Reklama

Dwadzieścia pięć lat od debiutu w NBA, a Kobe Bryant wciąż wygrywa

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

03 listopada 2021, 17:52 • 9 min czytania 2 komentarze

Choć Kobe Bryant opuścił nas w styczniu 2020 roku, jego rodzina zarobiła dopiero co czterysta milionów dolarów. Właśnie dzięki niemu. Choć z parkietów NBA zszedł jeszcze w 2016 roku, takiej renomy jak obecnie nie miał nigdy. Były zawodnik Lakers oddziałuje na świat koszykówki nieprzerwanie od dwudziestu pięciu lat, bo w najlepszej lidze świata zadebiutował 3 listopada 1996 roku.

Dwadzieścia pięć lat od debiutu w NBA, a Kobe Bryant wciąż wygrywa

Kobe Bryant – pozostawiona fortuna

Kobe Bryant miał talent nie tylko do koszykówki, o czym doskonale świadczy to, że mówimy o laureacie Oscara (w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany). Dobrze szło mu też w biznesie, a inwestycja, którą poczynił w 2013 roku, okazała się strzałem w dziesiątkę. O co dokładnie chodzi?

Na początku listopada Coca Cola Company dokonała swojego największego zakupu w historii, wydając 5.5 miliarda dolarów za pozyskanie praw do BodyArmor, firmy produkującej napoje izotoniczne i napoje z witaminami, która była w dużej części… własnością rodziny Bryantów. W ten sposób familia zmarłego koszykarza wzbogaciła się o…. 400 milionów dolarów. Nie, to nie żart.

Zwrot jest nieprawdopodobny, bo osiem lat temu, 35-letni wówczas Kobe wyłożył na rzecz BodyArmor „zaledwie” 6 milionów. Teraz jego bliscy, którym i tak oczywiście nie brakowało pieniędzy, zbierają pozostawione przez niego owoce. Jeśli jednak się rozejrzymy, tych owoców Bryanta jest znacznie więcej. A wszystko zaczęło się dwadzieścia pięć lat temu.

Reklama

3 listopada 1996 – debiut Bryanta w NBA

Nie był typowym debiutantem w NBA. Przede wszystkim, skorzystał z prawa, którego obecnie nie ma, czyli przejścia do najlepszej ligi świata świeżo po liceum (od 2005 roku trzeba mieć rocznikowo 19 lat). Z tego powodu, w momencie, kiedy jego nazwisko zostało odczytane przez komisarza Davida Sterna, miał zaledwie siedemnaście lat.

Niedługo później zadebiutował w Los Angeles Lakers. Zanim to nastąpiło, trzeba było załatwić parę formalności, bo początkowo prawa do młodego koszykarza nabyli Charlotte Hornets. Dopiero dzięki wymianie, w której udział brał też Vlade Divac, Bryant został zawodnikiem klubu z Miasta Aniołów. Potencjał, przynajmniej atletyczny, przejawiał od samego początku. Wystarczyło obejrzeć powtórki jego akcji z liceum Lower Merion High School. Imponującą dynamikę potwierdzał też, kiedy jako pierwszoroczniak wygrał konkurs wsadów czy wsadzał piłkę nad przyszłym najlepszym defensorem NBA, Benem Wallacem. No ale właśnie – sama fizyczność nie wystarczyła, żeby zyskać sporo minut na parkiecie.

Sztab szkoleniowy Lakers, choć zdawał sobie sprawę z tego, że trafił na diament, nie chciał z miejsca rzucać młodzieńca na głęboką wodę. Dlatego debiut Kobego Bryanta nie mógł zachwycić pod względem czasu spędzonego na parkiecie. I poziomu, jaki wówczas zaprezentował. Jest historyczny, głównie z tego względu, o jakiej postaci mówimy. Inaczej jeden blok oraz zbiórka uzbierane w jedenaście minut przeszłyby kompletnie bez echa.

– Tak to po prostu wygląda. Bardzo możliwe, że następnym razem rozegra wielki mecz – mówił tuż po debiucie 18-latka, wówczas drugiego najmłodszego zawodnika w historii ligi, trener Lakers Del Harris. Jego słowa nie okazały się jednak prorocze. W spotkaniu z New York Knicks, 5 listopada, Kobe zdobył… jeden punkt. Z rzutu osobistego.

Na pierwsze strzeleckie popisy trzeba było poczekać kilka miesięcy. W kwietniu 1997 roku powoli zbliżający się do dziewiętnastki koszykarz ekipy z Los Angeles załadował Golden State Warriors 24 oczka. W całym debiutanckim sezonie dwójka z przodu w jego dorobku punktowym pojawiała się cztery razy. Tak wyglądały początki jednego z najlepszych strzelców, jakich kiedykolwiek widziała koszykówka.

W playoffach 1996/1997 jego rola w zespole już wzrosła, a w drugim sezonie w NBA zdarzyło mu się nawet rzucić wyzwanie samemu Michaelowi Jordanowi. Ale jeśli chodzi o debiut i pierwsze miesiące – Kobe nie zdominował NBA z miejsca.

Reklama

To jednak nie zmienia faktu, że nazwisko Bryanta jest obecne w koszykarskim środowisku od dwudziestu pięciu lat. Nie inaczej sprawy mają się w 2021 roku, już po jego śmierci.

PIERWSZE KROKI BRYANTA W NBA

Respekt i hołdy

Niedawno znalazł się na liście 75 najlepszych koszykarzy w historii NBA, ale to naturalnie była formalność. Więcej o respekcie, który pojawił się wokół jego osoby, mówi choćby pomysł dotyczący tego, aby sylwetka legendy Lakers pojawiła się w logu ligi. Petycję na dzisiaj podpisało ponad trzy miliony osób. Codziennie pojawiają się kolejne, którym spodobała się ta inicjatywa.

O ile nawoływanie do zastąpienia Jerry’ego Westa innym zawodnikiem nie jest niczym nowym, tak po raz pierwszy mówi się o konkretnej postaci. Właśnie Kobem Bryancie, który – według niektórych – zasłużył na to, żeby znajdować się w dyskusji o najlepszym koszykarzu wszech czasów. O tym, że lepszego niż były zawodnik Lakers nie było, mówili Kyle Kuzma czy Marcin Gortat, wysokie miejsce w historycznej hierarchii „Black Mamby” podkreślał też Shaquille O’Neal: – Dużo ludzi pyta, kto jest najlepszy w historii – LeBron czy Jordan? Myślę, że trzeba wrzucić Kobego do tej dyskusji – mówił na antenie TNT.

To o tyle ciekawe, że tuż po tym, jak Bryant zakończył karierę, raczej mówiono o nim w kontekście miejsca w najlepszej dziesiątce, nie na samym szczycie. To jednak typowe, że bardziej doceniamy sportowców, kiedy już zakończą karierę. Bywa też, że faworyzujemy historie tych, którzy odeszli z tego świata za szybko. Co może, ale nie musi, występować w przypadku byłego zawodnika Los Angeles Lakers.

Fakt że Kobe zadebiutował w 1996 roku, sprawia, że większość koszykarzy grających w obecnej NBA, nie może pamiętać jego początków czy lwiej części kariery. Mimo tego w tak zwanym „Rookie Survey”, ankiecie przeprowadzanej wśród debiutantów najlepszej ligi świata, Bryant regularnie otrzymywał głosy w kategorii „ulubionego zawodnika”. Nawet wtedy, kiedy był już na emeryturze. Nastolatkowie czy osoby mające nieco ponad dwadzieścia lat doceniły go w nawet w 2018 roku. Ostatnio NBA podobnych ankiet nie prowadziło, ale nie zdziwilibyśmy, gdyby koszykarze urodzeni w 2002 roku wciąż głosowaliby na „Black Mambę”.

Owszem, mamy do czynienia z fenomenem. Tak jak kiedyś młodzi koszykarze chcieli „być jak Mike”, tak obecnie wciąż wyobraźnię pobudza im postać Kobego. W tym przede wszystkim jego podejście do pracy, nastawianie, kultowe „Mamba Mentality”. Pojęcie, które na stałe dostało się do świata sportu, koszykarz umieścił nawet w tytule swojej książki (The Mamba Mentality: How I Play). W ten sposób, po wystukaniu frazy „Kobe Bryant” w Internecie, natkniemy się nie tylko na powtórki z parkietów NBA, ale materiały, które mają nas zainspirować, zmotywować (choć z tematu „coachów motywacyjnych” nabijał się swego czasu sam Bryant, w pamiętnej reklamie „Nike” z Kanyem Westem).

O Mamba Mentality mówią do dziś koszykarze w NBA. Ale ten zwrot padał też z ust Novaka Djokovica czy Naomi Osaki, kiedy wygrywała US Open w 2020 roku. – To niesamowite, jak jedna osoba może dotknąć serca tylu ludzi. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam, że jesteśmy podobni. To, jak się wypowiadał, to jak tłumaczył. Miałam momenty, że myślałam, że go zawiodłam, bo powinnam wprowadzać jego mentalność do tenisa, a zdarzyło mi się przegrywać w turniejach wielkoszlemowych – zauważyła tenisistka.

– Mamba Mentality… robota nie jest skończona – rzucał zaś na konferencji prasowej, przed finałem US Open w 2021 roku, Novak Djokovic. Ta dwójka mistrzów wielkoszlemowych oddawała hołd Kobemu nie tylko za sprawą słów. Oboje wychodzili na kort z nadrukami dotyczącymi gwiazdy Lakers na swoich strojach. Oboje wielokrotnie podkreślali, że koszykarz jest ich mentorem. A przecież mówimy o tenisie ziemnym, sporcie, który nigdy – w jakikolwiek sposób – nie był bliski Bryantowi.

Jeśli natomiast chodzi o NBA – możemy wspomnieć o zastrzeżonych numerach, Meczu Gwiazd zorganizowanym ku jego hołdowi, łzach, które pojawiały się w oczach dziesiątek dorosłych mężczyzn, rzucie na zwycięstwo w finale konferencji w 2020 roku Anthony’ego Davisa, po którym dziękował właśnie Kobemu. Możemy wejść na Twittera urodzonego w 1999 roku Luki Doncica i zobaczyć zdjęcie profilowe, na którym rozmawia z legendą Lakers. Albo zdjęcie w tle, na którym robi to samo. Nie trzeba jednak sięgać po media społecznościowe jednego z największych talentów w koszykówce – bo wizerunek „Black Mamby” inspiruje miliony.

Dzisiaj mija 25 lat od jego debiutu w NBA, za parę miesięcy miną 2 lata od jego śmierci. Mimo upływającego czasu Kobe Bryant wciąż jest obecny.

10 NAJLEPSZYCH RZUCAJĄCYCH OBROŃCÓW W HISTORII NBA

Walka o… dobre imię (?)

Vannesy nie mogło być na pokładzie razem z nim, córką Gianną, a także siódemką innych osób, które zginęły w katastrofie w styczniu 2020 roku. Małżonka Kobego zawarła ze swoim mężem pakt, że nie będą latać tym samym helikopterem. Skąd zresztą wziął się pomysł posługiwania się tym środkiem transportu? Koszykarz chciał omijać korki w Los Angeles, żeby mieć więcej czasu dla rodziny.

Powoli kończy się 2021 rok, ale Vanessa wciąż żyje sprawą wypadku. W dużej mierze przez ciągnące się sprawę sądowe. Jedna z nich odnosiła się do zdjęć katastrofy, które – według Amerykanki – nie powinny nigdy trafić do opinii publicznej. A pojawiły się wszędzie.

Wdowa po Bryancie pozwała dwójkę policjantów, którzy pojawili się na miejscu zdarzenia, a potem upowszechnili fotografie. Chciała upublicznić ich dane, na co ostatecznie dostała zgodę sądu, mimo sprzeciwu szeryfa hrabstwa Los Angeles. Domagała się też odszkodowania, ale go akurat nie otrzymała. Wszystko zakończyło się w marcu, ale w międzyczasie Vanessa została pozwana… przez własną matkę.

To również było ściśle powiązane ze śmiercią koszykarza. Kobe miał zagwarantować Sofii Laine, że będzie opiekował się nią (co zapewne dotyczyło kwestii finansowych) do końca jej życia. Ale po jego śmierci obietnice, które przeszły poniekąd na Vanessę, nie były dotrzymywane. Ba, żona Bryanta miała rzekomo utrudniać ich realizację. Dlatego jej matka postanowiła przenieść sprawy na drogę sądową.

Ostatecznie udało się uzyskać ugodę, której szczegóły nie zostały ujawnione mediom. Jednak jak można było przeczytać – zanim konfliktem zajął się sąd, Sofia kazała Vanessie wynieść się z mieszkania, w którym przebywała razem z dziećmi. Domagała się też nowego domu, pięciu milionów dolarów oraz Mercedesa SUV. To oczywiście wersja córki, matka natomiast twierdzi, że przez kilkanaście lat poświęcała się jako niania, opiekunka rodziny, nie otrzymując nic w zamian.

Jedno jest pewne – Vanessa uczestniczy teraz w wojnach, które nie dotyczyły jej jeszcze przed styczniem 2020 roku. Głośno w ciągu ostatnich miesięcy było też o konflikcie wdowy po Bryancie z Nike, czyli firmą, której buty nosił przez większość swojej kariery słynny koszykarz. W kwietniu 2021 roku zadecydowała o nieprzedłużeniu kontraktu, mimo że starania ze strony obuwiowego giganta, miały miejsce.

Co sprawiło, że ta relacja się posypała? Vanessie nie podobało się to, jak Nike zmniejszyło dostępność butów jej męża po jego śmierci, a także nie starało się zwiększyć dystrybucji rozmiarów dziecięcych. Zerwanie umowy nie oznaczało jedna końca przepychanek na tej linii. Parę miesięcy później firma zapowiedziała wypuszczenie butów poświęconych córce Bryantów (nowa odmiana „Kobe’ych”), Giannie, co nie spodobało się Vanessie. – To buty, nad którymi pracowałam w hołdzie dla mojej córki, Gianny. Miały się nazywać „MAMBACITA” i mieć czarno-białą kolorystykę – mówiła wdowa po Kobem. I dodała, że pomysł nad wprowadzeniem tego obuwia, miał zostać zawieszony. Ale tak się nie stało.

Po tym, jak media obiegła informacja, że BodyArmor przeszło w ręce Coca Coli, a rodzina Bryantów zarobiła setki milionów dolarów, Vanessa Bryant opublikowała post na Instagramie, w którym zawarła istotne zdanie – Kobe był najlepszy we wszystkim, czego się zabrał. Myślimy o Oscarze, biznesach, właśnie butach, bo te sygnowane imieniem legendy Lakers są do dzisiaj najpopularniejsze w NBA, a przede wszystkim koszykówce. I odpowiadamy, że bez wątpienia coś w tym jest.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
2
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...