Siedem – o tyle nowych konkurencji zwiększy się program zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie, w porównaniu do poprzedniej edycji tej imprezy. W kwestii innowacji MKOL położył spory nacisk na konkurencje mieszane. Jaki jest powód akurat takiego kierunku rozszerzenia programu olimpijskiego? Czy w ten sposób komitet chce pomóc gospodarzom w osiągnięciu sukcesu? Wreszcie, jakie szanse w nowych zawodach mają Polacy? Postaramy się odpowiedzieć na te pytania.
Walka o parytety
W porównaniu do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu, program zawodów został rozszerzony o siedem dodatkowych konkurencji. Głównym celem, do którego MKOl konsekwentnie dąży, jest zrównanie liczby kobiet oraz mężczyzn występujących na igrzyskach. I choć w Pekinie jeszcze nie doczekamy podziału 50 na 50 pomiędzy zawodnikami oraz zawodniczkami, to zbliżający się turniej i tak będzie rekordowy pod względem procentu, jaki podczas zimowych zmagań stanowić będzie płeć piękna.
Spośród wszystkich sportowców, 45% będzie kobietami. Dla porównania, cztery lata wcześniej w rywalizacji uczestniczyło 41% pań. Zatem dlaczego nie zrównano liczby zawodników z obojga płci? Na taki stan rzeczy składa się kilka czynników.
Nawet jeżeli liczba konkurencji w danej dyscyplinie jest równa dla kobiet i mężczyzn, to nie znaczy, że liczba sportowców i sportsmenek taka pozostaje. Na przykład w hokeju na lodzie o złoty medal wśród panów powalczy 12 drużyn, zaś w turnieju kobiet weźmie udział 10 ekip. To i tak więcej niż na poprzednich igrzyskach, kiedy żeńskich zespołów było 8. Tak samo jest w bobslejach, gdzie dla obu płci ustanowiono po dwie konkurencje. Ale panie powalczą w dwójkach oraz zjeżdżając w monobobie – saniach pojedynczych, które zadebiutują na zimowych igrzyskach. Panowie zaś ścigać się będą w dwójkach oraz czwórkach, a samych ekip w męskich zawodach będzie więcej. Stąd stosunek mężczyzn do kobiet w tej konkurencji wyniesie 124 do 46.
W dyscyplinach takich jak saneczkarstwo czy skoki narciarskie konkurencje męskie przeważają. Skoczkowie zaprezentują się na normalnym oraz dużym obiekcie, a dodatkowo powalczą o medal w drużynie. Skoczkinie zaś będą mogły zdobyć medale tylko na normalnej skoczni oraz dodatkowo w konkursie drużyn mieszanych. Ten również będzie stanowił nowość na igrzyskach. Natomiast kombinacja norweska wciąż jest sportem zarezerwowanym dla mężczyzn. Trudno się temu dziwić – FIS pierwszy raz zorganizował kobiece zawody z cyklu Pucharu Świata dopiero w zeszłym sezonie.
I tu możemy doszukać się przyczyny, dlaczego konkurencje kobiece dalej są w mniejszości. Wiele z nich to sporty, które nie cieszą się popularnością wśród pań – również ze względu na swoją krótką historię. MKOl stara się je promować właśnie poprzez dodawanie do programu igrzysk olimpijskich. Ale na efekty potrzeba czasu.
Zgodnie z decyzją MKOl, aż cztery spośród siedmiu nowych konkurencji będą zmaganiami łączonymi. Kobiety i mężczyzn wspólnie rywalizujących ku chwale swego kraju obejrzymy w skokach narciarskich, short tracku, snowboard crossie oraz w skokach akrobatycznych w narciarstwie dowolnym. Jeżeli jesteśmy przy narciarstwie dowolnym, wzbogaci się ono o jeszcze jedną konkurencję – big air kobiet i mężczyzn. Do tego dochodzi wspomniany monobob kobiet i tak oto prezentuje się szczęśliwa chińska siódemka.
