Reklama

Pekin 2022 – ostatnia szansa Piotra Żyły na olimpijski medal

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

05 lutego 2022, 17:35 • 14 min czytania 12 komentarzy

Piotr Żyła od lat jest jednym z filarów naszej kadry skoczków, choć na swój najwyższy poziom wskoczył stosunkowo późno. Kiedy już się na nim znalazł, mogliśmy mówić, że siła tego sportu w Polsce opiera się na wielkiej trójce – Kamilu Stochu, Dawidzie Kubackim i Piotrze. Spośród tej trójki to Żyła na igrzyskach olimpijskich z pewnością ma najwięcej do udowodnienia kibicom oraz samemu sobie. Bo, w przeciwieństwie do Stocha i Kubackiego, Piotrowi na igrzyskach olimpijskich nigdy się nie układało, a Pekin może być jego ostatnią szansą na wywalczenie medalu z tej imprezy.

Pekin 2022 – ostatnia szansa Piotra Żyły na olimpijski medal

KRUCZEK ODSTAWIA GO PO RAZ PIERWSZY

Żyła zadebiutował w zawodach Pucharu Świata już w 2006 roku. Pierwszy start okazał się dla niego całkiem udany – w dwóch konkursach w Sapporo zajął 19. i 20. miejsce, od razu łapiąc pierwsze punkty do klasyfikacji generalnej. To był bardzo dobry rezultat jak na debiut, choć należy wziąć poprawkę na fakt, że wówczas wielkimi krokami zbliżały się igrzyska olimpijskie w Turynie. Z tego względu japoński konkurs nie był mocno obsadzony, większość ekip posłała na Okurayamę rezerwowe składy. Polacy również tak uczynili, stąd Żyła, który kilka dni wcześniej skończył 19 lat, otrzymał swoją szansę. Na występ na igrzyskach oczywiście nie miał szans.

W 2010 roku Piotr nie tyle, że nie pokazywał swojego potencjału. On po prostu skakał bardzo słabo. Już na początku sezonu został przesunięty z zawodów Pucharu Świata do Pucharu Kontynentalnego. Ukończył wówczas 23 lata i wielu obserwatorów skoków zaczęło stawiać na nim krzyżyk. To była epoka ogromnych młodych talentów. Zaledwie dwudziestoletni Gregor Schlierenzauer był twarzą całej dyscypliny. Wtórował mu Thomas Morgenstern, tylko rok starszy od Żyły. Ale on w wieku dwudziestu lat wrócił z Turynu z olimpijskim złotem zarówno indywidualnie, jak i w drużynie. Nie ma sensu wyliczać wszystkich sukcesów tej dwójki. Te zajęłyby kilka stron.

W każdym razie stanowili oni dowód na to, że skoki to sport, w którym prym wiodą młodzi zawodnicy. Jeżeli w wieku dwudziestu trzech lat nie potrafisz zakręcić się w czołowej dziesiątce, to nie masz w nim czego szukać. Walka o najwyższe cele samemu będąc po trzydziestce, zarezerwowana była tylko dla nielicznych, wybitnych wyjątków. Takich jak Janne Ahonen czy Adam Małysz.

Reklama

Gdyby ktoś wtedy przewidział, że w 2021 roku ten sam nieliczący się w stawce Piotr Żyła w wieku trzydziestu czterech lat zostanie mistrzem świata, pół roku później znajdujący się od dawna na uboczu Schlieri, zakończy karierę, a Morgi od paru lat będzie na emeryturze, to słuchacze takiej przepowiedni odesłaliby go w karetce, jadącej na sygnale do zakładu zamkniętego.

Tymczasem forma Piotra w następnym roku wystrzeliła. Sezon 2011/2012 Pucharu Świata Polak zakończył na dziewiętnastym miejscu w klasyfikacji generalnej. Od tego momentu – a minęło już aż dziesięć pełnych sezonów – Żyła tylko raz w generalce skończył rywalizację poza czołową dwudziestką. Stał się nieodłącznym elementem naszej kadry i – w zależności od postawy najpierw Macieja Kota, a później Dawida Kubackiego – skoczkiem numer dwa lub trzy w Polsce. Zaraz po Kamilu Stochu.

Z takim statusem pojechał na igrzyska olimpijskie do Soczi. Poza Żyłą trener Łukasz Kruczek zdecydował się postawić na wspomnianych Stocha, Kota, Kubackiego oraz Jana Ziobrę, który miał wówczas sezon życia. Ten ostatni podczas weekendu w Engelbergu wygrał zawody Pucharu Świata, a na następnych zajął trzecie miejsce. Wydawało się, że to pomiędzy nim a dopiero wchodzącym do kadry Kubackim rozegra się walka o czwarte miejsce do konkursu indywidualnego na normalnej skoczni.

Okazało się jednak, że obaj podczas oficjalnych treningów wcale nie odstają od Piotrka, a wręcz skaczą nieco lepiej od niego. Wobec tego trener Kruczek podjął decyzję o niewystawieniu Żyły do kwalifikacji na normalnej skoczni. Była ona kontrowersyjna o tyle, że ze wspomnianej trójki Piotr posiadał największe doświadczenie w Pucharze Świata. Lecz wyniki na treningach mogły obronić decyzję szkoleniowca. Tym sposobem Żyła na swój olimpijski debiut w zawodach musiał poczekać jeszcze kilka dni.

Kruczek zdecydował się na wystawienie Żyły w zawodach na dużej skoczni. Jednak pierwszego skoku na zawodach olimpijskich Piotr z pewnością nie wspomina najlepiej. 118 metrów przełożyło się na trzydzieste czwarte miejsce, zatem zakończył udział w konkursie po pierwszej serii. Ale prawdziwy dramat przeżył dopiero w zawodach drużynowych.

Reklama

Łukasz Kruczek ponownie mu zaufał, wystawiając drużynę w składzie: Kot, Żyła, Ziobro i Stoch. I Polacy skakali naprawdę znakomicie – na obiekcie K125 aż sześć z ośmiu prób Polaków skończyło się lądowaniem za 130 metr. A 129 metrów, które Maciej Kot skoczył w drugiej serii, również było niezłym wynikiem. Żyła w drugiej serii także sobie poszybował, osiągając 132 metry. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie zepsuta pierwsza próba. 121 metrów. Nota ogólna – zaledwie 107.2 punktu. Ostatecznie do trzeciej Japonii straciliśmy 13.1 punktu. A wystarczyło skoczyć dwa-dwa i pół metra za punkt konstrukcyjny – co i tak byłoby najsłabszym rezultatem w naszej ekipie – i mielibyśmy brąz.

– Po igrzyskach przyjechałem do Wisły i kiedy wychodziłem na ulicę, ludzie mi docinali. „Coś ty tam narobił? To ja bym lepiej skoczył!”. Po igrzyskach miałem taki okres, że wolałem siedzieć w domu niż wychodzić gdziekolwiek. To była dla mnie trudna sytuacja, która zmieniła mnie i nauczyła życia – wspominał Żyła w programie „Sektor Gości”.

HORNGACHER ODSTAWIA PO RAZ DRUGI

Być może co niektórzy z was po przeczytaniu wstępu zapytali – ale jak to, bez medalu? A brąz w Pjongczangu w drużynie? Takie pytanie świadczy tylko o pozycji, jaką przez lata Piotr Żyła wyrobił sobie w naszej kadrze. Wszak każdy kibic skoków w Polsce mógł w ostatnich paru sezonach wytypować trzy czwarte składu reprezentacji w konkursach drużynowych – Stoch, Kubacki, Żyła. I do nich ktoś czwarty. Ten, który akurat znajduje się w najlepszej dyspozycji. Udźwignie presję oczekiwań i nie zawali swoich skoków. Bo to, że wielka trójka będzie skakała w drużynówce, było pewne. Tak jak to, że nawet w przypadku słabszej próby nie zejdzie poniżej pewnego poziomu.

Ale nie cztery lata temu podczas igrzysk w Pjongczangu. Wówczas trener Stefan Horngacher powołał na igrzyska pięcioosobową kadrę skoczków. Byli to Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Maciej Kot i Stefan Hula. Zgodnie z regułami zawodów olimpijskich, do konkursów indywidualnych – które poprzedzały zmagania w drużynie – każdy kraj może wystawić maksymalnie czterech reprezentantów. Zatem przed nimi szkoleniowiec Polaków musiał odstawić jednego zawodnika na boczny tor. O tym, kto jest najsłabszym ogniwem, decydowały oficjalne sesje treningowe.

A w nich Piotr po prostu przepadł. Zupełnie nie potrafił sobie poradzić na skoczniach kompleksu Alpensia Jumping Park. W niczym nie przypominał gościa, który w Willingen – ostatnim konkursie przed wylotem do Korei – błysnął formą, stając na podium. Choć w tym miejscu pokłony należą się Stefanowi Horngacherowi, gdyż wtedy wszyscy Polacy skakali naprawdę dobrze.

Tak też prezentowali się na treningach olimpijskich. Wszyscy, poza Żyłą, który na pierwszym treningu, na skoczni K-98 przegrywał rywalizację ze Stefanem Hulą. Kiedy w końcu w trzeciej próbie wylądował za punktem konstrukcyjnym na 99,5 metra, popularny Stefanek huknął aż 105 metrów. Pozostała trójka Polaków? Tu austriacki szkoleniowiec nawet nie miał czego porównywać. Wszyscy lądowali na setnym metrze lub dalej. I to w każdym z trzech oddanych skoków.

Wybór Horngachera był zrozumiały – Żyła poszedł w odstawkę. Jak okazało się w konkursie, szkoleniowiec Polaków podjął słuszną decyzję. W dodatku za zaufanie najbardziej odwdzięczył mu się ten, co do którego kibice mieli najwięcej wątpliwości. Stefan Hula prowadził po pierwszej serii konkursu olimpijskiego na normalnej skoczni. Ostatecznie zakończył zawody na piątym miejscu – zaraz za Kamilem Stochem – a do zdobycia medalu zabrakło mu zaledwie 0.9 punktu.

OLIMPIJSKICH MEDALI NIE ZDOBYWA SIĘ ZA ZASŁUGI

Podczas treningów na skoczni K125 Piotrowi poszło jeszcze gorzej. Teraz możemy tylko gdybać, czy jego skoki były spowodowane frustracją wynikającą z wcześniejszego niepowodzenia, czy też może najzwyczajniej w świecie obie skocznie w Korei mu nie leżały. W każdym razie w czasie gdy pozostali Polacy nie mieli problemów z pokonaniem odległości 130 metrów, Żyła ani razu nie przekroczył punktu konstrukcyjnego.

Choć w obliczu ostatnich wydarzeń może być to niepopularna opinia, oddajmy szacunek Horngacherowi. Owszem, Austriakowi podczas pracy w Polsce można zarzucić wiele rzeczy. Takich, jak zaniedbanie zaplecza naszych skoków i skupienie się na wąskiej grupie skoczków – o czym w rozmowie z nami mówił Jan Ziobro. Jednak z trzonu naszej kadry zagraniczny szkoleniowiec wyciskał absolutne maksimum. I co ważne – był sprawiedliwy wobec swoich podopiecznych. Oceniał ich wyłącznie przez pryzmat tego, co aktualnie prezentowali na skoczni.

