Reklama

Kierowca, który zagiął czas. Kręta droga Georga Russella do sukcesu

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

31 sierpnia 2021, 17:32 • 10 min czytania 22 komentarzy

Są takie wydarzenia w Formule 1, po których pozostaje tylko przecierać oczy ze zdumienia. Nie ma ich zbyt wiele, są wręcz pożądaną rzadkością. Swego rodzaju przełamaniem monotonii, która zakłada dominację najsilniejszych zespołów. W poprzednim sezonie takim odstępstwem od normy był historyczny wyczyn Sergio Pereza. Nie dość, że Meksykanin wygrał wyścig po raz pierwszy w karierze, to jeszcze dokonał tego z ostatniej pozycji w stawce. Teraz, wbrew prawom logiki, przełomowy sukces w barwach Williams Racing odniósł George Russell. Chyba każdy fan mu tego życzył, ale żaden tak naprawdę nie dopuszczał do głowy myśli, że w pewien sierpniowy weekend akurat ten człowiek zagnie czas w jednym z najmniej konkurencyjnych bolidów.

Kierowca, który zagiął czas. Kręta droga Georga Russella do sukcesu

23 lata na karku, kilkadziesiąt startów w Formule 1 i pasmo niepowodzeń rosnące z każdym sezonem. Przez długi czas Russell miał łatkę kierowcy, który wiele potrafi, ale możliwości jego bolidu są niewspółmierne do umiejętności. Tak mówiło się już w 2019 roku, kiedy młody Brytyjczyk wylądował w ekipie Williamsa. Stworzył duet z Robertem Kubicą, zaczął pracować na swoją przyszłość. Rzecz w tym, że wtedy to było niemożliwe. Konstruktorzy spóźnili się ze stworzeniem maszyny, a na domiar złego popełnili błąd, którego nie dało się naprawić w trakcie sezonu. Takie okoliczności nie dawały właściwie żadnych nadziei na punkty i takowych Anglik rzeczywiście nie zdobył. Skończył rok na wstydliwym, ostatnim miejscu w klasyfikacji generalnej. Nagrodą pocieszenia był fakt, że nigdy nie przegrał w kwalifikacjach do wyścigu z Kubicą. Dzierżył w rękach bilans 21:0, a we właściwej walce na torze potrafił wyprzedzić Polaka o ponad minutę.

Mimo że Williams miał słaby bolid nawet względem innych outsiderów, Russell wyciskał z niego absolutne maksimum. Niestety wyżyny brytyjskiego bolidu najczęściej były nizinami dla punktującej stawki. Pod tym względem rok 2019 to istna katorga, a kolejny wcale nie był lepszy. George w przeciwieństwie do Roberta nie narzekał jednak na realia i raczej starał się szukać pozytywów. Często tam, gdzie nie widział ich nikt inny. Można by rzec, że mroczne czasy wielokrotnego mistrza konstruktorów w latach 90. Brytyjczyk firmował własnym uśmiechem. Nawet wtedy, gdy los zsyłał mu pecha.

Kwalifikacje przed Grand Prix Holandii wygra Max Verstappen – kurs 2,20 w Fuksiarz.pl

Reklama

Uśmiech Russella w mrocznych czasach Williamsa

W 2018 roku osiągi Williamsa były, lekko mówiąc, tragiczne. Brytyjski zespół zapunktował tylko w dwóch wyścigach i nie dawał żadnych gwarancji, że sytuacja zmieni się w najbliższej przyszłości. Russell przychodził do tej ekipy jako mistrz Formuły 2 z przewagą 68 punktów nad Lando Norrisem. Kiedy zdobywasz takie osiągnięcie, musisz być rozpatrywany jako nazwisko, które może wylądować w świecie Formuły 1. Tylko że błogosławieństwo, jakim okazało się przyjęcie do młodzieżowego programu kierowców Mercedesa w 2017 roku, wówczas zadziałało dla Russella jak przekleństwo. Polityka niemieckiego konstruktora pozwalała mu na angaż w trzech ekipach, nigdzie indziej: Racing Point (Sergio Perez, Lance Stroll), Mercedes (Lewis Hamilton, Valtteri Bottas) i Williams, który po raz pierwszy w XXI wieku zajął ostatnie miejsce w klasyfikacji generalnej konstruktorów z Sergiejem Sirotkinem i Lancem Strollem za kierownicą.

Krótko mówiąc, wybór, choć bardzo nieekskluzywny, mógł być tylko jeden. Na debiutancki sezon 2019 Russella wysłano w najgorsze możliwe miejsce. Z czuba F2 na dno F1.

Ostatnie lata Williams Racing (punkty/końcowa pozycja w tabeli)

Dość powiedzieć, że radość ekipie Williamsa sprawiał wynik pokroju 16. lokaty w kwalifikacjach. Coś więcej – wow, nie do pomyślenia. Co więcej, w tle odbywały się cięcia finansowe i ogółem Williams przeżywał najgorszy okres w historii swojego istnienia. Claire Williams, córka Franka Williamsa, chciała pomóc ojcu w przywróceniu blasku legendarnej ekipie, lecz doprowadziła do czegoś zupełnie innego. Jej rządy określono w środowisku jako katastrofalne. Widmo upadku zbliżało się, a gwoździem do trumny było wycofanie się głównego sponsora ROKiT po sezonie 2019. Kulały zatem finanse, nie było wyników, Williams stał się obiektem drwin. Żeby uratować firmę, trzeba było ją po prostu sprzedać. Tak się stało, amerykański koncern inwestycyjny Dorilton Capital przejął dziedzictwo rodziny Williamsów i częściowo postawił na nowych ludzi w zarządzie.

Ale to stało się po sezonie 2020. Wróćmy jeszcze do przeszłości i samego Georga Russsella.

Reklama

Młody Brytyjczyk jako debiutant w Formule 2 pokonywał Lando Norrisa czy Alexandra Albona, a rok później walczył o to, żeby nie zostać zdublowanym. Jego najlepszym miejscem w wyścigu było jedenaste w Grand Prix Niemiec tuż za plecami Kubicy, który zdobył jedyny punkt w całym sezonie. Wtedy jeszcze polscy fani F1 zarzekali się, że Russell jest faworyzowanym pupilem Williamsa, inwestycją w przyszłość, dlatego ma w garażu lepszy bolid. Tylko co z tego, skoro 2019 rok był kolejnym, kiedy brytyjski zespół był tym najgorszym. A mroczne czasy po odejściu Felipe Massy wciąż trwały, ot, następny sezon okazał się jeszcze gorszy od poprzedniego (zero punktów). Ale szczęśliwie już nie dla Russella, ponieważ w jego karierze w końcu coś drgnęło. Russell przeżył szczęście w nieszczęściu.

Wielki brytyjski talent naznaczony pechem

Drugi sezon w barwach Williamsa był jak wyrok, którego słowa brzmią następująco: najpewniej nie zdobędziesz żadnego punktu. Kto widział, ten wie, że Brytyjczyk kontynuował serię wyścigów bez wejścia do czołowej dziesiątki. Jego nowy partner, Nicholas Latifi, nie wychodził pod tym względem przed szereg i również nie potrafił uciułać nawet jednego oczka, choć paradoksalnie wypadał nieco lepiej (trzy razy 11. lokata). Obaj kierowcy dysponowali lepszym bolidem, lecz finalnie to nie zdało się na nic. Czasami prześladował ich pech jak choćby z awarią silnika przy obiecującym tempie na torze, czasami myśli o punktach zabijali sędziowie swoimi karami. Śmierć Williamsa w dotychczasowej postaci zbliżała się nieuchronnie, ale jego skarb w końcu zaświecił. Nie w kombinezonie Brytyjczyków, lecz niemieckiego Mercedesa. Lepiej późno niż wcale.

Sezon 2020 był pokręcony, stał pod znakiem pandemii. Przekonał się o tym m.in. Lewis Hamilton, który przez wykrycie obecności koronawirusa nie mógł wystąpić w drugim wyścigu w ramach Grand Prix Bahrajnu na zmienionym torze. Kiedy ta wieść padła oficjalnie, wszystkie oczy skierowano na jegomościa z boksu nieopodal. Toto Wolff w mig dogadał warunki wypożyczenia i awaryjnie wziął Russella w ramach zastępstwa. W bolidzie specjalnie skonstruowanym pod potrzeby Hamiltona, który jest… o kilkanaście centymetrów niższy. Chyba nie trzeba mówić, że to powodowało pewne komplikacje. Russell miał za mały kokpit, a jego większe buty nie były przystosowane do pedałów w bolidzie. Stąd musiała paść decyzja o włożeniu obuwia Hamiltona, co po kilku dniach jazdy skończyło się siniakami na stopach. Ba, w trakcie tego doświadczenia Russell powtarzał, że wielokrotnie wciskał złe przyciski na kierownicy. Mimo to w sesjach treningowych wymiatał, a w kwalifikacjach zajął drugie miejsce ze stratą zaledwie 0,026 sekundy do Bottasa.

Wcześniej jego lepsze osiągi w starciu z Kubicą można było podważać, bo Polak miał długi rozbrat z Formułą 1. Ale już jazdy jak równy z równym z Finem w tak niesprzyjających warunkach nie można było nie docenić.

Najlepsze jednak miało dopiero nadejść.

George Russell prowadził w wyścigu na 25 okrążeń przed końcem. To brzmi jak science-fiction, ale działo się naprawdę. Tym bardziej zatem trzeba współczuć brytyjskiemu kierowcy, bo skończył zawody dopiero na 9. miejscu. Co prawda pierwszym w karierze z punktami, acz sęk w tym, że to była porażka. Anglik zapewne dowiózłby zwycięstwo, gdyby nie katastrofalny błąd mechaników, którzy w czasie podwójnego pit-stopu założyli mu opony Bottasa. Russel musiał zjechać do alei serwisowej jeszcze raz, co oddaliło wizję miejsca na podium. W tym nieszczęściu dało się jednak odnaleźć pozytyw. Dotąd kierowca, którego talent zaczynano uważać za przehajpowany, udowodnił, że w topowej maszynie potrafi robić cuda. Gdyby tak nie było, Russell nie zrobiłby przecież najszybszego okrążenia na Sakhiru. Wszedł w za ciasne buty Hamiltona i gdyby nie błąd ekipy Mercedesa, kompletnie zamazałby nieobecność mistrza świata.

Tak jak przy starciach z Kubicą, tak też w tamtym przypadku ktoś mógł podważać potencjał Georga Russella. Miał prawo powiedzieć, że nawet Nikita Mazepin w bolidzie Hamiltona wspiąłby się na podium. Ale raz, że to oczywiście brzmi niedorzecznie, dwa – wychowanek Mercedesa zabrał wszelkie argumenty niedowiarkom rok później, w sezonie 2021. Nie potrzebował już mistrzowskiej maszyny, żeby pobić jej osiągi.

Russel dokonał przełomu na wielu płaszczyznach

W nowej erze Formuły 1 triumfy najsłabszych zespołów są właściwe niemożliwe. Jeszcze 10 lat temu można było oczekiwać niespodzianek, wysypu nagłych bohaterów i potknięć faworytów. Oczywiście ci najwięksi potrafili zdominować cały sezon, wygrywając klasyfikację generalną więcej niż dwa razy z rzędu. Ale z biegiem czasu dystans między czołówką a biedniejszymi konstruktorami powiększył się na tyle, że sukces Georga Russella z miejsca przechodzi do historii. Nie było tutaj okoliczności sprzyjających, wszyscy najlepsi kierowcy nie zapadli się pod ziemię. Sam Russell przyznał, że wydarzenia z poprzedniego weekendu są surrealistyczne. I nawet nie chodzi o pierwsze w życiu podium Formuły 1 po wyścigu, który z powodu trudnych warunków atmosferycznych liczył tylko kilka okrążeń. Nie, Russel zajął drugie miejsce w kwalifikacjach w bolidzie Williamsa, czyli obok Haasa i Alfy Romeo przedstawiciela najsłabszej części stawki. Po raz pierwszy od roku 2017 roku Williams zameldował się w pierwszym rzędzie, „Pan Sobota” wszedł między Verstappena i Hamiltona. To niemal cud.

Wynik kwalifikacji przed Grand Prix Belgii (2021)

Russell w trzecim sezonie na najwyższym szczeblu pokazał, że słowa o jego ponadprzeciętnych zdolnościach raczej nie są przesadzone. Nowy szef Williamsa, Jost Capito, zadeklarował po objęciu stanowiska, że nie należy spodziewać się cudów. Powiedział nawet dość kurtuazyjnie, że Williams mniej niż zero punktów nie zdobędzie. Tak więc niewykluczone, że on sam nie wierzy w to, czego Russell dokonał kilka dni temu na belgijskim torze w SPA. On po prostu zagiął czas, mając lepsze osiągi niż Hamilton, o Bottasie nie mówiąc. Otarł się nawet o pole position, ale to już byłoby chyba za dużo. Wystarczy, że Brytyjczyk z roku na roku coraz bardziej wprawia w zdziwienie środowisko Formuły 1. Ba, ściąga ze swojego nazwiska nie tylko łatkę wiecznego i wątpliwego talentu, ale także daje promyk nadziei ekipie Williamsa na lepsze jutro.

Niebywały sukces w ramach Grand Prix Belgii to nie wszystko. Wydaje się, że to raczej nie jest jednorazowy wyskok, a bardziej potwierdzenie rozwoju. Wcześniej bowiem Russell po raz pierwszy z ekipą Williamsa dostał się do trzeciego etapu kwalifikacji (Grand Prix Austrii). Potem powtórzył to w Wielkiej Brytanii, by w następnym wyścigu na Węgrzech zająć 8. miejsce, które było swego rodzaju przystawką przed daniem głównym. Słowem: dla Russella lipiec 2021 roku był złotym miesiącem. Po kilkutygodniowej przerwie wakacyjnej – być może wtedy ekipa Williamsa zaczarowała swoje bolidy – 23-latek nie mógł sobie wymarzyć lepszego powrotu.

W dwóch ostatnich wyścigach zapunktował też Latifi, co nie może być przypadkiem. Najwyraźniej Williams Racing robi pierwsze kroki, żeby odbić się od dna. To o tyle istotne, że prawdziwa szansa na renesans formy zespołu nadejdzie dopiero w roku 2022. Wtedy zacznie obowiązywać nowa umowa z Mercedesem, wedle której zwiększony zostanie sojusz między firmami. Niemcy zaczną produkować m.in. skrzynie biegów i elementy tylnego zawieszenia dla Williamsa. Najprawdopodobniej już nie dla Russella, przed którym szerzej niż dotychczas otwiera się upragniona ścieżka kariery.

Wyścig w SPA ostatnim krokiem w stronę Mercedesa

„Jeśli masz wątpliwości, idź na całość” to życiowe motto Russella. Motto, które przez ostatnie miesiące mogło odbijać się echem w głowie Toto Wolffa. Szef Mercedesa miał na uwadze rosnące osiągi jednego ze swoich „podopiecznych”, choć stuprocentowej pewności mieć nie może. Do końca sezonu zostało dziewięć wyścigów, a więc czasu do oceny jest sporo. Mercedes nigdzie nie musi się spieszyć, jeśli chodzi o decyzję co do przyszłości Russella. Aczkolwiek trzeba przyznać, że to sytuacja dość niewygodna dla kierowcy. On nie wie dokładnie, kiedy mistrz wśród konstruktorów sięgnie po niego na stałe albo w ogóle nigdy. To też jest przecież możliwe, skoro w przeszłości Mercedes postąpił w podobny sposób z Estebanem Oconem, ściągając z niego swój parasol.

Nie da się ukryć, że Russell trwa w dość dziwnym położeniu. Z jednej strony jest kierowcą, który przez 2,5 sezonu uzbierał zaledwie 16 punktów w Formule 1 i do tej pory nie walczył o wyższą stawkę z większą presją na barkach. Z drugiej – pojedyncze rezultaty wskazują, że warto dać mu szansę w bardziej konkurencyjnej ekipie. To nadal jeżdżąca niewiadoma, której pełne oblicze zobaczymy dopiero w chwili, gdy zasiądzie do innego kokpitu. W każdym razie jeśli jeszcze kilka razy George zdąży wprawić kibiców w zdumienie, tak jak na torze SPA, to wątpliwości względem jego postawy będzie oczywiście mniej. Tych najwyraźniej wyzbył się Wolff, skoro w mediach mówi się, że George Russell zastąpi Bottasa od następnego sezonu. Gdy do tego dojdzie, będziemy mieli do czynienia z naprawdę mocną i rzetelną weryfikacją jego talentu. Chciałoby się rzec: wreszcie.

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

22 komentarzy

Loading...