Reklama

Teofimo Lopez – sensacyjny mistrz, który wygrywa z własnymi demonami

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

27 listopada 2021, 17:27 • 23 min czytania 2 komentarze

To niespodziewany czempion, który zdetronizował samego Wasyla Łomaczenkę. Jednak być może najważniejszą walkę w życiu stoczył wcześniej, w 2019 roku, kiedy zmagał się z depresją. I choć wyszedł z niej zwycięsko, to sam pewnie powiedziałby, że to starcie jeszcze się nie skończyło. Wciąż ma w sobie demony – dokładnie tak samo, jak jego ojciec i zarazem trener, zmagający się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Jednak w przeciwieństwie do taty, Teofimo Lopez (16-0, 12 KO) zdołał je okiełznać. Może jeszcze ich nie znokautował, ale prowadzi z nimi na punkty. Dziś w nocy po raz pierwszy wyjdzie do ringu jako król wagi lekkiej, a jego rywalem będzie George Kambosos (19-0, 10 KO) – australijski outsider pragnący zaskoczyć bokserski świat tak samo, jak zrobił to Teofimo w walce z Ukraińcem.

Teofimo Lopez – sensacyjny mistrz, który wygrywa z własnymi demonami

SENSACJA

17 października 2020 roku miał być dniem chwały dla Łomaczenki. Oto on, mistrz wagi lekkiej federacji WBC, WBA i WBO, posiadacz prestiżowego pasa The Ring, wkraczał pomiędzy liny, by zostać piątym pięściarzem w historii, który skompletowałby mistrzowskie tytuły wszystkich najważniejszych organizacji. Dwudziestotrzyletni wówczas Lopez, dzierżący pas IBF, miał stanowić jego ostatni skalp. Owszem, Amerykanin honduraskiego pochodzenia posiadał lepsze warunki fizyczne i miał czym uderzyć. Ukrainiec doskonale o tym wiedział. Dwa lata wcześniej, podczas gali na której walką wieczoru był pojedynek Łomaczenki z Jose Pedrazą, to bijący się przed Wasylem Lopez, w zakontraktowanym na dziesięć rund starciu, zdewastował Masona Menarda potężnym prawym sierpowym. Walka trwała zaledwie czterdzieści cztery sekundy.

Ale podczas gali odbywającej się w MGM Grand, Amerykanin miał zagubić się w ukraińskim Matrixie. Nieskutecznie starać się złapać znikający punkt. Swoimi ciosami pruć powietrze tak, jak robili to inni rywale Łomaczenki, bezradni w konfrontacji z geniuszem. Kiedy magazyn “The Ring” zapytał ekspertów o przewidywany wynik pojedynku, osiemnaście na dwadzieścia typów wskazywało na wygraną Wasyla.

Tymczasem pomiędzy linami to Lopez był znacznie aktywniejszym pięściarzem, wyraźnie wygrywając pierwszych siedem rund. To Lopez dyktował warunki tego starcia, a jego uderzenia były zaskakująco celne. Wreszcie, choć Wasyl istotnie wygrał kilka starć, to Lopez w ostatnim, dwunastym, przeprowadził istną nawałnicę uderzeń. Tych było aż 98, z czego 50 doszło do celu. Ponad 50% skuteczności w rundzie, walcząc z ukraińskim mistrzem? Takiej statystyki nie wykręcił jeszcze nikt.

Reklama

O starcie Łomaczenki z Lopezem zapytaliśmy Janusza Pinderę. Oto jak wspomina to wydarzenie:

– Łomaczenko był bierny w pierwszej fazie pojedynku. Znając go tyle lat, nigdy nie widziałem, by w taki sposób rozpoczynał walki. Później tłumaczył się kontuzją barku, bo rzeczywiście – wcześniej przeszedł jego operację. Natomiast ja myślę, że trochę nie docenił Teofimo Lopeza, a być może w pierwszych rundach poczuł jego siłę i to, jak mocno rywal potrafi uderzyć. Ale trzeba podkreślić, że Lopez, człowiek który jednym ciosem potrafi skończyć walkę, jak na swój młody wiek jest bardzo poukładanym pięściarzem. Z żelazną konsekwencją realizował swój plan taktyczny na ten pojedynek. Jednak uważam, że w tym starciu Łomaczenko nie był do końca sobą. Trudno powiedzieć, czy to już wiek robi swoje, czy może to kwestia kategorii wagowej, która nie do końca mu pasuje.

Nie wiemy, ile prawdy jest w domniemanej kontuzji barku Ukraińca, którą ten się usprawiedliwiał. Jednak czy pewność siebie istotnie zgubiła Łomaczenkę? Wydaje się, że tak, o czym świadczy kontrakt, jaki został podpisany na walkę. Jego warunki od A do Z były dyktowane przez obóz Matrixa, który nie zawarł nawet klauzuli rewanżu w razie porażki swojego zawodnika. Tak jakby byli przekonani, że Lopez jest zaledwie przystankiem na drodze usłanej zwycięstwami.

Jak bardzo Łomaczenko musiał pluć sobie w brodę, kiedy odczytywano punkty zapisane na kartach sędziowskich: 116-112, 117-111, 119-109. I choć ten ostatni wynik jest przesadzony, to wątpliwości nie było. Jednogłośną decyzją sędziów zwyciężył Teofimo Lopez.

OBSTAW WYNIK WALKI TEOFIMO LOPEZ-GEORGE KAMBOSOS W FUKSIARZ.PL

Ciekawe, czy wtedy ukraiński czempion przypomniał sobie pogawędkę, w jaką wdał się dwa lata wcześniej, przed wspomnianą już galą, na której walczył z Pedrazą. Wtedy, na kilka dni przed wydarzeniem, zupełnie przypadkowo wpadł na Teofimo Lopeza, ale seniora.

Reklama

– Jak się masz, Łomaczenko? – zagaił Lopez senior, wyciągając rękę na przywitanie, a delikatny bełkot oraz zapach alkoholu zdradzały, że dzień całkiem miło mu upływał.

Wasyl tylko spojrzał na swojego rozmówcę z dezaprobatą. A musicie wiedzieć, że spośród wszystkich rzeczy, które denerwują starszego z klanu Lopezów, brak okazania jakiegokolwiek szacunku względem jego osoby mierzi go najbardziej. Drugie zadane przez niego pytanie, było już o wiele mniej koleżeńskie.

– Kim ty, kurwa, jesteś?

– Kimś lepszym od Ciebie. Twój syn nie jest na moim poziomie – odparł Łoma.

I ruszyła lawina. Dziarski Honduranin wywołał niemalże karczemną awanturę, nie szczędząc mistrzowi inwektyw. Na odchodne rzucił mu tekst, że na zbliżającej się gali jego syn skradnie Łomaczence całe show.

Sam amerykański pięściarz był nieco rozdarty całą sytuacją. Z jednej strony widział, że środowisko traktuje staruszka jak śmiecia. Krzykliwego pijusa, który ma w życiu dużo szczęścia, bo jego syn jest świetnym bokserem. Tak, jakby nie zauważali, że młody swoje umiejętności zawdzięcza ojcu, który całkowicie poświęcił się jego szkoleniu.

Z drugiej strony wówczas, w 2018 roku, nie czuł się na tyle mocny, by zadzierać z samym Łomaczenką – czemu oczywiście zaprzeczał po wygranej twierdząc, że od początku kariery celem było pokonanie Ukraińca. Jednak bliższa prawdy jest historia, że młody był zły na zachowanie ojca. Wszak ten publicznie wykrzykiwał, że Lopez przyćmi Wasyla w wydarzeniu, na którym to ukraiński mistrz był gwiazdą wieczoru. Ale to podziałało na pięściarza motywująco. Ostatecznie obiecał seniorowi, że tego dokona. A kiedy spełnił swą obietnicę, mogli dumnie razem krzyczeć – Łomaczenko, idziemy po ciebie.

SENIOR

Świat boksu zna wiele przypadków ojców, którzy aktywnie uczestniczą w karierach swoich potomków czy to jako ich menadżerowie, czy też jako trenerzy. Część z nich mogłaby udzielać wykładów na Uniwersytecie imienia Komitetu Oszalałych Rodziców. Staruszka Roberta Guerrero – Rubena – ochrona nie raz musiała rozdzielać od obozu rywala jego pupila. John Fury regularnie wyklina przeciwników swoich synów. Ostatnio jego „ofiarą” padł Jake Paul – youtuber, który w grudniu zawalczy z Tommym Furym. Czasami krewcy tatusiowie nakręcają się do tego stopnia, że sami synowie mają ich dość. Zwłaszcza, że wielu z nich nie robi tego wyłącznie dla rozgłosu – posiadają naprawdę ciężkie charaktery i daleko im do świętoszków. Floyd Mayweather Senior w 1993 roku trafił do więzienia na pięć lat za handel narkotykami. Kiedy wyszedł, zaczął trenować syna, ale taka forma współpracy nie zdawała egzaminu. Na sali treningowej obaj byli gotowi pozabijać się nawzajem.

Jednak spośród rodziców obecnie boksujących pięściarzy najbardziej kontrowersyjną postacią jest Teofimo Lopez II. Człowiek pełen pasji do boksu, poświęcenia, ale też skrywający w sobie wiele demonów.

Pindera: – W takich sytuacjach zawsze rodzi się pytanie, czy to jest wariat, czy raczej człowiek, który wie na czym ten biznes polega. Krzykacze czasami sporo zyskują na swoim zachowaniu pod względem sprzedaży widowiska. Zresztą sam Lopez Junior też nie pozostaje bierny i lubi pokrzyczeć.

Od dziecka był rozdzielony pomiędzy dwoma światami. Z ojcem przebywającym na co dzień w Hondurasie, gdzie ten prowadził kilka skromnych biznesów, a matką i wujkiem, mieszkającymi na Brooklynie. Widział kraj biedny, skromny, jednak również taki, w którym życie upływa spokojniej. Z drugiej strony patrzył na to, jak jego matka haruje w fabryce, by ułożyć swojej rodzinie życie w nowym, wspaniałym świecie. Świecie pełnym pokus i niebezpieczeństw, przed którymi ona i wujek starali się uchronić dziecko w sposób, który w latach siedemdziesiątych nie odbiegał zanadto od normy. Chcieli wybić mu z głowy wszystkie głupoty, co czynili z zadziwiającą regularnością. Najczęściej pasem lub kablem.

Czy takie metody wychowawcze poskutkowały? Śmiemy wątpić, skoro Teofimo już w wieku dziesięciu lat okradał domy. Cztery lata później był młodocianym gangsterem pełną gębą, którego proces wejścia w dorosłe życie jeszcze bardziej przyspieszył. Właśnie wtedy jego ojciec zmarł na zawał serca. Yolanda, choć przebywała głównie na emigracji, to darzyła męża ogromnym uczuciem, a po jego śmierci załamała się psychicznie. Teraz to Lopez musiał zaopiekować się rodzicielką oraz domem. Pieniądze zdobywał, handlując na ulicy tanim towarem dla niewybrednych klientów – marihuaną połączoną z oregano. Kiedy miał siedemnaście lat, otrzymał kolejny cios. Znalazł Yolandę w mieszkaniu, powieszoną na łóżku piętrowym.

W trzy lata stał się sierotą, którego źródłem utrzymania były narkotyki. Utrzymania oraz rozrywki, bo tych – jak i alkoholu – nie zwykł odmawiać.

– Chciałem zabić cały świat. Zrobiłem w życiu wiele złych rzeczy. Chociaż, dzięki Bogu, nigdy nikogo nie zabiłem. Wciąż mam w sobie złość i gniew. Te uczucie nigdy mnie nie opuszczą – mówił Lopez senior w jednym z wywiadów.

Odmiana w jego życiu miała nadejść w 2002 roku. Teofimo był już wtedy mężem, ojcem trójki dzieci – dwóch córek oraz najmłodszego z nich, pięcioletniego syna, Teofimo Lopeza Juniora. Swojego oczka w głowie, po którego narodzinach obiecał sobie, że się zmieni. Lecz obietnica obietnicą, ale rodzina nie utrzyma się za ideały. Senior wciąż sprzedawał prochy, przez co omal nie wylądował na dłuższy czas za kratkami. Ostatecznie poszedł na układ z prokuraturą, dzięki czemu spędził w więzieniu tylko kilkanaście dni – oczywiście, w zamian za zeznania obciążające grubsze ryby z narkotykowego półświatka Nowego Jorku. Jednak przez tę decyzję jako diler w Wielkim Jabłku był spalony. Zdecydował się wtedy przenieść na Florydę. Pracował tam jako kierowca limuzyny, choć dorabiał również w swojej dawnej branży.

Rodzina Lopeza zamieszkała niedaleko Police Athletic League. To placówka działająca pod patronatem policji, mająca na celu zaktywizowanie okolicznej młodzieży. Wyciągnięcie ich ze świata ulicy do świata sportu. Ale takie miejsca pełnią również funkcję świetlicy, do której dzieciaki mogą wpaść, by spędzić czas z rówieśnikami. Pewnego dnia, kiedy Lopez Senior załatwiał swoje sprawy na ulicy, podszedł do niego jeden z trenerów PAL i wręczył mu rękawice bokserskie rozmiaru dziecięcego. Kiedy zdziwiony Teofimo zapytał go o przyczyny podarowania niespodziewanego prezentu, trener odrzekł mu: – Twój syn właśnie zrobił coś, czego nauczenie się innym adeptom boksu zajmuje pięć lat.

Oczywiście, bierzmy poprawkę na to, że dumny ojciec mógł nieco podkoloryzować tę historię, jednak niezmienny pozostaje jej skutek. Senior potraktował to, jak znak od Boga. Wiedział – lub chciał w to wierzyć – że jego pupil ma talent do pięściarstwa, zatem sam postanowił go trenować.

Tylko w jaki sposób z pogrążonego w nałogach dilera stał się niezłym trenerem? Przecież sam z boksem nie miał wiele wspólnego. Kiedyś próbował swoich sił w tym sporcie, ale jego przygoda na ringu zakończyła się po pierwszej walce, którą przegrał przed czasem. Znacznie większe doświadczenie posiadał w walkach uliczno-barowych, do których okazji mu nie brakowało. Zwłaszcza, że jego żona Jenny pracowała jako barmanka w klubie ze striptizem, zatem zawsze znalazł się dobry powód do obicia komuś facjaty.

Niewiele się zastanawiając, zaczął odświeżać sobie filmy kina akcji. Tak, gość który jest trenerem mistrza świata wagi lekkiej na początku czerpał swoją wiedzę o sztukach walki z „Wejścia smoka”, „Gry śmierci”, czy też – o ironio – „Pijanego mistrza”. Później, kiedy na świecie pojawił się YouTube, oglądał walki Floyda Mayweathera Juniora czy Andre Warda. Przecież w teorii to nie miało prawa zadziałać. Sam Senior lubi wplątywać w taki rozwój wydarzeń siły nadprzyrodzone twierdząc, że Bóg miał plan na ich rodzinę. Nie będziemy tego rozstrzygać, jednak można dojść do wniosku, że tak, jak jego syn miał talent do boksu, tak on sam momentalnie wyłapywał każdy niuans w oglądanych walkach i potrafił skutecznie ulepszyć przez to boks podopiecznego. Sam twierdzi, że nikt inny nie mógłby wyszkolić Juniora lepiej. A bokser potwierdza te słowa, nazywając ojca trenerskim magikiem.

Choć ów magik wciąż nie mógł pozbyć się starych sztuczek.

– Odbieranie taty z baru, kiedy leżał pijany na stole bilardowym… Schodzenie do piwnicy, żeby zobaczyć jak tam zgonuje… Raz widziałem, jak wciąga koks w klubie. Tak, to przenosiło się również do domu. Nie chciał, żebym widział takie rzeczy, ale szybko domyśliłem się o co chodzi – wspomina Teofimo Lopez Junior.

Jednak dziś nie można mu odmówić, że jako trener i ojciec wychował mistrza, który w walce z Łomaczenką sprawił jedną z największych sensacji w boksie w ostatnich latach. Dokonał tego również ze względu na plan walki. Został mistrzem w niecałe cztery lata po przejściu na zawodowstwo. Owszem, Łoma czy też Ołeksandr Usyk zostawali nimi jeszcze szybciej. Z tym że na zawodowstwo przechodzili jako mistrzowie olimpijscy, po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia i z bagażem grubo ponad trzystu stoczonych walk na amatorskich ringach. W porównaniu do nich Lopez wygrał prestiżowy turniej o Złote Rękawice czy amerykańskie próby olimpijskie przed Rio. Ale kiedy w wyniku zawirowań ze strony AIBA okazało się, że USA będzie reprezentował zaledwie jako rezerwowy, postanowił pojechać do Brazylii w barwach Hondurasu. Tam odpadł już w pierwszej walce z Sofiane Oumihą, późniejszym wicemistrzem olimpijskim.

Na zawodowstwo przeszedł w wieku dziewiętnastu lat. Od tego momentu kasuje każdego przeciwnika, z którym stanie do ringu. A za tym wszystkim stoi jego ojciec. Ten rozdarty koleś, który zmaga się z własnymi demonami. Któremu w lecie 2018 roku los wystawił rachunek za prowadzony tryb życia, kiedy na przyjęciu rodzinnym doznał zawału serca. Tego samego lata ojciec nieumyślnie uśmiercił psa Juniora – niespełna rocznego buldoga angielskiego. Rasa ta ma problemy z oddychaniem, zwłaszcza w gorącym klimacie. Takim, jaki panuje na Florydzie. Zamroczony alkoholem Senior po wieczorowej libacji zapomniał o zwierzaku, zostawiając go w ciepłą i parną noc na podwórku. Psiak po prostu się udusił.

Ale Teofimo Lopez Senior, mający obsesję na punkcie tego, by ludzie nie traktowali go jak śmiecia, jednocześnie jest jedną z dwóch najważniejszych osób w życiu swojego syna.

Przed nadchodzącą walką z Kambososem, Teofimo Lopez Senior nie omieszkał udać się do obozu rywala i powiedzieć, co o nich wszystkich myśli.

Tą drugą osobą jest pewna piękność o nikaraguańskich korzeniach.

CYNTHIA

Był środek maja 2018 roku. Teofimo wracał właśnie samolotem do domu po walce, w której nie napracował się zbyt długo – Vitora Jonesa znokautował w pierwszej rundzie. Wprawdzie dobrze już zarabiał na boksie, miał podpisaną umowę z grupą Top Rank, jednak na przesadą byłoby nazywać go wielką gwiazdą. Kiedy podczas lotu w klasie ekonomicznej pakował swój bagaż do schowka, przechodząca obok stewardessa zwróciła uwagę na wystające z torby rękawice.

– Jestem bokserem – powiedział do niej jakby dając do zrozumienia, że nie ma do czynienia z hobbystą-amatorem, lecz z prawdziwym zawodowcem.

– I co, przegrałeś?

– A wyglądam, jakbym przegrał? – tą odpowiedzią nieco zawstydził dziewczynę, która wyraźnie wpadła mu w oko. Choć określenie „dziewczyna” nie pasowało do niej najlepiej. Była o pięć lat starsza od wówczas dwudziestoletniego pięściarza.

W ten sposób poznał Cynthię, z którą jednak nie od razu zostali parą. Wprawdzie utrzymywali stałą relację, ale przez pierwsze miesiące wyłącznie na stopie przyjacielskiej. To ona powiedziała mu, że rozważy wspólny związek dopiero wtedy, kiedy pięściarz skończy dwadzieścia jeden lat. Kiedy to już nastąpiło, para zamieszkała razem na Brooklynie. Dziewięć miesięcy później – czyli w kwietniu 2019 roku – wzięli ślub. Ku niezadowoleniu całej rodziny Lopezów.

Bo o ile Cynthia miała wątpliwości, czy związać się z o pięć lat młodszym mężczyzną, o tyle familia pięściarza bez ogródek uznała ją za pijawkę, która przyssała się do ich złotego dziecka. Byli przekonani, że kiedy wydrze z Teofimo dostatecznie dużo pieniędzy, rzuci go bez mrugnięcia okiem. I na dodatek ten nieszczęsny ślub, raptem dziewięć miesięcy po tym, jak zdecydowali się ze sobą zamieszkać. Czyż nie tak działają kobiety, które pragną oskubać swoje ofiary? Byle szybciej, byle sformalizować związek, a później – byle do rozwodu i podziału majątku.

Trudno określić relacje na linii Lopezowie-synowa zaledwie nieporozumieniem. To była otwarta wojna. Do tego stopnia, że na ślubie nie pojawiła się ani matka Teofimo, ani jego dwie siostry. Senior się przemógł, choć również nie akceptował wybranki serca syna. Staruszek ze smutkiem obchodził się w typowy dla siebie sposób – spił się jeszcze przed ceremonią.

Jednak sam Teofimo wreszcie poczuł się kompletny. Owszem, miał przy sobie ojca, który był też jego trenerem – prędzej czy później każda rozmowa z nim sprowadzała się do boksu. Markowe ubrania, droga biżuteria, szybkie samochody – mógł sobie na to wszystko pozwolić. Ale żadna z tych rzeczy nie dawała mu pełni szczęścia. Takiego, które odczuwał z Cynthią.

I tylko z nią. Nie był ślepy i głuchy. Widział, że jego rodzina jej nienawidzi. Postawcie się na chwilę na miejscu tego chłopaka. Ma niespełna dwadzieścia dwa lata i kochającą rodzinę. Czy może zatem dziwić, że ta traktowała go nieco protekcjonalnie? Z drugiej strony, żona również darzyła go uczuciem – i z wzajemnością. Był rozdarty. Choć na jego związek przychylnym okiem spoglądał menadżer zawodnika, David McWater – człowiek majętny, który w życiu był agentem graczy NBA, handlował nieruchomościami (dorobił się kilkunastu barów w Nowym Jorku), czy też był całkiem niezłym graczem w pokera na wysokie stawki. Innymi słowy, potrafił poznać naciągaczkę. Pomiędzy menadżerem a pięściarzem kiedyś wywiązał się ciekawy dialog.

– Kiedy ją poznałeś, leciałeś pierwszą klasą, czy ekonomiczną?

– Ekonomiczną.

– Ona nie jest żadną pijawką.

– Tak? Skąd wiesz?

– Uwierz mi, naciągaczki nie zwracają uwagi na facetów z ekonomicznej.

DEMONY

– Teo, jak ocenisz swój dzisiejszy występ?

– Był okropny. Po prostu okropny. Ale jest tak, jak jest. Ten gość… jest wysoki. Ma sześć stóp [ok. 182 cm – dop. red.]. Od tej pory będę walczył z kolesiami mojego wzrostu.

Tak Teofimo Lopez podsumował walkę z Masayoshim Nakatanim. Wprawdzie Amerykanin wygrał wysoko na punkty, ale pomiędzy linami zaprezentował się po prostu mizernie. Jego skracanie dystansu zwykle kończyło się na akcji cios na cios. Niektóre uderzenia Japończyka były bardzo dobre technicznie, celne. Lopez mógł tylko cieszyć się w duchu, że rywal nie imponuje siłą ciosu. Przy bardziej niebezpiecznym przeciwniku zapewne zaliczyłby deski.

„Ten gość… jest wysoki.”. Chyba sam nie wierzył we własne usprawiedliwienia. Prawda jednak jest taka, że od momentu przygotowań, do walki zaplanowanej na 19 lipca 2019 roku wszystko układało się źle. Siostry i matka nie kryły wrogości wobec żony Teofimo. Sama Cynthia również nie dawała sobą pomiatać, co tylko zaostrzało konflikt. Lopez przez wiele dni nie trenował, próbując ogarnąć bajzel, jaki stworzył się w jego życiu prywatnym. Ojciec nie miał pojęcia, jak na niego wpłynąć. Dodatkowo obóz przygotowawczy miał miejsce w Las Vegas – mieście, w którym codziennie przelewają się cysterny alkoholu, a kokaina sypie się z nieba niczym śnieg w Rovaniemi podczas Bożego Narodzenia. Senior wpadł w cug, a jego stan był tak zły, że zastanawiano się czy w ogóle dożyje do końca roku.

Pomimo tych przeciwności Lopez Junior wygrał walkę decydującą o tym, kto następny stanie w szranki z Richardem Commeyem – posiadaczem pasa IBF.

Ale po pojedynku z Nakatanim Teofimo i Cynthia polecieli do Grecji. Mieli do nadrobienia swój miesiąc miodowy, a dodatkowo zbliżały się urodziny Teo, zatem okazje ku temu były znakomite. Tam odciął się od problemów. Byli tylko we dwoje, w pięknym miejscu, z dala od wszystkich. Słońce, piasek, dobre wino… jak w raju. Wydawało się, że Teofimo właśnie tego potrzebuje. Resetu, po którym wróci silniejszy.

W drodze powrotnej do Stanów Zjednoczonych okazało się, że problemy pięściarza są zdecydowanie poważniejsze. Płytki oddech, przyspieszone bicie serca, zimny pot, zalewający całe ciało… Lopez na pokładzie samolotu dostał ataku paniki. Pięściarz, który na zawodowych ringach nigdy nawet nie zapoznał się z deskami, teraz siedział skulony w samolocie marząc, by ten jakimś cudem zawrócił do Europy. Cholera, mógłby polecieć wszędzie, tylko nie do Stanów Zjednoczonych. Do problemów. Do rodziny – zdawało się – szczerze nienawidzącej osoby, którą on równie szczerze kochał. I z wzajemnością.

Gdy wrócił do domu, jego stan jeszcze bardziej się pogorszył. Całe dnie przesiadywał w pokoju. Na każdą próbę nawiązania kontaktu reagował agresją. A tę dodatkowo podsycał najgorszy przyjaciel człowieka chorującego na depresję – alkohol. Kiedy spoglądał w lustro, powoli przestawał widzieć samego siebie. Zaczął przypominać własnego ojca. Tak jakby Teofimo Lopez Senior przekazał mu geny wpadania w nałogi i konsekwentnego wyniszczania samego siebie. Radosny dzieciak, który lubił wycinać innym kawały, w wywiadach błyszczał ciętą ripostą, a w ringu deklasował rywali, teraz był wrakiem, który trzy razy myślał, aby ze sobą skończyć.

Wtedy Cynthia podjęła kolejną próbę ratowania swojego męża. Postanowiła przekonać go do udania się na terapię, co wcale nie było takie proste. No bo jak, pewny siebie Amerykanin o honduraskich korzeniach, wręcz wychowany w kulcie macho, miałby zwierzać się obcej osobie z problemów? Opowiadać o swoich relacjach z rodzicami, uzewnętrznić się? To się nie dodawało. Ale być może wtedy Teofimo Lopez Junior wykazał się największym aktem odwagi w swoim życiu. Zgodził się na wizytę. Przyznał, że sam nie poradzi sobie z własnymi demonami.

To było jego katharsis. Sumiennie przepracował męczące go traumy. Bo istotnie, była to ciężka praca, która nawet dziś nie dobiegła końca. Jak podkreśla, nadal nosi w sobie gniew. Jak na ironię, brzmi wtedy dokładnie tak, jak jego ojciec. Ale w tej lepszej wersji Seniora, świadomego swoich wad.

Na ring powrócił w wielkim stylu. Pod koniec 2019 roku zdemolował Richarda Commeya w zaledwie dwie rundy, po czym zrobił charakterystycznego backflipa, którego wykonuje po każdym zwycięstwie, i wrócił do domu z pasem IBF.

Rok później znalazł się na szczycie wagi lekkiej, pokonując Wasyla Łomaczenkę. Ten sam człowiek, który jeszcze nie tak dawno temu, zionąc z ust odorem niestrawionego alkoholu, nie chciał opuszczać domu.

GRUBAS

Dziś w nocy w hali Madison Square Garden naprzeciwko Teofimo Lopeza Juniora stanie George Kambosos Junior. Jeżeli mielibyśmy jakoś określić Australijczyka, to napisalibyśmy – wieczny outsider. Ale z pokroju tych, którzy raz za razem zamykają malkontentom usta.

Nauczył się tego już w dzieciństwie, kiedy był regularnie wyszydzany. Wszystko przez nadwagę, czy też wręcz otyłość. W wieku dziesięciu lat miał mniej niż 150 centymetrów wzrostu, ale za to aż 60 kilogramów masy. Może w rugby – czyli narodowym sporcie Australii – byłby w stanie zatrzymać każde inne dziecko. Tylko najpierw musiałby je dogonić i nie zasapać się na śmierć po kilku metrach. A że w tym sporcie bramkarzy nie ma, to reszta dzieciaków wyznaczała George’owi mało zaszczytne zadanie oglądania ich gry z ławki rezerwowych. Cóż, babcia i dziadek – Grecy, których kolonia w Australii jest dość liczna – bardzo rozpieszczali wnuczka, nieświadomie wyrządzając mu krzywdę ciągłym dokładaniem na talerz z tekstem „jedz, bo marnie wyglądasz”.

Gdyby wtedy ktoś powiedział jego kolegom, że ten wyśmiewany przez nich grubas za kilkanaście lat stanie do walki o trzy pasy mistrza świata w wadze lekkiej – czyli w limicie 61,235 kilograma – pewnie żaden z nich by nie uwierzył. Za dobry żart uznaliby już samo to, że George może zostać bokserem. Tymczasem jego ojciec, widząc jak dzieciak nie radzi sobie z rówieśnikami w szkole, zapisał Kambososa do szkoły bokserskiej, kiedy ten miał dwanaście lat. Nowy sport zupełnie go pochłonął. Dzięki treningom zyskał pewność siebie i oczywiście szybko zrzucił zbędne kilogramy.

Kiedy już okrzepł, w jego życiu pojawił się tylko jeden dylemat. Wybrać boks, który stał się jego wielką pasją, czy też rugby, gdzie również nieźle sobie radził. Grał nawet młodym zespole Cronulla-Sutherland Sharks, zatem w przyszłości miałby szansę zostać dołączony do drużyny grającej w National Rugby League. Ostatecznie postawił na boks, gdyż, jak podkreśla, to ten sport odmienił jego życie.

Początki nie były łatwe. Młody pięściarz sam musiał sprzedawać bilety na swoje pierwsze zawodowe walki, które odbywały się w Croatian Club – sali konferencyjnej połączonej z restauracją. Po kilku latach i kolejnych wygranych pojedynkach stwierdził, że dalsze walki w Australii nie mają sensu. Pięściarstwo nie cieszy się tam dużym zainteresowaniem. Czasy Jeffa Fenecha, mistrza świata w trzech kategoriach wagowych, którego walki potrafiły zapełnić stadion w Melbourne, już dawno minęły, a takie wydarzenia jak walka Jeffa Horna z Mannym Pacquiao stanowią jednorazowe wystrzały zainteresowania. Pozostawało mu tylko wyruszyć w podróż dookoła świata, w poszukiwaniu sławy, pieniędzy i zrealizowania marzenia – wywalczenia mistrzowskiego tytułu w wadze lekkiej.

A trzeba przyznać, że Australijczyk greckiego pochodzenia chętnie podejmował rzucane mu wyzwania. Szanujemy takich gości, którzy nie boją się walczyć na terenie rywala. Wtedy wszyscy zgromadzeni – na czele z promotorami miejscowego zawodnika – liczą na to, że przyjezdny da dobry pojedynek, lecz koniec końców opuści ring jako pokonany. Tymczasem Kambosos nie zalazł jeszcze pogromcy na zawodowych ringach, kilkukrotnie wywożąc zwycięstwo z trudnego terenu. Tak, jak w ostatniej walce z Lee Selbym, którego pokonał w ubiegłym roku na Wembley Arena. Dzięki temu zwycięstwu zyskał prawo do walki z Lopezem.

– Kambosos dobrze zaboksował z Lee Selbym – byłym mistrzem świata, z którym wygrał niejednogłośną decyzją sędziów. Tylko pamiętajmy, że Selby tytuł wywalczył w kategorii piórkowej, a z Brytyjczykiem – który już nie mógł zrobić niższej wagi – Australijczyk boksował w lekkiej. Pokazał charakter oraz to, że potrafi uderzyć, chociaż do miana króla nokautu mu daleko – mówi nam Janusz Pindera.

Ale czy pięściarz o greckich korzeniach ma szanse wyrwać trzy pasy królowi wagi lekkiej?

– Gdybyśmy rozważyli wszystkie argumenty za i przeciw, to by się okazało, że żaden nie przemawia za Kambososem. Ale gdybyśmy cofnęli się na przykład do niedawno rozegranej walki Kiko Martineza z Kidem Galahadem, to tam również wydawało się, że wynik może być tylko jeden. Tymczasem trzydziestopięcioletni Martinez znokautował rywala. Zdecydowanym faworytem jest Teofimo Lopez, natomiast zostawiłbym cień szansy Kambososowi. Gdyby Australijczyk pokonał Lopeza, sprawiłby przeogromną sensację. Moim zdaniem nawet większą, niż wygrana Lopeza z Łomaczenką – tłumaczy Pindera.

MISZMASZ

Na zakończenie zostawiliśmy kwestię, która być może Was zaintrygowała. Otóż Lopez tytułuje się niekwestionowanym mistrzem wagi lekkiej. Wszak w walce z Wasylem Łomaczenką wniósł do ringu pas IBF, zaś jego rywal posiadał pasy WBA, WBO i WBC. Jak to możliwe, że po tym pojedynku Lopez został mistrzem IBF, WBA, WBO, ale nie WBC?

Ostatnia z wymienionych organizacji postanowiła nieco namieszać. Do 2019 roku najważniejszym pasem federacji był WBC World. Ale od dwóch lat WBC wymyśliło tytuł Franchise. Pas wprowadzono po to, by wybitni mistrzowie nie byli zobligowani obowiązkowymi obronami, które musieliby stoczyć w przypadku jego posiadania. Łomaczenko był drugim bokserem – po Saulu Alvarezie – który został uznany takim mistrzem. Ale gdy Lopez go pokonał, to tytułu nie zdobył. Ot, logika federacji – Lopez nie został uznany za godnego pasa Franchise pomimo, że pokonał jego posiadacza.

W tym samym czasie pas WBC World posiadał Devin Haney. Sprawa jeszcze nie wydaje się tak skomplikowana, prawda? Pas Franchise przepada, Haney jest mistrzem. Otóż nie do końca, gdyż WBC po kilku miesiącach certyfikowało Lopeza jako mistrza Franchise, oraz dało mu drugi tytuł – Regular Champion. Cokolwiek on znaczy…

Pindera: – Jeżeli Teofimo wygra z Kambososem – a na to się zapowiada – a Haney za tydzień zwycięży z Josephem Diazem, to być może w 2022 roku dojdzie do pełnej unifikacji tytułów.

Lecz w nocy z soboty na niedzielę sytuacja się powtórzy, a Lopez oficjalnie będzie bronił tytułów IBF, WBA i WBO. Ale na samych tytułach galimatias związany z amerykańsko-australijskim pojedynkiem się nie kończy. Ich starcie przekładano bowiem aż osiem razy!

– Działam w boksie od trzydziestu jeden lat, ale zorganizowanie tej walki to był prawdziwy rollercoaster – powiedział promotor Kambososa, Lou DiBella.

Jak możecie się domyślać, powodem sporu pomiędzy wszystkimi zainteresowanymi stronami były pieniądze. Za wygraną z Łomaczenką Lopez zainkasował 1,35 miliona dolarów, co wówczas było dla niego niezłą sumką. Jednak za następny pojedynek z Kambososem, zaplanowany na 29 maja 2021 roku, grupa Top Rank – promotor Lopeza – zaproponowała mu tylko 1,25 miliona dolarów.

Obóz boksera nie przystał na takie warunki, wobec czego Top Rank postanowił zlicytować walkę wśród innych grup promotorskich. Ta, która zapłaciłaby najwięcej, zorganizowałaby wydarzenie. Licytację niespodziewanie wygrała grupa Triller, odpowiedzialna za organizację „pojedynku dziadków”, czyli starcia Mike’a Tysona z Royem Jonesem Juniorem. Kwota? Sześć milionów dolarów.

Następne daty pojedynku zaplanowano na czerwiec, ale zawsze coś stało na przeszkodzie. A to inne wydarzenie kolidujące z terminem walki (jak na przykład pojedynek Floyda Mayweathera z Loganem Paulem), a to koronawirus, na który zachorował Lopez, czy samo miejsce, w jakim miałoby zostać zorganizowane wydarzenie.

Wobec kolejnych, niezrealizowanych terminów, budżet Trillera drastycznie się kurczył, zatem grupa zaoferowała Kambososowi znacznie mniejszą gażę, niż było to pierwotnie ustalone.  Australijczyk na to się nie zgodził. Zgłosił do federacji IBF, że promotorzy naruszyli warunki kontraktu i w takim przypadku należy odebrać im prawo do organizacji wydarzenia. Federacja zgodziła się z argumentami pięściarza, odebrała Trillerowi możliwość organizacji walki oraz zajęła depozyt grupy w wysokości 1,2 miliona dolarów. Samo prawo do gali przekazała grupie, która podczas licytacji wysunęła drugą najwyższą ofertę podczas licytacji.

Tym sposobem, po długich sześciu miesiącach od pierwotnego terminu ich pojedynku, Teofimo Lopez i George Kambosos w końcu spotkają się na ringu. Faworytem jest oczywiście Lopez, jednak samo napięcie przed walką jest ogromne. W tym czasie obaj pięściarze zdążyli szczerze się znienawidzić, obrażając wzajemnie siebie i swoich najbliższych… co może zadziałać na zgubę Australijczyka, bo złota zasada króla wagi lekkiej brzmi – szanuj moją rodzinę. Zatem mobilizacji Lopezowi z pewnością nie zabraknie motywacji, by ciężko znokautować swojego rywala.

Na koniec dodajmy, że na całym zamieszaniu skorzystali kibice z Polski. Prawa do zorganizowania walki wykupiła grupa Matchroom, współpracująca z platformą DAZN. I to właśnie na DAZN polscy fani szermierki na pięści będą mogli zobaczyć ten pojedynek, w dodatku z polskim komentarzem, za który odpowiadać będą Janusz Pindera oraz Grzegorz Proksa. Gala rozpocznie się o godzinie 2:00, natomiast walka wieczoru zaplanowana jest na godzinę 4:50.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Przeczytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Boks

Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
16
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
14
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
30
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Boks

Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Szymon Szczepanik
11
Pięściarz kompletny kontra król rewanżów. Czas na Usyk – Fury 2!

Komentarze

2 komentarze

Loading...