Dodajmy, że podobny zabieg MKOl widzieliśmy już na letnich igrzyskach olimpijskich w Tokio, gdzie do programu zawodów lekkoatletycznych została wprowadzona sztafeta mieszana 4 x 400 metrów. Na czym my, Polacy, bardzo skorzystaliśmy, zdobywając w tej konkurencji złoty medal. Ale taka rywalizacja spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem kibiców. I nie mówimy tego zaślepieni złotem naszych rodaków. Oczywiście, wprowadzenie podobnych wariantów do Pekinu nastąpiło jeszcze przed Tokio. Lecz zmierzamy do tego, że skoro wypaliło w stolicy Japonii, to dlaczego ma się nie udać w Pekinie?
Wywiad Weszło FM: Kowaluk. Mistrz olimpijski, który nadal jeździ po Warszawie tramwajem
Jednak czy komitetowi chodzi wyłącznie o dążenie do wyrównania parytetów?
Pekiński łącznik
Spoglądając na zmagania, które zadebiutują podczas nadchodzących igrzysk, łatwo dojść do wniosku, że nie jest to jedyny cel władz sportu olimpijskiego. Wprowadzenie akurat takiego zestawu nowych konkurencji można odebrać jako wyciągnięcie pomocnej dłoni w stronę gospodarzy.
O ile w letnich edycjach igrzysk olimpijskich Chiny obecnie mogą konkurować ze Stanami Zjednoczonymi, tak zimą Państwo Środka nigdy nie należało do sportowych hegemonów. Zdajemy sobie sprawę z tego, że impreza rozgrywana w zimie jest jakieś trzy-cztery razy mniejsza od swojej letniej odpowiedniczki. Ale różnica pomiędzy chińskimi zdobyczami na przełomie lipca i sierpnia, a tymi rozgrywanymi zwykle w lutym, jest jeszcze bardziej pokaźna. Dość powiedzieć, że w Tokio Chiny wywalczyły aż 88 krążków, co dało im drugie miejsce w klasyfikacji medalowej. Natomiast na wszystkich zimowych edycjach igrzysk Chińczycy uzbierali 62 medale. Pomimo tego, że biorą w nich udział 1980 roku, zatem mieli trochę okazji żeby wykręcić lepszy bilans.
Tymczasem gospodarze wystawią swoich reprezentantów we wszystkich możliwych konkurencjach. Rzecz w tym, że choć chińskie ambicje medalowe są ogromne, to w większości ich zawodnicy będą mogli tylko obserwować jak o laury walczą najlepsi na świecie. Zatem MKOl zwiększył ich szanse na krążki w inny sposób. Dodano część – choć oczywiście, nie wszystkie – takich konkurencji, w których gospodarze czują się mocni.
I tak do programu igrzysk dołączyła sztafeta mieszana na 2000 metrów w short tracku. To konkurencja, w której Chińczycy są jedną z najlepszych reprezentacji, a w tym sezonie są szczególnie mocni. W Pucharze Świata zapewnili sobie zwycięstwo po trzech z czterech biegów. W każdym z nich zajmowali miejsce na podium. Ich najpoważniejszymi konkurentami będą Holendrzy oraz Węgrzy. Sztafeta mieszana na 2000 metrów to bardzo świeży pomysł, który wystartował w Pucharze Świata w sezonie 2018/2019. Przez pierwsze dwa lata najlepsi byli w niej Rosjanie, ale po okresie pandemii, w tym roku wyraźnie spuścili z tonu.
Ciekawie pod względem chińskich występów wygląda też sytuacja w nowych konkurencjach narciarstwa dowolnego. Tu MKOl również wcielił do igrzysk drużyny mieszane. W tym sezonie pierwszy konkurs Pucharu Świata w tej konkurencji nie został rozegrany, a w poprzednim, storpedowanym przez pandemię, Chińczycy nie wystartowali. Jednak w sezonie 2019-2020 na mistrzostwach świata w Deer Valley chińska reprezentacja wywalczyła srebrny medal. Mało tego, w grudniu 2019 roku podczas rozgrywanych u siebie zawodów Pucharu Świata dwie reprezentacje Chin zajęły miejsca na podium, ulegając tylko Rosjanom. Zatem z jednej strony, chińscy zawodnicy na jakiś czas znikli z rozgrywek międzynarodowych. Z drugiej, kiedy jeszcze pojawiali się na zawodach, radzili sobie bardzo dobrze. Ich rywalami do medali będą drużyny z Rosji Rosyjskiego Związku Narciarskiego, Stanów Zjednoczonych i Szwajcarii. Ale wyobrażamy sobie scenariusz, w którym perfekcyjnie zapoznani ze skocznią reprezentanci Chin wygrywają zawody olimpijskie.
Wspomnieliśmy, że zawodnicy gospodarzy igrzysk przez pandemię nie za bardzo mieli gdzie się zaprezentować. Ale od tego jest jeden istotny wyjątek. To Eileen Gu, która jest amerykańsko-chińskiego pochodzenia. Jako że mieszka w Stanach, nic nie stało jej na przeszkodzie by uczestniczyć w ważniejszych zawodach. I robiła to w wielkim stylu. Zwyciężyła w mistrzostwach świata, X Games czy igrzyskach olimpijskich młodzieży. Nie lekceważcie tej ostatniej imprezy. W takiej dyscyplinie, jak narciarstwo dowolne, zawodnicy w wieku 14-18 lat naprawdę wymiatają, a najlepsi z nich zaliczają się do światowej czołówki. Tymczasem Gu w ubiegłym sezonie zwyciężyła na tej imprezie w konkurencji big air, która zadebiutuje w Pekinie. Polega ona na skoku ze sporych rozmiarów rampy i wykonywaniu trików w powietrzu. Podobnie jak w snowboardzie, wygrywa ten, kto wykona najwyżej ocenioną sztuczkę. Z kolei w tym roku zajęła w niej trzecie miejsce na mistrzostwach świata oraz X Games.
Oczywiście nie w każdej nowej konkurencji Chińczycy będą rozdawać karty. W konkursie drużyn mieszanych w skokach narciarskich sporą niespodzianką będzie, jeżeli nie zajmą ostatniego miejsca. W snowboard crossie – czyli wyścigu na deskach, w którym udział bierze kilku zawodników jednocześnie – nie posiadają ani pół reprezentanta, który mógłby powalczyć o medal w starcie indywidualnym, nie mówiąc już o drużynie. Taka sama posucha panuje w big airze mężczyzn. Nieco lepiej jest w monobobie. W tym sezonie podczas zawodów w Innsbrucku Huai Mingming potrafiła zająć dziesiąte miejsce. Jednak to najlepszych zawodniczek jej daleko.
W każdym razie, z siedmiu konkurencji, które zobaczymy na igrzyskach, trzy bardzo duże szanse medalowe dla reprezentantów Państwa Środka to sporo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Chińczycy podczas jednych zimowych igrzysk wywalczyli maksymalnie jedenaście medali.
Czy Chiny zawiodą na własnych igrzyskach?
No dobrze, ale zostawmy już gospodarzy i odpowiedzmy sobie na pytanie bliższe naszemu sercu.
Jak w nowych konkurencjach poradzą sobie Polacy?
Chcielibyśmy przekazać Wam dobre wiadomości, lecz niestety takowych nie posiadamy.
Polskiej sztafety mieszanej prawdopodobnie nie zobaczymy w short tracku. Zasady kwalifikacji do nowej konkurencji są następujące: potrzebujemy minimum dwóch męskich i żeńskich indywidualnych biletów, uprawniających do startu w Pekinie. Wprawdzie Polki wywalczyły prawo do startu w damskiej sztafecie – podczas ostatnich zawodów Pucharu Świata Natalia Maliszewska, Nikola Mazur, Kamila Stormowska i Gabriela Topolska zajęły czwarte miejsce w finale B. Jednak przez dyskwalifikację Chinek nasze zawodniczki – które potrzebowały ukończyć bieg na trzeciej pozycji – awansowały na igrzyska. Niestety, w rywalizacji mężczyzn nie udało nam się uzyskać dwóch biletów do Pekinu.
W snowboardcrossie nie wystawimy żadnego reprezentanta. Mateusz Ligocki po poprzednich igrzyskach zapowiedział, że nie będzie starał się o wyjazd do Pekinu. Ponadto, dwa lata temu rozwiązano kadrę snowboardcrossu. Skończyło się finansowanie i tak już nielicznych zawodników w tej konkurencji, przez co Zuzanna Smykała właściwie straciła szansę na walkę o igrzyska.
