Marcin Brosz odszedł z Górnika Zabrze po zakończeniu ubiegłego sezonu i na razie odpoczywa od zawodowej piłki. Kilka miesięcy po fakcie, już po opadnięciu wszystkich emocji, rozmawiamy z nim o pracy w klubie z Roosevelta. Dlaczego nie przedłużył kontraktu? Czemu latem odrzucał oferty z innych klubów? Co nie grało w jego relacjach z Arturem Płatkiem? Czy żegnając się z Górnikiem wiedział, że przyjdzie do niego Lukas Podolski? Który okres w Zabrzu był najtrudniejszy? Na co Górnik jest skazany? Jak zmieniają się wymagania we współczesnym futbolu? Zapraszamy.
Wytrzymał pan w Górniku Zabrze pięć lat. Z perspektywy czasu jeszcze bardziej docenia pan ten fakt?
“Wytrzymał” to niewłaściwe określenie. To był bardzo dobry czas dla nas wszystkich. Strasznie szybko te pięć lat upłynęło, jak w mgnieniu oka. Dopiero teraz to do mnie dochodzi, że mowa o tak długim okresie.
Nadal cieszy się pan wolnym czasem?
To odpowiedni moment, żeby spojrzeć z dystansem na pewne rzeczy związane z moją pracą. Dopiero co na przykład rozmawiałem z jednym z wykładowców akademickich, który pisze książkę na temat ekonomii sportu i między innymi analizował czas, w którym byłem w Górniku. Cieszę się z jego spojrzenia – nadal sportowego, ale bardziej pod kątem ekonomii. Doceniam fakt, że mogę teraz stykać się z różnymi ludźmi, poznawać ich horyzonty, bo w trakcie codziennej pracy wiele spraw nam umyka, nie dostrzegamy ich.
Ostatnio w Szkole Trenerów PZPN dzieliłem się swoimi doświadczeniami z młodymi szkoleniowcami. Najważniejsze dla mnie były ich pytania i to, jakich szukają zagadnień, gdzie widzą kluczowe aspekty. Rozwój to podstawa. Tak, jak wymagam od piłkarzy ciągłej kreatywności, tak w pierwszej kolejności muszę szukać postępów u siebie. To dobry czas, żeby się tym u siebie zająć, bo emocje już opadły, pojawił się dystans. Mogę, także poprzez fachowe spostrzeżenia ludzi z boku, spokojnie analizować, co mogliśmy zrobić lepiej, czego nie wykorzystaliśmy, czego nie dostrzegaliśmy.
Obstawiaj Ekstraklasę w Fuksiarz.pl!
I do jakich wniosków pan doszedł?
Musimy ten okres podzielić na określone ramy, związane także z rozwojem całego klubu. Sam początek był bardzo trudny dla każdego w Górniku. Pamiętam, gdy jeszcze na starym stadionie wchodziłem do szatni. Pamiętam blisko 70 zawodowych kontraktów, które obowiązywały. Mieliśmy wszystko, poza drużyną. To duży sukces, że tak szybko ze zlepka ludzi, którzy tak naprawdę do końca nie wiedzieli, czy chcą zostać w tym klubie i dalej reprezentować jego barwy, stworzyliśmy zespół osiągający awans w pierwszym sezonie. A muszę przypomnieć, że taki właśnie cel sobie na początku założyliśmy, mimo że czasu na przygotowanie gruntu było bardzo mało. Wykonano w klubie gigantyczną pracę organizacyjną, każdy chyba domyśla się, ile trzeba ogarnąć po spadku. Budowaliśmy skład w pierwszej kolejności na zawodnikach doświadczonych, ale od początku wokół nich obudowywaliśmy go młodzieżą, która powoli rosła wraz ze starszymi kolegami, a później weszła w ich buty.
Ciągle mówimy o “jedynce”, ale nie można zapominać o rezerwach. Wiedzieliśmy, że stworzenie drugiej drużyny opartej na młodych piłkarzach, nieukierunkowanej na wynik, tylko na przygotowanie w ciągu roku tych chłopaków do poważniejszego grania, będzie kluczowe. Poświęcaliśmy im tyle samo czasu, co pierwszemu zespołowi. Trenerzy wykonali gigantyczną pracę. Z czasem z tego rocznika do Ekstraklasy przebił się m.in. najpierw Szymon Żurkowski, a potem Przemek Wiśniewski. Ten rozwój przełożył się też na powołania do młodzieżowych reprezentacji. Wtedy mieliśmy jednego zawodnika, dziś w każdej kategorii wiekowej jest ktoś z Górnika. Wszystko jest pokłosiem tego, co zaczęliśmy robić w 2016 roku.
Strukturalnie i infrastrukturalnie Górnik też się w tym czasie rozwinął?
Tak i nie ukrywam, że cieszy mnie to równie bardzo jak rozwój sportowy. Górnik za chwilę otworzy nowe boisko, ale to nie jest zwykłe boisko. Będzie oświetlone, z podgrzewaną płytą, ze światłowodami, z kamerami, z wydzieloną strefą do rozgrzewki. Będzie można nagrywać mecze, transmitować, dokonywać pomiarów. Bardzo mi tego brakowało podczas mojej pracy. Długo się o takie boisko staraliśmy, było to nasze oczko w głowie. Miało powstać coś, co przyda się także za następne pięć lat i powstało. Do tego posłuży również rezerwom i zespołom juniorskim, będzie można je mocno eksploatować.
Co do końcówki pierwszego sezonu. W pewnym momencie, gdy szanse na awans wydawały się znikome, odstawił pan kilku weteranów i mocno postawił na młodzież, na czym bardzo skorzystał na przykład Szymon Żurkowski. Skończyło się to sześcioma zwycięstwami z rzędu na finiszu i niespodziewanym powrotem do Ekstraklasy. Pomyślał pan sobie później “ale zaszalałem z postawieniem na jedną kartę”?
To wszystko był logiczny efekt tego, co zaczęliśmy wcześniej i o czym już mówiłem. Rola młodych miała z czasem wzrastać. Nikomu jednak nie zaglądałem do metryki, zawsze po prosu grał najlepszy, ten, kto w danej chwili dawał największe szanse na wygranie meczu. To żelazna zasada, którą od początku się kierowałem. Szymon Żurkowski faktycznie wtedy przyspieszył, ale inni młodzi grali dużo już wcześniej. Chłopaki pozyskani z niższych lig lub wyciągnięci z drużyn młodzieżowych ciężko pracowali i zasłużyli na docenienie. A jak już dostali szansę, wykorzystali ją, natomiast awansował cały zespół. Bez tych, którzy występowali wcześniej, też nie byłoby tego sukcesu, ale w jednym momencie może grać tylko jedenastu i zawsze ktoś będzie niezadowolony.
Co do czasu, którzy przeżywa pan teraz. Nadal się nim pan cieszy czy już zdążył się nasycić i powoli przebiera nogami, żeby wrócić na ławkę trenerską?
Wszyscy kochamy swoją pracę, ale nie wszystko zależy od nas. Często to podkreślam. Wolę mówić o rzeczach, na które mam wpływ. Dziś mam wpływ na rozwój swój i ludzi ze mną związanych. Tym nadal potrafię się cieszyć i staram się wykorzystywać maksymalnie czas, który obecnie jest mi dany. Nie chcę później wyrzucać sobie, że mogłem go spożytkować lepiej i mógłbym jeszcze lepiej pracować.
Ale na to, że jest pan bez klubu, miał pan wpływ. Niedługo po rozstaniu z Górnikiem świadomie odrzucał pan oferty, a przyznawał, że nadchodziły zarówno z Polski, jak i zagranicy.
To prawda. W początkowej fazie po odejściu, z góry planowałem, że chcę spędzić dłuższy czas z rodziną. Doliczając Koronę Kielce, pracowałem praktycznie bez przerwy przez sześć lat. Potrzebowaliśmy odpoczynku i skoro już nadeszła taka okazja, to chcieliśmy z niej skorzystać. Jak wspominałem, przy piłce wciąż jakoś pozostaję. Miałem wykłady w Szkole Trenerów. Mogę pojeździć na treningi do naszej akademii w Knurowie, wyrobić sobie inne spojrzenie, zobaczyć, jak dziś rozwijają się młodzi zawodnicy. To, jak oni są szkoleni na obecnym etapie, będzie kluczowe w przyszłości. W Górniku pewne zagrania nam nie wychodziły, staraliśmy się to poprawiać, ale najważniejsze jest pytanie, z czego się te problemy brały. Odpowiedzi trzeba szukać u podstaw szkolenia. Dlatego chodzę teraz po grupach rocznikowych, analizuję, co możemy poprawić i podpowiedzieć trenerom. Nie wszystko, co było dobre trzy lata temu, jest dobre dziś. Zawodowy futbol ewoluuje, zmieniają się wymagania wobec piłkarzy, także te techniczne. Trzeba za tym nadążać, położyć większy nacisk na nowe elementy, a mniejszy na poprzednie.
To może konkretny przykład: jaki element techniczny w szkoleniu stał się ważniejszy niż wcześniej?
Często mówimy o intensywności w grze, która dziś jest kluczowa, ale ona z czegoś się bierze. Kiedyś szkoliliśmy bardziej bezpiecznie. Dziś chcemy, żeby ofensywni zawodnicy – jeśli tylko jest możliwość – w pełnym biegu przyjmowali piłkę w kierunku bramki przeciwnika. To gigantycznie trudny element techniczny, któremu poświęcaliśmy w piłce zawodowej bardzo dużo czasu, bo było to zaniedbane wcześniej. Jeśli to zmienimy w czasie szkolenia juniorskiego, później będzie dużo łatwiej. Dzieci są chłonne, szybko się uczą. Sam przyznaję, że dawniej trenując juniorów kładłem mniejszy nacisk na ten element. Teraz to klucz. Filtrujące podanie zagrane przez 2-3 formacje, pozwalające ofensywnemu zawodnikowi na przyjęcie w pobliżu pola karnego przeciwnika i stworzenie akcji 1 na 1, to już bardzo groźna sytuacja, ale najciężej to wytrenować.
I tutaj dochodzimy do kolejnego punktu, czyli właśnie samego zagrania tego typu. Dawniej, mówię również o sobie, skupialiśmy się na ćwiczeniu szybkich, krótkich podań, bo one były bezpieczne. Obecnie środkowi obrońcy mają grać silne 20-30 metrowe passy po ziemi mijające formacje, które pozwolą na przyspieszenie akcji. Kolejny bardzo trudny element, w którym poza techniką dochodzą takie kwestie jak siła, umięśnienie, stawy, cała dolna obręcz. Musimy dążyć w szkoleniu do tego, żeby zawodnik w wieku szesnastu czy siedemnastu lat potrafił już dobrze wykonywać te elementy pod względem technicznym. Potem dojdzie mu moc fizyczna i całościowo będzie to robił na odpowiednim poziomie. Takich rzeczy jest wiele, a czas na trening pozostaje ograniczony, więc trzeba selekcjonować, czemu poświęcamy więcej uwagi.
Przejdźmy do powodów odejścia z Górnika. Tłumaczył to pan w kilku miejscach chęcią powalczenia o coś więcej. Pytanie, czy miał pan pełne przekonanie, że te oczekiwania korelują już z możliwościami klubu?
Najbardziej lubię operować na przykładach, więc weźmy lato po awansie do Ekstraklasy. Utrzymaliśmy szkielet zespołu i wzmocniliśmy go 2-3 zawodnikami gotowymi od razu do grania, jak Kądzior czy Wieteska. Idealnie nam pasowali do koncepcji, zakładającej, że walczymy o coś więcej niż utrzymanie. Teraz, w skrócie, pomysł był taki sam.
Pomysł klubu był inny?
Rozstaliśmy się, więc to mówi dużo w tej kwestii. Zarząd miał trochę inne spostrzeżenia.
Gdy toczyły się te rozmowy z zarządem, na horyzoncie pojawił się już transfer Lukasa Podolskiego?
Jak pan dobrze wie, Lukas Podolski to zawsze był temat w Górniku, natomiast gdy odchodziłem, nie było jeszcze żadnych konkretów w jego sprawie.
Gdyby pan wiedział, że Podolski przyjdzie za miesiąc lub dwa, inaczej podszedłby do tematu?
Na pewno dla mnie jako trenera pracowanie z piłkarzem o takich umiejętnościach i z takimi dokonaniami to byłoby wielkie, pozytywne wyzwanie. To zawodnik, który wnosi dużo wartości dodanej do zespołu.
