobaczyliśmy czternastą belkę startową z wiatrem pod narty, to mogliśmy się spodziewać, że sędziowie dojdą do wniosku aby ją obniżyć. Przecież z tej belki skakały kobiety, a warunki podczas konkursu mężczyzn nie były złe. Turek Fatih Arda Ipcioglu skoczył prawie 100 metrów i nie dało mu to awansu do drugiej serii. Zatem belka była trochę za wysoko ustawiona. Ale z drugiej strony, cały czas narzekaliśmy, że belka jest za nisko. Teraz była za wysoko i również narzekamy. Chyba mamy to w polskiej krwi, że nie można nam dogodzić. (śmiech)
Już po odległościach osiąganych przez pierwszych zawodników było wiadomo, że trzeba obniżyć rozbieg. Problem polegał na tym, że przez chwilę wiatr na skoczni nieco się wyciszył. Był moment w którym skakali mocni zawodnicy, jak Lindvik, Huber, Johansson, Granerud czy Kraft, którzy nie trafili na korzystne warunki. Oni mogą czuć się pokrzywdzeni. Inni mieli więcej szczęścia, ale takie są skoki. Jednak mnie osobiście bardziej denerwuje ocenianie przez sędziów stylu skoku ze względu na jego odległość. Na normalnej skoczni liczy się każda dziesiąta punktu i noty grają kluczową rolę. Kiedy ktoś nie miał szczęścia do warunków i skoczył 97 metrów, od razu otrzymywał niższe noty. A skok był naprawdę bardzo dobry. Ktoś inny skoczył w przeciętnym stylu 104 metry, ale dostał wyższe noty właśnie za odległość. Sędziowie nie oceniają stylu, lecz długość oddanej próby.
Wspomnieliśmy, że zawodnicy należący do czołówki Pucharu Świata sobie dziś nie polatali. Poza jednym skoczkiem który – podobnie jak Małysz w najlepszych latach – skacze genialnie bez względu na belki i warunki wietrzne.
Historia Ryoyu Kobayashiego jest niesamowita. Podczas pierwszych treningów na igrzyskach mówiliśmy, że Japończyk nie błyszczy, ale on ma taki styl pracy. Bardzo na luzie podchodzi do próbnych skoków. On odpalił dopiero wczoraj – w serii próbnej przed kwalifikacjami miał najwyższą notę. Zatem wtedy przełączył tryb skakania z treningu na zawody. W kwalifikacjach skoczył bardzo dobrze, ale dziś odpuścił serię próbną. Zastanawiałem się, czy może jest już nieco zmęczony całym sezonem i oszczędza siły, czy czuje się aż tak pewnie, że daje konkurencji sygnał – wy skaczcie, ja pokażę na co mnie stać podczas zawodów. Wyszło na to drugie. W pierwszej serii nie trafił na dobre warunki, a mimo wszystko niemiłosiernie odskoczył od rywali. W drugiej miał chyba jedne z najtrudniejszych warunków i też sobie poradził. Jego zwycięstwo dziś jest niepodważalne. Uważam, że na dużej skoczni będzie równie mocny.
Którzy zawodnicy twoim zdaniem są największymi przegranymi dzisiejszego konkursu?
Na pewno Karl Geiger. Wiemy, że na normalnych skoczniach Niemiec jest istnym potworem i zawsze był na nich groźny. W dodatku jest liderem Pucharu Świata. w dodatku Stefan Horngacher potrafi przygotować zawodników na najważniejsze imprezy. Ale Geigerowi na tej skoczni nie szło od samego początku. Nie oddał na niej ani jednego skoku, po którym moglibyśmy powiedzieć, że wraca do gry. On sam był poirytowany i mówił, że ta skocznia po prostu mu nie odpowiada. Zobaczymy czy na dużym obiekcie, o innym profilu, ponownie będzie brylował – tak, jak robi to w Pucharze Świata. Ale wszyscy Niemcy spisują się poniżej swoich możliwości. Markus Eisenbichler nie wszedł nawet do drugiej serii.
W kwestii walki o medale stawiałem na Stefana Krafta. Z różnych względów Austriaka zabrakło w pierwszej szóstce. Do największych przegranych zaliczyłbym również Mariusa Lindvika. On sam rozkręcał się na skoczni olimpijskiej, a ostatnie konkursy Pucharu Świata w jego wykonaniu były naprawdę świetne. Padł jednak trochę ofiarą gorszych warunków i ostatecznie mógł awansować tylko na siódme miejsce. Ale medalu nie powąchał.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj także: