Obiekty, na których rozgrywają się zawody najpopularniejszego sportu zimowego w Polsce, zwykle położone są w pięknych miejscach, co w połączeniu z ich ciekawą konstrukcją tworzy obrazek jak z widokówki. Wśród fanów wzbudzają zarówno ciekawość, jak i… strach. Bo chyba każdy z nas, oglądając skoki, choć raz zadał sobie pytanie jak to jest siedzieć tam, na górze, i czy odważyłby się puścić belkę startową. Skocznie narciarskie, bo o nich mowa, to miejsca magiczne, działające na wyobraźnię kibiców. Jak powstają? Jakie wymagania muszą spełniać? Jakie elementy są na nich konieczne i jakie zmiany w kontekście ich konstrukcji przyniesie przyszłość? Poniżej postaramy się odpowiedzieć na poniższe pytania.
Spis treści
ZACZNIJMY OD PODSTAW
W czasach, kiedy kraj znajdował się u szczytu małyszomanii, mnóstwo dzieciaków z lepszym bądź też gorszym skutkiem budowało własne skocznie. W zimie każde szanujące się osiedle lub miejscowość posiadały swoje K3, K7 czy nawet K15, co w dzieciństwie stanowiło odpowiednik mamuta. Również dziś istnieje wiele amatorskich obiektów. Chociażby w Ruczynowie, gdzie na tamtejszej K4 lata nasz redakcyjny kolega, Wojciech Piela.
Jednak tym tekście nie poruszymy tematu budowy amatorskiej skoczni. Dziś powiemy co nieco o skoczniach w pełni profesjonalnych, na których rozgrywane są zawody najwyższej rangi międzynarodowej i krajowej. Obiektach, których koszty budowy pochłaniają budżet większy, niż kilka desek i trzy wywrotki ziemi, niejednokrotnie sięgając kilkudziesięciu milionów złotych. Wszak są tworzone z myślą o skakaniu na najlepszym poziomie.
Ale zacznijmy od podstaw. Patrząc od góry, profesjonalna skocznia składa się z rozbiegu i przylegającego do wieży rozbiegowej budynku, w którym kolejni zawodnicy czekają na oddanie skoku. Na rozbiegu znajduje się belka startowa, tory najazdowe, a sam rozbieg kończy się na progu skoczni. Po wybiciu się z progu i spędzeniu kilku chwil w powietrzu, zawodnik ląduje na zeskoku. Ten składa się z buli, czyli grzbietu skoczni, strefy lądowania oraz dojazdu. W strefie lądowania umieszczone są linie oznaczające punkt konstrukcyjny (K) oraz rozmiar skoczni (HS). Oczywiście, profesjonalna skocznia narciarska wymaga stworzenia szeregu innych elementów – na przykład wieży sędziowskiej – ale te, które wymieniliśmy, znajdują się na każdym obiekcie.
Lecz nas interesuje to, jak w ogóle stworzyć taką konstrukcję, by spełniała konieczne wymagania. W tym celu spotkaliśmy się z Krzysztofem Horeckim, jednym z najlepszych fachowców tej kwestii. Pan Krzysztof pełni funkcję instruktora-wykładowcy w Stowarzyszeniu Instruktorów i Trenerów Polskiego Związku Narciarskiego. Natomiast w samym związku jest odpowiedzialny za tworzenie tras narciarskich, zjazdowych oraz homologowanie skoczni. Posiada ogromne doświadczenie w projektowaniu profili takich obiektów. W ostatnich dwudziestu latach, wszystkie działające skocznie w Polsce posiadają profile stworzone przez niego, lub też takie przy których częściowo współpracował.
– Ponad dwadzieścia lat temu, przy pierwszej przebudowie skoczni Średnia Krokiew, przetarg wygrali moi znajomi, którzy prowadzili firmę budowlaną. Poprosili mnie o pomoc w wyznaczaniu profilu skoczni. Wtedy jeszcze nie mieliśmy takich narzędzi, jakie do pracy nad profilami posiadamy w tej chwili. Czyli programu autoryzowanego przez FIS – mówi Horecki.
Pan Krzysztof jest odpowiedzialny między innymi za profile Wielkiej Krokwi w Zakopanem, czy kompleksu Skalite w Szczyrku, ale działał również poza granicami naszego kraju. To on tworzył profil obiektu w Niżnym Tagile. Zważywszy na fakt, że Rosjanie dysponują czterema nowoczesnymi kompleksami skoczni, a jednak to kompleks Aist rokrocznie gości na mapie Pucharu Świata, potraktujcie to jako znak jakości, wystawiony Polakowi przez FIS.
A skoro już padło zdanie o programie FIS, to należy się wyjaśnienie, co to w ogóle jest. To nic innego, jak narzędzie komputerowe, służące do prawidłowego obliczania i nakładania profilu na plan skoczni. Oczywiście, komputer jest pomocny, ale sam nic nie zrobi. Trzeba wprowadzić do niego odpowiednie wartości, wynikające chociażby z pomiarów geodezyjnych. Samo oprogramowanie zostało udostępnione w 2009 roku i od tego czasu jest stale rozwijane.
Zanim ruszymy dalej, czujemy się zobowiązani wyjaśnić Wam kolejne podstawowe zagadnienie – profil skoczni. Jest to nic innego, jak geometria obiektu. To od profilu zależy długość rozbiegu, wysokość progu, położenie punktu konstrukcyjnego czy wreszcie punkt HS – czyli rozmiar skoczni. Oczywiście, jeżeli skocznia chce uzyskać homologację FIS i zostać dopuszczona do goszczenia imprez rangi międzynarodowej, jej profil musi spełniać szereg regulacji. To chociażby kąt nachylenia progu, od którego zależy trajektoria lotu skoczka.
Oczywiście, do budowy skoczni musimy znaleźć odpowiednich ludzi, którzy podejmą się wyzwania i w całości zaprojektują konstrukcję nie tylko pod względem profilu, ale po prostu – jako fizyczny obiekt.
ZAMIENIĆ WIZJĘ W RZECZYWISTOŚĆ
W pierwszej kolejności do budowy skoczni potrzebujemy jej projektu, a co za tym idzie – architekta, który w ogóle podejmie się zadania. Takich ludzi na rynku jest garstka. Wpisanie sobie do zawodowego portfolio tak specyficznego projektu może wydawać się kuszące, ale to właśnie specyfika konstrukcji odstrasza wielu architektów. Nawet takich, którzy mają do czynienia z projektowaniem budowli przeznaczonych do użytku sportowego. Bo przecież można stworzyć dziesiątki stadionów piłkarskich, a do tego tuzin przykładowych krytych pływalni czy hal sportowych. Lecz doświadczenia wyniesione z tych konstrukcji stricte na budowę skoczni w zasadzie się nie przeniosą.
Wynika to chociażby ze zróżnicowania wysokości obiektu. Według przepisów FIS może ona wynosić maksymalnie 135 metrów pomiędzy progiem – czyli punktem wybicia skoczka – a wypłaszczeniem zeskoku. Stworzenie takiego obiektu to nieco bardziej karkołomne zadanie od położenia trawiastego prostokąta i zabudowania go trybunami.
Na szczęście – choć nieliczni – istnieją architekci zdolni podjąć się tego zadania. Jednym z nich jest Przemysław Gawęda, współwłaściciel Pracowni Reżyserii Architektury Archigeum z Bydgoszczy, która jest odpowiedzialna za stworzenie Kompleksu Średniej Krokwi w Zakopanem.
– Posiadamy w kraju mnóstwo stadionów czy basenów, innymi słowy – mamy odnośniki. Jednak skoczni – zwłaszcza w Polsce – jest o wiele mniej. Z tego względu, przed projektowaniem odwiedziłem kilka miejsc, takich jak Willingen, Klingenthal czy Planica. Trzeba poświęcić trochę czasu na rozeznanie, gdyż te obiekty są położone na skomplikowanym terenie. Stadion zwykle buduje się na równej powierzchni. W przypadku skoczni mamy do czynienia z infrastrukturą opartą o zbocza. Budowa wymaga rozeznania terenu, odniesienia się do niego swoją wiedzą techniczną, budowlaną oraz przełożenia na to przepisów FIS, którymi musimy operować – tłumaczy Gawęda.
Dobrze, w takim razie pierwszy punkt w budowie skoczni został odhaczony. Znaleźliśmy fajną górkę i mamy projekt oraz ludzi, którzy wiedzą jak go zrealizować. Nie pozostaje nic, tylko brać łopaty do rąk, wjeżdżać ciężkim sprzętem i rozpocząć realizację planu. Tylko… na której stronie wzniesienia ulokować nasz obiekt? Okazuje się, że nawet taki aspekt ma znaczenie. Musicie wiedzieć, że przeciwieństwie do winnych latorośli, skocznie nie przepadają za południowymi stronami stoków. Tam za bardzo operuje słońce, przez co zmienia się konsystencja śniegu na zeskoku. Promienie słoneczne mogą spowodować jego rozmiękczenie i wyhamować skoczka zaraz po lądowaniu. Stąd zwykle skocznie są zwrócone w kierunku północnym, lub północno-wschodnim. Podczas zimowych poranków słońce nie zdąży poczynić na zeskoku większych zmian na pokrywie śnieżnej, zanim przejdzie na zachód. Oczywiście, umieszczenie skoczni skierowanej na północ nie jest twardą regułą, jednak wiele obiektów ma próg najazdowy skierowany właśnie w tę stronę świata.
– Skocznie powinno się budować tam, gdzie stromy stok górski pozwala oprzeć cały profil na naturalnym gruncie, bez konieczności budowy wysokich wież rozbiegowych. Na nich często hula wiatr i zawodnik w strefie progu i początkowej fazie lotu jest narażony na boczne podmuchy – mówi Horecki.
To co, możemy w końcu zacząć budować? Niby tak, ale architekci potrzebują do pomocy kogoś, kto sporządzi projekt skoczni samej w sobie. Nie budynków, czy aranżacji obiektu do otoczenia. Konieczny jest plan tego, na czym dosłownie przyjdzie zawodnikom skakać tak, żeby później FIS mógł zatwierdzić to miejsce do zawodów. Oraz – co naszym skromnym zdaniem jest bardziej istotne – aby sami skoczkowie po prostu się nie pozabijali podczas oddawania swoich prób. Skocznia musi mieć odpowiedni profil, a – z całym szacunkiem do architektów – z tego rodzaju materią nie mają oni na co dzień do czynienia.
I tu na scenę wkracza ktoś taki jak Krzysztof Horecki:– W Szczyrku mamy kompleks Skalite, których profile skoczni opracowywałem wraz z moim mentorem, inżynierem Jackiem Włodygą. Architektem odpowiedzialnym za całość projektu był inżynier z Bielska, pan Grzegorz Kaczmarczyk. Robił projekt ogólny, a profile skoczni konsultował z nami. Wszystkie obliczenia dotyczące profilu skoczni wykonywałem sam, po konsultacjach z inżynierem Włodygą. Następnie architekt wprowadzał je do projektu budowlanego. Z inżynierem Kaczmarczykiem współpracowaliśmy przy projektowaniu wielu kompleksów skoczni narciarskich, takich jak Wisła Centrum, Chochołów, czy Niżny Tagił w Rosji.
Powiedzieliśmy o tym, jak wstępnie przygotować serce sportowych wydarzeń, ale słowo należy się całej otoczce:
– Skocznia to nie tylko obiekt do skoków sam w sobie. To także wieże rozbiegowe, wieże sędziowskie i cała infrastruktura towarzysząca. Budynki techniczne, szatnie, pomieszczenia dla mediów czy kolejki linowe, bez których dziś trudno wyobrazić sobie użytkowanie takiego obiektu. Tu występują trudności, które mogą zniechęcać środowisko projektantów, ale dla każdego inżyniera jest to temat do przysłowiowego ogarnięcia. Choć oczywiście wymaga on gimnastyki podczas projektowania – mówi Przemysław Gawęda.
Cały projekt i jego realizacja to niezwykle skomplikowana sprawa. W dodatku konstrukcja musi powstać we w miarę rozsądnej cenie. Wszystko dlatego, że skocznie posiadają jeden, trudny do przeskoczenia mankament – ograniczoną możliwość zarabiania na siebie. Przytoczmy jeszcze raz przykład stadionów. Mecze są na nich rozgrywane regularnie. Do tego na bardziej funkcjonalnych obiektach działają sklepy, czy też wynajmowane są powierzchnie biurowe. Tworzenie takich placówek na wieży rozbiegowej skoczni jest niemożliwe z oczywistych względów – nie da się postawić na górze wielofunkcyjnego biurowca. Ponadto zawodów w skokach jest mniej – nawet jeżeli policzymy je wraz z sezonem letnim.
Ale to nie znaczy, że zarządcy w ogóle nie potrafią zarabiać utrzymanie obiektu. Wielka Krokiew w Zakopanem posiada wyciąg krzesełkowy, który udostępnia dla turystów. Chcecie wiedzieć co widzą główni bohaterowie widowiska, kiedy siedzą na belce startowej? Śmiało, kupcie bilet i ustawcie się w kolejce. Skocznia Bergisel w Innsbrucku wewnątrz wieży rozbiegowej posiada nawet restaurację. Obiad w stolicy Alp, z widokiem na góry i panoramę miasta? My byśmy się skusili.
Wyświetl ten post na Instagramie
PORCELANOWE GUZKI I WIELKA SZCZOTKA
Wróćmy do meritum, bo przecież nie od tego zawodnicy udają się na wieżę rozbiegową, żeby napić się tam kawy, tylko aby oddać skok. W tym celu potrzebujemy rozbiegu – oczywiście takiego, który spełnia wymagania FIS, o odpowiedniej długości oraz kącie nachylenia progu. Materiały do niego wykorzystywane to nic specjalnego – ot zwykle połączenie betonu i stali. Oczywiście, to jeden z głównych elementów konstrukcji i sporo od niego zależy. Kiedy będzie za krótki, kibice zobaczą emocjonujące zawody w lądowaniu na buli. Z kolei za długi rozbieg byłby niebezpieczny dla zawodników, lądujących poza linią HS.
Jednak nas bardziej interesuje jeden z najważniejszych elementów skoczni, choć jest montowany dopiero na samym końcu, jako swoiste zwieńczenie dzieła. Chodzi o tory najazdowe, których charakterystyka przez lata również mocno się zmieniła. Dawniej w celu stworzenia torów dla nart, na całej długości rozbiegu wysypywano śnieg, który następnie zalewano wodą. Później w ruch szła wyrzynarka i tak powstałe “rynny” były gotowe do użycia. Teraz tory rozbiegowe tworzone są zupełnie inaczej. Ich podstawą są stalowe stelaże, na których montowane są prowadnice do nart. Samo wnętrze prowadnic nie jest powierzchnią płaską. Posiadają one plastikowe lub porcelanowe guzki, dzięki którym w sezonie letnim narta zawodnika nie przywiera do toru.
W sezonie zimowym najazd pokrywany warstwą lodu o grubości zaledwie 1-1,5 centymetra. Posiada on swój system chłodzenia, a dodatkowo, w razie dodatnich temperatur, przed zawodami rozbieg jest przykrywany kurtyną izolującą. Taka konstrukcja jest też znacznie łatwiejsza w utrzymaniu, co jest istotne kiedy podczas zawodów występują opady śniegu. Oczywiście nie jest tak, że nowy typ torów jest niewrażliwy na warunki atmosferyczne. Ale z drugiej strony, przypomnijmy sobie szczęśliwe dla nas mistrzostwa świata w Seefeld, gdzie Dawid Kubacki i Kamil Stoch sensacyjnie (zważywszy na ich miejsca po pierwszej serii) stanęli na dwóch najwyższych stopniach podium. Albo kiedy Adam Małysz w 2011 roku kończył karierę, w Zakopanem – które wówczas nie posiadało takiego rozwiązania – to właśnie intensywne opady śniegu uniemożliwiły przeprowadzenie normalnych zawodów.
– Obecnie większość skoczni jest budowana do użytku zarówno w zimie jak i w lecie. Czyli obiekt posiada zeskok z pokryty matą igelitową oraz rozbieg hybrydowy – porcelanowy na lato oraz lodowy na zimę. Nowo budowane skocznie korzystają najczęściej z rozbiegów słoweńskiej firmy MANA albo niemieckiej, inżyniera Petera Riedla – zdradza nam Horecki.
Skoro już mamy za sobą rozbieg, to na naszej skoczni wypadałoby gdzieś wylądować. Czyli na zeskoku, który przez lata przeszedł sporą ewolucję. W najbardziej zamierzchłych czasach była to po prostu skarpa ziemi, którą trzeba było tylko wyrównać. Kiedy pokrywała się śniegiem, nadawała się do skakania.
W lecie zaś skocznia mogła pełnić funkcję ładnego miejsca do pamiątkowej fotografii z wakacji. Wtedy w skokach pojawił się magiczny wynalazek – igelit. Tak, dobrze widzicie – w środku, po literce “g” nie ma “i”, choć czytanie “igielit” jest jak najbardziej poprawne.
Igelit to nawierzchnia na której skacze się w sezonie letnim. Materiał ma niski współczynnik tarcia, przez co nadaje się do skakania, a położone obok siebie kolejne warstwy przypominają włosie szczotki. Ale co istotne dla zeskoku skoczni, jeżeli chcemy pokryć go igelitem, wymagana do tego jest drewniana podbudowa zeskoku. Jest osadzana na betonowych, wyprofilowanych żebrach – w przypadku Wielkiej Krokwi są one rozłożone na całej długości zeskoku, w odległości od dwóch do czterech metrów od siebie. Takie rozwiązanie pozwala zaoszczędzić pieniądze w przypadku prac związanych z przebudową zeskoku. Da się go łatwo zmodernizować, przeprowadzić remont konkretnej części, a w przypadku zmiany przepisów można oprzeć nowy profil zeskoku na betonowym szkielecie. Bez tych żeber każda naprawa lub modernizacja wiązałaby się z zerwaniem całości drewnianej konstrukcji.
Zatem nawierzchnia na której toczą się zmagania od podstaw wygląda następująco: betonowe legary, na których oparta jest drewniana podbudowa i deskowanie. Z kolei na nią jest położona mata amortyzująca uderzenie nart, a następnie siatka, w którą wplata się igelit. Tym sposobem otrzymaliśmy równy, sztuczny zeskok. A co ze śniegiem?
W kwestii przygotowania do sezonu zimowego trzeba zadziałać wcześniej. Jak powiedzieliśmy, igelit jest materiałem o niewielkim stopniu tarcia. Jeżeli chcemy mieć śnieg na naszej skoczni, już jesienią musimy założyć na zeskok specjalną siatkę, która zatrzyma opadający z nieba puch w miejscu. Bez niej na zeskoku może dojść do lawiny śnieżniej, która zepchnie wszystko na sam dół.
DLACZEGO TU JEST TAK PŁASKO?
Teraz będzie coś dla kibiców, którzy oglądając konkurs skoków z nostalgią wspominają dawne czasy, bo przecież kiedyś to było. Skoczek, wychodząc z progu, szybował wysoko nad zeskokiem. Próg znajdował się znacznie wyżej od buli, czyli pierwszej części zeskoku. Przez to skoki z czasów szczytu małyszomanii były bardziej efektowne, ale sami zawodnicy byli narażeni na większe ryzyko kontuzji. Spadek z dużej wysokości na płaski odcinek rozbiegu bynajmniej nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie.
Na powyższym filmie widać różnicę względem dzisiejszych zawodów. Każdy ze skoczków szybuje bardzo wysoko nad zeskokiem. Swoją drogą, tylko Adam Małysz mógł skoczyć 212 metrów w Harrachovie i wylądować telemarkiem.
Przypatrzcie się teraz rekordowemu skokowi Andersa Fannemela z Vikersund. Norweg w pierwszej fazie lotu znajduje się stosunkowo nisko nad zeskokiem, dopiero później łapie wiatr, który niesie go na odległość aż 251,5 metra. A przecież mówimy o próbie, którą w 2015 roku pobił rekord świata w długości skoku.
A co, jeżeli powiemy Wam, że próba Fannemela pod względem techniki lotu była trudniejsza do wykonania niż skoki Małysza i spółki? Jak wspomnieliśmy, tamte skoki z pewnością wyglądają efektowniej oraz były bardziej niebezpieczne dla zdrowia zawodnika. Ale pod patrząc na to, jak dużo można wyciągnąć z korzystnych warunków, Norweg spisał się znacznie lepiej.
Bo istotnie jest tak, że dawne profile skoczni były bardziej strome. Na starszych typach skoczni silne wybicie miało większe znaczenie od samej trajektorii lotu. Dziś zeskoki są dłuższe i spłaszczone. Na dużych obiektach powoduje to, że zawodnik nie posiadający odpowiedniej techniki lotu, pomimo dobrego wybicia bardzo szybko wyląduje na ziemi. Na samym progu zaś równie wielkie znaczenie co siła wybicia ma wyczucie momentu, w którym należy to zrobić. Przekonują się o tym nawet najlepsi. Patrz – Halvor Egner Granerud, któremu w tym sezonie czasami na skoczni przeszkadzały warunki pogodowe, ale na niektóre jego słabe skoki wpływ miało to, że nie potrafił dobrze wstrzelić się w próg.
– Skocznie nie mogą być zbyt łatwe. Wyobraźmy sobie obiekt, na którym przy sprzyjających warunkach każdy może skoczyć w strefę lądowania pomiędzy punktem K i HS. Wtedy ci, którzy znajdują się w lepszej formie, muszą skrócić skok albo trzeba obniżyć im belkę startową. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że przeskoczą skocznię i doznają kontuzji – mówi nam Krzysztof Horecki.
Trudna skocznia oznacza krótszy rozbieg oraz właśnie bardziej płaską trajektorię lotu. Takie obiekty pozwalają oddzielić kozaków od przeciętniaków, którzy poza mocnym wybiciem niewiele w skokach pokazują. Podczas tworzenia profili polskich skoczni Horecki spotkał się z sytuacjami, w których zawodnicy – przyzwyczajeni do wysokiej paraboli lotu – po prostu nie radzili sobie w nowych warunkach. Ostatnio było dość głośno o tym, że na dopiero co przebudowanej Małej Krokwi (K64) zawodnicy mają problem z doskoczeniem do linii punktu konstrukcyjnego. Do rozmiaru skoczni, który znajduje się sześć metrów dalej, nie udało się doskoczyć jeszcze żadnemu skoczkowi. Zaczęto się nawet zastanawiać, czy to aby nie jest wada konstrukcyjna obiektu, polegająca na przykład na za krótkim rozbiegu.
Horecki spogląda na tę kwestię pod innym kątem:– Adaptacja do nowych warunków panujących na skoczni wymaga treningu, podczas którego nowe tory muszą się nasmarować i – mówiąc kolokwialnie – rozślizgać. Część smaru, który zawodnicy mają na ślizgach nart, pokrywa plastikowe lub porcelanowe guzki, znajdujące się na torach najazdowych. W przypadku nowo powstałego kompleksu skoczni, większość zawodników przyzwyczaiła się do starych parametrów – wysokiego progu, wysokiej paraboli lotu i wyślizganego rozbiegu. Stąd łatwo było im przeskoczyć bulę i dolatywać nawet do HS. Teraz musieli się dostosować do nowych parametrów – większego kąta nachylenia progu i innego rozbiegu z wbudowaną parabolą kubiczną, która zmienia dojazd do progu oraz moment odbicia. Lot jest niższy, a strefa lądowania się wydłużyła.
Innymi słowy, na nowym obiekcie nie liczy się wyłącznie moc wybicia z progu. Znaczenie zaczyna mieć również aerodynamika, co pod względem szkoleniowym powinno przynieść pozytywne skutki. Zresztą taka sytuacja już miała miejsce w Zakopanem. Wcześniej kompleks dysponował skocznią K35, która również posiadała za krótki rozbieg. Nie można było go wydłużyć, gdyż konstruktorów ograniczała skała znajdująca się z tyłu konstrukcji. Jako że kompleks po części znajduje się na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego, lepiej było zostawić feralną skałę w spokoju. W efekcie na początku młodzi zawodnicy mieli problem, by doskoczyć nawet do trzydziestego metra. Ale z czasem, gdy nauczyli się na niej skakać, trenujący młodzików Kazimierz Długopolski przyznał, że jego podopieczni dzięki temu dobrze radzili sobie na łatwiejszych skoczniach.
Ponadto, wypłaszczenie profili skoczni jest konsekwencją zmian technologicznych, jakie zaszły w wyposażeniu samych skoczków. Mają oni do dyspozycji kombinezony wykonane z lepszych materiałów czy bardziej zaawansowane typy wiązań. Poszczególne zespoły przywiązują uwagę nawet do takich detali jak rękawiczki. Wszystkie te zabiegi sprowadzają się do chęci jak najdalszego szybowania. Brak wydłużenia zeskoku oraz zmiany profilu skoczni powodowałby, że co rusz oglądalibyśmy jak dany skoczek ląduje za rozmiarem skoczni. A przecież nie każdemu ta sztuka uda się na tyle, by nie zaliczył upadku i co gorsza, nie doznał przez to kontuzji. Ewoluowały również narty skokowe.
Horecki: -W nartach skokowych został wprowadzony tak zwany Tip-Rocker. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy skoczek po swojej próbie składa narty, to one nie stykają się na dziobach i piętach, ale od jednej trzeciej długości w kierunku dziobów się rozchodzą. To właśnie Tip-Rocker – on powoduje większe bezpieczeństwo skoczka w locie. Kiedy zawodnik złapie powietrze po wyjściu z progu, wtedy narta łatwiej się wygina, co zabezpiecza skoczka przed złapaniem strug powietrza od góry. Wcześniej brak tego rozwiązania niejednokrotnie kończył się niebezpiecznymi upadkami W tej chwili podobnych wypadków jest znacznie mniej. Taka konstrukcja nart wymusiła zmiany na rozbiegu skoczni. Obecnie skocznia nie może mieć śnieżnego rozbiegu, jak było dawniej. By zawodnik utrzymał się na rozbiegu, jego sprzęt musi być prowadzony w dość głębokich torach. Ale takie narty pozwalają też na lepsze szybowanie.
Niższa parabola lotu wynikająca z profilu skoczni ma również kolejny atut. Skoczek jest mniej podatny na podmuchy wiatru, dzięki czemu może lepiej opanować swoją sylwetkę w locie. Ale projektanci skoczni i stosują też inne rozwiązania, mające na celu zniwelowanie nieoczekiwanych ruchów powietrza. Jednym z nich jest samo umiejscowienie obiektu, o którym już wspomnieliśmy. Skocznia oparta na górskim stoku jest częściowo osłaniana od wiatru. Ciekawy przykład stanowi Letalnica. To nie przypadek, że sezon Pucharu Świata kończy się zwykle w Słowenii. Najlepsze warunki do skakania na tamtejszym mamucie występują właśnie na wiosnę, kiedy na ustawionej na północny wschód skoczni wiatr zwykle wieje w jednym, stałym kierunku.
Dodatkowo na czas zawodów skocznie zabezpieczają siatki przeciwwietrzne. Nie mogą one zupełnie nie przepuszczać powietrza, gdyż taka konstrukcja narażona na porywisty wiatr po prostu by runęła, ale mają za zadanie taki wiatr ograniczyć. Choć jak dobrze wiemy, nie zawsze potrafią one spełnić swoje zadanie.
CO PRZYNIESIE PRZYSZŁOŚĆ?
Jeżeli mielibyśmy wybudować nową skocznię narciarską, to warto byłoby się zastanowić nad rozwiązaniami, które być może w przyszłości znajdą zastosowanie na skoczniach. Wszak lepiej posiadać konstrukcję, co do której ma się pewność, że będzie spełniać wymagania FIS na kilka lat do przodu. Skocznię przyszłości. A przyszłość w konstruowaniu nowych obiektów zmierza ku ograniczeniu wpływu warunków atmosferycznych na przebieg zawodów. Chodzi głównie o wiatr, który czasami jest największym sprzymierzeńcem skoczka, ale często wypacza wyniki zawodów lub w ogóle uniemożliwia ich przeprowadzenie. Ale nie tylko podmuchy wiatru stanowią utrudnienie podczas konkursów. Dobre skakanie uniemożliwiają też opady śniegu, które zasypują rozbieg.
Wobec tego pojawiają się koncepcje, które mają zniwelować powyższe czynniki do minimum. Jedną z nich wymyśliła pracownia Archigeum. Chodzi o tunel, który miałby zabudować rozbieg skoczni, osłaniając w ten sposób tory najazdowe przed opadami śniegu.
– Pokazywaliśmy ten projekt na kongresie FIS, gdzie dostaliśmy zielone światło by próbować wdrażać nasz pomysł. Nie lubię tego sformułowania, ale akurat tutaj pasuje – FIS zobaczył, że jesteśmy pozytywnymi wariatami jeżeli chodzi o projektowanie. Że interesujemy się tym sportem pod kątem inżynierii – mówi Przemysław Gawęda – W tunelu chodzi o kwestie bezpieczeństwa na rozbiegu. Padający śnieg powoduje obniżenie prędkości, a gromadząca się woda wstrzymuje nartę. Na przykład Bjoern Einar Romoeren w Predazzo miał taki problem. Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Poznaliśmy Jana Kowala, dzięki któremu w latach 2016-2018 byliśmy na kongresach FIS, gdzie zostaliśmy ciepło przyjęci. Dostaliśmy zielone światło, czego dowodem jest to, że Walter Hofer i Adam Małysz na antenie TVP Sport publicznie potwierdzili, że istnieje taki wynalazek.
Czy gra jest warta świeczki? Z pewnością tak. Chociaż nowe rodzaje torów najazdowych są bezpieczniejsze od starych, drążonych w grubej warstwie lodu, to pamiętajmy, że wspomniane wcześniej narty z technologią Tip-Rocker są jeszcze bardziej narażone na niekorzystne warunki panujące na rozbiegu. Tunel pozwalałby je wyeliminować. Oczywiście, dodatkową zaletą dla organizatorów byłaby rzucająca się w oczy spora powierzchnia reklamowa.
Ale takie rozwiązanie wzbudza spore kontrowersje w środowisku skoków. Wprawdzie tunel rozwiązałby problem zaśnieżonych torów najazdowych, jednak wątpliwości wśród ekspertów wzbudza to, jak konstrukcja oddziaływałaby na wiatr. Po pierwsze, osłonięty skoczek, wychodząc z tunelu na progu nie mógłby się spodziewać tego, jakie warunki wietrzne panują na skoczni. A przecież zawodnicy adaptują się do nich właśnie na rozbiegu. To wtedy mogą przeczuwać z którego kierunku otrzymają podmuch wiatru i zaadoptować się do sytuacji. Ponadto eksperci twierdzą, że różnica wysokości pomiędzy belką startową a progiem może spowodować, że tunel będzie działał niczym swego rodzaju komin, zasysając podmuchy wiatru od progu i wypychając je ku górze.
– Według naszych analiz zmiany poczucia wiatru nie będą odczuwalne przez skoczka dlatego, że tunel nie będzie szczelny, a poza tym elementy osłaniające kończą się przed ostatnią fazą progu. Przed nami badania aerodynamiczne, w których specjaliści ocenią jak zawodnik zachowuje się w takim tunelu. Natomiast jeżeli chodzi o całokształt, to nie widzimy zagrożenia, gdyż skoki odbywają się w określonych normach prędkości wiatru. Zgodnie z naszymi obliczeniami, przy prędkościach wiatru do 2,5-3 metrów na sekundę tunel nie sprawia problemu zawodnikowi. Nie jest też tak zwanym kominem. Spotykałem się z opiniami, że jeżeli u góry i na dole jest otwór, to spowoduje różnicę ciśnień, konstrukcja będzie zaciągała powietrze, co wpłynie na gorsze prędkości na zjeździe. Wbrew pozorom, skoczek będzie zjeżdżał nawet szybciej – przekonuje do swojej idei Przemysław Gawęda.
Z kolei Krzysztof Horecki wyraża wątpliwości względem wynalazku:– Moim zdaniem tunel na rozbiegu nie rozwiązuje problemów ruchów powietrza na skoczni. Żeby wyrównać warunki atmosferyczne dla wszystkich skoczków, trzeba by zabudować całą skocznię. Wtedy można sterować strugami powietrza i robić konkurs na przykład na wietrze z przodu czy z tyłu. Taka koncepcja jest sprzeczna z ideą rozgrywania zimowych zawodów narciarskich.
Jak możecie się domyśleć, zabudowa całego obiektu jest wręcz niemożliwa do wykonania. Nie pozostaje zatem nic innego, jak rozłożyć ręce, powiedzieć, że taki jest urok skoków narciarskich i bacznie spoglądać na chorągiewkę, czy aby wiatr za bardzo nią nie łopocze.
Chyba że przeniesiemy naszą skocznię na… stadion. Kilka lat temu padł pomysł, by zorganizować turniej skoków narciarskich na Stadionie Narodowym w Warszawie. I nie była to wyłącznie luźna koncepcja. Tematem zajął się Polski Związek Narciarski, a sama idea została przedstawiona w FIS. Nie byłby to zresztą pomysł zupełnie nowy. Kilkadziesiąt lat wcześniej budowanie tymczasowych skoczni na stadionach było dosyć popularne. Takie konstrukcje pojawiały się w Chicago, Los Angeles czy nawet na słynnym Wembley. Ale skocznia na największym stadionie w kraju, który uwielbia skoki? Jesteśmy przekonani, że organizatorzy takiego wydarzenia nie mieliby żadnych problemów z wyprzedaniem wszystkich biletów.
Jednak nie bez powodów obecnie podobne konstrukcje nie powstają. Krzysztof Horecki uczestniczył we wstępnej fazie projektu wybudowania skoczni na Narodowym:- Dokonałem pomiarów dotyczących możliwości budowy takiego obiektu. Okazało się, że maksymalna wielkość skoczni jaka mogłaby tam powstać, wynosiła HS 70 metrów. To wielkość normalnej skoczni z niższej półki, o trudnej konstrukcji i bardzo wysokiej wieży rozbiegowej, znajdującej się na zewnątrz stadionu. W dodatku byłaby niebezpieczna dla zawodników, ponieważ jej próg znajdowałby się nad dachem, a skoczkowie wskakiwaliby przez otwór do wnętrza stadionu. W tym momencie mogłyby występować niekontrolowane ruchy powietrza.
Ponadto, rozbieg znajdujący się poza stadionem przysparzałby kłopotów samym widzom obecnym na trybunach. Ci biliby zmuszeni do oglądania skoczka na telebimie, a bezpośrednio mogliby zobaczyć tylko moment po wyjściu zawodnika z progu. W przypadku tak niewielkiej skoczni jak HS70, faza lotu trwałaby dosłownie jedną-dwie sekundy. Sama wizja pięćdziesięciu tysięcy kibiców również nie przemawia za tym pomysłem. Nie liczymy pełnej pojemności stadionu, bo na części trybun opierałby się zeskok. Wprawdzie pojemność trybun skoczni w Zakopanem na zawody Pucharu Świata wynosi dwadzieścia pięć tysięcy, ale stolica polskich Tatr pod skocznią gościła już znacznie więcej fanów. W złotych czasach Adama Małysza na trybunach Wielkiej Krokwi oraz poza nimi zgromadziło się ponad pięćdziesiąt tysięcy kibiców, a niektóre media podają liczbę stu tysięcy fanów. Istotnie, w 2002 roku widzów było tak wielu, że większość z nich oglądała skoki znajdując się poza trybunami. Stąd trudno oszacować ich dokładną liczbę.
W przyszłości skocznie narciarskie mogą zmienić się w dwóch kwestiach. Pierwsza z nich nie dotyczy samej konstrukcji obiektów, ale może istotnie wpłynąć na wyniki konkursów.
– Na pewno istnieje konieczność dopracowania systemu pomiaru wiatru. Na razie jest to średnia z niewielu punktów, w których warunki się zmieniają. Często jest tak, że skoczek który trafi wiatr pod narty u góry, a w końcówce w plecy, szybko kończy swój skok. I odwrotnie – czasami kiedy w drugiej fazie lotu otrzyma podmuch pod narty, to uśredniony pomiar wiatru jest w okolicach zera, a zawodnik odlatuje dwadzieścia metrów do przodu – mówi Krzysztof Horecki.
Więc w przyszłości możemy spodziewać się urządzeń, które z większą dokładnością oszacują warunki wietrzne panujące na skoczni i będą w stanie bardziej sprawiedliwie je ocenić.
Ale kolejny kierunek rozwoju skoczni już wpływa na ich konstrukcję. Chodzi o rozmiar obiektów, który stale się powiększa. Dobrym przykładem jest Wielka Krokiew, której stary punkt konstrukcyjny wynosił 120 metrów. Po przebudowie punkt K znajduje się pięć metrów dalej. Co ważne, profil skoczni pozwala na zwiększenie jej rozmiaru, gdyby w przyszłości zaszła taka potrzeba.
Skoro już jesteśmy przy zwiększających się rozmiarach skoczni, to nie możemy pominąć tematu największych z nich.
GATUNEK POD OCHRONĄ – MAMUT
A może gdybyśmy chcieli zbudować skocznię, to powinniśmy pójść na całość i od razu wznieść skocznię mamucią? Generalnie zasady co do tworzenia obiektu oraz tego, jakie elementy są na nim niezbędne, właściwie się nie zmieniają. Wyobraźcie to sobie – zapowiedź mistrzostw świata w lotach, które odbędą się na obiekcie HS240 w Zakopanem. To brzmi dumnie, prawda?
Tym bardziej, że ukochane przez wszystkich kibiców skocznie mamucie stanowią naprawdę nieliczną grupę. Są ich zaledwie cztery. Najsłynniejsza Letalnica, Kulm w Tauplitz, Heini-Klopfer-Skiflugschanze w Oberstdorfie oraz Vikersudnbakken, położona w Norwegii. Była jeszcze piąta, znajdująca się zresztą nieopodal granicy polsko-czeskiej. Dawna chluba kompleksu Certak w Harrachovie, czyli skocznia mamucia o punkcie konstrukcyjnym 185 metrów. Niestety, piszemy to w czasie przeszłym, gdyż ostatnie skoki na największej skoczni w Harrachovie oddano w 2014 roku. Od tego czasu zarówno skocznia jak i cały czeski kompleks stoją i niszczeją. Z dawnej dumy nic nie pozostało – teraz to wielka ruina.
Ale mogło być inaczej. Czesi podjęli próbę odbudowy Certaka do której zaangażowali obu naszych rozmówców. Znaleziono inwestora, a firma Przemysława Gawędy była odpowiedzialna za stworzenie konceptu przebudowy całego kompleksu. Jednak inwestor się wycofał, uznając całe przedsięwzięcie za nieopłacalne.
– Opracowaliśmy koncepcję skoczni w Harrachovie, jednak temat zawisł w powietrzu. Czesi zaczęli nam wrzucać do koncepcji rzeczy, które nie były zawiązane w umowie. Myśmy ich bardzo mocno przekonywali, że ten kompleks trzeba przywrócić. Jeżeli nie ma pieniędzy na całość, to chociaż by odrestaurować mniejsze skocznie do K90, żeby mieli gdzie trenować. Ale niestety, nie ma tam klimatu na odtworzenie tych obiektów – mówi nam Gawęda.
– Moi współpracownicy z zespołu geodezyjnego pojechali do Harrachova, zrobili pomiary i skocznia została na nowo przepracowana. Kłopoty z zabezpieczeniem finansów zniechęciły czeskich działaczy do kontynuowania prac związanych z przebudową obiektu. Miał tam powstać również kompleks tras biegowych, ale czeski Karkonoski Park Narodowy postawił trudne do spełnienia warunki – dodaje Horecki.
Doszło nawet do tego, że Czesi zaproponowali Polskiemu Związkowi Narciarskiemu… kupno Certaka za symboliczną złotówkę, lecz polska strona nie jest zainteresowana posiadaniem skoczni poza granicami kraju.
Ale u nas koniunktura na skoki jest o wiele lepsza. Więc może Polska byłaby odpowiednim miejscem, by zrealizować plan budowy mamuciej skoczni? Co ciekawe, taki projekt już powstał. Jego autorem jest Dominik Pacholik – absolwent architektury na Politechnice Krakowskiej, który w ramach projektu do pracy magisterskiej zaprojektował koncepcję kompleksu skoczni umieszczonego na wzgórzu Jarmuta. Według koncepcji, na kompleks miałoby składać się pięć skoczni, których rozmieszczenie symbolizowałoby ludzką dłoń. Największym byłby obiekt K200, oparty na profilu skoczni w Planicy. Trudno nie przyznać, że całość wygląda bardzo efektownie.
Oczywiście, to tylko luźny zarys, który nie zostanie zrealizowany. Jednak projekt odbił się szerokim echem w środowisku polskich skoków narciarskich i kolejny raz wywołał dyskusję na temat budowy skoczni mamuciej w naszym kraju, gdyż taki pomysł ma swoje grono zwolenników, jak i przeciwników. Odniósł się do niego nawet Apoloniusz Tajner.
– Owszem, widziałem ten projekt. Inwestycja pochłonęłaby potężne środki, a potrzeby na razie nie ma. To tylko dobry pomysł, projekt, ale nic więcej – powiedział prezes PZN w rozmowie z Eurosportem.
Z “konkurencyjnym” planem mamuciej skoczni zapoznał się również nasz rozmówca, Przemysław Gawęda, który należy do zwolenników wybudowania w Polsce skoczni o takiej wielkości.
– Nie upatruję tego projektu w kategoriach konkurencji. Bardziej jako potencjalnego kompana do wspólnego działania. Bardzo się cieszę, że powstaje dyskusja akademicka na temat tego sportu i spotyka się on z zainteresowaniem wśród studentów architektury. Oczywiście, zostaliśmy ubiegnięci, bo też mieliśmy postawić podobną koncepcję. Ale to nie ma znaczenia – im więcej takich projektów, tym lepiej – mówi Gawęda.
Więc dlaczego nie stworzymy takiej skoczni? Wszystko rozbija się o koszty. A te są – zwłaszcza jak na realia skoków narciarskich – gigantyczne. Owszem, taki obiekt byłby wizytówką całego regionu. Z tym że byłaby to chyba najdroższa reklama w kraju. I to taka, do której cały czas trzeba by było dokładać.
Kiedy powiemy laikowi skoków narciarskich, że na świecie są tylko cztery skocznie mamucie, zapewne odpowie, że to niewiele i mogłoby ich być więcej. Podczas gdy w terminarzu Pucharu Świata już nie ma dla nich wszystkich miejsca. FIS musi rotować ich obecnością w kalendarzu tak, żeby żaden gigant nie poczuł się pokrzywdzony. Stałym punktem programu jest Planica – tak, wiemy że to nazwa potoczna, ale przyjęła się w świadomości kibiców. Zawody rokrocznie goszczą również w Vikersund. Ale już skocznia Kulm pojawia się w kalendarzu średnio co dwa lata. A przecież mowa tu zaledwie o jednych zawodach, na których i tak projekt nie zarobiłby na siebie.
Nie idą za tym również argumenty szkoleniowe. Posyłanie niedoświadczonych juniorów na takiego molocha byłoby po prostu szalonym pomysłem.
– Gdyby operować kosztami, to ktoś powie, że lepiej zamiast jednej skoczni mamuciej wybudować kilkanaście mniejszych obiektów. I ja się z tym zgadzam. Natomiast uważam, że dyscyplina w naszym kraju potrzebuje impulsu, troszeczkę zmian. Bo skoki zmieniają się bardzo dynamicznie. Moje zdanie jako architektka jest takie, że zalety budowy takiego obiektu dla regionu są niepodważalne. Oczywiście, do tego potrzeba dialogu, czy taki konkurs dałoby się pogodzić i wcisnąć do kalendarza Pucharu Świata. Ale to kwestia poukładania terminarza. A myślę, że mamy odpowiednich ambasadorów w tym sporcie, którzy potrafiliby skutecznie wprowadzić taką imprezę do cyklu na stałe – przekonuje Gawęda.
A o jakiej konkretnie sumie mowa? Apoloniusz Tajner powiedział o kwocie przekraczającej dwieście milionów złotych. Dla porównania, koszt budowy kompleksu skoczni w Wiśle wyniósł 48 milionów złotych. Jak na skocznię, która byłaby wykorzystywana być może rzadziej niż raz w roku to ogromna kwota. FIS odrzuca możliwość rywalizowania na takich obiektach w lecie, stąd nie posiadają one igelitu.
Gawęda wyjaśnia:- Oczywiście, skocznia mamucia wymaga większych nakładów finansowych. Ale ja lubię oddemonizowywać te pojęcia. Podam przykład – kiedy jedziemy autostradą, mijamy nad nią wiadukty przejazdowe. Naliczyłem ich kilkadziesiąt, w Polsce jest ich naprawdę tysiące. Koszt “mamuta” to równowartość wybudowania dwóch, maksymalnie trzech takich wiaduktów pod względem samej konstrukcji. Ewentualnie dochodzi do tego kwestia gruntów.
W ramach ciekawostki dodajmy, że istniał możliwy do zrealizowania projekt zagospodarowania Jarmuty. Na wzgórzu miały powstać trasy narciarskie oraz ośrodek, który by obsługiwał turystów. Nie został zrealizowany właśnie z powodu problemu z zakupem ziemi pod inwestycję. Właściciele nie chcieli sprzedać swoich działek, a większość z nich argumentowała swoją decyzję tym, że… jeżeli taki projekt powstanie, to chętnie stworzą dla niego zaplecze – pensjonaty, hotele i restauracje. Zatem każdy chciał zarabiać na stoku, który jeszcze nie powstał, wobec czego projekt w ogóle nie został zrealizowany.
A czy w najbliższych latach możemy liczyć na powiększenie już istniejących mamucich skoczni? Na razie nic na to nie wskazuje. Cztery działające obiekty od lat rywalizują pomiędzy sobą o to, gdzie będzie można skoczyć najdalej. Ale FIS, aby zapobiec sytuacji w której skocznie urosną do takich rozmiarów, że staną się po prostu zbyt niebezpieczne dla zawodników, wprowadził odpowiednie regulacje. Na czzele ze wspomnianą już regułą, że różnica wysokości pomiędzy progiem a wypłaszczeniem zeskoku nie może wynosić więcej niż 135 metrów. Przekroczenie tej granicy skutkuje odebraniem homologacji i pożegnaniem się z zawodami organizowanymi pod szyldem międzynarodowej federacji. Być może kiedyś kolejna magiczna bariera jaką jest skok na 300 metrów zostanie osiągnięta, ale z pewnością nie stanie się tak w najbliższych latach.
Na zakończenie dodajmy, że pomysł budowy skoczni, na której możliwe byłoby oddanie skoku długiego na trzysta metrów, nie jest taki nowy. Dziesięć lat temu zrealizować go chciał Red Bull, czyli firma wręcz specjalizująca się w ekstremalnych zadaniach sportowych. Słynny producent napojów energetyzujących planował stworzenie tak zwanego “supermamuta” – ogromnej, naturalnej skoczni, zbudowanej dzięki ukształtowaniu terenu. Miała powstać w Parku Narodowym Wysokich Taurów w Austrii, więc na terenie tamtejszego lodowca. Skoczkiem, który dokonałby historycznego wyczynu, miał zostać Thomas Morgenstern.
Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Na przeszkodzie stanął Austriacki Związek Narciarski który nie wyraził zgody na udział swoich zawodników w projekcie. Sprzeciwił się również FIS, który stwierdził, że taka skocznia nie otrzyma homologacji. To przekreślałoby zorganizowanie na niej zawodów. Brak homologacji FIS oznaczał też, że żadna firma ubezpieczeniowa nie zdecydowała się na ubezpieczenie imprezy. Tym sposobem, po wykonaniu wstępnych prac budowlanych, Red Bull zamknął projekt. A fani na pierwszy trzystumetrowy skok w historii będą musieli jeszcze trochę poczekać.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj także: