Reklama

Mistrz spada z ligi, czyli przypadek Polonii Bytom

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

07 listopada 2021, 09:19 • 9 min czytania 30 komentarzy

Gdyby sezon skończyć właśnie teraz, Legia Warszawa spadłaby z ligi. Wiadomo, nic podobnego jak koniec rozgrywek nam nie grozi – choć może to i nierozsądne pisać coś takiego, mając na uwadze wydarzenia sprzed półtora roku – ponadto Legia też się zapewne w końcu ogarnie. Trudno sobie wyobrażać, że rzeczywiście miałaby lecieć piętro niżej, to raczej puste marzenie tych, którzy źle jej życzą. Ale w polskiej piłce mieliśmy dwa przypadki, kiedy mistrz Polski już sezon później musiał żegnać się z najwyższą klasą rozgrywkową. Chodzi o Zagłębie Lubin i Polonię Bytom.

Mistrz spada z ligi, czyli przypadek Polonii Bytom

MISTRZ SPADA Z LIGI. KRÓTKA HISTORIA ZAGŁĘBIA LUBIN

Obie historie są inne, ta bytomska ciekawsza, bo Zagłębie nie spadło w sposób sportowy. Po wygranym mistrzostwie Miedziowi zajęli piąte miejsce w Ekstraklasie, ale dopadły ich korupcyjne grzechy i musieli się przenieść do nowo utworzonej pierwszej ligi (swoją droga, to reorganizacja nomenklatury rozgrywek w dobie korupcyjnych degradacji była naprawdę bardzo rozsądna).

Nie była to łatwa decyzja. Nie przekonała nas linia obrony przedstawicieli Zagłębia Lubin. Podjęliśmy decyzję na podstawie czterech spotkań, ale dwa z nich wyeliminowały bezpośrednich rywali w walce o awans – GKS Bełchatów i Cracovię. Uznaliśmy więc, że kaliber przewinienia jest bardzo poważny. To tak jakby Zagłębie ustawiło nie sześć, ale dwanaście punktów. To wytyczna dla przyszłego karania – będziemy brali pod uwagę również wagę spotkań, które zostały ustawione. Fakt, że miejsce Zagłębia zajmie Arka, to najbardziej bolesna konsekwencja naszej decyzji. Tamta sprawa jest już jednak zamknięta – zespół dobrowolnie poddał się karze – wyjaśniał przewodniczący Związkowego Trybunału Piłkarskiego, Krzysztof Malinowski.

Paweł Jeż, wówczas prezes Zagłębia, starał się jeszcze rozpaczliwie kontrować: – Pójdziemy tropem Widzewa Łódź i w najbliższych dniach złożymy odwołanie do Trybunału Arbitrażowego przy PKOl. W moim odczuciu piątkowa decyzja nie zamyka sprawy Zagłębia. Z decyzją musimy się jednak pogodzić – rozpoczynamy przygotowania do nowego sezonu w pierwszej lidze. Chcemy jak najszybciej wrócić na należne nam miejsce.

Przewodniczący wydziału dyscypliny PZPN Adam Gilarski mówił: – Nie czuję satysfakcji, że dany klub jest zdegradowany – raczej niesmak. Kara jest jednak jak najbardziej zasadna i celowa.

Reklama

Bo faktycznie, nic się nie zmieniło – Zagłębie Lubin, które niedawno fetowało mistrzostwo Polski i rywalizowało w eliminacjach Ligi Mistrzów, musiało się pogodzić z tym, że będzie rywalizować z Turem Turek, Kmitą Zabierzów czy Zniczem Pruszków. Ostatecznie z sukcesem, bo drugie miejsce dało awans do Ekstraklasy.

MISTRZ SPADA Z LIGI. JAK TO BYŁO Z POLONIĄ BYTOM?

W 1954 roku pierwszoligowe zespoły nie nazywały się tak, jak znamy je dzisiaj. Choćby ŁKS był Włókniarzem, a Polonia – Ogniwem. Po tamtym czasach pomaga nam poruszać się Julian Rakoczy, autor książki „85 lat Polonii Bytom”.

Trudno mi powiedzieć, kiedy pierwszy raz poszedłem na Polonię, ale czuję, jakbym był z nią od zawsze. Nawet ludzie mówią: „Rakoczy wie wszystko o Polonii, bo był zawsze w Polonii”. Mieszkałem bardzo blisko stadionu, miałem na niego widok z okna, dlatego serce było bliżej Polonii niż Górnika. Z Polonią mam wiele pięknych wspomnień. Na przykład mecz oldboyów Polonii z Ruchem Chorzów, który zgromadził na trybunach 15 tysięcy osób albo jubileusz na 65-lecie klubu. Był na nim Kazimierz Górski, siedzieliśmy przy jednym stole. Gdy redaktor Szaranowicz przedstawiał pana Kazimierza, oklaski na trybunach niosły się przez 10 minut. Górski mówił: „Ja Polonię kocham, bo Polonia to jest z Lwowa, a Lwów jest mój!”.

– Jaka była Polonia Bytom w latach 50.?

Była uwielbiana. Dużo było lwowiaków. Połowa ludzi z Bytomia wyjechała do Niemiec, połowa została i uzupełnili ją ludzie, którzy przyjechali z Lwowa. Oni byli zakochani w Polonii, bo utożsamiali ją z Lwowem, istniała w końcu Pogoń Lwów. Jak przyjeżdżali tutaj, to często pierwsze kroki kierowali do Polonii Bytom, na ulicę Kolejową 6.

Gwiazdą tamtego zespołu był w latach 50. Henryk Kempny. Niezwykle skuteczny napastnik, obecny w klubie „100”, czyli w gronie piłkarzy, którzy w najwyższej klasie rozgrywkowej przekroczyli tę barierę. 54 bramki dla Polonii, 46 dla Legii.

Reklama

Kempny w Przeglądzie Sportowym mówił: Miałem 16 lat, gdy trafiłem do Polonii. Tak się wtedy zaczynało. Ale na debiut w ekstraklasie długo nie czekałem. W 1951 roku Polonia była zagrożona spadkiem. Grałem jeszcze w juniorach, walczyliśmy o mistrzostwo Śląska. W jednym z meczów strzeliłem pięć bramek – już nie pamiętam komu – i następnego dnia w pracy usłyszałem od kolegów: „piszą o tobie w gazecie, czemu ciebie nie biorą do pierwszej drużyny”. No i wziął mnie Józef Słonecki do pierwszego zespołu. Zadebiutowałem z AKS-em Chorzów. Zawsze byłem napastnikiem, lubiłem strzelać bramki i Słonecki to dostrzegł. Fajny był atak: Wacek Sąsiadek – Kaziu Trampisz – ja – Wieczorek na półlewym i Jasiu „Rybka” Wiśniewski, bo wtedy grało się piątką napastników.

Paweł Czado pisał: – Kempny podobno był bardzo muzykalny. Jeszcze w Bytomiu śpiewał w kościelnym chórze (jako bas). Zresztą przyszła małżonka właśnie w kościele zwróciła uwagę na wysokiego, postawnego ministranta.

Z kolei trenerem w latach 1955-1956 był Ryszard Koncewicz, wcześniej prowadzący Lechię Lwów. Stefan Szczepłek opisywał go: – Na ile znałem pana Koncewicza, którego bardzo szanowałem, to był człowiek dość skryty. Taki typ mizantropa. Wszystko to o czym myślał trzymał dla siebie. Raczej nie było widać po nim emocji. Koncewicz ciągle myślał, co można ulepszyć. To on pierwszy wprowadził ustawienie węgierskie w Polsce, jak był jeszcze trenerem CWKS-u.

Piechniczek: – Koncewicz warsztatowo nie odbiegał umiejętnościami od Kazimierza Górskiego.

A sam Koncewicz powiedział kiedyś o rywalu, co zdaje się dobrze go charakteryzowało: – Liczyli na szczęście lub przypadek. Tak grać nie wolno. Trzeba prowadzić zawsze otwartą walkę.

Mając uzdolnionego trenera, który potem objął choćby reprezentację Polski, oraz gwiazdy pokroju Kempnego, a nie wolno zapomnieć o Trampiszu, Mahselim czy Liberdzie, Polonia – przypomnijmy, wówczas występująca pod nazwą Ogniwa – mogła mierzyć wysoko. Liga liczyła wówczas 11 zespołów, rywalizowano wówczas w systemie wiosna-jesień. Wiosną szło bardzo dobrze, Polonia (Ogniwo) przegrała ledwie jeden mecz, a potrafiła 6:0 pogonić Chorzów czy 4:0 CWKS. Szalał Kempny, który załadował w sumie dziewięć sztuk, a zespół miał trzy punkty przewagi nad kolejną drużyną. Problem pojawił się natomiast przy okazji pierwszego spotkania w serii rewanżowej. Polonia przegrała 0:1 z Cracovią na własnym stadionie. Złożyła jednak protest, ponieważ podeszła do tego spotkania w mocno rezerwowym składzie – zabrakło choćby Kempnego, Trampisza czy Wiśniewskiego – i to nie z własnej, by tak rzec, winy.  Otóż zostali oni powołani do reprezentacji Warszawy, która odbywała tournée po Związku Radzieckim.

Co się jednak stało – protest został uznany przez Główny Komitet Kultury Fizycznej, a późniejsze odwołanie Cracovii odrzucone. Mecz powtórzono ponad miesiąc później, a Polonia ograła Cracovię 1:0 po golu Kaudera. Zwycięstwo fetowało około 10 tysięcy ludzi.

MISTRZ SPADA Z LIGI. STYPA PO FECIE

I jeśli spojrzeć na tabelę to widać, jak kluczowe to całe zamieszanie było w kontekście finiszu. Otóż trzy pierwsze zespoły, czyli Ogniwo, Włókniarz i Unia miały tyle samo punktów. Gdyby protest nie został uwzględniony, Ogniwo nie liczyłoby się w tym wyścigu i lepszy bilans nie miałby znaczenia.

Sam finisz można by uznać za pasjonujący. Dlaczego? Ponieważ Polonia w ostatniej kolejce pauzowała, a goniący ją chorzowianie mieli punkt straty i grali z Gwardią Warszawa. To skomplikowane, ale spróbujmy:

  • zwycięstwo chorzowian dawało im mistrzostwo
  • remis dawał mistrzostwo Polonii (mała tabela przy trzech drużynach z tą samą liczbą punktów)
  • porażka to dodatkowy mecz o tytuł między Łodzią a Bytomiem

Dlaczego więc „można by uznać za pasjonujący”? Mecz warszawiaków z chorzowianami tłumaczył Mieczysław Szymkowiak: – Byłem na tym meczu, widziałem go dokładnie. Niebiescy grali z pasją, ambitnie, a gwardziści spokojnie, na zimno wybijali ich z rytmu, groźnie kontrowali. Po jednym z wypadów Baszkiewicz zdobył prowadzenie dla warszawian. I dalej byliśmy świadkami mądrej taktycznie ich gry, zwalniania tempa. Na nic wysiłki Cieślika, Suszczyka i kolegów. Wreszcie na kilka minut przed końcem przy dość biernej postawie obrońców Kubicki wyrównał. Remis intronizował bytomian. Było dla mnie jasne, że Gwardia grała dla bytomian.

– To wyrównanie było w planie. Gwardia grała w ostatnim meczu z Ruchem dla Polonii. Po meczu wracałem do Warszawy tym samym pociągiem, co gwardziści. Ich trenerem był Edward Brzozowski, były reprezentant Polski, świetny strateg. Po starej znajomości wyjawił mi, że celem tego meczu był remis. Nie powiedział ile z tego wyciągnęli korzyści. Ale za darmo to nie było… Sądzę, że po 35 latach mogę to ujawnić. Tym bardziej, że zremisować z Ruchem na jego stadionie nie było rzeczą łatwą. Pan Edward żartował wówczas, że trudniej im było stracić bramkę, niż strzelić! Ale plan konsekwentnie zrealizowali.

Miało więc dojść do pozytywnej motywacji, ale nie do końca, skoro remis był najbardziej satysfakcjonujący dla bytomian.

Rakoczy: – Mimo wszystko mistrzostwo dla Polonii było pewnym zaskoczeniem i tak, była feta na mieście. Ale szczerze – większą widziałem po zdobyciu Pucharu Ameryki w 1965 roku. Wtedy zawodnicy i sztab przejeżdżali przez ulicę samochodami z odkrytym dachem, wszyscy wyszli na ulicę.

Co się jednak stało, że już rok później Polonia musiała pogodzić się ze spadkiem? Cóż, poprzychodziły powołania do wojska i najważniejsze postaci przenosiły się do Legii. Między innymi Kempny, który tam znalazł dla siebie nową pozycję. Jak mówił: – Grałem też na prawym skrzydle. Zaczęło się jeszcze w Warszawie. Wtedy na środku grał Edward Kowol, to było jego miejsce. Mnie Janos Steiner ustawił właśnie na prawej stronie ataku. Na półprawym grał „Kici” Brychczy, na lewym łączniku – Ernest Pohl, a na skrzydle po lewej stronie – Andrzej Cechelik, też z Bytomia. Po powrocie z wojska również w Polonii ustępowałem miejsca na środku Norbertowi Pogrzebie.

Swoją drogą Kempnemu spodobało się w Warszawie i został tam na dłużej. Służba trwała dwa lata, a on w Legii spędził trzy.

Opowiadał: – Zostałem żołnierzem „zawodowym”. Po skończeniu dwuletniej służby zaproponowali mi jeszcze rok – i stopień chorążego. A tak w ogóle wyszedłem z wojska jako podporucznik. Ale przez całe trzy lata mieszkałem w Warszawie w barakach na terenie stadionu. Najpierw w pokoju czteroosobowym, potem – w ostatnim roku gry – już w „dwójce”.

Odszedł Kempny, ale odszedł i Koncewicz, który z Legią zdobywał tytuły mistrzowskie. Polonia sezon w 1955 roku skończyła na jedenastym miejscu, wyprzedzając w tabeli tylko Górnik Radlin. Do bezpiecznego miejsca brakowało jej punktu – utrzymała się Polonia Bydgoszcz. Natomiast bytomianie już po roku wrócili do elity, a w 1958 roku zagrali mecz w europejskich pucharach, jako pierwszy śląski klub.

Wiadomo: Legii podobny scenariusz nie grozi, jej spadek byłby pewnie największą sensacją w historii naszej ligi, ale to rozważania czysto teoretyczne. Natomiast historię warto znać, a punktów potrzebnych do wspinania się w tabeli nawet w Ekstraklasie nie rozdają za darmo.

CZYTAJ TAKŻE:

fot. FotoPyk / NewsPix.pl / WikiMedia

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Ekstraklasa

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

30 komentarzy

Loading...