Naszych reprezentantów na próżno szukać też wśród czołówki w narciarstwie dowolnym. W Soczi jedyną Polką, która reprezentowała nas w tej dyscyplinie, była Karolina Riemen-Żerebecka. Przy czym mówimy o dyscyplinie – nie konkurencji – bo Riemen-Żerebecka startowała w skicrossie. Na igrzyskach w Pjongczangu nie pojawiła się ze względu na kontuzję, jakiej doznała rok wcześniej. Podczas upadku na trasie uderzyła w jedną z muld, przez co przewieziono ją w ciężkim stanie do szpitala. Sama zawodniczka została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. W 2019 roku zakończyła sportową karierę.
W monobobie reprezentują nas dwie Polki – Linda Weiszewski i Julia Słupecka. Pierwsza z nich zajmuje 34., a druga 38. miejsce w rankingu IBSF. Ale na igrzyskach cztery najlepsze kraje mogą wystawić po dwie zawodniczki, a reszta po jednej reprezentantce. Z tego względu wiele monobobistek z dominujących nacji, które znajdują się wysoko w rankingu, nie pojedzie na igrzyska. Obecnie bilet na główną imprezę czterolecia ma Wietamka Trang Tran Thi Doan, zajmująca trzydziestą drugą lokatę. Ale Polki i tak nie mają szans na igrzyska w Pekinie. Poza pozycją w rankingu, musiałyby spełnić szereg innych warunków.
– Myślimy o igrzyskach, ale w 2026 roku. Kwalifikacja na te w Pekinie jest dla nas niestety niemożliwa do osiągnięcia, bo nie pojedziemy na Puchar Świata. Musiałybyśmy wystartować na trzech różnych torach, zakwalifikować się do PŚ, a potem tam zjeżdżać – powiedziała Weiszewski w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.
Może chociaż skoki?
Na koniec zostawiliśmy naszą zimową dumę narodową. Skoki narciarskie, w których mamy zapewniony udział w zawodach drużyn mieszanych. Gdzie szukać szans w nowych konkurencjach, jeżeli nie w tym sporcie? Przecież mamy Stocha, Kubackiego, Żyłę. Dwóch z nich może wziąć udział w konkursie zespołów mieszanych. Zostawmy już kwestię obecnej formy Polaków – wszyscy widzimy, jak ona wygląda. Jednak załóżmy wariant optymistyczny, w którym dobra dyspozycja przychodzi na igrzyska. Tylko, że połowa drużyny do wywalczenia medalu nie wystarczy.
Nasze panie dopiero raczkują w skokach narciarskich. Jeszcze kilka lat temu ich występ na zawodach rangi Pucharu Świata to było prawdziwe święto. Natomiast w ostatnich dwóch sezonach Polki w Pucharze Świata ciułają pojedyncze punkty. Z jednym wyjątkiem, jakim był sezon 2019/2020, w którym Kinga Rajda uzbierała ich aż 93. Przełożyło się to na 28. miejsce w tabeli. Gdyby to był najlepszy wynik wśród skoczków, pewnie wszyscy wokół ogłaszaliby potrzebę zmian i rewolucję. Ale wśród kobiet taki rezultat dawał powody do radości.
Niestety, w następnym roku pięknej powtórki nie było. Rajda zdobyła zaledwie jeden punkcik w całym sezonie, podobnie jak Kamila Karpiel. Najlepsza z Polek Anna Twardosz miała punktów osiem. Co tu dużo mówić, Polki nie mogą się równać z takimi zawodniczkami jak Sara Takanashi, Marita Kramer czy Nika Kriznar. A przecież są jeszcze Niemki czy Norweżki. Zresztą, podczas ostatnich mistrzostw świata to te nacje zajęły dwa pierwsze miejsca na podium, a brąz przypadł Austriakom. Te nacje po prostu posiadają zarówno czołowych skoczków jak i skoczkinie na świecie. Stąd nasz awans do drugiej serii konkursu olimpijskiego jest możliwy, ale na medal nie mamy co liczyć.
Jednak nasze panie i tak mogą być zadowolone. Biorąc pod uwagę ich obecny poziom sportowy, już sam udział w igrzyskach będzie świetnym doświadczeniem, które – mamy taką nadzieję – zaprocentuje w przyszłości.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix