Typowy mecz Pucharu Polski w pierwszych rundach? Wpadają na siebie dwa zespoły z tej samej ligi i wystawiają drugi garnitur. Tak właśnie było w Zabrzu, gdzie drugi skład Górnika zagrał z Radomiakiem. Lepszą ławkę mieli ci pierwsi, a kiedy wsparli ją głównymi postaciami, jak Lukas Podolski czy Jesus Jimenez, beniaminek z Radomia mógł tylko patrzeć, jak nowa gwiazda Górnika Zabrze szuka swojego pierwszego gola.
Górnik grał w dwunastu
Zabrzanie otrzymali jednak nieoczekiwane wsparcie – grali w dwunastu. Nie, nie chodzi o to, co zwykle mają na myśli kibice, gdy używają takiego hasła, czyli o postawę arbitrów. Górnikowi pomagał obrońca Radomiaka, Mateusz Grudziński. Lewy defensor miał udział przy trzech akcjach, które powinny skończyć się golem. Golem dla gospodarzy, rzecz jasna.
- Dał się łatwo ograć na skrzydle, co skończyło się wyłożeniem piłki Dawidowi Toszewskiemu do pustaka, ale piłkarz Górnika spudłował
- Nie dogadał się z Mateuszem Bodziochem i Mateuszem Kochalskim co skończyło się dwoma strzałami do pustaka – oba zatrzymał na linii Mateusz Cichocki
- Po centrze Mateusza Cholewiaka, nie naciskany przez rywala, wybił piłkę tak, że trafił w słupek własnej bramki. Kochalski próbował to ratować, ale nie zdołał – Toszewski dobił do pustej i tym razem trafił
Taka to właśnie była połowa. Ogółem widać było, że taki Cichocki to etatowy stoper Radomiaka. Tu wyjął strzały z linii, tam wyczyścił kontrę do spółki z debiutującym Tiago Matosem, uratował sytuację po fatalnym podaniu w środek od Mario Rondona. Poszukał też szybkiej kontry podaniem do Mauridesa. W Górniku podobną rolę pełnił Adrian Gryszkiewicz, nawet jeśli przypomnimy sobie o jednym niezbyt udanym zagraniu, którym uruchomił kontrę rywali.
Sęk w tym, że brakowało jeszcze kilku takich gości po obu stronach, żeby powstało z tego coś większego. To, że Meik Karwot dobrze operował w środku, a Artur Bogusz chętnie zapuszczał się do ofensywy, nie przynosiło efektu, bo Maurides tylko jedną z czterech prób posłał w światło bramki. Mateusz Radecki i Mario Rondon też podejmowali złe wybory – albo strzelając, albo szukając podania.
Analogicznie po drugiej stronie – Vamara Sanogo może i dostał dwie, czy trzy piłki, tyle że nie zrobił z nich żadnego użytku. Cichocki miał go w kieszeni, więc to, że Górnik miał lepsze sytuacje pod bramką rywala, dało mu tylko jednego gola.
Sanogo wkurzył Podolskiego
Nic dziwnego, że po przerwie obaj trenerzy zdecydowali się na zmiany. Lukas Podolski czy Miłosz Kozak mieli zapewnić to, czego nam brakowało. Konkret. W Górniku efekt Podolskiego zadziałał momentalnie – zabrzanie zdominowali początek spotkania. Ale jeśli powiedzieliśmy, że z Grudzińskim Górnik gra w dwunastu, to dzięki Sanogo znów było po równo. Fatalny był to występ wracającego na polskie boiska napastnika. Już na początku meczu dało znać o sobie jego kruche zdrowie, bo wydawało się, że po pierwszym starciu zejdzie z urazem. Z kolei na starcie drugiej połowy postawił wisienkę na torcie swojej nieskuteczności.
- Wtarabanił się prosto pod nogi Podolskiego, który liczył na szybkie rozegranie z klepki i zmarnował tym samym szansę na 2:0. Podolski, delikatnie mówiąc, nie krył irytacji tym zagraniem
- Wyciągnął z tego lekcję i w kolejnej akcji chciał zagrać na klepkę z Norbertem Wojtuszkiem. Tyle że potknął się o własne nogi
Czyli ani nie pograł, ani nie strzeli. Tym razem irytacji nie krył już Jan Urban, który zdjął go z boiska. Na boisko wszedł Jesus Jimenez i gospodarze wyglądali coraz bardziej “galowo”. Nie tylko na papierze, ale i na boisku. Kibice nagrodzili brawami “brazylijską” akcję, w której piłkarze Górnika podawali sobie tak, że piłka nie spadała na ziemię. Zabrzanie naciskali, szarpnął Dariusz Pawłowski, ale przede wszystkim bliski gola był Lukas Podolski. Cichocki tym razem się pomylił i zbyt krótko wybił piłkę. Podolski huknął, ale Kochalski świetnie jego strzał wybronił, a Piotr Krawczyk nie zorientował się w porę, gdy piłka spadła mu pod nogi i znów – czwarty raz – Górnik nie trafił do pustaka.
OSTATNI PIŁKARZ Z ULICY. SCENY Z ŻYCIA LUKASA PODOLSKIEGO
Podolski chciał, ale nie wyszło
Radomiak po przerwie miał już tylko sporadyczne szanse. Najlepszą wtedy, gdy po strzale Matosa Karol Angielski zdołał oddać strzał z ostrego kąta – wprost w ręce Daniela Bielicy. Matos wypracował też szansę Luisowi Machado, który kopnął z pola karnego obok słupka. Górnik był zdecydowanie konkretniejszy. Przede wszystkim wtedy, gdy Jesus Jimenez poszedł sam z piłką, minął Artura Bogusza i strzelił na 2:0. Potem próbował już tylko Podolski, który ewidentnie szukał bramki, ale skutki były marne. Żeby nie powiedzieć mierne.
- Raz zakiwał się w polu karnym, próbując dojść do strzału
- Innym razem się potknął
- Szukał też faulu, żeby wywalczyć jedenastkę – bezskutecznie
- W ostatnim przypadku Cichocki odprowadził go do linii i nic z tego nie wyszło
Bliżej bramki na 3:0 byli inni zawodnicy. Piotr Krawczyk wyszedł na sam na sam z bramkarzem – spartolił, kopnął obok słupka. W końcówce Podolski kapitalnie zagrał piętą w pole karne, piłka w zamieszaniu spadła pod nogi Krawczyka, ale ten znów się nie popisał. Znów do pustej.
Pięć. Pięć strzałów do pustej, czy praktycznie pustej bramki w jednym meczu. To nie zdarza się często. A jeszcze rzadziej, gdy żaden z nich nie osiąga celu. Niemniej Górnik i tak nie ma co rozpaczać – zasłużenie wygrał i melduje się w kolejnej rundzie Pucharu Polski.
Górnik Zabrze – Radomiak Radom 2:0 (1:0)
Toszewski 39′, Jimenez 80′