Udało się wymęczyć 1:0 z beznadziejną Jagiellonią. Udało się przejść Motor Lublin w Pucharze Polski. No i wystarczy tego szaleństwa. Legia Warszawa wróciła do tego, co w ostatnim czasie zna najlepiej, czyli zbierania batów. Porażka z Cracovią jest już jej jedenastym niepowodzeniem w tym sezonie Ekstraklasy (na 15 meczów). „Wojskowi” nadal znajdują się w strefie spadkowej.
Cracovia – Legia 1:0: kiepski dzień sędziów
Ustalmy fakty. Legia ma prawo mieć dziś pretensje do sędziego. Jarosław Przybył nie do końca panował nad temperaturą tego meczu i to delikatnie mówiąc. Jakby się uparł, Pelle van Amersfoort już po kilku minutach mógłby mieć dwie żółte kartki, skandalu by nie było. Pomocnik „Pasów” wyszedł z szatni niezwykle bojowo nastawiony i aż trudno uwierzyć, że ukarany „żółtkiem” został dopiero w samej końcówce za faul taktyczny.
Idźmy dalej. Sędzia z Kluczborka bardziej powinien niż mógł podyktować rzut karny dla gości w pierwszej połowie. Znów w roli głównej Van Amersfoort. Holender we własnej szesnastce chyba całkowicie przypadkowo, ale jednak zdzielił łokciem próbującego wyskoczyć z nim do główki Mateusza Hołownię. Bardzo mocno pachniało to wskazaniem na „wapno”, tymczasem zespół sędziowski nawet tego nie analizował. Nie było tematu, lecimy dalej.
Cracovia – Legia 1:0: jeszcze gorszy dzień ofensywy Legii
To, że Legia może zgłaszać uwagi do pracy arbitrów nie zmienia najważniejszego: kolejny raz zaprezentowała się fatalnie, zwłaszcza jeśli chodzi o ofensywę. Co ekipa ze stolicy sobie wypracowała?
- sytuację sam na sam zmarnowaną przez Skibickiego po kapitalnym podaniu Josue, to było naprawdę „coś”
- niecelne uderzenie z czuba Emreliego po kolejnym błyskotliwym zagraniu Josue
- dwa strzały z dystansu zmuszające Niemczyckiego do wysiłku i wybijania piłki do boku (Slisz, Luquinhas)
I to tyle. Wszystko działo się w pierwszej połowie, w której na skrzydłach niemiłosiernie kaleczyli Mladenović i Skibicki.
Po przerwie podopieczni Marka Gołębiewskiego niemalże wyli z bezsilności z przodu. Trudno być zaskoczonym, skoro od razu po zmianie stron odwracać losy meczu mieli… Tomasz Nawotka i Rui Gomes. Tak, ten duet grał w drugiej połowie na prawej stronie Legii. Obaj debiutowali w tym sezonie Ekstraklasy, a Portugalczyk w ogóle debiutował w „jedynce”. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział kibicom klubu z Łazienkowskiej, że dojdzie do czegoś takiego, z troską w oczach popukaliby się w czoło i zalecili wizytę kontrolną u specjalisty. Okej, chłopaki się nie skompromitowali, coś tam nawet raz czy drugi pociągnęli, lecz generalnie było widać, że na co dzień obracają się na innym, niższym poziomie.
Cracovia – Legia 1:0: prosto i skutecznie
Cracovia zagrała w sposób mało wyrafinowany, ale nad wyraz skuteczny. Gola strzeliła trochę szczęśliwie. Dośrodkowanie Siplaka otarło się o głowy Emreliego i Wieteski, z czego skrzętnie skorzystał stojący kilka metrów przed bramką Van Amersfoort. To wystarczyło, żeby zgarnąć trzy punkty.
W drugiej odsłonie „Pasy” spokojnie trzymały Legię na dystans, a same mogły podwyższyć prowadzenie. Kakabadze po strzale zza pola karnego trafił w słupek, Myszor nieczysto kopnął w piłkę po świetnym dograniu Pestki, Rivaldinho mocnym uderzeniem z ostrego kąta sprawdził czujność Boruca. Trochę tego było.
Jacek Zieliński w dobrym stylu wraca do Cracovii. Pokonanie Rakowa i Legii z nawiązką rekompensuje porażkę w Płocku. Morale drużyny z pewnością wzrosło. Legia? Cóż, musi powalczyć ze Spartakiem Moskwa, a potem próbować wyszarpać cokolwiek w lidze do końca roku. W poprzednich sezonach powiedzielibyśmy, że terminarz z Wisłą Płock, Zagłębiem Lubin i Radomiakiem wygląda więcej niż zachęcająco, ale w obecnej sytuacji nie gwarantuje on niczego. I to najlepiej pokazuje, jak w ciągu kilku miesięcy stoczył się stołeczny klub.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. FotoPyK