Reklama

Płatek: Jest bardzo mało jakościowych Polaków

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

19 stycznia 2021, 16:16 • 15 min czytania 24 komentarzy

Mam mnóstwo bardzo dobrych zawodników na liście. Mogę z nimi wypić tylko kawę, albo spotkać się z ich agentami towarzysko i mówić, że „super byłoby, gdyby zagrali w Górniku”. Potem albo nie jesteśmy w stanie zapewnić danemu zawodnikowi pensji, albo nie jesteśmy w stanie go w ogóle pozyskać. Mam wydać zero, wziąć zawodnika z jakością, podprowadzić go, podnieść jakość zespołu i ewentualnie w przyszłości sprzedać – mówi Artur Płatek, dyrektor sportowy Górnika Zabrze. Jak odwołany obóz na Cyprze wpłynie na przygotowania drużyny? Czy próbował zatrzymać Giakoumakisa? Dlaczego nie dogadano się z Wolsztyńskim? Czy kadra Górnika nie jest zbyt wąska? Co na rynku transferowym zmieni pandemia? Zapraszamy.

Płatek: Jest bardzo mało jakościowych Polaków
Jak zdrowie w Górniku?

Sytuacja jest opanowana, sztab medyczny o nas dba. Kilku zawodników miało pozytywne testy. Było to pewnie pokłosiem spotkań rodzinnych w czasie świąt. Ale już wyszliśmy na prostą. Zawodnicy zakończyli kwarantannę i zostali włączeni do normalnego treningu. Największym problemem dla nas jest teraz pogoda i to, w jakich warunkach jesteśmy zmuszeni trenować.

Tylko kilka przypadków, a jednak obóz odwołany. Nie było możliwości, by jednak lecieć na Cypr?

Była, ale co by się stało, gdyby po czasie okazało się, że następne osoby są chore? Zawodnicy musieliby odbyć dziesięciodniową kwarantannę. Nasz pobyt miał być podporządkowany pod procedury UEFA, austriackie, a także cypryjskie, które są dość ostre. Mogłoby się okazać, że drużyna nie mogłaby wrócić do Polski. Nie wiem, czy to byłoby najlepsze rozwiązanie. Wraz z prezesem i trenerem podjęliśmy decyzję o pozostaniu w kraju. Staramy się jak najlepiej przygotować zespół w tej sytuacji.

Minusowe temperatury utrudniają zadanie tym bardziej, że Górnik nie ma treningowego boiska z podgrzewaną murawą.

Dopóki temperatury były plusowe, mogliśmy trenować na naturalnej murawie na swoich boiskach. Teraz korzystamy ze sztucznego boiska najnowszej generacji na hali na Matejki. Nie jest to pełny wymiar, brakuje bodaj trzech czy czterech metrów do uefowskiego standardu, ale jednak jest gdzie trenować. Odbywa się tam duża część treningów. Póki co nie wychodzimy na zewnątrz. Do tego dochodzą ćwiczenia na siłowni i inne zajęcia, które trener Brosz aplikuje zawodnikom. Na szczęście prognozy na najbliższe dni są pozytywne. Pogoda zaczyna się zmieniać.

A sparingi? Umawiacie je teraz awaryjnie?

W ostatni weekend nie graliśmy. Sytuacja jest dynamiczna i staramy się na nią reagować. Na wtorek zaplanowaliśmy mecz z dobrze nam znaną drużyną AS Trencin. To silny i wymagający rywal. Na pewno rozegramy jeszcze mecz w najbliższy weekend.

Reklama
Gdzieś wyjechać – zagranicę?

Różne wersje wchodzą w grę. Najważniejszym czynnikiem jest pogoda, a na najbliższe dni zapowiadana jest temperatura dodatnia. Zobaczymy, jakie decyzje podejmiemy.

Z drugiej strony – ciężko się przygotować na to, że dzień przed wyjazdem na obóz wyjdą pozytywne przypadki.

Była to sytuacja losowa, która spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Musimy sobie radzić z problemami i załamaniem pogodowym. Tydzień temu temperatura była na plusie, później przyszły mrozy. Nie jest łatwo, ale trzeba sobie radzić. Kiedyś jeździło się na obozy w góry. Można od czasu do czasu zaaplikować młodym zawodnikom grę w takich warunkach, zobaczymy, jak je zniosą.

Mówiło się, że góry hartują charakter.

Na pewno. Ciekawe, ilu zawodników by zeszło, gdybyśmy teraz zafundowali drużynie taką „zabawę” biegową w górach!

Z tą pogodą jak na złość, bo gdy w poprzednich latach drużyny były w Turcji czy na Cyprze, to w Polsce było w miarę ciepło i niektórzy mówili „po co jechaliśmy, skoro mogliśmy zostać”. Jak dużo stracił Górnik finansowo na tym niedoszłym obozie?

Z tego, co wiem, niedużo. Loty możemy wykorzystać w innym czasie. Na samym obozie straciliśmy niewiele, bo były pewne ustalenia. Ale nie zajmuję się tym, więc myślę, że więcej mógłby powiedzieć prezes Czernik.

Przejdźmy więc do tematu, na który ma pan pełną wiedzę – czy ktoś wzmocni Górnika w tym oknie?

Jak znam ludzi, z którymi współpracuję i siebie, to myślę, że coś jeszcze będzie się działo.

Jak rozumiem, nie będzie to szturm transferowy.

Musimy zakontraktować napastnika albo ofensywnego zawodnika. Myślę, że taka osoba w Zabrzu się pojawi.

Reklama
To będzie transfer zagraniczny czy polski?

W Polsce na dzień dzisiejszy nie widzę napastnika, który mógłby przyjść do Górnika. Nie oznacza to, że nie ma piłkarzy, którymi się nie interesujemy, są oni po prostu poza naszym zasięgiem.

Często słyszy się, że polski rynek napastników jest ciężki, z drugiej strony taki Mateusz Kuzimski nie budził wielkiego zainteresowania, wybrał Wartę i daje radę.

Dobrze chłopak gra. Sytuacja podobna jak z Piotrem Krawczykiem – na czwartym poziomie robił awans i nikt tego chłopaka w Polsce nie chciał. Oglądałem go. Radzi sobie coraz lepiej i myślę, że będzie jeszcze strzelał bramki, tak jak jego kolega z zespołu, którego też oglądałem – Podliński z Radomiaka. Trzeba dawać takim zawodnikom możliwość grania. Ale trzeba mieć też zespół, który im pomoże. Nie jest tak łatwo wejść z trzeciej ligi do Ekstraklasy i brać na siebie odpowiedzialność. Ale tak, są na pewno zawodnicy, których trzeba szukać.

Krawczyk potrafi dojść do sytuacji, gorzej ze skutecznością. Może pan potrafi zdiagnozować, gdzie leży problem.

Ciężko powiedzieć, z czego to wynika. Na treningach daje bardzo dużą jakość, podobnie jak wcześniej w meczach Legionovii. Nie twierdzę, że to chłopak, który ma taką jakość w strzelaniu bramek jak Angulo, bo nie ma jeszcze tego doświadczenia, które miał Igor, dzięki czemu wykręcił takie liczby. Ale w poprzednich klubach Igor też strzelał na przeciętnym, a nawet słabym poziomie. Niekiedy tak jest u napastnika – przychodzi moment i zaczynasz strzelać. Jak Giakoumakis – nikt by nie powiedział, że odejdzie z Polski i zdobędzie 16 bramek w lidze holenderskiej. A jednak strzela. Tak jest u napastników – trafisz na moment i idziesz serią. Piotrek dochodzi do tych sytuacji. Nie strzela tyle, ile byśmy chcieli my i on sam. Jeżeli zmieni nieco podejście mentalne, jeszcze mocniej w siebie uwierzy i dalej będzie ciężko pracował, to wierzę, że ten moment nadejdzie, tak jak w przypadku wspomnianego Giakoumakisa.

Dobry bilans Giakoumakisa to dla pana swego rodzaju zaskoczenie? Wiedział pan, że jest dobry, ale nie sądził, że aż tak?

Mówiąc żartobliwie, już z założenia staram się nie ściągać złych piłkarzy do Górnika. Wiedzieliśmy, jakiego napastnika chcieliśmy na wiosnę ściągnąć. Znałem go z Grecji, widziałem go na żywo, wiedziałem, jakie ma atuty. Jeśli chodzi o wykończenie akcji – Giakoumakis i Piotr Krawczyk to różnica jednego poziomu. Dzisiaj Giakoumakis ma 16 bramek, a Piotr Krawczyk jedną, więc ktoś może zapytać – co ten Płatek opowiada? Dlatego raz jeszcze warto powtórzyć, że wiele składowych musi się złożyć na to, żeby napastnik strzelał.

Giakoumakis miał na pewno jedną rzecz – mocno wierzył w siebie. Ciągle szedł do przodu, ciężko pracował w Górniku. Bardzo dużo mu dało to, co – oczywiście zachowując proporcje – Robertowi Lewandowskiemu w Borussii. Zaczął grać u nas na dziesiątce. Inaczej podchodził do wszystkich rozwiązań wykończeniowych. Teraz gra typową dziewiątkę, strzela, bardzo się z tego cieszę. I cieszę się, że Górnika nie było stać na to, żeby go wykupić.

Cieszy pan się z tego z perspektywy Giakoumakisa, bo mu się wiedzie, ale chyba nie Górnika, bo przeszedł koło nosa dobry napastnik.

W takich realiach funkcjonujemy. Przychodząc do Górnika dwa lata temu wiedziałem, że będę pracował na transferach za zero złotych. Mam wydać zero, wziąć zawodnika z jakością, podprowadzić go, podnieść jakość zespołu i ewentualnie w przyszłości sprzedać. Wiedziałem, że nie idę do Legii, Lecha, Rakowa czy Piasta, gdzie pieniędzy jest mnóstwo i wydanie 100 czy 150 tysięcy euro to nieduży problem, tak samo jak to, czy zawodnik ma zarabiać 10, 12 czy 18 tysięcy euro. Mamy pewne ramy, w których się poruszamy. Szukamy i jak widać w każdym oknie udaje nam się znaleźć i pozyskać kogoś wartościowego.

Podjął pan próbę zatrzymania Giakoumakisa? VVV-Venlo wzięło go za niewielkie pieniądze – 200 tysięcy euro.

Oczywiście podjęliśmy taką próbę. Pozyskując Giakoumakisa wiedzieliśmy, że odbudowujemy chłopaka, strzelił trzy bramki, powalczył, był nieprzyjemny dla obrońców i mieliśmy świadomość, że pójdzie do przodu. Jakość jego wykończenia nie była może na bardzo wysokim poziomie, ale to zawodnik walczący, biegający, typowy target man. I bardzo chce pracować. Niestety na 200 tysięcy euro nas nie stać, trzeba to jasno powiedzieć. Złożyło się na to kilka czynników, które oczywiście związane były z pandemią, brakiem kibiców na stadionie, a co za tym idzie z mniejszymi, niż zakładaliśmy, wpływami do klubu. To dla nas bardzo duże pieniądze, których na dziś nie mamy do wydania. Jeśli kibice myślą, że w Górniku jest nie wiadomo jak, to się mylą. Stać nas tylko na transfery za zero. Jedyny gotówkowy transfer w ostatnim czasie to Wojtuszek za 200 tysięcy złotych. To dla nas projekt, młody Polak, który w przyszłości odpłaci nam się dobrą grą.

Jeśli już inwestować, to w młodego.

Na pewno tak. Priorytetem są dla nas młodzi polscy piłkarze, ale jesteśmy również otwarci na rynki zagraniczne.

Z drugiej strony ostatnim zagranicznym gotówkowym transferem jest też Filip Bainović, który średnio się w Zabrzu odnalazł. To niepowodzenie transferowe pewnie też nie pomogło.

Nie rozpatrywałbym jego transferu w kategoriach niepowodzenia. Być może ze strony finansowej tak, ale nie ze strony sportowej. To chłopak, który będzie grał w piłkę na dobrym poziomie, o tym jestem przekonany. Bo ma jakość. To, że nie do końca pasuje do koncepcji trenera Brosza, to inna para kaloszy.

To jeszcze a propos Giakoumakisa – ile Górnik był w stanie za niego zapłacić?

W tym miejscu warto przypomnieć o naszej filozofii. W przypadku zawodników powyżej określonego wieku działamy na zasadzie wolnego transferu i odbudowie tych piłkarzy. Dam panu najlepszy przykład – Boris Sekulić. Transfer za zero. Daliśmy mu możliwość grania, grał rok, sprzedaliśmy go za bardzo dobre pieniądze jak na swój wiek, bo miał 28 lat. Na tej zasadzie chcemy pracować. Za napastników się płaci. Na dzisiaj nie dysponowaliśmy kwotą, która by się zbliżyła tych pieniędzy, za które poszedł do Venlo.

Nie jest to dla pana frustrujące? Nawet, jeśli wyszuka pan dobrego zawodnika, często ma pan związane ręce.

Mam mnóstwo bardzo dobrych zawodników na liście. Mogę z nimi wypić tylko kawę, albo spotkać się z ich agentami towarzysko i mówić, że „super byłoby, gdyby zagrali w Górniku”. Potem albo nie jesteśmy w stanie zapewnić danemu zawodnikowi pensji, albo nie jesteśmy w stanie go w ogóle pozyskać. Od czasu do czasu będziemy sprowadzać takich zawodników jak Giakoumakis, Gwilia czy Sekulić. Są jakościowi. Ale na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie ich utrzymać na dłuższy okres. To normalne. Za jakość trzeba płacić. Oni chcą zarabiać coraz większe pieniądze. A my ich, niestety, nie mamy.

Dlaczego nie było woli zatrzymania w klubie Łukasza Wolsztyńskiego? Albo inaczej – wola była, bo propozycję dostał, ale on sam mówił w „Przeglądzie Sportowym”, że na takie warunki nie mógł się zgodzić.

Wiemy, jakim Łukasz jest chłopakiem i człowiekiem. Jest stąd, oddał Górnikowi swoje serce. Ja to wszystko rozumiem. Ja jako pracownik klubu muszę patrzeć na to, jak dany zawodnik się rozwija, jaką daje wartość klubowi i czego można się po nim spodziewać. Łukasz Wolsztyński w ostatnich latach spędził dużo czasu na leczeniu dwóch ciężkich kontuzji. Żeby była jasność – Łukasz dostał od Górnika propozycję przedłużenia kontraktu. Chcieliśmy, żeby doszedł do pełnej sprawności fizycznej – a ta w grudniu na pewno nie była na stu procentach – a potem odbudował się, grał i zbliżył się formą do tej, jaką prezentował, gdy Górnik grał o europejskie puchary trzy lata temu.

Mam pewne widełki. Zawodnik podstawowy może zarabiać określone pieniądze. Zawodnik, który wchodzi do zespołu czy młody – inne. W te widełki nie wpasowywał się Wolsztyński. Jego apanaże były na największym poziomie w Górniku Zabrze. Nie odpowiadało mu to, co mu zaproponowaliśmy, ale on nie był dzisiaj dla nas zawodnikiem pierwszego wyboru. Mógłby nim być za pół roku, gdyby doszedł do formy sportowej. Daliśmy mu tę szansę. Nie skorzystał z niej – trudno. Niekiedy trzeba podejmować trudne decyzje. A ta była dla nas trudna.

Czyli dostał, jak rozumiem, dość niskie warunki, a później, gdyby doszedł do formy, ta umowa byłaby zupełnie inna.

Tak jest. Oczywiście. Gdyby doszedł do formy, byłaby na takich samych warunkach, które miał do tej pory. Czy nawet wyższych.

Nie ma sentymentów w Górniku.

Nie ma. Mamy pewne rozwiązania finansowe. Mamy też dużo młodych zawodników, którzy chcą grać.

Za jaką kwotę odejdzie z Górnika Alasana Manneh?

Nie wiem, nie wróżę. Obserwuję rynek transferowy i spodziewam się, że latem dojdzie do kryzysu, więc ciężko mi jakkolwiek prognozować. Wiem, jaką on ma wartość, ale nie wiem. Latem sytuacja na rynku będzie ciężka i wydaje mi się, że kwoty, jakie kluby będą wydawać na zakup zawodników będą zdecydowanie niższe, niż do tej pory.

To inaczej – czy jest jakaś kwota minimalna ustalona przez Górnika, jaką za niego chcecie?

Nie ma. Nie powinniśmy robić wokół niego za wiele szumu. Powinien spokojnie grać, rozwijać się, ma jeszcze wiele rzeczy do poprawy. My jako Górnik musimy też mieć jakiś sukces. Powalczyć o wyższą lokatę niż piąta. Wtedy możemy myśleć o ofertach.

Nie sądzi pan, że Górnik ma trochę za wąską kadrę, by walczyć o czołowe pozycje? Na początku sezonu, gdy świetny start notował Górnik i Raków, w oczy rzucało się, że głębia składu w Rakowie jest ogromna, a w Górniku niezbyt imponowała. Wyszło to w trakcie sezonu.

Uważam, że mamy bardzo szeroką kadrę – to 27 zawodników. Być może patrząc na całość, jej jakość nie jest taka, jaką mają topowe zespoły. Zdaję sobie sprawę, że dysponują kadrą pozwalającą myśleć o dużych celach. Mają wielu jakościowych zawodników, bardzo dobrze opłacanych. Nas na to po prostu nie stać. Nie chcę zrobić w Górniku czegoś takiego, że ściągnę nagle 10 zawodników, kilku wypożyczę i będę się bił z Rakowem, robiąc w klubie komin płacowy i długi, z których będzie się wychodziło przez kilka następnych lat. Wszystko musi się zgadzać, wtedy możemy iść krok po kroku do przodu. Mamy mnóstwo młodych, ciekawych zawodników, którzy potrzebują powoli wchodzić do Ekstraklasy. Ale jej wymagania są duże, dlatego nie każdy z nich potrafi sprzedać swoje umiejętności.

Powiedział pan, że przewiduje pan załamanie się rynku transferowego. Mógłby pan rozszerzyć ten wątek?

Od kiedy jestem pracownikiem Borussii Dortmund i jeżdżę po świecie, dużo obserwuję, rozmawiam z menedżerami, mniejszymi czy większymi. W zeszłym tygodniu miałem okazję rozmawiać z dużym graczem na rynku agentów. Rzucił mi swoje przemyślenia odnośnie do Anglii, Francji i Hiszpanii, bo na tych rynkach jest bardzo aktywny.

Powiedział prostą rzecz – na razie na rynku transferowym nie dzieje się nic wielkiego, w porównaniu do ubiegłego roku. W ostatnich latach kluby głównie handlowały zawodnikami, kupowały i sprzedawały. Nie patrzyły na to, żeby wychować, osiągnąć dobry wynik sportowy. Po prostu – kup i sprzedaj. To było zatrważające. Ceny na rynku były z kosmosu. I sumy transferowe, i pensje zawodników. Myślę, że to wszystko wróci do normalności.

Nawet ceny w Polsce. Jak słyszę, ile topowe polskie kluby płacą za pensje zawodników, jestem w szoku. Jeden czy drugi klub płaci kolosalne pieniądze, a ma problem, żeby walczyć o mistrzostwo z Piastem, Rakowem czy daj Boże kiedyś z Górnikiem. Coś tu jest nie tak. Albo taki klub bierze takich zawodników i rozjeżdża ligę i pokazuje w pucharach, że ma jakość, albo… no coś jest nie tak, gdy wydajesz tyle pieniędzy, a na boisku tego nie widać. Do największego załamania jeszcze nie dojdzie zimą. Myślę, że latem będzie pierwszy problem. Wiele klubów będzie inaczej podchodziło do transferów i pensji zawodników. Wiadomo, że my jako Ekstraklasa jesteśmy na samym końcu tego łańcucha i być może tego tak nie odczujemy. Gdy wyjeżdża od nas zawodnik za 3, 5 czy 10 milionów, dla nas to duże kwoty. Dla Europy są one małe. Cieszę się z tego, bo myślę, że piłka powinna wrócić do normalności. Nawet w tym dużym futbolu jest dużo szaleństwa.

Sądzi pan, że będzie to miało przełożenie na Ekstraklasę?

Mam nadzieję, że kluby inaczej spojrzą na szkolenie młodzieży. W tym kierunku musimy iść. Jest nas 40 milionów, więc zawsze uzbieramy jedenastkę dobrych do reprezentacji. Ale czemu nie możemy mieć 30 bardzo dobrych piłkarzy i jednego zespołu w Ekstraklasie, który gra w Lidze Mistrzów? Jakby Górnik miał czterech bardzo dobrych Polaków i każdy zespół takimi by dysponował, ci najlepsi mogliby ich kupować. I nie ma siły, żeby zespół, który zbuduje zespół na dobrych Polakach, czegoś w Europie nie osiągnął. Kiedyś Legia czy Górnik skupowały najlepszych polskich zawodników i grali w Europie. To przepis, żeby do tej Europy dojść.

Utarło się, że najtrudniej ściąga się do klubu Polaka, bo się ceni.

Widzę to po sobie. Wie pan, dlaczego tak jest? Bo tych jakościowych Polaków jest bardzo mało.

Jak ktoś się wyróżnia, od razu jest drogi. A każdy chce budować zespół na Polakach.

Tak. Jeśli byłby szerszy wybór, uważam, że łatwiej byłoby ich pozyskać. Cały czas wszyscy mówią „super przepis o młodzieżowcu”. Od samego początku aż do dziś uważam, że ten przepis jest zły. Dajemy tym chłopakom szansę za darmo. Chciałbym po dwóch czy trzech sezonach zobaczyć, ilu z tych chłopaków się przebiło, gdzie oni po pięciu czy dziesięciu latach będą grali.

Podszedłbym do tej sprawy zupełnie inaczej. III liga – trzech młodzieżowców, II liga – dwóch, I liga – jeden. Nie mielibyśmy wtedy problemu, że zawodnik wychodzący z juniorów nie znajdzie klubu. Dajmy mu ten trzeci czy czwarty poziom rozgrywkowy, niech tam tłuką, ci lepsi niech grają w pierwszej lidze. W Ekstraklasie muszą grać najlepsi zawodnicy w danym kraju. I nie dlatego, że ktoś im daje miejsce, bo mają 20 lat. To jest moje podejście do sprawy, ale myślę, że będę miał bardzo dużo przeciwników.

To logiczne podejście, natomiast nigdy nie dowiemy się, czy ci chłopcy dostaliby szansę, gdyby przepisu nie było. Może tak, może nie.

Tracimy jako naród dużo chłopaków późno dojrzewających. Generalnie jesteśmy społeczeństwem, które późno dojrzewa. 30% dzieciaków ma ten problem ze względu na to, że mamy mało słońca, krótsze dni, klimat. Jeżeli trzech młodzieżowców musiałoby grać w trzeciej lidze, gdzie pensje są niższe, byłoby zdrowiej. Dziś żeby klub z Ekstraklasy walczył o młodzieżowca, musi zapłacić bardzo dobre pieniądze jemu i jego agentom. To kolejny problem. A tych chłopaków nie ma za dużo. Dajmy im rok, niech pograją rok w drugiej lidze, rok w pierwszej. Niech z tej masy, która wychodzi z juniorów, najlepsi się przebijają. Bez przepisu każdy klub z Ekstraklasy i tak będzie chciał mieć 19-latka, którego można pokazać w Europie i sprzedać.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

24 komentarzy

Loading...