W gruncie rzeczy z Piasta Gliwice i Korony Kielce odchodził pan z podobnych przyczyn: chęci rozwoju, która nie do końca współgrała z zamiarami działaczy. Już trzeci raz z tego powodu koniec końców żegna się pan z danym klubem.
Zawsze jako trenerzy musimy mieć pomysł i plan na klub. Musimy mieć jasno określone, co chcemy zrobić za tydzień, za miesiąc, za rok, w jaki sposób zamierzamy to osiągnąć i jakich potrzebujemy instrumentów. Zarząd musi o wszystkim wiedzieć i albo się z tym zgadza, albo nie. Silny klub to akceptacja wspólnej wizji, którą wspólnymi siłami będziemy próbowali realizować. To są fundamentalne rzeczy. Jeśli coś tu się rozjeżdża, trzeba podejmować takie decyzje, jakie ja podejmowałem.
Górnik Zabrze pokona Wisłę Kraków? Kurs 2.45 w Fuksiarz.pl
Krótko mówiąc, jest pan w stanie zaakceptować to, że w danym momencie trzeba walczyć o utrzymanie lub środek tabeli, ale nie godzi się, by coś takiego stało się sytuacją permanentną?
W Górniku wszyscy czuliśmy – ludzie związani z klubem, kibice – że to dobry moment na wykonanie kolejnego kroku do przodu. Fundamenty już położyliśmy. Mieliśmy bardzo dobrze przygotowane grupy młodych zawodników, mieliśmy ciekawy zespół. Pozostawało go utrzymać, wzmocnić dwoma lub trzema piłkarzami gotowymi do gry i powalczyć o wyższe cele. Do tego się w Górniku przygotowywaliśmy, pod to ogrywaliśmy niektórych chłopaków. Proszę zobaczyć, ilu młodych zawodników wypuściliśmy na szersze wody, nawet w ostatnim sezonie. Krzysiu Kubica ma już trzy bramki w lidze, ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie nabrał doświadczenia w dwóch poprzednich rundach, gdyby nie zagrał towarzysko z Freiburgiem, kiedy był i pół-prawym stoperem, i “szóstką”, i “ósemką”. Takich rzeczy na co dzień nie widzimy, ale bez tych meczów, treningów i analiz nie byłoby teraz Kubicy i innych młodych w Ekstraklasie. Wykonaliśmy pracę, żeby stworzyć fundament, czyli najcięższą rzecz, a potem chcieliśmy pójść szczebel wyżej. Tego nie udało mi się przeskoczyć.
Cały czas mnie to zastanawia, bo przecież koniec końców Górnik tego lata przynajmniej częściowo zrealizował pana postulaty. Co prawda odszedł Martin Chudy, ale nie pozwolono na transfer Jesusa Jimeneza, a sprowadzono Podolskiego, z którego powoli zaczyna być pożytek.
Z Martinem to był raczej pomysł klubu, żeby nie przedłużać kontraktu. Co do Jesusa i Lukasa, na pewno to, co się wydarzyło w przypadku tych piłkarzy, jest na plus. Chodzi już jednak o czas po moim odejściu, więc trudno mi się na ten temat wypowiadać.
Czuje pan, że to już najwyższa pora na przejęcie klubu zobligowanego do walki o najwyższe cele? Do tej pory prowadził pan kluby, w których awans do europejskich pucharów był czymś ponad stan.
W każdym klubie, w którym pracowałem chciałem walczyć o czołowe lokaty. Byłem przekonany, że Górnik będzie tym klubem, który po fazie odbudowy zacznie grać o najwyższe cele, tym bardziej że niejednokrotnie udowadnialiśmy, że można osiągnąć więcej, czego Górnikowi i sobie w przyszłości życzę.
W każdym razie nie ogranicza się pan terytorialnie? Patrząc na pana karierę trenerską, widzimy, że chodzi o kluby z południa Polski, ze Śląska lub będące blisko niego. Niektórzy trenerzy ze względów rodzinnych świadomie nie wyjeżdżają dalej.
W moim przypadku takich ograniczeń nie ma.
Wracając do pana pobytu w Górniku. W którym momencie najtrudniej było zarządzać kryzysem w zespole? Pamiętam na przykład drugi sezon, już po odpadnięciu z pucharów. Po fakcie wyszło, że chyba klub zbyt mocno poszedł w stawianiu na młodzież, próbę wykreowania kolejnych odkryć ligi i później trzeba było to korygować.
Zawsze trudne są momenty przebudowy, w których trzeba od nowa tworzyć zespół. Mówię “zespół” również w pojęciu więzi łączących ludzi. Gdy odchodziłem z Górnika, pierwszych 7 czy 8 osiem smsów dostałem od chłopaków z tamtego czasu, którzy już tu nie grali. To był gigantyczny kapitał klubu, to był prawdziwy zespół świadomych jednostek. Udało się, po dwudziestu trzech latach przerwy, wystąpić na międzynarodowej arenie. W tamtym momencie mieliśmy idealny moment, żeby dalej tę drużynę wzmacniać i iść dalej. Dużo chłopaków jednak odeszło i postawiliśmy na bardzo szeroką gamę młodych zawodników.
To był wybór czy konieczność?
W przypadku kilku zawodników należało albo dalej rozwijać klub, albo pozwolić im odejść, żeby nie przystopować ich karier. Musieliśmy podejmować decyzje, kadra mocno się zmieniła, zespół zaczął być budowany od początku. Przyrównując to do ekonomii, do firmy: to też jest pewien etap, po fazie ogromnego wzrostu nadchodzi apogeum i potem trzeba znów budować z trochę niższego poziomu. Naturalna kolej rzeczy w sporcie. Musieliśmy przygotować nową grupę zawodników i z góry wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo trudny okres. Wiele nazwisk z czasem się obroniło, byliśmy w szczycie Pro Junior System, mnóstwo chłopaków chciało do nas przychodzić, ale niezwykle ciężko w jednej chwili wkomponować do składu tyle młodzieży. I tak, jak pan mówi, poszło to aż za daleko i musieliśmy zimą skorygować kurs, sprowadzając doświadczonych graczy, żeby uratować Ekstraklasę dla Górnika.
Poprzedni sezon Górnik zaczął rewelacyjnie – od wygranej w Pucharze Polski i czterech zwycięstw w Ekstraklasie. Kulminacją było 3:1 na Legii. Pomyślał pan wtedy, że to się dzieje za szybko, że oczekiwania są zanadto rozbudzane?
Nie. To znów były efekty pomysłu i rozwoju, prędzej czy później musiały nadejść. Wiedzieliśmy jednak, że po tych pierwszych meczach rywale będą grali z nami inaczej, że będą się przygotowywali specjalnie pod nas i szukali naszych słabych punktów. I to potem widzieliśmy: dalekie podania za plecy obrońców, oddanie nam piłki i zmuszenie do rozgrywania. Wyniki się pogorszyły, ale to z kolei był kolejny bodziec dla nas, żeby zrobić postępy w nowym aspekcie i nie opierać się tylko na pressingu, wysokim odbiorze i szybkim rozegraniu do dwójki napastników. Pewnych rzeczy nie dało się jednak od razu przeskoczyć. Mam tu na myśli przede wszystkim odejście Pawła Bochniewicza już w trakcie sezonu. On był liderem obrony, w stosowanym przez nas systemie pełnił kluczową rolę, łącząc wszystko. Decydował, kiedy idziemy wyżej, kiedy się cofamy. No i pełnił funkcję kapitana, miał posłuch w szatni. Osłabiliśmy się nie tylko sportowo, ale również mentalnie. Jego miejsce zajął Michał Koj i choć grał już na Legii w wygranym meczu, potrzebował trochę czasu, żeby wejść w jego buty.
Górnik do końca rozgrywek wygrał już potem tylko sześć spotkań, notował długie serie bez zwycięstwa. Pan często mówił wówczas o jednym problemie: skuteczności. Wiele parametrów typu stwarzane sytuacje czy liczba oddanych strzałów się zgadzało, brakowało finalizacji.
Dokładnie. Tak bardzo chcieliśmy, że w tym ostatnim elemencie zawodziliśmy. Najbardziej brakowało przedostatniego podania, tej tzw. asysty drugiego stopnia. Wszystko robiliśmy za szybko, podejmowaliśmy zbyt szybkie decyzje. Musieliśmy wrzucać te sytuacje w treningi, pracować nad nimi i w późniejszym czasie było już lepiej. To jest ten czas tworzenia się zespołu, którego trochę nam zabrakło. Mogła też być większa rywalizacja na niektórych pozycjach, zwłaszcza ofensywnych, żeby można było opierać się na innych rozwiązaniach niż te dotychczasowe.
Wcześniej był pan już kiedyś na walizkach w Górniku? Dwa lata temu długo czekano, aż podpisze pan nowy kontrakt, czyli chyba pojawiały się jakieś rozterki i wątpliwości?
Nie, nie było takiego momentu. Cały czas miałem komfort pracy. Pomysł był narzucany przez klub i staraliśmy się go realizować. Znów jednak wracamy do wątku, że kluczową sprawą w klubie jest jednomyślność w kwestii tego, jakie stawiamy sobie cele i jak chcemy je osiągnąć. To muszą być konkrety, konkretne nazwiska, a nie coś przypadkowego i ogólnikowego. Trzeba określić profil zawodnika, to, czy ma być do rywalizacji, czy od razu do gry. Czy jest po ciężkiej kontuzji, czy jest zdrowy. Jeśli zakładaliśmy sukces na “już”, potrzebowaliśmy piłkarzy dających jakość momentalnie, a nie takich, którzy muszą się odbudować i dojdą do formy w późniejszym okresie. Tego typu rozmowy prowadziliśmy non stop.
Jak tak naprawdę wyglądały na koniec pana relacje z Arturem Płatkiem? O tym, że nie było różowo, wiedzą wszyscy, szerzej pisali na ten temat nawet tacy autorzy jak Łukasz Olkowicz.
Pośrednio przed chwilą odpowiedziałem panu na pytanie. Ja bardzo lubię konkrety. Jeżeli określamy sobie cel na dany sezon, to określamy też konkretnych zawodników, którymi mamy go zrealizować. Potem rozliczamy się, czy ci zawodnicy przyszli, czy nie. Nakreślamy pewne kwestie i wykonujemy pracę, którą sobie wspólnie narzuciliśmy. Nie patrzyłbym tu emocjami, odkładamy je na bok. Rozumiem, że w sporcie one muszą być, ale poza boiskiem liczą się konkrety. Jeżeli klub ma być silny, wszyscy muszą mieć ten sam cel. Każdy powinien realizować ustalone wcześniej zadania na swoim poletku. To są jedyne tematy w klubie, o których rozmawiamy i z których jesteśmy rozliczani.
Czyli w pewnym momencie trochę rozczarowywały pana transfery do Górnika lub ich brak?
Tu nawet nie chodzi o brak transferów, tylko o konkretne nazwiska – czy potrafimy sprowadzić tych piłkarzy, których wcześniej zdiagnozowaliśmy jako potrzebnych. Mówimy, że potrzebujemy zawodnika A, B lub C i ściągamy go do klubu, a jeśli nie potrafimy, to szukamy czegoś innego, mamy plan awaryjny. Cały czas chodzi o konkrety. Myślę, że już wszystko w tym temacie powiedziałem.
A w jakich relacjach z panem odchodził z Górnika prezes Bartosz Sarnowski? Pisano gdzieniegdzie, że wasze drogi wcześniej się rozeszły i była to próba sił na zasadzie: albo ja, albo prezes.
To nieprawda, nic takiego nie miało miejsca.
Kto swoją eksplozją formy najbardziej pana zaskoczył? Taki Giakoumakis odżył w Górniku, zrobił furorę w Holandii i dziś jest w Celtiku. Na początku trudno było to zakładać.
Musiałbym wymienić wiele nazwisk. Dopiero podczas wykładu w szkole trenerów, opisując młodych zawodników debiutujących w Górniku, uświadomiłem sobie, jak długa to lista. Przypuszczał pan na początku, że Rafał Kurzawa tak nam wystrzeli? Sądził pan, że przychodzący do nas z Wigier Damian Kądzior tak szybko odpali, zaimponuje dużą liczbą goli, asyst i grą 1 na 1, a potem dojdzie do hiszpańskiej ekstraklasy? Szymon Żurkowski coraz śmielej poczyna sobie w Serie A. Wspaniale rozwinął się Paweł Bochniewicz. Boris Sekulić przychodził do nas bez rozgłosu, a teraz świetnie spisuje się w MLS i wrócił do reprezentacji Słowacji. Igora Angulo sprowadzaliśmy z Grecji, gdy był już po trzydziestce i to tutaj przeżył najlepszy czas. Jesus Jimenez przychodził z III ligi hiszpańskiej, nikt go w Polsce nie znał. I tak mógłbym wymieniać. Każdy zawodnik to inna historia, inny etap kariery, ale wszystkich łączy jedno: Górnik dał im szansę, a oni ją wykorzystali. Najważniejsze, że chcieli, byli chętni do pracy i szukali rozwoju. Obie strony korzystały na tej współpracy.
Były też przypadki zawodników bardzo obiecująco zaczynających, którzy nie poszli za ciosem – na przykład Tomasz Loska. To był najtrudniejszy przypadek, gdy musiał pan oddzielić sympatię i wcześniejsze zasługi przy ocenianiu aktualnej formy?
Tomek jest tytanem pracy i ciągle to udowadnia. Nie potrzebował mojej sympatii, nie przyklejajmy mu takiej łatki. Żeby dostać się do Górnika, Tomek przeszedł drogę przez bardzo niskie ligi i nigdy się nie poddawał. To go zawsze cechowało i jestem przekonany, że nie powiedział ostatniego słowa. Jest niesamowicie ambitny. Pamiętam, kiedy wrócił z wypożyczenia do Rakowa. Miał pomysł na siebie, przedstawiłem mu swój plan i on go zaakceptował, choć już wtedy nie był dla niego prosty. On to wszystko przezwyciężył i pamiętamy, jak udany był dla niego pierwszy sezon w Ekstraklasie, jak zaistniał jako człowiek i bramkarz. Później był bardzo trudny okres dla nas wszystkich i Tomek odszedł, ale proszę zobaczyć: znowu wywalczył sobie miejsce, wywalczył awans i ponownie broni w Ekstraklasie. W sporcie nie możesz powiedzieć, że już jest okej. Codziennie wstajesz i musisz iść do przodu. Liczy się tylko to, co przed nami. Tomek doskonale się w takie podejście wpisuje i sądzę, że najlepsze wciąż przed nim.
Sądzi pan, że Górnik wszedł na drogę prowadzącą do walki o najwyższe cele czy ciągle grozi mu stagnacja oznaczająca walkę o utrzymanie lub środek tabeli?
Chęć całego środowiska związanego z Górnikiem, żeby osiągnąć coś więcej, jest potężna. Historia też tego wymaga. To są rzeczy nieuniknione. Górnik i chce, i będzie musiał się rozwijać. Tego kibicom życzę.
No to na koniec: zakłada pan powrót do pracy jeszcze w tej rundzie czy zamierza poczekać do przyszłego roku?
Ja już wróciłem do pracy, bo samorozwój, wykłady, zajęcia z dziećmi w akademii to też praca. Rozumiem jednak, że pyta pan o powrót do Ekstraklasy, a ta kwestia jest zależna od tego, czy pojawi się jakiś ciekawy projekt. Jak już zaznaczałem, zawsze chcę walczyć o najwyższe cele.
Piłka kiedyś pana zaczęła męczyć czy zawsze chodziło jedynie o zmęczenie dotyczące intensywności samej pracy?
Myślę, że każdy w swoim zawodzie ma momenty, w których kładzie się spać i mówi: – O rany, ile mamy tej roboty. Ale jeśli kochamy to, co robimy, to następnego dnia znów wstaje się z uśmiechem na ustach, bo czekają nowe wyzwania. To jest piękne w trenerce. Pracujemy na żywym organizmie, wszystko jest nieprzewidywalne. Możemy sobie każdy szczegół zaplanować, ale potem rzeczywistość dołączy nowe elementy. Dlatego to takie fajne: musimy bardzo szybko reagować i być przygotowani na różne scenariusze.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Czytaj także:
- Ostatni piłkarz z ulicy. Sceny z życia Lukasa Podolskiego
- Artur Płatek: Jest bardzo mało jakościowych Polaków
Fot. FotoPyk