Cztery brameczki. Spektakularny popis niezawodnego Lewandowskiego, kolejne trafienie Linettego za kadencji Paulo Sousy, debiutancki gol Buksy w narodowych barwach. To co, jednak nie trzeba było obawiać się tych Albańczyków, bo poszło nam z nimi szybko łatwo i przyjemnie? No cóż – nie do końca. Reprezentacja Polski faktycznie wygrała dzisiaj wysoko w eliminacjach do mistrzostw świata w Katarze, wynik 4:1 na papierze jest imponujący, ale też zdecydowanie lepszy niż gra. Prawda jest taka, że biało-czerwonych możemy chwalić wyłącznie za skuteczność. Długimi fragmentami Albania zawstydzała nas organizacją i pomysłowością w swojej grze.
Polska – Albania: niezasłużone prowadzenie
Początek spotkania? Istnie piekło. Albańczycy weszli w mecz nabuzowani, agresywni, chwilami wręcz brutalni. Całe szczęście, że arbiter stanął na wysokości zadania. Pan Maurizio Mariani nie bawił się w żadne zarządzanie meczem, nie pozwolił na przesadne podkręcenie temperatury rywalizacji. Chamski faul? Żółta kartka. Pociągnięcie za koszulkę zawodnika rozpędzającego kontrę? Żółta kartka. Po jedenastu minutach Albańczycy mieli już na koncie trzy żółtka.
To ostudziło ich zapędy do przewinień.
Mało tego. W dwunastej minucie biało-czerwoni wyszli na prowadzenie. Jakub Moder dorzucił z rzutu wolnego na głowę Kamila Glika, stoper Benevento przerzucił piłkę z główki na drugą stronę pola karnego, a Robert Lewandowski z najbliższej odległości wpakował ją do siatki. Wydawało nam się wówczas, że to takie typowe trafienie na uspokojenie sytuacji z niżej notowanym rywalem. Pozwoliliśmy Albańczykom trochę pofikać na początku, ale zaraz potem zdzieliliśmy ich w łeb i tyle. Okazało się jednak, że były to tylko nasze pobożne życzenia. Po golu na 1:0 zaczął się bowiem horror.
Jak to nazwać? Zapaść, dezorganizacja? Klasyk powiedziałby, że nie w słowniku ludzi kulturalnych słów, które określiłyby postawę reprezentantów Polski po wyjściu na prowadzenie. Znacie nas jednak – z kulturą nam nie po drodze, dlatego napiszemy wprost – podopieczni Paulo Sousy grali w pierwszej połowie kompletne gówno. W środku pola lej po bombie, w defensywie bajzel, w ataku rozpaczliwe wrzutki. Albania górowała nad nami w każdym elemencie. Rywale byli nie tylko bardziej agresywni, ale i o wiele lepiej poukładani. Mieli lepszy pomysł na grę. Podczas gdy Kamil Glik z Janem Bednarkiem kopali się po czołach, a Grzegorz Krychowiak raz po raz lądował na dupie po przegranych pojedynkach, Albańczycy konsekwentnie zwiększali przewagę. No i dopięli swego. W 25. minucie zdobyli wyrównującego gola, korzystając na kompromitującej postawie naszych stoperów.
Okej, ostatecznie na przerwę schodziliśmy z prowadzeniem. Tuż przed końcem pierwszej połowy Adam Buksa świetnym strzałem głową trafił do bramki, uświetniając debiut w narodowych barwach. Ale to było prowadzenie tak bardzo brzęczkowe, że chyba nawet sam Jerzy Brzęczek by się go wstydził. 2:1 z Albanią na własnym stadionie. Dwa gole po dwóch strzałach. Po ledwie dwóch udanych akcjach. Za cholerę nie zasługiwaliśmy na ten rezultat.
Polska – Albania: “Lewy” ratuje sytuację
Druga połowa zapowiadała się na równie marną jak pierwsza. Albańczycy dominowali, my męczyliśmy się z piłką przy nodze. Ale wtedy do akcji wkroczył on. Bohater. Lider. Supergwiazda. Człowiek do zadań specjalnych. Wojownik, na którym zawsze możemy polegać. Maszyna.
Grzegorz Krychowiak.
Dobra, bez żartów. Chodzi naturalnie o Lewandowskiego, który – jakkolwiek to zabrzmi – strzelił gola Krychowiakiem. Serio. “Lewy” zachował się jak największy kozak na podwórku, który w pewnym momencie traci cierpliwość do kolegów i po prostu rozstrzyga mecz sam. Napastnik Bayernu Monachium po prostu przejechał z piłką pół boiska, przewiózł na plecach kilku przeciwników, na koniec posadził bramkarza na tyłku i wystawił Krychowiakowi do pustej. W sumie to nawet w podwórkowych realiach takie rajdy zdarzają się rzadko. Tylko najzdolniejsze jednostki tak potrafią. A co dopiero na poziomie międzynarodowym? No ale Lewandowski już nie raz i nie dwa udowadniał, że jest zawodnikiem jedynym w swoim rodzaju. Najlepszym napastnikiem świata. Szczęście, że go mamy.
Nie można rzecz jasna powiedzieć, że trafienie na 1:3 (po trzecim strzale Polaków w meczu) podcięło gościom skrzydła. Wciąż kąsali, naciskali, szukali swoich szans. Nadal byli wyraźnie lepsi od biało-czerwonych, po prostu brakowało im skuteczności, ewentualnie precyzji w ostatnim podaniu.
W końcu całkowicie odsłoniętą Albanię tuż przed końcem meczu dobił Karol Linetty, ustalając wynik na 4:1 dla biało-czerwonych. Teoria do zweryfikowania przez historyków, ale niewykluczone, że jeszcze nigdy w całej historii reprezentacja Polski nie zrobiła na boisku tak niewiele, by wypracować trzybramkowe zwycięstwo. Brzmi to aż śmiesznie, lecz Albańczycy mają pełne prawo czuć po tym spotkaniu głęboki niedosyt, bo punkty były zdecydowanie w ich zasięgu.
***
Czy wygrał dzisiaj zespół piłkarsko lepszy? Niekoniecznie.
Wygrał zespół skuteczniejszy, który ma w składzie geniusza – Lewandowskiego. Taka jest prawda. To chyba jedyny, poza trzema punktami na koncie, pozytyw z tego spotkania – kapitan wciąż jest w wielkiej formie, dalej możemy dla niego liczyć w kryzysowych momentach. Tylko jaka to nowina? Jeżeli ktoś liczył natomiast na progres reprezentacji Polski jako drużyny, wierzył, że kadra objawi nieznane dotąd atuty, spotkało go gorzkie rozczarowanie. Osłabienia osłabieniami, trzeba brać na nie poprawkę, ale jeżeli chodzi o szeroko rozumianą kulturę gry, ekipa Paulo Sousy nie zrobiła choćby kroku naprzód.
POLSKA – ALBANIA 4:1 (2:1)
strzelcy bramek:
- Robert Lewandowski 12′ (1:0)
- Sokol Cikalleshi 25′ (1:1)
- Adam Buksa 44′ (2:1)
- Grzegorz Krychowiak 54′ (3:1)
- Karol Linetty 89′ (4:1)
fot. FotoPyk