Reklama

Dzień, w którym zdarzyło się wszystko (18)

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

29 czerwca 2021, 01:06 • 6 min czytania 27 komentarzy

Chciałbym, abyśmy wszyscy mieli świadomość tego, czego dziś doświadczyliśmy. To nie był tylko dobry dzień na Euro. To był, z całą mocą zawartą w słowach, jeden z najlepszych dni w historii futbolu.

Dzień, w którym zdarzyło się wszystko (18)

I gdy się dział, byliśmy.

Nie przegapiliśmy.

Staliśmy na straży.

Przeżywaliśmy.

Reklama

Ale spotkamy się i za trzydzieści, czterdzieści lat. Kimkolwiek wtedy będziemy, w dowolnej konfiguracji. I jeśli dzisiaj mieliśmy na rozkładzie oglądanie meczów, to wyłowimy siebie z tłumu. Coś nas będzie ze sobą mocno łączyć. Gdy w losowej grupie padnie temat piłki, wielkich meczów, na pewno ktoś powie:

– A pamiętacie Euro 2020? Ten dzień, kiedy grały ze sobą Chorwacja – Hiszpania, którego miało nie dać się pobić, ale potem przyszło Szwajcaria – Francja i je pobiło?

I nad „Pamiętam! A pamiętasz jak Unai Simon, albo jak Lloris łapał karnego…„, rozwijającym się w dalszy dialog, rozgałęziającym się o kolejne szczegóły, zaciskać się będzie więź. Tunel w przeszłość, to szczególne porozumienie, jak gdy okazuje się, że ktoś bawił się czy grał w to samo w dzieciństwie.

Często szafuje się w piłce określeniem „coś, o czym będzie można opowiedzieć wnukom”. Często to tylko figura retoryczna, w zasadzie pusta. Interlinia. Ale dziś na pewno coś podobnego się zdarzyło. Teraz już tylko trudniejsza część: tych wnuków się dorobić.

***

Powiem wam szczerze, a pisałem też o tym kilka dni temu – siedział we mnie od lat zadrą mecz Holandii z Czechami z Euro 2004. Od siedemnastu lat słuchałem, jaki był to niesamowity mecz. Jak dobrego spotkania bym nie obejrzał, zaraz ktoś mówił:

Reklama

– Noo, pograli. Ale jak Holandia z Czechami w 2004, o to się dopiero działo.

Potrafiono mi zepsuć tak każde wielkoturniejowe spotkanie, bez względu na zachwyt. I oczywiście mógłbym tamten mecz odtworzyć, ale mecz to nie film. Albo go przeżywasz w momencie, gdy się dzieje, albo zostaje wywabiony z barw, z emocji. Nie ma siły rażenia.

Już nie boli mnie jednak wielkie Czechy – Holandia. Dziś trauma została odczarowana.

Być może tamten mecz był lepszy lub równie dobry co Hiszpania – Chorwacja. Nie wiem jak wypadłby przeciw Szwajcaria – Francja. Ale nie wierzę, po prostu nie wierzę, by przy całym swoim mistrzostwie, był w stanie dorównać temu dniowi. To nieuczciwa walka, zgoda, „dwóch na jednego to banda łysego”, ale co zrobić: przecież wszyscy wiemy, że te dwa dzisiejsze mecze były jednym, wspólnym, nierozerwalnym doświadczeniem.

I, jestem pewien, bywało, że przeżyliśmy emocje większe – bo przecież jest Polska, a gdy drużynie kibicujesz, przeżywasz to po wielokroć. Ale nie mamy wątpliwości, że pod względem jakości, emocji, zwrotów akcji, szalonego tempa – to był szczyt możliwości. Końcowy produkt tego, co może zaoferować dyscyplina powszechnie znana piłką nożną.

***

Szokuje mnie wręcz, gdy już teraz, na chłodno, analizuję sobie ile dziś się zdarzyło. Bo zdarzyło się wszystko.

Scenariusz tego poniedziałku na Euro wygląda tak, jakby futbolowi bogowie, te piekielnie złośliwe bestie, zazwyczaj szukające sposobów, by kibicom dokopać, tym razem naczytały się artykułów o tym, że kibice opuszczają futbol. I zapaliło im się kolokwialnie mówiąc pod kuprem, bo zamajaczyła na horyzoncie perspektywa straty roboty. No to trzeba się wziąć do roboty i pokazać, co się ma najlepsze.

Mieliśmy bowiem, z punktu widzenia fabularno-piłkarskiego:

– Historię odkupienia win na przestrzeni jednego meczu, bo Unai Simon
– Unai Simon, który puścił największą szmatę mistrzostw, nawet jeśli dostał podanie w światło bramki i kozłujące
– Ale ten sam Unai Simon później ratował Hiszpanów, choćby w 94 minucie, gdy Kramarić musiał strzelić, ale nie strzelił, bo Unai Simon
– Do tego historia powstania z popiołów w wykonaniu Moraty
– Morata grał źle, pudłował, Hiszpanie obwinili go o straty punktów
– I to, co spudłował choćby z nami, to skala błędu Unaia Simona, tylko w ofensywie
– Facet dostawał jakieś pogróżki, po meczu z Polską nie mógł spać dziewięć dni
– Skreślony, wyjęty spod prawa… no, może nie, ale to praktycznie pasuje jak ta inwokacja do polsatowskiego „Renegata”, teraz ładuje na 4:3 bezbłędnym wolejem, choć też wcześniej w tym meczu bywało różnie.

Gdzie nie spojrzeć, gdzie nie rzucić kamieniem, nie fragmenty meczu, a pełnokrwiste opowieści. Chorwaci prowadzący w meczu, mimo xG 0.00. Luis Enrique pokazujący przy stanie 3:1 kciuk do góry, że już jest pozamiatane, wygrali. A potem Chorwaci spinający się, doprowadzający do remisu, a jeszcze przejmujący na początku dogrywki inicjatywę.

Elementy komediowe? Obecne. Gvardiol przez picie wody tracący cenny czas, przez który nie zdążył przy straconej bramce. Historia jak z meczu B-klasy, nie Euro.

Ale był i moment całkowitej demonstracji siły, gdy w ostatnich sekundach meczu, przy stanie 5:3, Oyarzbal z Olmo bawili się pod bramką Livakovicia. Choć przed chwilą przez pięści tej drużyny byli na linach.

Nie wierzyłem, że Francja – Szwajcaria jest w stanie to przebić, ale przecież przebili, dodając kolejną furę kontekstów. Francja, czyli Galacticos. Zespół, patrząc po nazwiskach, z papierami na coś w rodzaju piłkarskiego Dream Teamu – no, zachowując proporcje, ale faktycznie niepoczytalna siła drużyny, jeszcze na ostatniej prostej wzmocnionej Benzemą. I masz Tricolores, aspirujące pod kątem potencjału do miana jednych z najlepszych reprezentacji w historii, a dostają w mazak. Deschamps pomylił się z taktyką. Gola na dzień dobry strzela im – ZNOWU, FABUŁY, WSZĘDZIE FABUŁY, PRZECIEŻ JESZCZE POPRAWI, A POTEM ZEJDZIE – Seferović, który był niemiłosiernie krytykowany na początku turnieju. Potem Szwajcarzy mają karnego.

Marnują.

Wydaje się, że stracili momentum.

Idzie jeden gol Francji. Drugi. Między zmarnowanym karnym a drugim golem Benzemy nie minęło pięć minut. Potem przychodzi trzeci. Trafienie Pogby jest jak wisienka na torcie, potwierdzenie: jestem wielki i my, Francja, jesteśmy wielcy. Wydaje się, że Szwajcaria nie może się z tego podnieść.

Ale to jest piłka nożna i się podnosi.

To też finalnie opowieść o Mbappe, bo musi być i bohater tragiczny dla pełni historii:

  • Mbappe, do którego ma należeć przyszłość futbolu
  • Ba, przecież w dużej mierze należy już teraźniejszość, ale wiecie o co chodzi – o dominację, o półboski status
  • Mbappe, który jednak, wbrew wszystkim przewidywaniom, gra średnio; kreuje sytuacje, ucieka, zrywa się, ale konsekwentnie pudłuje
  • I tak pudłuje aż do meczu ze Szwajcarią, aż puentując swoje pudłowanie w karnych
  • Choć jest też przecież prawdą, że każdy wielki piłkarz musi mieć i taką, niezwykle bolesną

Tak, możemy się wikłać dalej, rozdrapywać, przyglądać, ale wystarczy, gdy powiemy, że naprawdę zdarzyło się wszystko. To nie żadna retoryka. Pogba. Zmiany Chorwatów. Taktyczna roszada Deschampsa. Wejście Sissoko. Wejście Alby. Tu o co drugim drobiazgu można napisać pracę magisterską, wielowątkową i wielokontekstową.

Jeden dzień, dwa mecze, a dla kogoś, kto miał klucze do tych opowieści, jak kilka sezonów najlepszego serialu przyjęte jednocześnie, w szokująco intensywnej dawce.

Wiecie, piłka nożna swoje nam też potrafi zabrać. Pewnie niejednokrotnie mamy z nią ciche dni, gdy znowu nas zawiodła, może nawet zdradziła. Widzimy, jak u wielu osób, które kiedyś szły z nami ramię w ramię przez futbol, ogień się wypala.

Ale futbol, choć wymaga też wyrzeczeń, by chłonąć go tak, aby dawał najwięcej – dowodem Euro, które trzeba brać w całości – ostatecznie oddaje. Zwraca. Czasem nie do końca w oczekiwanym miejscu, ba, może nawet zawsze. Ale w końcu oddaje tak samo wielką siłą, z jaką przed chwilą potraktował kopniakiem prosto w bebech.

I wiecie, być może ten dzisiejszy dzień wcale tak wiele nie zmienia w szerszym spektrum. Jeśli te trendy, o których tyle się słyszy, że młodzi odwracają się od piłki, są prawdziwe, to jeden taki dzień kijem rzeki nie zawróci. Nawet może nie zawrócić tego cały turniej, choć on już prędzej.

Ale nawet, jeśli piłka będzie ustępować miejsca, to cóż, przynajmniej nie będzie robić tego po cichu.

Z wykopem, ze stylem, pokazując, że ma do zaoferowania nie tylko wiele. Ale ma do zaoferowania wszystko.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

27 komentarzy

Loading...