Komplet sześciu zwycięstw na starcie pracy w roli selekcjonera reprezentacji Niemiec. Średnio ponad cztery strzelone bramki na mecz i tylko jeden gol stracony. Nieskalana średnia punktowa na spotkanie wynosząca okrągłe 3.00, korespondująca ze średnią wykręcaną przez niego w Bayernie – 2.53. Odkąd Hansi Flick wkroczył na salony gwiazdorskich jupiterów wielkiej piłki, jego życie stało się pasmem sukcesów. Wygrał 82% spotkań od listopada 2019 roku, ale nie uśmiecha się po zbyt wysokich zwycięstwach, bo jest zbyt skupiony na „poprawianiu, poprawianiu i jeszcze raz poprawianiu” i celuje w wielkie triumfy z Die Mannschaft, które zdarzą się – jak sam twierdzi – tylko wtedy, jeśli zrealizowana zostanie wizja zawarta w jego trenerskiej filozofii: wielopoziomowe zjednoczenie całego środowiska wokół niemieckiej kadry.
Dominacja
Jeśli znudzeni monotonnością futbolu reprezentacyjnego niemieccy konsumenci piłki oczekiwali czegoś po jesiennej inauguracji projektu Hansiego Flicka u sterów kadry narodowej, to właśnie dokładnie tego, co dostarczył im 56-letni selekcjoner: powiewu świeżości i powrotu do manii dominującego wygrywania ze słabszymi od siebie. Niemcy przejechali się po rywalach z grupy eliminacyjnej i ekspresowo zapewnili sobie awans do katarskich mistrzostw świata:
- 2:0 z Liechtensteinem,
- 6:0 z Armenią,
- 4:0 z Islandią,
- 2:1 z Rumunią,
- 4:0 z Macedonią Północną,
- 9:0 z Liechtensteinem.
Po wszystkim Thomas Mueller rzucił, żeby nie przywiązywać się do tych wyników, bo „Niemcy pokonali rywali z innej kategorii wagowej”, ale faktom nie da się przeczyć: ostatni raz taką serię wygranych meczów z rzędu Die Mannschaft zaliczyli w 2017 roku. Od tego nie sposób abstrahować. Reprezentacja Niemiec faktycznie wkroczyła na etap odbudowywania własnej potęgi.
Korozja
Prowadzi ją jedenasty selekcjoner w jej długoletniej historii. Następca Joachima Loewa, który kierował nią w 165 meczach, czyli w zaledwie o dwóch spotkaniach mniej niż rekordzista pod tym względem – Sepp Herberger. Loewa, który przez ostatnie kilka lat tracił kontakt z rzeczywistością współczesnego futbolu. Gubił się i miotał w zmieniających się trendach, które przecież wcześniej – przez wiele lat – doskonale wyczuwał i implementował w swój zespół.
Sam Joachim Loew za ostatni mecz godny światowej czołówki uważał porażkę swojej ekipy z Francuzami w półfinale Euro 2016. – Graliśmy bardzo dobry turniej i świetną pierwszą połowę z Francją, a wtedy podyktowano przeciwko nam pechowego karnego… – opowiadał niedawno. Potem zaczęła się korozja. Powolna, niewidoczna niewyprawnym okiem, bo zawierająca w sobie dziesiątki wygranych meczów z europejskimi słabeuszami i średniakami, ale też niszcząca wszystko od środka. Niemcy na mundialu nie wyszli z grupy ze Szwecją, Meksykiem i Koreą Południową. Loew wygłosił długie przemówienie, poparte wnikliwą analizą, przepełnione danymi i ciekawymi wnioskami, które zostało ochrzczone przyczynkiem do powstania „Das Reboot 2.0”. Zapragnął zawrotnej szybkości i zabójczych kontr w miejsce własnej fantazji wokół dominującego futbolu na wzór hiszpański. Odstawił Matsa Hummelsa, Thomasa Muellera i Jerome’a Boatenga. Zmienił system, wprowadzał młodych.
Ale nie szło.
Butelka Coca-Coli
W Lidze Narodów lepsi okazywali się nie tylko Francuzi, Holendrzy i Hiszpanie, ale też chociażby Szwajcarzy, którzy może nie upokorzyli Niemców, bo skończyło się na dwóch remisach (3:3 i 1:1), ale zaprezentowali lepszy futbol, ciekawszy pomysł i mądrzejsze dostosowanie się do warunków nowoczesności. Joachim Loew coraz częściej spotykał się z krytyką. Kibice odwracali się od reprezentacji. Nie przychodzili na stadiony, nie odpalali jej meczów w telewizorach. To nie był bunt, to nie była wielka publiczna niechęć, a raczej po prostu znudzenie. Wypalenie koncepcji doskonale uwidoczniło też Euro – podczas ostatniego tańca Loewa, który z odpowiednim wyprzedzeniem poinformował świat, że to będzie jego turniej pożegnalny, zdejmując z siebie nieznośną presję dokonania przerastającej go wieloletniej rewolucji. Liczyło się tylko jedno: wynik.
Ale to też przerosło Die Mannschaft.
Plan minimum został wykonany – Niemcy wyszli z trudnej grupy z Francuzami, z Portugalczykami i z Węgrami. Tylko, że skoro wszystkie trzy grupowe spotkania rozgrywali u siebie, na Allianz Arenie, nikt nie postrzegał tego w kategoriach jakiegokolwiek sukcesu. Tym bardziej, że pierwszy wyjazd, 1/8 fazy pucharowej, skończył się dla drużyny zza naszej zachodniej granicy bolesnym zderzeniem ze ścianą – 0:2 od Anglików, wylot za burtę. Na pomeczowej konferencji prasowej Loew bezskutecznie próbował odkręcić blaszany kapsel butelki od Coca-Coli. 11 Freunde napisało, że to najtrafniejsza metafora ostatnich trzech lat pracy zasłużonego selekcjonera – chaotyczna próba dokonania czegoś, co chce się zrobić, a co równocześnie przerasta twoje możliwości. Loew żegnany był z honorami, z wdzięcznością, ale też w atmosferze narodowej ulgi. Ten rozdział trzeba było zamknąć.
Dwie takie same koszule
Kiedy na jego następcę mianowany został Hansi Flick, od razu pojawiły się głosy, że do reprezentacji wraca jeden z głównych autorów sukcesów kadry z lat 2008-2014. Joachim Loew twierdził, że Hansi Flick to uosobienie zwycięstwa niemieckiego futbolu. Zawsze inspirowała go wiara swojego długoletniego współpracownika w to, że piłka nad Menem nie musi opierać się tylko na walce, porządku, dyscyplinie, ciężkiej pracy i wytrwałości, bo bez entuzjazmu do gry, lekkości, głodu bramek nie ma tego sportu. Przepracowali razem osiem lat. Zdobyli mistrzostwo świata. Doszli do finału Euro 2008, półfinałów MŚ 2010 i Euro 2012. Przebudowywali niemiecką kadrę, nadawali jej tożsamość.
Niemcy oddadzą więcej niż 11.5 celnych strzałów na bramkę Armenii – kurs 2.50 na Fuksiarz.pl
Flick odpowiadał za bardzo dużo. Zajmował się analizą rywali. Ustawiał stałe fragmenty gry, które w dużej mierze przyczyniły się do złotego medalu w Brazylii. Jeździł podpatrywać nowości taktyczne i techniczne w najlepszych europejskich klubach. To ostatnie było traktowane zewsząd nieco po macoszemu, ale duet Loew-Flick zawsze podchodził do tego z należytą uwagą. Wiedzieli, że rozwój reprezentacji, która spotyka się raz na kilka miesięcy, musi wynikać z ciągłego kontaktu ze światem codzienności.
Jaki sposób miał Flick na długoletnią współpracę z Loewem? Zadbanie o jedność. To był czas w piłce nożnej, kiedy coraz bardziej namacalny stawał się koniec szału indywidualności z minionego wieku – zaczynał wygrywać system. Zdjęcia z tamtego okresu mówią bardzo wiele. Ławka trenerska Niemców. Loew na pierwszym planie. Flick na drugim. Obaj ubrani identycznie. Jeśli szef zakładał białą koszulę, to jego asystent też. Jeśli szef zakładał czarną koszulę, to jego asystent też. Jeśli szef zakładał biały podkoszulek, to jego asystent też. Jeśli szef zakładał czarny podkoszulek, to jego asystent też. Dziwactwo? Na pewno, ale symbolizowało to podążanie w tę samą stronę.
W historii niemieckiej kadry często bywało tak, że ambitny reprezentacyjny asystent zostawał później pierwszym selekcjonerem. Sam Joachim Loew wybił się, budując drużynę Jurgena Klinsmanna. Mimo to współpraca Flicka z Loewem miała wyjątkowy charakter. Partnerowali sobie. Loew – co istotne i kluczowe – wyznaczał taktyczny charakter kadry i dbał o milion różnych rzeczy, o których nawet nie pomyślałby jakiś mniej samodzielny selekcjoner (jasny przykład – Klinsmann), ale w wielu aspektach pozostawiał przestrzeń Flickowi. Niesprawiedliwością byłoby więc stwierdzenie, że wszystkie sukcesy Loew zawdzięczał współpracy z Flickiem, ale też rzeczywistość jest klarowna: Flick lepiej niż Loew rozumiał rozwój współczesnego futbolu.
Jak Flick rewolucjonizuje niemiecką kadrę?
Hansi Flick odrzucił światowy trend – Niemcy grają ustawieniem 1-4-2-3-1, kiedy cały świat szuka własnych wariacji wokół operowania z trójką stoperów i dwójką wahadłowych. Wszystko dlatego, że Flick widział, jak Die Mannschaft męczą się w tych poszukiwaniach za czasów jego poprzednika. Jak Hummelsowi brakuje szybkości, żeby kierować trójką środkowych obrońców. Jak środkowi pomocnicy gubią się w zadaniach defensywnych, bo w klubie wyręczają ich w tym inni. Jak Joshua Kimmich marnuje się na prawym wahadle. Jak kastrowana jest dynamika skrzydeł. Jak niezręcznie wypada współpraca dwójki ofensywnych pomocników-pseudoskrzydłowych. Jak kadra cierpi przez brak światowej klasy napastnika. Nie było sensu trzymać się czegoś, co nie działało, do czego brakowało wykonawców. Flick postawił na sposoby sprawdzone w Bayernie, który w kilkanaście poprzednich miesięcy uczynił najsilniejszym klubem świata.
Lepiej wygląda funkcjonowanie defensywy. Znów wyśmienicie wypada u niego Thomas Mueller, który zaliczył słabiutki występ na Euro ze zmarnowaną setkę z Anglią na czele – gol na wagę zwycięstwa z Rumunią, dwie asysty z Macedonią, dwa gole z Lichtensteinem. Hulają monachijskie skrzydła – Leroy Sane (cztery gole i asysta) i Serge Gnabry (cztery gole). Na światowy poziom, ilekroć tylko taktykę nakreśla mu Flick, a nie ktoś inny, wdrapuje się jego synek – Leon Goretzka (siedem goli w sześciu meczach). Upragnioną przez siebie kontrolę odzyskał Joshua Kimmich. Komfortowo czuje się u niego Marco Reus, który dawno nie znaczył już tyle w reprezentacji. Nową rolę otrzymał Jonas Hoffmann.
Leroy Sane strzeli gola w meczu z Armenią – kurs 2.08 na Fuksiarz.pl
Hansi Flick szuka też nowych rozwiązań. Próbuje odbudować Floriana Neuhausa. Powołał wcześniej niechciany w kadrze duet – Julian Brandt-Julian Draxler. Komplementuje Floriana Wirtza i Jamala Musialę. Powołanie dostał Lukas Nmecha z Wolfsburga. W ogóle – nowy selekcjoner eksperymentuje wokół optymalnego rozwiązania na dziewiątce, bo – już klasycznie – cholernie nieskuteczny jest Timo Werner (pięć goli, ale też gro niewykorzystanych okazji).
Właściwie wszyscy reprezentanci ciepło wypowiadają się na jego temat w mediach. To też jego wielka zdolność – piłkarze go lubią, potrafi zarządzać ego w gwiazdorskich szatniach, jednoczyć wokół siebie grupę. Kiedyś Joachim Loew wysyłał go na zagraniczne wyjazdy na rozmowy do reprezentantów, bo wiedział, że nikt tak jak Flick nie będzie potrafił zbudować z nimi naturalnej kumpelskiej relacji na neutralnym gruncie, a potem sam Flick owinął sobie wokół palca wcale niełatwą ekipę w Bayernie. To jego wielka siła.
Być razem
Kiedy 56-letni selekcjoner opowiada o swojej pracy w reprezentacji Niemiec, bardzo często używa stwierdzenia: „my” zamiast „ja”. Niemiec jest pasjonatem zdobywania wiedzy, zawsze chwalony był za otwartą głowę. W kadrze otoczył się innowatorami, znawcami ultra-nowoczesnych technologii. Zatrudnił Madsa Buttgereita, byłego trenera stałych fragmentów gry w słynącym z podążania za nowościami FC Midtjylland, który pomagał też reprezentacji Danii przed Euro 2020. Flick chce, żeby reprezentacja Niemiec była groźniejsza przy rożnych i wolnych. I tak też się stało, bo w pierwszych sześciu meczach jego kadencji kilka goli Die Mannschaft strzelili właśnie w ten sposób, w tym decydujące trafienie w meczu z Rumunią. Co istotne: Loew przez lata kompletnie zaniedbywał i lekceważył ten element gry, choć niekiedy wypracowanie niebanalnego schematu wymaga zaledwie kilku wcale niedługich sesji w czasie zgrupowania.
Trenerem bramkarzy został Andreas Kronenberg, ponieważ sternik reprezentacji Niemiec uważa, że szwajcarska szkoła bramkarzy jest aktualnie najciekawszą szkołą tego fachu na całym świecie, a Kronenberg to topowy fachowiec, do tego uznany w Bundeslidze. Asystentem zaś zaledwie 32-letni Danny Roehl, kolejne złote dziecko niemieckiej myśli szkoleniowej, który wsławił się świetną pracą u boku Ralpha Hasenhuettla w Southampton, a przez ostatnie kilkanaście miesięcy pracował w Bayernie przy Flicku. Hansi Flick zna siłę wspólnoty, lubi otaczać się ludźmi mądrymi i zdolnymi.
NIEMCY WYGRAJĄ Z ARMENIĄ DO ZERA? KURS 2,07 W FUKSIARZU!
– Na szczyt wrócimy tylko, jeśli będziemy wspólnotą całego niemieckiego futbolu – mawia ostatnio zaskakująco często. Niemieckie media zachwycają się jego podróżami po całym kraju. Flick zalicza kilka stadionów Bundesligi – kolejka w kolejkę. Nie ogranicza się tylko do Bayernu, Borussii Dortmund i Lipska. Kiedy dostaje pytanie o to, kogo ogląda, zawsze jest bardzo konkretny. To zupełnie inna postawa niż w przypadku Joachima Loewa, któremu zarzucano, że zaszywał się w Schwarzwaldzie i ograniczał się do wyjazdów na pobliski stadion Freiburga. Flick widzi się inaczej – chce jeździć, rozmawiać, podróżować i utrzymywać kontakt. Deklaruje, że jest w ciągłym kontakcie z Pepem Guardiolą, Thomasem Tuchelem, Julianem Nagelsmannem i wszystkimi innymi trenerami, którzy prowadzą jego podopiecznych.
Taki Florian Kohfeldt, trener Wolfsburga, był zaskoczony, że Flick skontaktował się z nim tak szybko od momentu, kiedy ten na ławce trenerskiej Wilków zastąpił Marka van Bommela. Dziennikarze Kickera informowali: opinia Franka Kramera z Arminii Bielefeld jest dla niego tak samo ważna, jak opinia Juliana Nagelsmanna z Bayernu. Ciągle apeluje do wspólnoty.
– Nie możemy wskazywać i rozdzielać – tu kluby, tam reprezentacja, tu reprezentacja, tam kluby. Musimy ze sobą współpracować, rozmawiać, funkcjonować obok siebie.
W serialu dokumentalnym emitowanym na Amazon Prime, pozwalającym zajrzeć za kulisy sezonu 2020/21 w Bayernie, umieszczona została scena pożegnania Hansiego Flicka z drużyną mistrza Niemiec. „Panuje tu niesamowita mentalność, czegoś takiego nigdy nie widziałem, ale czasami nawet ja czuję się kompletnie wyczerpany”. Od tamtego czasu minęło zaledwie kilka miesięcy, a Flick świeci przykładem perfekcjonistycznego zaangażowania w swoją pracę. Kiedy pytają go, dlaczego nie uśmiecha się przy klepaniu kilkoma golami Armenii czy Liechtensteinu, on odpowiada, że nie jest szalonym socjopatą, tylko po prostu nie umie nie być skoncentrowanym. To się nazywa trenerska klasa.
Czytaj więcej: