To aż nieprawdopodobne, by klub, który przez dekady tyle znaczył w polskiej piłce, nie wygrał nigdy nic.
Pogoń Szczecin jest siódma w tabeli wszech czasów Ekstraklasy. Wyżej niż Widzew, Śląsk czy Zagłębie Lubin, nie mówiąc o Lechii, Stali Mielec czy Jagiellonii, nad którymi ma grube kilkaset punktów przewagi. Rozegrała na najwyższym poziomie rozgrywkowym 49 sezonów.
I nigdy nic. Żadnego mistrzostwa. Żadnego pucharu. Nic.
Następnym w tabeli wszech czasów Ekstraklasy klubem, który może “pochwalić się” takim dorobkiem, jest dwudziesta Korona Kielce, której cała ekstraklasowa historia to XXI wiek. Pogoń w czołówce debiutowała w 1959.
W całej Polsce, gdy ktokolwiek z Pogoni chce zażartować, ma samograj: wskazanie na gablotę. Pytanie, jak do kwestii pustej gabloty podchodzi samo środowisko Portowców?
LATA OSIEMDZIESIĄTE I CZTERY PODEJŚCIA
Pierwsze dwie dekady to walka o to, by zaznaczyć swoją obecność w czołówce. Pogoń awansowała w 1958, potem była klubem, który walczył o utrzymanie. Gdy powróciła w 1966, grała potem bez przerwy aż trzynaście lat. To swoje mówi, grać w polskiej lidze lat siedemdziesiątych – nigdy nie mieliśmy mocniejszych rozgrywek. Mocarstwowy czas, ŁKS mając kilku kadrowiczów nie potrafił sięgnąć po tytuł. Pogoń była średniakiem.
Tak naprawdę Pogoń swoje pierwsze trofeum powinna mieć w latach osiemdziesiątych. Podejścia były aż cztery.
- Finał Pucharu Polski 80/81
- Finał Pucharu Polski 81/82
- Brązowy medal Ekstraklasy sezonu 83/84
- Srebrny medal Ekstraklasy sezonu 86/87
Przy pierwszym podejściu pod trofeum, lepsza w finale Pucharu Polski okazała się Legia Warszawa, która wygrała po dogrywce i golu Adama Topolskiego. Nie było to jakimś zaskoczeniem – wiadomo było, że legioniści są faworytem, a też spinają się na Puchar. W składzie Legia miała wtedy późniejszych brązowych medalistów mistrzostw świata, Janasa, Majewskiego, Kazimierskiego czy Kustę. W ataku rządził Mirosław Okoński.
Rok później Pogoń przegrała z Lechem Poznań w finale. Lech był diabelnie mocny, za chwilę miał sięgać po mistrzostwo. Finał to znowu 1:0, tym razem gola strzelił Mirosław Okoński.
– Przeboleć nie mogę, że tym składem, z tymi piłkarzami, nie zdołaliśmy zdobyć z Pogonią Mistrzostwa Polski – mówił po latach Marek Leśniak, który grał w Pogoni od 1982 do 1988.
W opinii doświadczonych Portowców, jeśli chodzi o ligę najbardziej bolesny jest sezon 86/87. Kilka lat wcześniej przy brązie za mocne były Widzew i Lech, ekipy na poziomie absolutnie europejskim. Ale w 1987?
Jacek Cyzio: – W szatni było wielu bardzo dobrych piłkarzy, począwszy od Adama Kensego i Marka Ostrowskiego, przez braci Sokołowskich, Marka Leśniaka. W bramce Marek Szczech, byli też Urbanowicz, Wolski, Jurek Hawrylewicz, Adam Benesz, byli młodzi z Mariuszem Kurasem na czele. Myślę, że w tamtym okresie to była najlepsza kadra w lidze. Większość zawodników grała w reprezentacji, czy to pierwszej, czy olimpijskiej, czy juniorskiej. Górnik miał porównywalną jakość, ale górował nad nami chyba tylko doświadczeniem.
Pogoń walczyła o mistrza z Górnikiem Zabrze, też rzecz jasna znakomitym w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, ale Pogoń mogła ich złapać siłą swoich wychowanków. Jesienią tamtego sezonu Pogoń grała wspaniale i porwała za sobą cały Szczecin.
Kazimierz Sokołowski w książce „70 wywiadów na siedemdziesięciolecie”: – Nigdy nie zapomnę też czegoś, co cyklicznie miało miejsce w Szczecinie. Mam na myśli jesienne mecze w tym mieście. Ciemne niebo, stadion skąpany w promieniach sztucznego oświetlenia i tysiące ludzi, którzy chcieli nas dopingować. Pamiętam, jak potężne grupy kibiców maszerowały ulicą Jagiellońską, która musiała być zamykana dla ruchu samochodowego. Zainteresowanie Pogonią było niesamowite, wystarczy wspomnieć słynny mecz z Widzewem, podczas którego ludzie siedzieli przy linii bocznej, bo brakowało miejsc na trybunach.
Leszek Jezierski, trener zespołu, mówił w Piłce Nożnej zimą: – Zespół znajduje się w przełomowym momencie. Ma wszystkie atuty w ręku, pytanie: czy będzie je umiał wykorzystać.
Pogoń w tamtym sezonie potrafiła zachwycać. Po 7:2 z GKS-em w jedenastce kolejki znalazło się dziesięciu Portowców. Galaktyczne 4:3 z Legią uznano za mecz sezonu.
Górnik był regularny, ale do złapania – miał przewagę kilku punktów, ale na trzy kolejki przed końcem Pogoń i Górnik grali bezpośredni mecz.
Skończyło się na 1:1, jesienią było 2:2. Piłkarze i obserwatorzy wspominają, że w obu meczach Pogoń prowadziła grę, była dużo lepsza. Raz Leśniak nie trafił do pustej bramki. W tych meczach zaprzepaściła szanse na mistrzostwo. Uznano ją powszechnie za objawienie sezonu, za najładniej grający zespół – ale trofeum jak zwykle zabrakło.
XXI wiek? Bekdas. Pierwszoligowiec w finale. I czasy obecne
Pojawił się turecki milioner Sabri Bekdas i obiecał wszystko. Co jednak najdziwniejsze, zaczął od realizacji obietnic. Bo bawił się na rynku transferowym tak, jak na własnym podwórku. Ofensywa transferowa Pogoni przed sezonem 00/01 może się równać tylko z ofensywą, jakiej dokonał Bogusław Cupiał po wejściu do Wisły.
Bekdas – według własnych szacunków – na transfery wydał kilkanaście milionów złotych. Do niezłych miejscowych Portowców – Dymkowski, Drumlak, Majdan i inni – dołączają piłkarze tacy jak Bednarz, Gęsior, Mosór, Węgrzyn, Kaliciak, Skrzypek, Dubicki, Mielcarski, Brasilia, Podbrożny. Bekdasowi pomaga Janusz Wójcik, wciąż doskonale pamiętany z czasów selekcjonerskich. Wójt ma być nawet trenerem, ale zostaje od tego odsunięty – Wójt zgarniał prowizje przy podpisywaniu umów. Dlatego miały się wysypać kolejne transfery – Michalskiego, Mięciela, Jaskulskiego, Czereszewskiego, Zająca i Kucharskiego.
Grupa uznanych graczy miała na dzień dobry… całować herb klubu. Taki był wymóg.
Bartosz Ślusarski, prowadzący w Weszło.FM audycję “Głos Portowców: – Za Bekdasa na sparing z Lubinem przyszło siedem tysięcy ludzi. To był jedyny mecz, w którym trenerem był Wójcik. Nawet na trening przychodziło po kilkaset osób. Po latach biedy, kiedy mówiło się, że nie ma nawet na ciepłą wodę, to było wyjątkowe. Wcześniej każdy stąd uciekał, a teraz przychodzili uznani piłkarze, znani z Ligi Mistrzów w Legii, czy tacy jak Mielcarski, którego oglądano w Porto. Wielu szybko się odnalazło. Węgrzyn stał się ulubieńcem. Gęsior grał świetnie. Byliśmy zapatrzeni w to, co robi Bekdas.
Trochę to wszystko działo się jak na wariackich papierach, ale jakości piłkarskiej było dość. Problem w tym, że Bekdas chciał za budowę Pogoni gruntów wokół stadionu. Miasto jednak, najpierw dogadane z Turkiem, potem zaczęło zmieniać warunki.
Bartosz Ślusarski: – Przez długie lata miano pretensje do miasta. Bekdas chciał zbudować hotel, centrum handlowe – coś na wzór tego, co potem zbudował w Warszawie. Do niczego nie doszło, choć on sam zrealizował swoje obietnice. Później jednak okazało się, że Bekdas to też był jakiś przekręt, dziś jego biznesy są śledzone przez różne agencje. Ale wtedy nikt tego nie wiedział.
Ostatecznie Wisła była wtedy za mocna. Wygrała o ładnych kilka punktów. Projekt Pogoni miał z nią rywalizować, ale w kolejnych latach – jak na pierwszy rok inwestycji i tak było obiecująco. Problem w tym, że kolejnych inwestycji już nie było. Bekdas zawinął się ze Szczecina po roku. Gdyby został, to abstrahując do ciemniejszych spraw dotyczących tej postaci – rywalizacja o mistrzostwo mogła być w tamtym czasie fascynująca. Bogata Wisła, bogata Pogoń, rosnąca w siłę Dyskobolia, zawsze dodająca swoje trzy grosze Legia…
***
W sezonie 09/10 Pogoń grała w I lidze i nie miała szczególnie widoków na awans. Przegrała go o dziesięć punktów – tyle samo dzieliło ją od miejsca spadkowego. Ot, średniak.
Ale w Pucharze Polski była wspaniała przygoda. Emocjonująco było od pierwszej rundy: Olimpia Elbląg po dogrywce. Kotwica Kołobrzeg 7:5 – nie w karnych, taki był wynik – po dogrywce. Potem ograny Motor, Polonia, Piast, Zagłębie Sosnowiec, Ruch Chorzów. Długa ścieżka.
Bartosz Ślusarski: – To była wielka niespodzianka. Myśmy nie grali jakoś nadzwyczajnie w pierwszej lidze. To był Puchar Polski imienia Radka Janukiewicza. Wyczyniał czasami cuda, szczególnie w półfinale z Ruchem w rewanżu. Na Puchar Polski przychodziło nawet 13 tysięcy ludzi, gdzie na ligę kilka.
Finał to mecz z Jagiellonią, wówczas ekstraklasową, prowadzoną przez Probierza. Ale szanse były.
Bartosz Ślusarski: – Na finał pojechało mnóstwo ludzi ze Szczecina, w końcu Bydgoszcz blisko. Wielu snuło teorie spiskowe, że PZPN nie pozwoli Pogoni wygrać, żeby pierwszoligowiec nie grał w pucharach. W powszechnej opinii szczecińskiej sędziowanie było bardzo kiepskie. Lub Pogoń została wręcz przekręcona.
Niemniej ta ścieżka pucharowa przypomina nam, jak bolesne jest dla Pogoni odpadanie z Pucharu Polski, w czym się specjalizują. Głód trofeum tylko nabiera wyrazu, gdy marnujesz szansę na włożenie czegoś do gabloty w Kaliszu.
Bartosz Ślusarski: – Do dziś są gdzieś koszulki “finalista Pucharu Polski”. Znowu finalista. Pierwszy przegrany. Ktoś, kto nie wygrał. To będzie siedziało, dopóki nie wygramy.
***
Dariusz Adamczuk w tej opowieści jest postacią szczególną. Spaja bowiem dwa jedyne zwycięstwa Pogoni – mistrzostwo Polski juniorów starszych w 1986, a także w 2021. Pierwsze podniesione z boiska, drugie już w roli czuwającego nad rozwojem klubu działacza. Gdyby maczał palce i w pierwszym triumfie, jego pozycja w historii Pogoni jeszcze by urosła. Ma na to szanse, bo widać gołym okiem, że w sumie musieliśmy sięgać dość zamierzchłych czasów, by wskazać pucharowe szanse Pogoni. A ostatecznie:
- dwa wyrównane finały Pucharu Polski przed czterdziestu laty
- dziesięć lat temu podchodzenie do finału Pucharu Polski z pierwszej ligi
- trzy medale Ekstraklasy
- gdzie w jednym była realna szansa na złapanie rywala
- ale w sumie i tak na finiszu miał ładnych kilka punktów przewagi.
Pogoń to nie jest więc do końca sytuacja, gdzie było zawsze o włos. O włos mogło być kiedy Adam Topolski w 118 minucie finału w 1981 strzelał gola, ale przecież i wtedy to Legia była faworytem.
Czy więc siedzi w Portowcach mocno ten kompleks trofeów?
Bartek Ślusarski: – To jest nasz wielki kompleks, nawet Runjaic o tym wspominał na jednym ze spotkań. Czuć zapotrzebowanie na jakikolwiek sukces. Stąd jest presja, żeby cokolwiek wstawić. Cała Polska szydzi z kibiców w Szczecinie. Kto chce dokuczyć Portowcom, mówi, że są mistrzami listopada, jesieni i tym podobnymi. To boli. Trudno sobie wyobrazić, żeby w tak długiej historii klub nic nie wygrał. Punktem odniesienia jest też Piast Gliwice. W tym samym sezonie wróciliśmy do ESA. Piast bił się o mistrza, zdobył go, my jak zwykle nie. Jest ta przeciętność.
Portowcy mają z tej perspektywy aż problem w docenianiu sezonów takich jak poprzedni, obiektywnie udany.
Bartosz Ślusarski: – Ktoś w sztabie zrobił sobie tatuaż z tego trzeciego miejsca. To też było wytykane – u was świętuje się trzecie miejsce. Piłkarze pływali też stateczkiem, taka feta. Wielu kibiców poszło, ale wielu też zostało w domach, uznając, że to przesada.
Generalnie trudno nie odnieść wrażenia, że radość z trzeciego miejsca byłaby uprawniona, ALE może u niektórych wywoływać niezręczność przez tę pustą gablotę. Gdyby Pogoń, jak każdy klub z takimi tradycjami, coś już w niej miała, byłoby inaczej.
Jak w klubie odnoszą się do kompleksu? Krzysztof Ufland, Dyrektor ds. Komunikacji i PR Pogoni, autor książki “70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”, wieloletni kibic klubu: – Jestem pracownikiem klubu, ale mogę wypowiadać się tutaj jako kibic. Co mogę powiedzieć, to że w sporcie grasz po to, żeby wygrywać. Wiemy, że jesteśmy na siódmym miejscu tabeli wszech czasów Ekstraklasy, a jako jedyni w czołowej dwudziestce nie mamy żadnego trofeum. To coś, co nas odróżnia w sposób negatywny. Myślę, że w tym wszystkim bolesne jest to, że kilka razy było bardzo blisko. Trzy finały Pucharu Polski. Sezon 86/87, kiedy Pogoń zakończyła jako wicemistrz kraju. Rozmawiałem z bohaterami tamtych lat, na przykład z Markiem Leśniakiem – wszyscy wskazują, że jeden konkretny mecz z Górnikiem Zabrze pozbawił ich mistrzostwa Polski.
Pytamy też o wspomniany “stateczek” i galę z okazji trzeciego miejsca. Trzeba przyznać, że wchodząc w szczegóły, argumentacja klubu jest przekonująca.
Ponownie Krzysztof Ufland: – Kibice innych klubów żartujący z naszej “fety” po zeszłym sezonie? Przyjmuję to z uśmiechem. My w zapowiedzi tego wydarzenia mówiliśmy – zapraszamy podziękować za udany sezon. To była szansa oderwać się od koronawirusowej rzeczywistości, spotkać się w końcu z kibicami, bo tak naprawdę dopiero w ostatnim meczu z Rakowem graliśmy z kibicami na stadionie, a i tak tylko z 25% pojemności stadionu. Dlatego uznaliśmy, że to bardzo dobry pomysł. Pogoń po 20 latach wracała do pucharów, zdobyła medal, a kibice nie mogli tego przeżywać na obiekcie. Kto chce z tego żartować, proszę bardzo, nie mam z tym problemu, takie żarty są częścią tego środowiska i to rozumiem. Ja wiem, że było warto i to była dobra uroczystość dla wszystkich “Portowców”.
W Szczecinie zadają sobie pytanie: kiedy jak nie teraz? W opinii kibiców obecny skład jest najlepszy od czasów Bekdasa. W stosunku do zeszłego sezonu, nie odszedł żaden kluczowy piłkarz, a jeszcze Pogoń została poważnie wzmocniona. W tym gwiazdą, w dodatku ze szczecińskim rodowodem, Kamilem Grosickim. Niektórzy piłkarze wreszcie się obudzili, jak choćby Luka Zahović.
To wszystko ma ręce i nogi.
A jednak kibice uważają, że w klubie obawiają się mówić wprost o mistrzostwie. Padła teoria, że Kamil Grosicki, otwarcie deklarując grę o mistrza, wyszedł przed szereg. Ufland odpowiada: – Czy Kamil Grosicki powiedział za dużo? Nie odczuwałem tego tak, ani chyba nikt w klubie. Takie sformułowania padały już w tym sezonie z ust większej liczby piłkarzy. Sebastian Kowalczyk w Lidze+ Extra i nie tylko on. To element dojrzewania drużyny. Wiadomo, że kiedy takie słowa padają, a potem sukcesu nie ma, pojawia się pewnego rodzaju rozgoryczenie. Natomiast te wypowiedzi to nie jest jakaś sportowa buta, tylko świadomość swojej wartości. Historycznie, od dwóch sezonów nasz prezes w każdym wywiadzie dotyczącym celów sportowych mówi, że walczymy o najwyższe cele. OK, może nie pada literalnie “mistrzostwo Polski”, ale jeden ujmuje to tak, kto inny inaczej. Dla mnie w Pogoni nikt się nie chowa przed dużą stawką. Natomiast nie jesteśmy klubem, w którym mówi się “wszystko albo nic”. Nie, wiemy dokąd zmierzamy, jaką pracę wykonujemy, każdy jest skupiony na robocie. Patrzymy na to, co przed nami. Mogę powiedzieć, że dla mnie niesamowicie budujące jest to, jak wyglądamy na przestrzeni ostatnich trzech sezonów. Stabilność na wysokich miejscach. Medal z zeszłego roku. Powrót do pucharów. Patrząc holistycznie, mamy dziś pierwszą część nowego stadionu, rozwinięta jest akademia, a drużyna jest po prostu mocna. To splot, na którym można budować. Cieszy mnie to, że perspektywa walki o mistrzostwo jest jak najbardziej realna i wierzę, że taka pozostanie do ostatniej kolejki sezonu. Myślę, że ewentualne trofeum spowodowałoby tygodniową fetę połowy społeczności miasta i regionu. Szczecin tego dnia, tego wieczoru, by zapłonął.
W środowisku szczecińskim przekonują – gra o mistrza trwa cały czas. Finisz jesieni też będzie kluczowy, bo może przełożyć się na większą mobilizację w tym, by jeszcze wzmocnić zespół.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. NewsPix