Halo, halo, panie Laporta, panie Koeman, panowie piłkarze Barcelony, wszyscy kibice Barcelony? Najwyższy czas się otrząsnąć, bo rzeczywistość jest brutalna. Barcelona przegrała czwarte El Clasico z rzędu. W tym momencie swojej historii, na tym etapie sezonu Real Madryt jest najzwyczajniej w świecie bardziej przekonującym, atrakcyjniejszym, ciekawszym, poważniejszym, dojrzalszym zespołem.
FC Barcelona-Real Madryt. Dwóch MVP
Podchodziliśmy do tego El Clasico z pewną ostrożnością. Wiedzieliśmy, że ma swój specyficzny sposób ma wymiar historyczny – w końcu to pierwszy taki szlagier w erze post-Messi, a w dalszym wymiarze post-Messi&Ronaldo. Nowe gwiazdy dopiero dorastają, dopiero się edukują, dopiero się lepią. Barcelona i Real mają swoje problemy, nikt tego nie ukrywał. Nie spodziewaliśmy się fajerwerków i… mieliśmy rację. To było dobre spotkanie, ale nie kosmicznie dobre. Minęły czasy, kiedy El Clasico oznaczało zderzenie dwóch gigantów, dwóch wielkich myśli taktycznych. Było okej, bo i w obu drużynach nie brakuje jakości, ale to tyle – nikt nie będzie rzucał majtek i staników na scenę.
Ale też nie było tak, że nie jesteśmy w stanie wskazać bohaterów.
Tych było dwóch.
Vinicius Junior to absolutny fenomen. Materiał na wielkiego kozaka. Jeszcze pół roku temu był jeźdźcem bez głowy, nieradzącym sobie z własnym talentem, teraz zaczyna nabierać gwiazdorskich kształtów. Oscara Minguezę i Sergino Desta woził, jak uczniaków, jakichś błądzących we mgle nieopierzonych juniorów.
Kiedy cała reszta popadała w marazm, on podkręcał śrubę. Ot, taki przykład. Wyminięcie biernego Desta. Założenie siatki Minguezie. Wpadnięcie w pole karne, ominięcie Garcii, próba wymuszenia karnego. Jakiś tam kontakt był, ale gwizdek sędziego milczał. Co na to Vinicius? Uśmiech, strzała, gramy dalej. Fajny jest ten jego luzik, gra wyraźnie sprawia mu radość. Tym bardziej, że nie zamierzał się zatrzymywać, bo zaraz fikuśnymi zwodami wrzucał już na bęben połowę defensywy Barcelony i Ter Stegena w jej polu karnym, ale w fazie końcowej zabrakło mu skuteczności w wykończeniu.
I co? Nic, zabawa trwała dalej, a zaraz dołączył do niej David Alaba. Bramka na 1:0 to cały Austriak. Wyczucie zawahania Depaya, przejęcie piłki pod własnym polem karnym, podłączenie Viniciusa, sprint do kontry, potężna bomba z kilkunastu metrów. Facet wymyka się klasyfikowaniu go formacjami, ramami, pozycjami. Poradzi sobie wszędzie. W defensywie zagrał po mistrzowsku, w ofensywie dał element ekstra. Jeden z dwóch – obok Viniciusa – kandydatów do MVP tego meczu.
FC Barcelona-Real Madryt. Barca nie ma broni
Czym odpowiadała Barcelona? Dest zmarnował takie coś.
Ale z drugiej strony: Benzema nie popisał się przy takiej sytuacji, więc w niewykorzystanych setkach – jeden do jednego.
Tak czy inaczej, Barca próbowała, ale nie sposób było nie odnieść wrażenia, że Ronald Koeman – po raz kolejny w ważnym meczu – nie był w stanie natchnąć swoich podopiecznych jakimś ciekawym, zaskakującym, innowacyjnym pomysłem prowadzenia gry. Duma Katalonii prezentowała się zbyt jednowymiarowo, choć Camp Nou, od początku do końca, żywiołowo, z wiarę, reagowało na boiskowe wydarzenie. Trochę to wygląda tak, jakby kibice Barcy trzymali się nawet najmniejszych oznak nadziei na dobry wynik.
Frenkie de Jong staranował Lukę Modricia przy linii bocznej? Wiwat. Gerard Pique uprzedził Rodrygo? Wiwat. Ansu Fati przegrał pojedynek biegowy z Ederem Militao, ale przynajmniej powalczył? Wiwat. Pique przestrzelił główkę? Wiwat. Niezłe pierwsze minuty po zmianie zaliczył Philippe Coutinho? Wiwat. Nawet niewiele znaczący gol Sergio Aguero, strzelony w ostatniej akcji meczu, został przyjęty zadziwiająco entuzjastycznie.
Wcześniej było już pozamiatane, bo kiedy Pique domagał się jedenastki w polu karnym obolałego Courtoisa, Real przeprowadzał zabójczą kontrę wykończoną przez duet Asensio-Vasquez. Ale no, Barca – jak niegdyś Lubaszenko w „Psach” – nie miała broni: zgaszony Depay zaliczał stratę za stratą, niepocieszony Fati przyglądał się temu partactwu z ławki od 75. minuty, Frenkie de Jong kolejnymi fatalnymi decyzjami sabotował mecz, a Luuk de Jong… on po prostu był sobą, wiele powie to, że przez ostatnie dziesięć minut to nim Barca goniła wynik.
Real był lepszy, wygrał zasłużenie. Zresztą, tak też właśnie należy interpretować siłę jednych i drugich. Królewscy znajdują się półeczkę wyżej niż Duma Katalonii. Są dojrzalszą, silniejszą drużyną. Drużyną, która wcześniej pogodziła się z upływem lat i z minięciem niedawnych złotych czasów europejskiej dominacji.
FC Barcelona 1:2 Real Madryt
Aguero 90+7′ – Alaba 32′, Lucas Vasquez 90+4′
Czytaj więcej:
Fot. Newspix