Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

03 czerwca 2021, 19:10 • 10 min czytania 26 komentarzy

Druga połowa meczu Polska – Rosja wzięła mnie na barana, a potem zabrała w magiczną podróż śladem najbardziej bezużytecznych meczów reprezentacji. Bezużytecznych, nie znaczy nieciekawych, z tym, że ciekawych wszystkim, tylko nie piłką.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Wiem, że wy już wiecie. Gdy trwały, narzekaliśmy na nie po tysiąckroć. Oglądaliśmy z obowiązku, bo jak tu Polski nie oglądać. Tak, to one, nasze „guilty pleasure”. Masowa produkcja kadrowiczów.

Zimowe mecze kadry składem z łapanki. Czasem ligowcami wzmocniony kimś tam, a czasem i bez wszystkich ligowców. Człowiek się nieraz obawiał – czy i jego nie powołają, bo już ma plany na weekend. Ale nie było zmiłuj.

Mam do takich spotkań sentyment, bo choć życzę polskiej piłce jak najlepiej i wiem, że należało się tych meczów pozbyć, tak nie mogę sobie tego odmówić: te zgrupowania były często przepełnione absurdalnym, nieintencjonalnym poczuciem humoru, które cenię. To jak dawne przygody osobiste, których raczej nie chciałoby się przeżywać ponownie, by były sami wiecie jakie, ale dobrze jest się z nich pośmiać w gronie najstarszych przyjaciół.

Pamiętam choćby spotkanie z Maltą za Janusza Wójcika. Był to czas, gdy rodzice czasem podrzucali mnie na ferie do rodziny z Łodzi. Tu mieszkał kuzyn Adam, który pomógł kłaść fundamenty pod to, że nie tylko grałem w piłkę, ale też się nią interesowałem. Kuzyn Adam, rzecz nie do przecenienia, pewnego razu podarował mi choćby wszystkie roczniki „Piłki Nożnej” lat 90-tych. Składy Igloopolu, Sokoła Tychy, a także relacje z meczów Szombierek Bytom w ich sezonie spadkowym, należały do moich pierwszych lektur.

Reklama

Tenże kuzyn Adam był jedyną w mojej rodzinie osobą, która żyła futbolem. Gdy przyszedł mecz z Maltą, widziałem to na własne oczy: musiał iść wtedy w czasie meczu do roboty, ale nagrał sobie wszystko na VHS, żeby po powrocie obejrzeć sparing Polski z Maltą. Jeszcze po powrocie zastrzegał, żebym czasem nie zdradzał mu wyniku, bo nie chce sobie psuć emocji.

Polska – Malta z odtworzenia, bez spoilerów, żeby nie psuć emocji.

Tak, kuzyn kochał reprezentację miłością najszczerszą.

Ale i ja nie wypadłem kogutowi spod ogona, bo tę Maltę obejrzałem na żywo, a potem oglądałem ją drugi raz w towarzystwie kuzyna Adama, bo to była frajda obejrzeć mecz z nim.

Niewtajemniczonym przypomnę, że mecz z Maltą zakończył się wygraną 1:0 po golu Tomasza Kłosa w doliczonym czasie gry. A przecież ten mecz, poza lokalizacją, rywalem, nie był klasycznym występem egzotycznym, bo faktycznie grało tu wielu zawodników pierwszego składu.

Uwielbiam fakt, że również za Janusza Wójcika, a więc grając o Euro 2000, nie tylko pojechaliśmy na sławetny wyjazd do Tajlandii, grać z Brazylią Ź i samą Tajlandią. Za Wójcika, przygotowując się do mistrzostw Europy, polecieliśmy też do Paragwaju, by, poza meczem z paragwajską karą, rozegrać mecze po sąsiedzku z Colo Colo i – bodajże – Olimpią Asunsion. Doskonałe przetarcie przed takimi – bo ja wiem – Szwedami. To był też wyjazd, podczas którego kadra mało nie spadła do oceanu, bo samolot spadał dobre kilkanaście sekund.

Reklama

Można żartować, że no cóż, lata dziewięćdziesiąte. Ale przecież Smuda szykując się do Euro 2012 zagrał z Kanadą, Tajlandią, Singapurem, Kamerunem, Australią, USA, Ekwadorem, Wybrzeżem Kości Słoniowej, Argentyną, Meksykiem, Koreą Południową. Nie twierdzę, że jak już grasz na Euro, to już z nikim spoza Europy zagrać nie możesz – ale jednak tych meczyków z nieueropejskimi zespołami zatrzęsienie. Pewnie wielu z was ma wyraziste wspomnienia z meczów z Tajlandią i z Singapurem, bo były to tak absurdalne zderzenia, że zapadały w pamięć. Pamiętam też jak graliśmy z Irakiem na jakimś bocznym boisku uniwersyteckim. Choć oczywiście nic nie przebije gry kontrolnej z rezerwami Antalyasporu w grudniu 2007. Zagrali wtedy w kadrze między innymi Gostomski i Madejski. Debiutował w kadrze narodowej Tomasz Nowak.

Nie wrócą te spotkania, i naturalnie dobrze, choć przyznam, że czasem żałuję, że nie transmitowano w TV meczów Polska – Włocławek czy Polska – Radomiak. Bo przecież bym oglądał. I też by się wspominało, a tak, mecze i anegdoty przepadły.

***

Mecz Polska – Rosja jednak oglądałem, wbrew temu, co mogliście pomyśleć po przydługim wstępie, w którym wracam do Wójta, lat 90-tych i Singapuru, prawie jakbym chciał przykryć fakt, że nie oglądałem. Ale oglądałem.

I był to taki mecz, jakich bardzo nie lubię: bo z góry nie był on określony na to, by sprawdzić polski zespół. Reprezentacji Polski jako takiej nie było. Była wrzucona jedenastka, która ostatni raz zagrała w takim składzie, i wszystkich, poza może Krychowiakiem, Klichem, Fabiańskim, obowiązywało generalne testowanie. Jakkolwiek Rosja im dalej do końca meczu (czyli do 45 minuty, potem meczu już nie było), tym bliżej była wygranej, jakkolwiek mieliśmy do czynienia z kuriozum drugiej połowy, tak jednak kilka rzeczy na plus da się wynotować.

O Świerczoku przeczytaliście już tyle, że nie macie ochoty dalej czytać, ale nic nie poradzę: muszę wtrącić swoje trzy grosze. Muszę, bo chcę. Wielu deprecjonowało jego bramkę, bo z bliska, bo znacznie więcej zrobili w tej akcji Klich i Frankowski. Jest to prawda: Klich i Frankowski zrobili w tej akcji więcej. Ale Świerczok też nie stał na sępa w tej sytuacji, dłubiąc w nosie i zastanawiając się co by zeżreć na ciepło po powrocie do hotelu. Zobaczcie gdzie był, gdy Frankowski przyjmował piłkę. Tam też jest wykonana dobra robota, skupienie się tylko na samej końcówce jego udziału w tej akcji to mocne spłycenie tematu.

Podobało mi się też to, jak zamalował centrostrzałem w poprzeczkę, bo to naprawdę nie była pozycja strzelecka. I widać było, że podobnie myślał o tym rosyjski golkiper, któremu piłka prawie wpadła za kołnierz. Doceniam to uderzenie, ale też i nie zamierzam go przeceniać, bo wiem, że w reprezentacji czasem decyduje jedna, dwie akcje. I potrafię sobie wyobrazić, że Świerczok, mając jakieś rozsądniejsze opcje rozegrania, strzeliłby z dystansu na notę, ale de facto marnując szansę całego zespołu.

Z tym, że nie martwi mnie to tak bardzo w związku z tym, że podejmował sporo niezłych decyzji przy rozegraniu. To nie było tak, że Świerczok czekał na piłkę i koniec. Świerczok łączył formacje, pomagał napędzić kontry, nawet, jeśli w późniejszej fazie się rozpadały. Jak samym przyjęciem minął Kudriaszowa, bodajże na żółtą kartkę – ładne to było.

Sousa też Świerczoka chwalił na pomeczowej konferencji, i właśnie nie tyle za gola, co za to, jak funkcjonował piłkarz Piasta w zespole. A przynajmniej tak mi się wydawało, że powiedział Sousa, bo ciężko było wyłapać zza ściany słów tłumacza, który zastanawiał się czy grał Piątkiewicz czy Piątkowicz.

Poza nim podobał mi się Klich, i zaraz powiecie: no, co za zaskoczenie. Akurat mówimy o kimś, kto przecież raczej należał do pierwszego składu. Tak, ale u Sousy zagrał pierwszy raz. I podobało mi się, jak Klich na konferencji podkreślał, że Sousa kazał mu grać praktycznie wszystko do przodu. Masz piłkę, grasz do przodu. Ryzykujesz. Otwierasz grę. I to się sprawdzało, w tym meczu posłał kilka naprawdę ciekawych piłek, które mogłyby dać więcej, niż dały. Współpraca Klicha z Krychowiakiem to w ogóle bodaj najmocniejszy element tego sparingu, bo jest to coś, co wiesz, że da się przełożyć na Euro. Co tam będzie prawdopodobnie potrzebne – taki Świerczok, choć zrobił więcej szumu, wciąż może być opcją mocno rezerwową. Tu mówimy o jednym z potencjalnych fundamentów zespołu, który działał. Mnie tylko korciło, żeby zobaczyć Krychowiaka w jeszcze bardziej ofensywnej formie, tak jak gra w Rosji, ale i tak widać, że to Krycha mający pewność i chcący przejmować kontrolę w środku pola.

Podobało mi się, że Kamil Jóźwiak wszedł na boisko i jednak, w tej paździerzy, pokazał trochę piłki nożnej. Nawet, jeśli polegało to głównie na odbiorach bardzo daleko od własnej bramki. Ale to już naprawdę – odbierał tak wysoko, że ja widzę w Jóźwiaku… mental Grosickiego. Żebyście nie rozumieli tego pejoratywnie: chodzi mi o to, że Grosicki zawsze na kadrę miał dodatkową mobilizację. Widać było po jego grze, ile dla niego znaczy koszulka z orłem na piersi. Dużo można o nim powiedzieć, ale tego nikt mu nie odbierze, tak było. Wszyscy kadrowicze też to podkreślali, że w każdym ruchu, nawet w podejściu do stroju, było to po Kamilu widać. I ja to widzę też u Jóźwiaka. Wręcz dla mnie tym istotniejsze, że potrafi to pokazać w bardzo odmiennych pod względem przebiegu meczach, nawet w takim, który w zasadzie nie jest meczem.

Szkoda, że Piątkowski nie jest już tak po dwóch, trzech sezonach na Zachodzie. Wyprowadzenie piłki ma, jak na polskie warunki, naprawdę na wysokim poziomie. Podanie do Klicha, który potem zagrał do Świderskiego na głowę? Jak to się modnie mówi – TOP. Tylko, że nie mam niestety pewności, że Piątkowski już tak okrzepł, by ta gra do przodu już równoważyła wszystko, co robi do tyłu, bo z Rosją też bywało z tym umiarkowanie.

Rozczarowania dla mnie – Fabiański, bo pomógł zawalić gola, Kędziora, Helik, Kownacki. Helik znowu zagrał bardzo nieodpowiedzialnie, tym razem podczas kontry Dziuby. Ja nie wiem, oni tam w Championship grają w inną dyscyplinę? Poszedł z łapami do Dziuby prawie, jakby się z nim ustawił za salą gimnastyczną. Miał szczęście, że Dziuba grał do końca, ale wielu – większość? – napastników wykorzystałaby to i poleciała na murawę. Byłby karny, Helik miałby dużo cieplej, niż ma – a przecież to, że Dziuba zrobił jak zrobił, realnie nie zmniejsza skali błędu.

***

Zwolniony został trener, który wygrał wszystkie ligowe mecze w tym sezonie, wykręcił bilans bramkowy 181-6, awansował do finału regionalnego Pucharu Polski. Tym trenerem jest Przemysław Cecherz, który prowadził Wieczystą. I wiadomo, że Wieczysta jak na okręgówkę to Galacticos, no ale jednak – trudno, żeby ktokolwiek sądził, iż trener jest problemem.

Ta zmiana jest uwarunkowana tylko i wyłącznie jednym: tym, żeby zatrudnić bardziej medialnego trenera. I udało się go znaleźć, jest nim Franciszek Smuda. Faktycznie, powstanie o wiele więcej publikacji na temat Wieczystej, niż gdyby prowadził ją dalej Cecherz. Faktycznie, sam o Wieczystej właśnie piszę, jestem kolejną durną rybą w mętnym stawie, która łapie się na ten haczyk.

Ale dla mnie to jest już zagranie po bandzie, a raczej: za tą bandę wyjeżdżające. Ja wiem, że to prywatne pieniądze, nikt nie robi tutaj cyrku z pieniędzy publicznych, tylko realizuje marzenia. Robi sobie Football Managera – czy też raczej: Championship Manager 01/02 – w krakowskiej piłce. Ma do tego pełne prawo. Ja wiem, że panowie chyba dobrze się znają, Franz bodaj mieszka gdzieś niedaleko.

Niemniej to już takie posunięcie, po którym aż chce się szydzić: w następnym ruchu, mającym uatrakcyjnić mecze i uczynić się bardziej medialnymi, niech przed meczem będzie miał miejsce cyrkowy pokaz ze słoniami. Szalona wydaje się także propozycja wystrzeliwywania Peszkina z armaty przed każdym meczem, ale przecież: ile by się o tym mówiło.

Jestem też gotowy uwierzyć, że w tym szaleństwie jest metoda. I, po pierwsze, są większe problemy polskiej piłki, niż zwolniony Cecherz i zatrudniony Smuda, a także, po drugie, że żyjemy w takim szybkim świecie, gdzie taki kierunek nie tylko się opłaca, ale i spłaca. Na pewno ja będę uważnie sprawdzał, jak ten pomysł ze Smudą im wypali.

A jak nie wypali, to już nie wiem kogo sprowadzą na trenera – Ronaldinho ma chyba kłopoty finansowe, bierze propozycje jak leci, może mógłby się nadawać na grającego. Wtedy, przyznaję, kupiłbym PPV na mecze Wieczystej.

***

Ireneusz Mamrot wraca do Jagiellonii, czyli Jaga zatoczyła piękne koło. Niemniej opuszczać ŁKS w takim momencie, bez względu na skalę szansy, na to jak bardzo chciało się wrócić do Jagi i jak dobrze się tam czuło – słabo wyszło, panie trenerze, bardzo słabo.

Mamrot postawił w pewnym sensie na jedną kartę. Jak w Jadze nie wypali tak, jak sobie tego tam będą życzyć, no to kluby będą się już nie dwukrotnie, a trzykrotnie zastanawiać, bo a nuż znowu coś i będzie jak z ŁKS-em. Jestem zdania, że zdarzają się takie sytuacje w życiu, którym nie można odmówić, ale zastanawiam się, czy tutaj nie dało się tego załatwić w bardziej cywilizowany sposób.

Niemniej, wszystkich szczegółów nie mam, może w nich tkwi szkopuł.

Ale kibice, a nawet spora część tak zwanego środowiska, też ich nie ma, a wygląda to jak wygląda.

Fakt faktem, że zarówno Jaga bez Mamrota, jak i Mamrot bez Jagi, nie poradzili sobie. Jeśli i to nie wypali, zarówno Mamrot jak i Jaga będą na mocnym rozstaju dróg.

Leszek Milewski

Fot główna: obraz Andrieja Blioka, 1981 rok

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
9
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

26 komentarzy

Loading...