Czy futbol zna bardziej nadużywane stwierdzenie niż “piłka nożna jest tu (wpisz dowolne miasto) religią”? Prawdopodobnie nie. Dlatego mając pełną świadomość wagi tego słowa stwierdzam, że w Neapolu… Nie, to nie piłka nożna jest religią. To Diego Maradona. Ktoś znacznie większy niż wybitny piłkarz z zasługami. Ktoś równy Bogu.
Obejrzałem kapliczki poświęcone Boskiemu Diego, widziałem jego relikwie, poczułem klimat miasta, w którym Legia Warszawa powalczy o wyjście z grupy Ligi Europy.
***
– Poproszę na Bródno! – gdy ktoś w autobusie prowadzącym do samolotu rzuca takie żądanie, autor tekstu już wie, że prawdopodobnie trafił o szóstej rano na sympatyka Kowala. W normalnych okolicznościach samolot tonąłby w barwach i legijnych przyśpiewkach. Ale nie tym razem.
Kibice oczywiście są, ale nie jest ich zbyt wielu. Ci odważniejsi wybrali się do Neapolu w ciemno, z nikłymi szansami na zdobycie wejściówki. Swoje barwy w dniu meczowym pozostawią w szafie, bo nie są w tutaj zbyt mile widziane.
– Chcemy kupić szaliki Napoli i może jakoś to będzie. Oglądałem ich ostatni mecz w lidze. Kompletu nie było. Spodziewamy się, że może i na Legii nie będzie, bo niby czemu miałby być? Wtopimy się w tłum i może dostaniemy bilet – mówi Patryk, jeden z napotkanych kibiców. Kupił bilety lotnicze do Neapolu na listopad, gdy jeszcze nikt nie wiedział, że Legia w ogóle zagra w pucharach. Gdy stołeczni trafili na Napoli, wystosował do żony pytanie retoryczne: – Kochanie, musimy tam lecieć wspólnie?
Po aprobacie przebukował bilet na październik i ruszył w podróż wraz z kumplami, którzy – tak jak kilka innych małych grupek – pojechali bez większej nadziei na zdobycie wejściówki. Kibicowanie ma ogromną moc, ale prawdopodobnie nie tak silną, by skruszyć postanowienie neapolitańskich władz, które nie zamierza sprzedawać biletów polskim obywatelom. Nie, że zorganizowanym grupom kibicowskim. Po prostu – Polakom. Mieszkasz w Neapolu od lat, ale masz polski dowód? Sorry, na stadion nie wejdziesz, zwłaszcza, że do obiegu oddane są wyłącznie bilety imienne, a kupując je należy okazać dowód osobisty, o czym boleśnie przekonał się autor tekstu przed trzema laty, gdy udał się wraz z konikiem w podróż skuterem bez kasku do tajemniczo brzmiącej agencji.
W Neapolu przypomnieli sobie o wydarzeniach z 2015 roku, gdy Legia trochę za mocno zabalowała w stolicy Kampanii. Bilans tamtego wyjazdu to 26 aresztowanych kibiców (w tym siedmiu Polaków), 10 rannych policjantów i 60 zakazów stadionowych dla fanów znad Wisły. Na włoskim portalu casanapoli.net można przeczytać, że taka decyzja władz miejskich była… do przewidzenia. No cóż, echa polskiej wizyty musiały być naprawdę mocne.
Napoli umywa ręce: – Taka decyzja władz, nic nie możemy zrobić.
I gdzieś tam, wśród wymówek, pojawia się oczywiście karta, którą trzyma się w rękawie jako ostateczny, zamykający dyskusję argument: – Jest pandemia!
Władze Neapolu są przewrażliwione aż do tego stopnia, że okroiły nawet pulę wejściówek dla osób wskazanych przez Legię. W przypadku meczów europejskich pucharów normą jest, że kluby dysponują określoną pulą na mecze wyjazdowe, którą obdarzają szeroko pojętych oficjeli – sponsorów czy partnerów biznesowych. Początkowo miało to być – zgodnie ze zwyczajami – dwieście biletów, ale ostatecznie Napoli mogło zagwarantować wejście wyłącznie dla… pracowników klubu. Legia mocno naciskała, ale włoski klub zasłaniał się miejskimi władzami, które wydały tę decyzję. No i koronawirusem.
Pozostaje mieć nadzieję, że paru polskich kibiców wykaże się sprytem i jakoś wślizgnie się na stadion.
***
Możesz kupić w Polsce pizzę z pierdyliardem dodatków, a i tak nie będzie smakować tak dobrze jak najzwyklejsza, neapolitańska margherita.
I ty możesz mieć w swoim domu Suareza gryzącego Chielliniego.
Pamiątki z Piotrem Zielińskim? Nie uświadczono. Ostały się za to jeszcze figurki z Arkadiuszem Milikiem.
***
– Masz paszport covidowy?
– Mam. Pokazać?
– Nie, nie trzeba. Pytam z ciekawości. U was w Polsce też trzeba mieć go na każdym kroku?
– Nie.
– Szczepiłeś się czy zrobiłeś test?
– Szczepiłem.
– To dobrze. Ja też poszedłem, bo nie mogłem już wytrzymać tych patyków w nos!
Nie spodziewałem się, że pytanie o paszport covidowy dostanę w restauracji, a nie na lotnisku. Niby na rządowych stronach była informacja o KONIECZNOŚCI paszportu covidowego (przepustki wydawanej na podstawie negatywnego testu, szczepionki bądź statusu ozdrowieńca), a także zarejestrowania się w bazie włoskiego odpowiednika sanepidu i wydrukowania kodu QR. Praktyka? Na lotnisku – czy w Warszawie, czy w Neapolu – nikt o nic nie pytał.
Ale nie widać, by Włosi – którzy przecież stali się pierwszym ogniskiem wirusa w Europie – specjalnie przejmowali się pandemią. Oczywiście, w zamkniętych miejscach stosowane są maseczki oraz – co w Polsce już zanika – regularnie widać osoby dezynfekujące ręce. W metrze z kolei dostrzegam gościa, który dezynfekuje siedzenia i poręcze.
Zdziwiłem się pytaniem o paszport covidowy, więc z racji bariery językowej z obsługą knajpy – w Neapolu mało kto mówi po angielsku – poprosiłem o pomoc Wujka Google. A ten wytłumaczył mi, że od 15 października w całych Włoszech trzeba mieć tzw. Green Pass, by… wejść do pracy. A wydaje się go na takiej samej podstawie, co paszport covidowy. Efekt? Zatrzęsienie w aptekach, w których można zakupić szybki test. Jeśli nie masz szczepionki, musisz go zrobić przed pracą. W zeszły piątek padł rekord – przetestowano ponad pół miliona osób. W mediach można przeczytać, że w godzinach porannych ustawiały się kolejki na dwieście osób, niekiedy musiała interweniować wręcz policja. To najostrzejsze przepisy w Europie, mające na celu przymuszenie społeczeństwa do szczepień. Choć w tym temacie nie jest wcale tak źle, bo pełną dawkę przyjęło już 81% Włochów powyżej dwunastego roku życia.
***
Zapytałem Czesława Michniewicza na konferencji prasowej o to, czy zamierza postawić na piłkarzy z drugiego szeregu, oszczędzając niektórych piłkarzy na ligę.
Odpowiedział: – Zamierzamy wystawić optymalny skład. Ale to nie oznacza, że będzie to skład, który gra na co dzień w Ekstraklasie. Bierzemy pod uwagę jakość przeciwnika i sposób gry, bo będzie to mecz na małej przestrzeni, gdzie będą liczyć się techniczne umiejętności i wyjście spod pressingu. Wystawimy piłkarzy, którzy mają takie umiejętności – potrafią utrzymać się przy piłce, tworzyć grę. Nie nastawiamy się na obronę.
Ciekawe, jaki skład będzie “optymalny” dziś wieczorem. Neapolitańskie wróble ćwierkają, że można spodziewać się zaskoczeń.
***
Utarło się, że Włochy są piękne i stanowią idealne miejsce do życia. Nie mam skali porównawczej, bo w Neapolu jestem trzeci raz w życiu, a wcześniej – jeśli chodzi o włoskie miasta – odwiedziłem tylko Rzym. Dlatego wypowiem się wyłącznie o stolicy Kampanii.
Czy Neapol jest piękny? Jest. Ale… na swój sposób.
I to nie tak, że w tym przypadku wszystko co przed „ale” nie ma żadnego znaczenia. Uroki Neapolu są oczywiste. Pizza? Fantastyczna, prawdopodobnie najlepsza na świecie. Pogoda? Znakomita. Wino? Świetne. Widok na Zatokę Neapolitańską, Wezuwiusz, wąskie uliczki? To wszystko tworzy wspaniały klimat.
Na tych wąskich uliczkach chciałoby się jednak patrzeć w górę, by chłonąć piękno kamieniczek, ale równie często trzeba spoglądać pod nogi, by nie nadziać się na pole minowe z psiej kupy. Posiłek w knajpach z najlepszą pizzą mogą obrzydzić lawiny śmieci i… pety. Papierosów nie wyrzuca się do śmietników, rzuca je się gdzie popadnie. I tak jak podobne praktyki szarych przechodniów nie mówiły jeszcze zbyt wiele, tak właściciel pizzerii wyrzucający peta pod własną restaurację… No, to dało już do myślenia.
Bywają miejsca, gdzie dla własnego dobra lepiej nie zaciągać się powietrzem.
Chyba że zapachy neutralizuje… pranie. Pośród wąskich uliczek wszędzie unosi się przyjemna woń płynu do płukania. Niektórzy mają tak małe balkony, że zaczepiają sobie sznurki o kamienicę z naprzeciwka i takim sposobem pranie paraduje nad głowami przechodniów na każdym kroku.
***
Parkowanie? W Neapolu parkuje się wszędzie. Zastawienie przejścia dla pieszych? Żaden problem. Podobnie jak zastawienie innego, stojącego już samochodu. Według wyliczeń OptaBiałek 8/10 samochodów w Neapolu w roczniku 2015 bądź niższym ma na sobie ślady zarysowań. Ale czy może być inaczej, gdy wszyscy tu parkują na zapałki?
***
Ale żeby nie było, że tylko narzekam na Neapol – miejsce specyficzne, ale, podkreślmy, na swój sposób cudowne – powiem o tym, co mi się bardzo spodobało. A mianowicie – zwykła, sąsiedzka życzliwość. Siadam na ławce przed hotelem mieszczącym się pomiędzy kamienicami, gdzie pewien Włoch w żonobijce zamiata ulicę.
– Buongiorno! – krzyczy, gdy zza winkla wyłania się jeden z sąsiadów.
– Ragazzi! Ciao! – woła do dwóch gości idących po drugiej stronie ulicy.
– Buongiorno, come stai? – wita się, gdy jakaś pani wychodzi na balkon.
Może to niepozorna scenka, ale podobne więzi tutaj po prostu czuć. I jakkolwiek to brzmi, dla nas – ludzi, którzy często nie mają pojęcia, kto mieszka za ścianą – może to być szokujące.
Trochę Mediolan, a trochę nie.
Zwykła ulica – ktoś trzyma na knajpie okładkę “Corriere dello Sport” upamiętniającą Diego Maradonę.
***
Miłość Neapolu do Diego Maradony to temat, na który socjologowie mogą napisać kilka mocnych prac doktorskich. Wielokrotnie słyszy się, że jakieś miasto żyje piłką. A Neapol? Żyje trochę piłką, trochę klubem, a przede wszystkim Maradoną. Maradonę po prostu wielbi. Choć nie, to zbyt małe słowo. Lepszym byłoby stwierdzenie, że Neapol Maradonę wyznaje. Buduje dla niego ołtarze – i to dosłownie.
Nie wierzycie?
Pierwszy ołtarz pochodzi z Baru Nilo umiejscowionego na jednej z głównych alei turystycznych. Już przed wejściem do knajpy wiadomo, że lepiej nie przyznawać się do sympatyzowania z Juventusem…
Piłkarze Napoli wyprowadzają turyńskie owce na spacer – niestety Piotr Zieliński nie załapał się do wyjściowej jedenastki.
Chcesz podetrzeć się herbem Juventusu? Nie ma sprawy.
Osoba powszechnie kojarzona z Juve i sedesowa inspiracja – jeden z bardziej powszechnych motywów neapolitańskiej sztuki ulicznej.
Wchodząc do baru musimy zgodzić się na układ z obsługą, o którym informuje nas karteczka w kilku językach. Robisz zdjęcia, a potem orientujesz się, że trzeba zamówić kawę? Sorry, możemy wziąć twój aparat i rozbić go o ziemię. Zamawiasz kawę i chcesz zrobić fotkę? Proszę, wszystko dla ciebie, jesteś przyjacielem.
LEGIA WYGRA Z NAPOLI? KURS: 15,00 W FUKSIARZU!
Co przykuwa w tym miejscu uwagę, poza zdjęciami Maradony? Dwie rzeczy, które świadczą o wyjątkowym fanatyzmie.
Pierwsza? Do tej buteleczki przelano w 1991 roku łzy Neapolitańczyków, wylane po odejściu Maradony z Napoli. Chyba już wyparowały, na buteleczce został tylko czarny osad.
Druga? W tym „etui” umieszczono włosy Maradony. Podobno jeden z kibiców leciał kiedyś samolotem siedząc obok wielkiego Diego. A że Argentyńczyk dysponował bujną czupryną, pozostawił po sobie na siedzeniu kilka włosów. Kibic zebrał je i zrobił z nich relikwię, którą do dziś można czcić.
Trochę creepy, co?
Zawsze zastanawiałem się, dlaczego Diego Maradona woli wieść nie do końca ekskluzywne życie, romansować z Dynamem Brześć, trenować podrzędny meksykański klub, zamiast przeprowadzić się do Neapolu i wieść tu królewskie życie.
Ale na to pytanie nigdy nie dostaniemy już odpowiedzi.
Neapol kochał Maradonę, a Maradona kochał Neapol i wszystkie uciechy życia, jakie oferuje. Gdy przekraczał próg hotelu Paradiso, mógł balować bez końca, mając jednocześnie zapewnienie, że nikt nie dowie się o jego ekscesach. Co pół roku dostawał w prezencie Mercedesa, co miesiąc – buty od najlepszego z szewców. Krążyły plotki, że na jego pensje zrzuca się Camorra. Prywatny kierowca Maradony z Neapolu wyliczał, że przez te kilka lat Diego miał tu tysiące kobiet.
Gdy gościłem dwa lata temu pod najsłynniejszym muralem Diego Maradony w Neapolu – nie jest on przesadnie ładny, a z jakichś powodów stał się obiektem kultu – widziałem tylko ścienne malowidło. Dziś? Jest tam nieformalne muzeum Maradony, stworzone przez ludzi.
Wszystko zaczęło się po śmierci Diego. We Włoszech szalała pandemia, Kampania gościła w czerwonej strefie, obowiązywała w niej godzina policyjna. Ludzie żyli w strachu i zamknięciu. Gdy świat obiegła informacja o śmierci Maradony, zebrali się właśnie pod tym muralem, gdzie odpalili tysiące zniczy.
Nawet mimo faktu, że wychodzenie z domu nocą było nielegalne.
Uroczy mural wzbogacono o ołtarzyk, pamiątkowe koszulki, masę portretów Diego i innych gadżetów. Samo miejsce robi spore wrażenie i nawet trudno posądzać je o komercję. Choć miejscówka zawiera kilka stolików, do których można zamówić alkohol w okolicznym barze, nie kręci się tu wielki biznes. Turystów przewija się całkiem sporo, ale robią zdjęcia i idą dalej. A w samej knajpce, którą ciężko zauważyć, ceny są zupełnie normalne.
A kilka metrów od miejsca kultu Maradony…
Obok ołtarza Diego na balkonach powiewa masa flag.
W międzyczasie powstało w Neapolu kilka innych murali, ale o tym – mam nadzieję – może uda się napisać jutro. Jeśli oczywiście pośród wąskich uliczek nie uszkodzi mnie jakiś skuter. Trzymajcie kciuki.
ze słonecznego Neapolu JAKUB BIAŁEK