Koniec sierpnia, początek września, koniec szalonych wakacyjnych wyjazdów, koniec pisania pięknych wspomnień na lata. Idzie proza życia. Idzie powrót do szkoły, idzie zejście na ziemię, idzie codzienność. Raków Częstochowa faktycznie jest trochę jak pilny uczeń, który właśnie za świetnie zdaną maturę zjechał pół Europy, ale teraz musi wrócić do szkoły. I w tej szkole udowodnić, że ubiegły sezon i wakacyjne szaleństwa nie były przypadkiem.
Tak, o Rakowie da się napisać wszystko, ale nie to, że coś tam dzieje się przypadkiem. Jeśli bramkarz im ratuje tyłek w kolejnych meczach, to dlatego, że wcześniej go bardzo dokładnie sprawdzili i dość hojnie za niego zapłacili. Jeśli udaje im się rozmontować wyżej notowanego rywala, to również za sprawą rzetelnej i uczciwej pracy szkoleniowca, który już nie raz udowodnił swoją wartość. Można chwalić Raków za rozwój, za twarde stąpanie po ziemi, za świetną pracę we wszystkich pionach. Ale koniec końców – tam też pracują tylko ludzie. I jako ludzie na pewno czują dużą różnicę między grą z Gentem o fazę grupową europejskich pucharów, a wyjazdem do Płocka po nudne ligowe trzy punkty.
Wisła Płock – Raków Częstochowa. Trzeba nadrabiać straty.
A tych punktów, z oczywistych względów, Raków za wiele nie ma. Przekładane mecze to zawsze z jednej strony pewna zaleta – wszak grasz już znając komplet wyników ligowych rywali, wiesz dokładnie, ile ci brakuje, zdajesz sobie sprawę, gdzie nie możesz zawalić. Z drugiej jednak trudno nie spojrzeć na to, jak na swoisty handicap. Można sobie tłumaczyć, że nie ma powodów do obaw, że Lech Poznań zagrał trzy mecze więcej. Ale jednak – strata do lidera to dla Rakowa obecnie osiem punktów. Można sobie spokojnie i na argumenty rozbić, że nie ma żadnych powodów do obaw w związku z czternastą pozycją w tabeli, w końcu i Legia jest dopiero trzynasta.
Ale to jest właśnie ten miecz obosieczny. Opowiadali o tym bardzo szczegółowo piłkarze Bruk-Betu Nieciecza, którzy w ubiegłym sezonie I ligi bardzo długo pauzowali przez koronawirusowe historie. Łatwo wpaść w dwie pułapki. Pierwsza to myśl: mam trzy zaległe mecze, więc to tak, jakbym miał 9 punktów. W tego typu sposób wypowiadał się choćby Wojciech Stawowy w ŁKS-ie, który zimą podkreślał, że łodzianie mają jeszcze zaległy mecz z GKS-em Tychy. Wyszedł na ten mecz po przerwie świątecznej, dostał u siebie 0:3 w czapkę. Jest i druga pułapka – dokładanie sobie presji. Bo jeśli nie wygramy, to przecież faktycznie zaraz dogoni nas Łęczna. Zaraz na odległość punktu zbliży się Bruk-Bet.
Trzeba mieć mocną psychikę, rzadko spoglądać w tabelę i najlepiej jak najrzadziej w ogóle myśleć o jakichkolwiek zaległościach. Ot, jest wyjazd do Płocka, tyle, trzeba tutaj zwyczajnie zagrać dobry mecz, a nie liczyć, ile punktów brakuje do pierwszego, trzeciego czy ósmego miejsca.
Wisła Płock – Raków Częstochowa. Zmierzyć się z ciężarem presji.
Skoro już przy tej psychologii jesteśmy – osobna kwestia to motywacja oraz… presja. Tak jest, to trzeba koniecznie podkreślać, zwłaszcza w przypadku takiego zespołu jak Raków Częstochowa.
Zacznijmy od motywacji, bo to akurat jest problem nieco mniejszy. Piłkarze na poziomie Ekstraklasy faktycznie żyją dla takich meczów, jakie będzie grała Legia w Lidze Europy. Widać było w pełni, jak posypała się cała szatnia Lecha Poznań, gdy zaczęło się rotacyjne eldorado, które doprowadziło do absurdalnej sytuacji, że przywilej gry na Benfikę Lizbona otrzymał Tomasz Dejewski. Nie jest lekko szybko przestawić odpowiednie szufladki w mózgu, by po kilku tygodniach baśniowego snu, nagle wrócić do zwykłego przerzucania gratów w fabryce. A tak mniej więcej można opisać przejście z poziomu walki o Europę, do poziomu bicia się z ligowym dżemikiem.
Natomiast – Raków przecież prowadzi Marek Papszun. U niego słabsze ogniwa bardzo szybko pękają, świadczy o tym cała droga od II ligi i bezustanne roszady w szatni. Trudno jest się u niego zasiedzieć, trudno sobie uwić u niego ciepłe i bezpieczne gniazdko, trudno wpaść w rutynę, bo każdego dnia trwa walka o utrzymanie na tej łajbie.
Groźniejsza dla Rakowa wydaje się właśnie presja. W ostatnich latach pojęcie to dotyczyło ich tak naprawdę jedynie w drugim sezonie na trzecim szczeblu i drugim sezonie na drugim szczeblu. Poza tym startowali z pozycji underdoga, zwłaszcza w drugim sezonie Ekstraklasy. Powody do niepokoju? Eliminacje do Ligi Konferencji trochę potwierdziły, że Raków dobrze się czuje, gdy wchodzi na silniejszego rywala, gdy może zaskoczyć, podkręcić się historią o mniejszym klubie, który atakuje bogatego i bardziej doświadczonego.
Dlatego kapitalnie oglądało się Rubin czy pierwszy mecz z Gentem. Dlatego taką męką była Suduva. Jeśli Raków miałby z drużynami lepszymi od siebie grać tak jak z Gentem czy Rubinem, a ze słabszymi jak z Litwinami – może być trudno o obronę wicemistrzostwa. Głównie dlatego, że tych drużyn słabszych od Rakowa jest w lidze kilkanaście.
Wisła Płock – Raków Częstochowa. To nie jest wcale bajka.
I tu trzeba też koniecznie wspomnieć – Raków zagrał w lidze raptem trzy mecze, ale to też nie jest tak, że każdy był bajeczny. Nie, 0:3 z Jagiellonią Białystok trudno logicznie wyjaśnić. Ale trzy punkty w Krakowie też nie były wcale czymś oczywistym – Raków gonił wynik grając w dziesiątkę. Chwała mu za to, że faktycznie wywiózł trzy punkty, ale czerwona kartka przy stanie 0:1 to nie jest spełnienie snów Papszuna o idealnej dyspozycji jego zespołu. Z Piastem Raków też miał gigantyczne kłopoty, na skrzydłach uniósł drużynę Kovacević, broniąc uderzenie z rzutu karnego i tym samym odcinając Raków od stryczka, jakim byłoby 1:3 w Gliwicach.
Potem dwa szybkie gole i Raków ograł rywala, ale znów: mamy pewne wątpliwości, czy tak to sobie wszystko Marek Papszun wyobrażał.
Zmierzamy więc do tego, że częstochowianie wcale ligi nie zjadają, przynajmniej nie robili tego od pierwszej kolejki, grając równolegle na dwóch frontach. Teraz trzeba to jak najszybciej zmienić, jeśli oczywiście celem pozostaje mistrzostwo. A chyba musi pozostać takim celem, skoro Raków pod wodzą Michała Świerczewskiego rok po roku pnie się po szczeblach i ligowych pozycjach.
Wisła Płock – Raków Częstochowa. Typy redakcji Weszło:
Jakub Olkiewicz: Obawiam się o głowy zawodników Rakowa. Możesz mieć najbardziej ostrego szkoleniowca, możesz mieć najchłodniejszy kark w powiecie, ale nie jesteś fizycznie w stanie potraktować meczu z Gent o fazę grupową pucharów tak samo jak meczu w Płocku o 3 punkty w lidze. Zwłaszcza, że rywal z gatunku takich, który widzi i wykorzystuje każdy przejaw strachu czy lekceważenia. Z drugiej strony – możemy sobie pisać o tych wszystkich niuansach z dziedziny psychologii, a ostatecznie chodzi przecież o to, kto lepiej kopnie piłkę. I tutaj większe szanse ma na pewno Raków. Stąd też mój typ – Raków wygra, ale stawiam zakład bez remisu, więc w przypadku wpadki kasa wraca na konto. Kurs nadal sympatyczny, 1,80, a zabezpieczam się przed tym, że częstochowianie głowami będą jeszcze w walce o Ligę Konferencji.
Kamil Warzocha: Nie wyobrażam sobie, żeby Raków od razu nie wskoczył na ekstraklasowe obroty i nie zapunktował. Piłkarze Marka Papszuna podkreślają, że z grąco trzy dni nie mieli problemu, a więc śladu ani zmęczenia psychicznego, ani mentalnego nie powinniśmy w ich przypadku zobaczyć. Z tym że Wisła Płock pokazuje na początku nowego sezonu, że nie jest chłopcem do bicia, potrafi się odgryźć. Dlatego stawiam, że obie drużyny strzelą gola – kurs 1,73.
Fot.FotoPyk