Jefri Bolkiah, niegdyś zawodowy playboy i wprawiony marnotrawca największego majątku na świecie, dba, żeby jego dzieci nie zaznały goryczy nieświadomości luksusu, na jaki go stać. Kiedy Abdul Hakeem Jefri Bolkiah, jego stutrzydziestokilowy syn, zapragnął zostać gwiazdą futbolu amerykańskiego, tatuś sprowadził mu dwie gwiazdy NFL ze Stanów Zjednoczonych – Joe Montanę i Herschela Walkera. Każdemu zapłacił grubo ponad milion dolarów za kilka dni wspólnych zabaw z eliptyczną piłką. Hakeem był beznadziejny, ale cóż z tego, skoro na osiemnaste urodziny dostał prezent w wysokości miliarda dolców i mógł hulać do woli. Czy to ulubieniec Jefriego Bolkiaha? Nie. Bahar Bolkiah, młodszy brat Hakeema, otrzymał czterysta milionów dolarów na swoje szesnaste urodziny, a Hamida Dżamalul Bolkiah, ich siostra, została obsypana wartymi potężne miliony diademami, pierścionkami, naszyjnikami, bransoletkami, szmaragdami i diamentami w dzień swojego ślubu z własnym kuzynem. To dziana rodzinka. Tylko Faiq Bolkiah marzy o czymś innym.
– Całe moje rodzeństwo siedzi w domu i nic nie robi. Nie chcę być taki jak oni – zdradził Kianowi Williamsowi za czasów wspólnej gry w akademii Leicester.
Oto historia Faiqa Bolkiaha, syna brata brunejskiego sułtana i dalekiego spadkobiercy absolutystycznego tronu tego napompowanego przez ropę kraju, który zapragnął zostać piłkarzem.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Kim jest Faiq Bolkiah?
„Kto ma pieniądze, ten ma wszystko w ręku: jego władza, jego są prawa i urzędy”, pisał renesansowy poeta Jan Kochanowski. Hassanal Bolkiah, dwudziesty dziewiąty sułtan Brunei, jest ucieleśnieniem tego zdania. Kraj jest jego prywatnym przedsiębiorstwem. Kiedy w 1967 roku abdykował sułtan Omar Ali Saifuddien III, jego ojciec, zasiadł na tronie i odziedziczył po nim czterdzieści miliardów aktywów, co czyniło go najbogatszym człowiekiem na ziemi. Wszystko dlatego, że wcale niewiele wcześniej Brunei stało się naftowym potentatem i jednym z najbardziej wpływowych eksporterów ropy na świecie. Lokalna tradycja głosiła: budżet państwa, to budżet Hassanala Bolkiaha i jego rodziny, prawo państwa, to prawo Hassanala Bolkiaha i jego rodziny. Jest nietykalny, posiada decydujący głos w każdej kwestii, to on wyznacza, kto jest przykładnym muzułmaninem, a kto nie.
„Państwo to ja”, mógłby zakrzyknąć Hassanal Bolkiah.
I nie myliłby się w ani jednym celu.
Z dnia na dzień stał się jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie.
Luksus, który zaczął kierować jego życiem, nie można określić żadnym przymiotnikiem. Barokowi malarze, lubujący się w okapujących przepychem przestrzeniach, nie wyobrażali sobie czegoś takiego w najśmielszych snach. Bill Gates, który wyforsował się na czoło listy najbogatszych ludzi świata według Forbesa ponad dwie dekady po objęciu tronu Brunei przez Hassanala Bolkiaha, też nigdy nie pozwalał sobie na aż tak niepojęcie dużo, choć niewątpliwie go na to stać.
Szał braci
Inna sprawa, że Hassanal Bolkiah, w całym swoim zamiłowaniu do kompulsywnego wydawania kasy, nigdy nie pozostał zostawiony sam sobie. Kiedy trzeba było poszaleć za państwowy rodzinny majątek, na horyzoncie pojawiał się mistrz uciech i beztroskiego szastania zielonymi – Jefri Bolkiah. Razem kupili właściwie wszystko, co dało się kupić za pieniądze. To podróż w meandry najgłębiej skrywanych pokładów żądzy wywoływanej przez siłę pieniądza.
Bracia obejrzeli filmy o Jamesie Bondzie i sprawili sobie łódź podwodną o nazwie „Bolkiah”. Hassanal Bolkiah za ponad miliard wybudował sobie Istana Nurul Imam, potworkowatą siedzibę nad brzegiem rzeki Brunei, którą dumnie nazywa największym pałacem na świecie i choć to prawdziwość tego stwierdzenia jest niesprawdzalna, fachowcy twierdzą, że 1788 pokoi, 257 łazienek, niezliczone hektary ogrodów, tarasów i innych pustawych przestrzeni mogłyby pomieścić całą ludność Brunei.
Samoloty? Kilkanaście, pokład największego z nich usadowić może prawie pięćset osób, ale sułtan wpuszcza tam garstkę najbardziej zaufanych ludzi, bo całe wnętrze obłożone jest złotem, a obcowanie z tym kruszcem nie należy do przywilejów pariasów. Jachty? Wiele, najdroższy z nich to kolos za pół miliarda.
Bracia nie gardzą sztuką. Hassanal Bolkiah chełpi się zakupieniem impresjonistycznych „Dziewczynek przy pianinie” w wizji Auguste’a Renoira za siedemnaście milionów dolarów, a Jefri Bolkiah zbiera krzywizny Amedeo Modiglianiego, na którego cześć powstała nazwa jego działalności – Amedeo Development Corporation – zajmującej się stawianiem dróg, mostów, wielkich budynków, elektrowni i hoteli na całym świecie.
Ubóstwiają samochody. Za kolekcję najdroższych, najbardziej wypasionych aut chwalą ich kolekcjonerzy z całego świata. W swoich garażach mieli i mają: 600 Rolls Royce’ów, 550 Mercedesów, 450 Ferrari, 380 Bentleyów, 200 BMW, 170 Jaguarów, 130 samochodów sportowych Koenigsegg. Hassanal Bolkiah i Jefri Bolkiah wymarzyli sobie zgromadzenie na własność najrzadszych modeli. Przykłady? Mercedesa-Benz CLK GTR i Ferrari F40 posiadali z kierownicami po prawej stronie, a ich limuzyna Rolls Royce Silver Spur w całości obłożona była 24-karatowym złotem. Ba, to nie wszystko, panowie kupowali też tzw. maszyny z duszą: kilkanaście Dauerów 962 Le Mans i bolidów Formuły 1. Kiedy zaś spostrzegli się, że w Brunei nie ma za wielu dróg do urządzania dziennych i nocnych wyścigów w najróżniejszych samochodach, w kilka tygodni kazali wybudować setki kilometrów autostrad.
Erotomania
Szaleńczo, śliniąco się, nieprzystająco do wyznawanych przez siebie zasad szariatu uganiali się za kobietami. Hassanal Bolkiah i Jefri Bolkiah wchodzili i wchodzą w związki małżeńskie, ale nigdy nie przeszkadzało im to w tworzeniu własnych haremów. Hassanal Bolkiah sprowadził sobie najpiękniejsze kobiety z krajów anglojęzycznych. Ot, chociażby Paulę Bradbury (byłą Miss UK) i Shannon LaRhea Marketic (byłą Miss USA). Panie przyleciały do Brunei, w towarzystwie innych piękności, żeby – jak same twierdziły – zabawiać rodzinę sułtana rozmowami na temat polityki, literatury i sztuki, a także pozować do zdjęć. Za wszystko miały zarobić kilkaset tysięcy dolarów. Już pierwszego dnia okazało się jednak, że nici z debat intelektualnych.
Ludzie sułtana odebrali kobietom telefony, paszporty, przebadali je pod kątem chorób wenerycznych i poinformowali, że od tego momentu mają tańczyć i „chodzić na herbatkę” (uprawiać seks) z sułtanem i z jego gośćmi podczas codziennych wieczornych przyjęć. Shannon Marketic udało się uciec po interwencji amerykańskiej ambasady i niedługo później pozwała Hassanal Bolkiah na prawie trzydzieści milionów dolarów. Sprawa rozeszła się po kościach.
Również dlatego, że wyczyny Hassanala Bolkiaha to pikuś przy jego bracie Jefrim Bolkiahu. Ten widział się w sylwetkach Hugh Hefnera czy innego Larry’ego Flinta. Jego harem opisała J
– To był rodzaj głodu, którego nigdy nie mogłeś zaspokoić. Taki, który trzyma cię do piątej rano każdej nocy w stanie gotowości do zaspokojenia jego potrzeb. Taki, który prowadził go do pieprzenia dziewczyny za dziewczyną, kupowania Maserati po Maserati. Najbardziej przerażające było, kiedy zaczynał otwierać amerykańskiego albo brytyjskie czasopisma i mówić: „Chcę tę kobietę”, „Chcę tę” i nakazywał swoim podwładnym zamawianie ich na jego własność – pisała w
Jozwolono ci przespać się z Jefrim – on jest pół człowiekiem, pół bogiem, kimś takim jak Jezus Chrystus dla Chrześcijan”. Księcia kręciła ostra gadka, obrażał ją i inne dziewczyny właściwie codziennie. Tylko trochę rzadziej niż pozwalał sobie na bicie.
– Jeśli istnieje wybór między potworem a playboyem, zawsze wybieraj potwora. Potwory traktują cię lepiej – skwitowała krótko J
Erotomania Jefriego Bolkiaha zaczęła robić się niezdrowa. Tym bardziej, że jako zarządca państwowego majątku (naprawdę, taką pełnił funkcję w rządzie Brunei), zaczął łączyć ją z manią marnotrawienia państwowego majątku. Kupił trzy jachty i nadał im urocze nazwy – Tits, Nipple 1 i Nipple 2
Koniec eldorado
Granica została przekroczona.
Eldorado nie mogło trwać wiecznie.
Drogi Hassanala Bolkiaha i Jefriego Bolkiaha musiały się rozejść. Temu pierwszemu, bardziej wpływowemu, coraz częściej suflować zaczęły bardziej konserwatywne środowiska. Książe Brunei został zdegradowany z funkcji ministra finansów, oskarżony o wielomiliardowe defraudacje, o fatalne zarządzaniem kryzysem ekonomicznym związanym z krachem na rynku ropy i zmarnotrawienie olbrzymich pieniędzy w nietrafionych inwestycjach. Musiał wyjechać w kraju. Sprzedać wiele ze swoich kosztowności. Uciekać przed nakazami sądowymi, nakazami aresztowań, śledztwami, konfiskatami, grzechami wystawnego życia.
W jednej kwestii niewiele się zmieniło – wciąż był obrzydliwie bogaty, wciąż posiadał siatkę luksusowych hoteli i apartamentów na całym świecie, wciąż stać go było na wszystkie zachcianki, wciąż mógł umykać światowemu systemowi jurysdykcji, no i wciąż kochał go Hassanal Bolkiah. Tak, tak, dokładnie. Kilka lat się pospierali, kilka lat się poganiali, kilka lat przetasowywali brunejską kasę po rajach podatkowych, żeby na końcu wrócić do siebie i żyć po swojemu. Może nie tak ekstremalnie jak dawniej, ale dalej w niewyobrażalny sposób dla 99,9% reszty ludzkości.
Przez te wszystkie lata na świat przychodziło ich potomstwo. To o tyle specyficzna familia, że – przynajmniej według sułtańskiej tradycji – małżeństwa zachodzą w ramach zamkniętego kuzynowskiego obiegu. Więzy krwi też wiele tłumaczą, bo kolejni synowie i kolejne córki Hassanala Bolkiaha i Jefriego Bolkiaha szybko zaczynali wdawać się w ojców. Wystarczy poszperać w internecie. Ten rozbił drogie auto, ta paraduje w kreacji za milion dolców, ten fotografuje się z najdroższym szampanem w najdroższej restauracji, ta wystawia stopę z prywatnego jambo jeta. Lata mijają, a zabawa trwa. Nic więc dziwnego, że kiedy kilka lat temu świat usłyszał o Faiqu Bolkiahu, synu Jefriego Bolkiaha, który wymarzył sobie, żeby podbić świat europejskiej piłki, panowała właściwie jedna obowiązująca narracja: będą działy się dziwy.
Przypadek Faiqa Bolkiaha
Futbol jako opium liberyjskiego ludu traktuje George Weah, który w wieku pięćdziesięciu jeden lat wystawił się w składzie na mecz z Nigerią. Muammar Kaddafi tak mieszał się w piłkarską zachciankę swojego syna Al-Saadiego Kaddafiego, że ten został pośmiewiskiem w Serie A – raz, że był fatalny, dwa, że debiutował w lidze w barwach Perugii w meczu z Juventusem, którego wcześniej zapragnął zostać współwłaścicielem, trzy, że, no, był fatalny, jeszcze raz, jakby ktoś nie zrozumiał. Przysadzisty sześćdziesięcioletni Ronnie Brunswijk, wiceprezydent Surinamu, wystąpił w przegranym 0:6 przez swoją drużynę meczu w CONCACAF League, a po wszystkim wparował do szatni zwycięzców i obsypał ich górą pieniędzy. He Shihua, prężny chiński inwestor Zibo Cuju, zmusił trenera swojego klubu, żeby ten wystawiał na boisko swojego syna, który, delikatnie rzecz biorąc, nie może poszczycić się atletyczną sylwetką i jakimkolwiek sensownymi umiejętnościami piłkarskimi.
Prorokowano, że Faiq Bolkiah to podobny przypadek. The Sun podawało, że szkółki Southampton, Arsenalu, Chelsea i Leicester widniejące w jego sportowym CV to kwestia pieniędzy ojca. Że chłopiec, mimo dorastania i wchodzenia w dorosłość, nie zarabia, nie dochrapuje się pierwszych zarobionych pieniędzy, ale potężnym angielskim akademiom opłaca się go utrzymywać, bo za każdy tydzień jego szkolenia otrzymują pokaźne kwoty na swoje konta. Kontrowersje podgrzewał fakt, że właściciele Leicester, rodzina Srivaddhanaprabha, prowadzona przez śp. Khuna Vichaia, to bardzo bliscy przyjaciele Bolkiahów. Rodziny grywały razem w ubóstwiane przez obie strony polo i to tak intensywnie, że na pogrzebie Khuna Vichai, książę Abdul Mateen Bolkiah został wyznaczony do złożenia osobistego hołdu żałobnego w imieniu społeczności graczy polo. Znajomość z właścicielami Leicester pozwoliła Faiqowi Bolkiahowi uczestniczyć też w spotkaniu z Elżbietą II. Na okolicznościowym zdjęciu uśmiechnięty młody piłkarz całuje w rękę królową Wielkiej Brytanii.
O jego piłkarskich umiejętnościach wiadomo niewiele.
Właściwie tyle, ile znajduje się na tej kompilacji. Są tu też akcje z reprezentacji Brunei, którą Bolkiah dumnie reprezentuje i której od jakiegoś czasu jest kapitanem, co naturalnie potęguje dyskusje o specyficznym charakterze jego kariery.
Sam Faiq Bolkiah stroni od udzielania się w mediach, mimo że w pewnym momencie próbowano przedstawić go jako „najbogatszego piłkarza na świecie” i faceta, który jest jednym ze spadkobierców majątku wartego dwieście miliardów dolarów, co automatycznie umieszczało go między jedną medialna ciekawostką a drugą. Syn księcia Brunei udzielił właściwie tylko jednego poważniejszego wywiadu – w magazynie Progresif.
Normalny bogacz
Z tej rozmowy wyłania się zupełnie inny obraz jego postaci. Faiq Bolkiah niczym nie różni się od innych młodych piłkarzy. Tak, piłkarzy, bo piłka nożna jest tematem przewodnim każdej jego myśli, każdego jego zdania, każdego jego słowa. Przez cały wywiad czeka się na jakieś ekstrawagancje, jakieś epatowanie bogactwem, jakiś rodzaj blichtru, ale tego nie da się uświadczyć. Jasne, wystarczy wejść na jego Instagrama, żeby zobaczyć, że Faiq Bolkiah nie żyje jak mnich, ale też daleko w tym wszystkim do ojcowskiego przepychu.
Wychowywał się z dala od Brunei – najpierw w wiejskim, spokojnym Berkshire, potem w domu w Wotton Hill na terenie dawnego luksusowego hotelu Hollington House. Wszyscy jego angielscy rówieśnicy szaleli na punkcie piłki nożnej, więc on też szybko się wkręcił. W kolejnych klubach doceniali jego talent – AFC Newbury, Reading, Arsenal, Chelsea. Nie opiekował się nim ojciec, ale wszystko miał zapewnione. Dojazd na trening czarnym suvem. Ładne ciuchy, wyprany sportowy komplet.
– Kiedy uzupełnili formularz rekrutacyjny, wiedzieliśmy kim jest i spodziewaliśmy się, że może być dziwnie. Ale nie było. Był punktualny, grzeczny, kulturalny, ułożony, wyjątkowo dobrze przygotowany, bardzo uprzejmy i jeszcze bardziej oddany. Wcale nie byli arogancki. Nie mogłeś spotkać bardziej normalnego dzieciaka. Jego uprzywilejowane pochodzenie nie miało na niego żadnego negatywnego wpływu – opowiadał jeden z jego pierwszych trenerów w The Athletic.
W The Athletic bardzo ciekawie opowiadał o nim też jego były kolega z młodzieżowej drużyny Arsenalu, Rugare Musendo.
– Faiq był uroczym chłopcem. Skromnym, twardo stąpającym, do tego naprawdę zabawnym, łatwym w kontakcie. Był przyzwoitym piłkarzem – bardzo szybkim prawoskrzydłowym. Piłkarsko przypominał trochę Theo Walcotta. Nie wychodził w pierwszym składzie. W jego grupie wiekowej było wielu utalentowanych graczy – Chris Willock, Kaylen Hinds, Ainsley Maitland-Niles. Wszyscy ci faceci byli od niego lepsi technicznie, ale to też nie znaczy, że on był słaby.
Nie wiedzieliśmy, że był księciem. Był na to zbyt skromny, zbyt normalny. Jego prawdziwe bogactwo ujrzeliśmy dopiero, kiedy pojechaliśmy na turniej do Singapuru. Nagle okazało się, że wszystkie oczy są zwrócone na niego. I to nie tak, że ci ludzie podziwiali jego boiskowe wyczyny. Oni podziwiali go za jego pozycję w brunejskim społeczeństwie.
Z czasem coraz większa liczba jego klubowych kolegów dowiadywała się o jego statusie materialnym. Ktoś wspominał, że wrażenie na szatni robiły pojedyncze noszone przez niego designerskie gadżety albo ubrania. Ktoś inny odwiedził go w domu i nie mógł nadziwić się skali panującego tam luksusu.
Ruben Sammut, były kolega z drużyny Chelsea: – Koleś był kimś w rodzaju dwunastego w kolejce do tronu w swoim kraju. Coś niesamowitego. Zwykły kumpel, który mógł być przecież królem.
Charlie Wakefield, były kolega z drużyny Chelsea: – Wszyscy wiedzieli, że jest bardzo bogaty, ale nikt nie wiedział tego od niego, on sam się tym nie chwalił.
Po mistrzowskim sezonie Leicester zaproponowało mu pierwszy profesjonalny kontrakt. W sezonie 2016/17 zagrał w pięciu przegranych meczach w fazie grupowej Młodzieżowej Ligi Mistrzów.
Money for nothing
Nigdy potem nie podskoczył już wyżej. Od roku próbuje przebić się w portugalskim Maritimo. Raz siedział na ławce rezerwowych w Liga Bwin, latem 2021 został przesunięty do czwartoligowej drugiej drużyny, ale z nadziejami na powrót do pierwszego zespołu. To nie jest wielka kariera. Ba, to pewnie nie będzie wielka kariera, choć ma dopiero 23 lata.
Ale przynajmniej Faiq Bolkiah nie może powiedzieć, że dostaje pieniądze z piłki za nic. On urodził się w takiej, a nie innej rodzinie. Do końca życia nie będzie musiał przepracować ani jednego dnia. I bez tego może pławić się w luksusach. Kiedyś nagrał filmik, jak kopie piłkę z małym tygrysem. Śmiało mógłby zajmować się tym przez następne kilkadziesiąt lat. Ale nie chce. Zamarzył sobie, że spróbuje zdziałać coś w futbolu, że „umieści Brunei na piłkarskiej mapie”, jak sam mówi. Wyjdzie? Nie wyjdzie? To drugorzędne, dopóki wszystkim, co decyduje o jego karierze piłkarskiej jest tylko talent do tego sportu. Albo jego brak.
Jan Mazurek
Fot. Progresif
Czytaj więcej: