VAR to nie jest system idealny – wiadomo. Bywają momenty, w których mimo interwencji wideoweryfikacji, możemy mówić o kontrowersjach. Dlatego ten, kto spodziewał się, że VAR raz na zawsze wyeliminuje błędy z 1. ligi, w ostatnich dniach mógł przeżyć spore rozczarowanie. Najpierw nieodgwizdany rzut karny dla Chrobrego Głogów w meczu z Widzewem Łódź, teraz spora kontrowersja w Bielsku-Białej. W meczu Podbeskidzia z GKS-em Tychy nie uznano bramki Nemanji Nedicia, mimo że ciężko było dopatrzyć się w tej sytuacji spalonego.
Sytuacja wyglądała tak – piłka dograna z rzutu wolnego na dalszy słupek, gdzie był Oskar Paprzycki. O spalonym nie było w tym momencie mowy. Pomocnik tyszan zrobił, co trzeba, czyli puścił płaskie podanie wzdłuż linii piątego metra. Tam był już Nedić, który z bliska wpakował piłkę do siatki. Właśnie tu sędziowie dopatrzyli się spalonego – miał być na nim Czarnogórzec, który był ustawiony tak, że ciężko było stwierdzić, czy na pewno jakakolwiek część jego ciała znajduje się na ofsajdzie.
Może paznokieć, ale właśnie, może.
Problem w tym, że system VAR w 1. lidze nie oferuje nam rysowania linii. Dlatego sędziowie mogli obgadać między sobą temat i ocenić sprawę na oko. A wiadomo – oko w sytuacji tak stykowej bywa złudne. Podjęto więc trudną decyzję: gola nie ma, Nedić spalił. I niestety nie musi to być decyzja słuszna.
CASHBACK 500 PLN NA START, CASHBACK BEZ KOŃCA I EARLY PAYOUT – TYLKO W FUKSIARZ.PL!
Celowniki do poprawy
Niemniej jednak, odstawiając tę kontrowersję na bok, pod Klimczokiem obejrzeliśmy porządne meczycho. Dzisiejszy dzień w 1. lidze w ogóle był udany, ale Podbeskidzie i GKS to wisienka na torcie. Akcja za akcję, komentatorzy słusznie zauważyli, że wygląda to bardziej jak ping-pong. Kontrataki, efektowne odbiory, widoczne gołym okiem ruchy i schematy taktyczne – gratka dla widza. Łyżka dziegciu w tej beczce miodu? Skuteczność, bo przy wszystkich tych wystrzałach mówimy jednak o fajerwerkach, a nie kulach armatnich. Obie strony ładowały tak, że nie było zmiłuj, ale pudło goniło pudło.
- Kamil Biliński – 3 strzały, 0 celnych
- Bartosz Biel, Giorgi Merebaszwili, Tomas Malec – 2 strzały, 0 celnych
- Marcin Kozina, Marko Roginić – 1 strzał, 0 celnych
Całe grono ofensywnych piłkarzy, które nie potrafiło trafić w wielki prostokąt ustawiony na końcu boiska. Niektóre z tych prób nosiły element komedii – Biliński czy Roginić uderzali z woleja tak, że postraszyli ptaki na stadionie. Merebaszwili zamiast pójść w ich ślady pocelował po aucie. Łukasz Grzeszczyk po wejściu na boisko zdobył się na centrostrzał. Niezbyt dobrze wyglądało też pudło Bartosza Biela, a Gracjan Jaroch może i w światło bramki trafiał, ale gdyby lepiej przymierzył, Martin Polacek nie poprawiłby swoich statystyk.
Kwintesencją chybionych strzałów była okazja z ostatniej minuty. Merebaszwili ładnie się uwolnił, wydawało się, że wszystko zrobił tak, jak trzeba. I trafił w poprzeczkę.
Zasłużone pochwały
Ale dobra, bo w końcu pomyślicie sobie, że mamy rozdwojenie jaźni – tu dobry, intensywny mecz, a zaraz potem litania pomyłek pod bramką rywala. Spotkanie Podbeskidzia z GKS-em zaoferowało nam jednak nieco więcej. Na przykład Dominika Połapa, który zasuwał jak motorek i w świetnym stylu powstrzymywał ataki rywala. Roginić, ten sam, który popisał się słabym wolejem, potrafił też współpracować z kolegami tak, że ci mogli rozwijać skrzydła w ofensywie. Podbeskidzie przeprowadziło kilka ataków, w których wymieniało podania na jeden, dwa kontakty i wpadało w okolice “szesnastki” rywala. Jedna i druga strona posyłała wiele prostopadłych podań, może minimalnie zbyt mocnych, może trochę zbyt optymistycznych, ale jednak – niezłych, bo obrońcy nie mogli zdrzemnąć się nawet na chwilę, żeby przypadkiem zza ich pleców nie wyskoczył snajper rywali.
Przebłyski mieli młodzi piłkarze, a to zawsze cieszy. Kamil Kargulewicz popisywał się dryblingami, Dominik Frelek bardzo dobrze rozgrywał piłkę, tworząc sytuacje kolegom. O Połapie już wspominaliśmy, Jakub Piątek też był aktywny, raz kapitalnie zatrzymał groźny atak, zaczynając tym samym równie niebezpieczną kontrę swojego zespołu. Nawet Kacper Gach, ten sam Kacper Gach, który – nie bójmy się tego powiedzieć – kopał się po czole w Widzewie, dziś grał jak z nut. Być może był nawet najlepszym piłkarzem swojej drużyny, nastawiony bardziej na ofensywne działania w końcu zaczął pokazywać swoje atuty. Wrzutka, strzał, sprint, wszędzie było go pewno.
PIOTR JAWNY: TRENERZY POWINNI BYĆ ODWAŻNI [WYWIAD]
***
Dlatego powiemy, że to był ten mecz na 0:0, po którym nikt nie może narzekać. Nawet Kamil Biliński po meczu stwierdził, żeby nie mówić o kryzysie, bo Podbeskidzie w końcu się przełamie. Widać to po tym, jak gra, to nie są puste słowa. To samo mogą zresztą powiedzieć piłkarze z Tychów, którzy po trzech niemrawych spotkaniach, niemal bez konkretnych sytuacji bramkowych, dziś pokazali pazur.
Nie możemy mieć co do tego pewności, bo w piłce nożnej nawet trzy dni potrafią wiele zmienić, ale na dziś możemy iść w dolary przeciwko orzechom, że w weekend i “Górale” i tyszanie mogą pójść za ciosem i dać swoim kibicom więcej radości.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – GKS Tychy 0:0
fot. Newspix