Na nic zdało się to, że urodzony w Cieszynie skoczek od lat był mocnym punktem kadry. Że z trzech ostatnich mistrzostw świata wracał z medalem wywalczonym w drużynie. Że w Lahti w 2017 roku Polacy z nim w składzie zostali mistrzami świata, a on sam indywidualnie wywalczył brązowy medal na dużej skoczni. Że w tym samym sezonie zajął drugie miejsce podczas Turnieju Czterech Skoczni, za Kamilem Stochem. Nie pomogło również to, że w styczniu w roku olimpijskim Polacy zajęli trzecie miejsce podczas mistrzostw świata w lotach i on też tam skakał.

W obliczu dokonań Żyły wielu trenerów wystawiłoby go po prostu za zasługi. Bo a nuż doświadczony skoczek przełamie się w decydującym momencie. Ale nie Austriak, którego koncepcja była prosta – skoro skaczesz słabiej od kolegów, to nie należy ci się miejsce w konkursie. I ponownie miał rację. W konkursie indywidualnym na dużej skoczni Kamil Stoch wywalczył trzecie olimpijskie złoto w karierze. Najsłabszy z Polaków Maciej Kot ukończył zawody na 19. miejscu.

Nie było sensu zmieniać składu na drużynówkę. W niej zespół złożony z Kota, Huli, Kubackiego i Stocha wyskakał brązowy medal. Drudzy Niemcy byli lepsi od Polaków o zaledwie 3.3 punktu. Ale pierwszy medal olimpijski w drużynowych skokach i tak był ogromnym sukcesem. Cieszył tym bardziej, że każdy z wymienionej czwórki stanął na wysokości zadania. Bo przecież ile razy w historii naszych skoków powtarzał się scenariusz, w którym sukces był na wyciągnięcie ręki, lecz przekreślał go jeden nieudany skok?

Żyła ze zrozumieniem przyjął decyzję Horngachera. Widział, że to on jest najsłabszym ogniwem, stąd cieszył się z sukcesu kolegów. O niepowodzeniu Polaka w Pjongczangu zdecydowała jego zmora z dawnych lat – pozycja dojazdowa. Tym razem nie był to słynny garbik i chowanie głowy pomiędzy kolana zaraz po starcie. Te błędy zawodnika udało się wyeliminować dopiero Horngacherowi. Poprzedni trenerzy w przekonaniu go by zaczynał skok poprawnie, ponosili porażkę.

– Moja pozycja była niby dobra, ale ciągle coś nie grało. Albo mnie ciągnęło do przodu albo do tyłu. Tutaj, w Pjongczangu, nie umiałem złapać balansu. To był największy problem. Cały czas walczyłem o to, żeby było dobrze, ale to się nie udało – tłumaczył dziennikarzom po swoim ostatnim treningu w Korei.

TAKIE BUTY

Wszyscy wiemy, że obecny sezon w wykonaniu polskich skoczków układał się po prostu słabo. Kiedy źle weszli w zawody Pucharu Świata, tłumaczyliśmy sobie, że to początek sezonu, a konkursy w Niżnym Tagile, Ruce czy Wiśle bywają loteryjne. Gdy Polakom nie poszło w Engelbergu, łudziliśmy się, że za chwilę, podczas Turnieju Czterech Skoczni się przełamią. Nic bardziej mylnego. Wówczas już wszyscy bili na alarm i oczekiwali na cud. Igrzyska zbliżały się wielkimi krokami, a na horyzoncie nie było widać nadziei na poprawę wyników reprezentantów Polski.

Aż nagle w Willingen, na tydzień przed rozpoczęciem igrzysk, polski sztab zaprezentował tajną broń. Nowy model butów marki Nagaba – polskiego producenta, z którym kadra skoczków narciarskich współpracuje od wielu lat. W przeciwieństwie do starego rodzaju obuwia, nowy od pięty idzie bardziej ku górze i zakrzywia się w stronę nogi wyraźnie za kostką. Ale takie rozwiązanie zostało oprotestowane przez Stefana Horngachera. Szkoleniowiec Niemców argumentował skargę tym, że zmiany konstrukcyjne w bucie są za duże, przez co Polacy powinni zostać zdyskwalifikowani z konkursu. I tak też się stało, gdyż kontrolujący sprzęt Mika Jukkara przychylił się do wniosku byłego trenera Polaków, co poskutkowało wykluczeniem Piotra Żyły i Stefana Huli.

Polski sztab bronił się, że zmiany są kosmetyczne i wpisują się w katalog małych modyfikacji. Jednak FIS uznał, że zmiany są na tyle duże, że Polacy powinni zgłosić je przed sezonem do podkomisji FIS ds. sprzętu. W naszym obozie zapanował raban. Sam Horngacher bynajmniej nie ma dziś wśród polskich kibiców najlepszej opinii. Kamil Stoch nazwał zachowanie Austriaka dziecinadą i stwierdził, że donosić można w przedszkolu. Polacy w mediach społecznościowych nazywają trenera naszych zachodnich sąsiadów kapusiem i konfidentem.

Tylko czy to aby na pewno słuszna narracja, a patriotyzm nie przesłania nam logicznych powodów dyskwalifikacji? O opinię poprosiliśmy Jakuba Kota, byłego skocza narciarskiego oraz eksperta stacji Eurosport:

– Jeżeli wyciągamy jakąś nowinkę techniczną na tydzień przed igrzyskami olimpijskimi, to ona zawsze wzbudzi kontrowersje. Każdy ma prawo zgłosić protest. Gdyby Horngacher tego nie zgłosił, to zrobiłby to Stoeckl albo Widhoelzl. Po uiszczeniu opłaty w wysokości stu franków, FIS musi rozpatrzyć protest. W tym wypadku Horngacher miał rację, że modyfikacje były na tyle duże, że w tego rodzaju butach nie możemy skakać bez ich wcześniejszego zgłoszenia – twierdzi Kot, po czym dodaje: – A teraz zamieńmy sytuację. Wyobraźmy sobie, że trener Dolezal widzi takie coś u Niemców, zgłasza to do FIS i ma rację. Jaka wtedy byłaby narracja w Polsce? Mówilibyśmy: brawo trener Dolezal – nie dość, że pilnuje naszych wyników, to jeszcze wytknie u innych, że kombinują! A jak nam wytknęli, to robimy aferę i mówimy, że ktoś kapuje. Taki jest biznes – każdy gra dla swojej drużyny i musi patrzeć na to, co dzieje się wokół.

Ostatecznie, nie mając szans na zarejestrowanie nowego rodzaju butów, polski obóz zrezygnował z walki o możliwość wykorzystania nowego sprzętu podczas igrzysk. Były szkoleniowiec naszej kadry udzielił obecnemu sztabowi bolesnej lekcji.

PEKIN OSTATNIEJ SZANSY

– Kiedy się dowiedziałem, że nie mogę korzystać z nowych butów, odechciało mi się lecieć do Pekinu – powiedział Piotr żyła w rozmowie dla TVP Sport po wylądowaniu w Chinach. I chociaż jego słowa jak zwykle należało traktować z odpowiednim dystansem, to istotnie można było się zastanawiać, jak całe zamieszanie wpłynie na jego postawę. Zwłaszcza, że pierwszy w kolejności zaplanowany jest konkurs na skoczni normalnej. A na tej wielkości obiekcie Piotr jest aktualnym mistrzem świata.

Treningi w wykonaniu jego oraz Kamila Stocha mogły napawać optymizmem. Spośród pięciu sesji treningowych, w których Żyła brał udział, trzy razy kończył w pierwszej dziesiątce. W pozostałych próbach wylądował na punkcie konstrukcyjnym oraz metr dalej. W bardzo nierównych warunkach, na obiekcie który nie jest najlepiej zabezpieczony przed wiatrem, obaj nasi liderzy skakali po prostu nieźle. I co najważniejsze – powtarzalnie.

Jakub Kot, z którym rozmawialiśmy po drugim dniu treningów w Pekinie, jednak przestrzega przed huraoptymizmem: – Byłbym ostrożny z sugerowaniem się wynikami z treningów. Oczywiście, pojawiają się lepsze skoki Polaków, ale kiedy zobaczymy na szeroką czołówkę z treningów, to ona jest dosyć egzotyczna. Pojawili się w niej Mackenzie Boyd-Clowes, Danił Sadriejew czy Jewgienij Klimow. Pytanie czy są w aż tak dobrej formie, czy jednak czołówka traktuje te treningi ulgowo? Cieszę się ze skoków Kamila Stocha, które są równe i bez większych błędów – on na pewno będzie walczył o czołówkę. Natomiast Karl Geiger i Ryoyu Kobayashi trochę mnie zastanawiają. Być może kamuflują się na same zawody.

Dziś, już po kwalifikacjach, możemy stwierdzić to, co wiedzieliśmy już przed nimi. Zawody na skoczni normalnej kompleksu Snow Ruyi będą bardzo loteryjne. A przez niskie temperatury i przeszkadzający skoczkom wiatr szykuje nam się powtórka sprzed czterech lat, kiedy konkurs olimpijski na normalnej skoczni trwał tak długo, że zakończył się po północy lokalnego czasu.

Kot: – To może być kolejny szalony konkurs, jak w Pjongczangu. Belka pójdzie w dół, wiatr tylko delikatnie się zmieni i nagle można wylądować pięć metrów bliżej od przeciwnika. A na tej skoczni przy lądowaniu pięć metrów bliżej od najlepszych, można zapomnieć o medalu.

Co do formy liderów – Karl Geiger najwyraźniej wciąż świetnie kamufluje się z dobrym skakaniem. Zresztą jak wszyscy Niemcy, jednak dziewiąta lokata lidera klasyfikacji Pucharu Świata może zaskakiwać. Kwalifikacje wygrał Marius Lindvik przed Robertem Johanssonem, zaś Ryoyu Kobayashi był czwarty. Ale trzeci był nie kto inny, jak Piotr Żyła.

Żebyśmy się zrozumieli – nie uważamy Polaka jednego z głównych kandydatów do olimpijskiego krążka. Po tym, co do tej pory zobaczyliśmy w sezonie, byłoby to absurdalne. Nie po przygodach zdrowotno-sprzętowych Żyły, które przeżył zaraz przed wylotem do Pekinu. Ale nie zapominajmy, że mówimy o mistrzu świata. Człowieku, który dysponuje wręcz atomowym wybiciem – elementem jeszcze ważniejszym na mniejszym obiekcie. W dodatku zawody rozgrywane w nierównych warunkach atmosferycznych, mogą nieść za sobą kilka niespodzianek. A Żyła pokazał na treningach, że nawet przy niesprzyjającym wietrze może sobie poradzić.

Oczywiście, po jutrzejszych zawodach czekają nas jeszcze dwa konkursy na dużej skoczni K125 – indywidualny oraz drużynowy. Jednak biorąc pod uwagę to, że Dawid Kubacki i Stefan Hula nie znajdują się w najlepszej formie, drużynowy sukces wydaje się poza zasięgiem. Dlatego uważamy, że właśnie jutro Żyła ma największe szanse na swój pierwszy olimpijski krążek. Jasne, nie są one gigantyczne. Polak nie jest żadnym pewniakiem do podium i tytuł mistrza świata tego nie zmienia. Jego medal byłby nawet małym zaskoczeniem. Jednak atutów, które sprawdzają się na normalnych skoczniach, z pewnością nie można mu odmówić.

W dodatku on powinien być szczególnie zmotywowany. Za cztery lata w Mediolanie będzie dobijał do czterdziestki. Choć sam jest przykładem tego, jak bardzo przesunęła się górna granica wieku w skokach narciarskich, to jednak nie znaczy, że ona nie istnieje. Zatem Pekin to prawdopodobnie ostatnia realna szansa Żyły na upragniony medal.

To co Piotrek, garbik, fajeczka i na pudło?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

12 komentarzy

Loading...