Tak naprawdę trudno precyzyjnie określić, czym zajmują się kitmani – ich zakres obowiązków jest duży. Kluby używają też różnego nazewnictwa w stosunku do funkcji polegającej na odpowiednim przygotowaniu sprzętu. Jest to ważne i odpowiedzialne zajęcie. Wymaga cierpliwości i dokładności. Przede wszystkim pochłania ogromną ilość czasu. Trochę czarna robota. Natomiast osoby wykonujące ten zawód zazwyczaj nie narzekają. Lubią swoją pracę. Na pierwszy rzut oka trochę wydaje się to dziwne. Co może być fajnego w praniu brudnego sprzętu i przygotowywaniu koszulek przed meczem? Wiele wyjaśnia fakt, że kitmani to najczęściej ludzie od wielu lat związani z klubem. Pasjonaci, którzy zwyczajnie czerpią satysfakcję z tego, że mogą być częścią drużyny.
Zdecydowanie nie było łatwo przekonać ich do tego, by uchylić rąbka tajemnicy dotyczącej ich pracy. I nie dlatego, że nie chcieli ujawnić kulis. Po prostu – to bardzo skromne osoby. Choć z początku strasznie się krygowały, wreszcie wyraziły zgodę na rozmowę. Jednak jeden z kierowników ds. technicznych po chwili zapytał się: jest w ogóle sens, żebym o tym opowiadał? Gdy jednak w końcu zaczął wspominać wzloty i upadki, które przeżył z drużyną przez wiele lat pracy, od razu można było wyczuć, jak istotną rolę w jego życiu odgrywa klub i wszystko, co jest z nim związane. Sama żmudna praca to tylko dodatek do całości, do bardzo długiej przygody. Oczywiście okupionej wieloma wyrzeczeniami.
Zmieniali się prezesi, trenerzy przychodzili i odchodzili, piłkarze przyjeżdżali i wyjeżdżali, a oni wciąż wykonują swoją pracę. Choć znajdują się w cieniu, to bez ich trudnej i wymagającej roboty, nie byłoby możliwe prawidłowe funkcjonowanie zespołu. Kitmani są prawą ręką kierownika drużyny. Piłkarze i trenerzy zawsze mogą liczyć na ich pomoc.
Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!
Klubowe ikony
Osoby zajmujące się w danym klubie sprzętem sportowym nierzadko znaczną część życia spędziły w tym zespole. Nic więc dziwnego, że w tamtych kręgach uchodzą za postacie wręcz kultowe. Inni pracownicy już sobie nie wyobrażają, by przychodząc z samego rana do budynku klubowego, nie spotkali „pana od koszulek”.
– Pracuję w Stali Mielec już blisko 35 lat. Oczywiście z małymi z przerwami. Kiedyś była nawet taka śmieszna sytuacja, że nasz były prezes, pan Andrzej Binkowski, przedstawił mnie Michałowi Listkiewiczowi, który w tym czasie był prezesem PZPN-u. I nasz ówczesny prezes mówi do niego: Panie Michale, to jest pan Andrzej, który od 1939 roku pracuje w klubie (Stal Mielec powstała w tym roku – przyp. red.) Pan Listkiewicz po chwili namysłu odpowiedział: nie wygląda na tyle lat. Na co pan Binkowski rzekł: bo to jest stalowy człowiek! – opowiada Andrzej Pryga, kierownik techniczny Stali Mielec.
Pryga w klubie pełnił przez te ponad trzy dekady różne funkcje. Dla pana Andrzeja praca w Stali Mielec okazała się spełnieniem marzeń, wszak od najmłodszych lat był jej wiernym kibicem. Uczęszczał na wszystkie mecze. Miał ogromne szczęście obserwować, jak Stal w latach 70. zdobywała mistrzostwo Polski. Występy europejskich pucharach po dziś dzień są jego najpiękniejszymi wspomnieniami związanymi z ukochaną drużyną. Zwłaszcza rywalizacja w I rundzie Pucharu Europy 1976/77 z Realem Madryt. Na mieleckim obiekcie zasiadło wówczas 40 tysięcy widzów. Niedługo później sam zaczął pracować w klubie, ale przemiana ustrojowa oznaczała początek ogromnych problemów Stali. W końcu nie było wyjścia – klub zniknął z piłkarskiej mapy Polski
– Pamiętam jeszcze bardzo dobrze występy w Ekstraklasie, zanim klub ogłosił upadłość. Pamiętam strajki zawodników przed meczem z Cracovią, a także debiut Bodzia Wyparły w najwyższej klasie rozgrywkowej. Niestety, w 1997r. musiałem odejść z klubu – iść pracować do strefy, bo zwyczajnie nie było, co robić przy Stali. Wówczas wszystko u nas leżało. Ale i tak po godzinach dobrowolnie przychodziłem do klubu pracować charytatywnie – wspomina Andrzej Pryga.
***
Po pewnym czasie zaczęła się odbudowa Stali, a pan Andrzej uczestniczył w tym procesie. Jak wspomina – w klubie zajmował się dosłownie wszystkim. Nie było już prestiżowych widowisk i pełnych trybun – mielecka drużyna musiała rozpocząć reaktywację od IV ligi. W końcu, po 24 latach, znowu mógł zasmakować występów jego drużyny w Ekstraklasie. Los wynagrodził mu trud i cierpliwość.
– Gdy w 1997 r. rozpadł się klub, byłem członkiem zarządu i jako jedyny z tego grona byłem przeciwny ogłoszeniu upadłości. Powiem szczerze: przez moment, kiedy jechałem samochodem, czy przechodziłem obok stadionu, nie mogłem patrzeć w jego stronę. Jednak nigdy nie przestałem wierzyć, że wrócimy do najwyższej klasy rozgrywkowej. Bardzo cieszę się, że dożyłem tych lepszych czasów – mówi kitman Stali Mielec.
***
W Arce Gdynia odpowiedzialny za przygotowanie sprzętu meczowego jest pan Marek Latos. Również przeżył z klubem wielkie chwile triumfu, lecz przez prawie 20 lat pracy w klubie niejednokrotnie musiał przełknąć też gorzką pigułkę spadku z ligi. Nie sposób bowiem tej pracy traktować jak zwykłego etatu. Latos nie zajmuje się tylko sprawami technicznymi. To człowiek-instytucja.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
– W klubie pracuję już prawie 20 lat. Bardzo długo zajmowałem się odnową biologiczną piłkarzy. Tuż przed finałem Pucharu Polski w 2017 r., nasza Pani Janeczka, która do tej pory zajmowała się szatnią oraz sprzętem, odeszła z pracy ze względu na swój wiek. Poproszono mnie, jako osobę zaufaną, czy ewentualnie mógłby się tym zająć. Pomyślałem wówczas: spróbuję. No i do tej pory pełnię tę funkcję. Oprócz spraw sprzętowych, wciąż zajmuję się masażami, przygotowuje napoje – jeżeli jest taka potrzeba. Tak więc mam różny zakres obowiązków.
Dodaje: – Absolutnie nie narzekam na swoją pracę. W ostatnim czasie klub zainwestował we własną pralnię. Z jednej strony doszło trochę obowiązków związanych z przygotowaniem sprzętu, ale z drugiej mamy wszystko pod lepszą kontrolą. Finansowo to również duża oszczędność dla klubu.
Od rana do wieczora w klubie
Nasi rozmówcy podkreślają, że trzeba przyzwyczaić się do nienormowanych godzin pracy. Nie wszyscy nadają się do funkcjonowania na co dzień w taki sposób. Wolne weekendy? Proszę zapomnieć o tym. Kitmani należą do sztabu drużyny, a więc uczestniczą zarówno w spotkaniach domowych, jak i wyjazdowych. W trakcie tygodnia, poprzedzającego kolejkę ligową, również mają do wykonania wiele obowiązków. Nie ma jednego sztywnego grafika pracy. Owszem, porządkowanie i pranie sprzętu to stały element tej roboty, ale w trakcie zawsze mogą przytrafić się dodatkowe, niespodziewane „atrakcje”.
– Rzecz jasna, uczestniczę w każdym meczu wyjazdowym, biorę udział w każdym treningu. W razie czego zawsze służę pomocą. Czasami pracy jest dużo, czasami jest spokojnie. To wszystko zależy od tego, jakie jest natężenie meczów, czy występujemy w danej kolejce na wyjeździe. Trzeba przede wszystkim czasowo i logistycznie umiejętnie rozplanować pracę – opowiada Marek Latos – Tak, myślę, że jest to praca wymagająca cierpliwości i precyzji. Należy policzyć dokładnie sprzęt. Jestem odpowiedzialny za to, żeby był wyprany i rozłożony, a także przygotowuję napoje. Natomiast reszta innych elementów przed meczem należy do obowiązku pozostałych osób, choć nierzadko też staram się im pomóc.
***
W przypadku pana Andrzeja dochodzą obowiązki związane z drobnymi pracami remontowymi na stadionie. Tak jak wspomnieliśmy na wstępie – trudno jednoznacznie sprecyzować profesję kitmana. Najczęściej ta praca łączy się z inną funkcją. Stąd też w mieleckim klubie to stanowisko określa się mianem: kierownika ds. technicznych. Na dobrą sprawę wieloletni pracownik Stali jako pierwszy przychodzi na stadion i ostatni go opuszcza. Jest niezwykle doceniany przez wszystkich, a on sam stwierdził, że klubowy budynek to jego drugi dom. Trzeba przyznać, że ma wiele spraw na głowie. Bardzo wiele.
– W klubie melduję się godzinie 7.00, a wracam o 23:00, nieraz nawet o 1:00 w nocy. U nas nie ma aż tak rozbudowanych działów. Od 2013 r. jestem w Stali główną osobą odpowiedzialną za sprzęt – kierownikiem ds. technicznych. Mogę panu podać swój zakres obowiązków, ale zaznaczam, że jest ich trochę. Zajmuję się obsługą techniczną całego obiektu – remonty, naprawy. Czyli: gdy coś się popsuje podczas treningu, moją powinnością jest to zreperować. Mamy cztery płyty boiska, które muszę wyznaczyć osobiście. Dochodzi mi pranie sprzętu, po każdym meczu, po każdym treningu. Oczywiście też dla sztabu szkoleniowego i akademii. Ponadto muszę przygotować w ciągu tygodnia sprzęt dla jedenastu grup naszej akademii. W zakresie moich obowiązków znajduje się też obsługa meczów wyjazdowych – jestem kierowcą busa. Jeżeli wyjazd jest bliski – jedziemy w dniu meczu. Jeżeli czeka nas dalsza podróż – wyruszamy dzień przed meczem. Wlicza się w to także przewóz mediów klubowych na spotkania – mówi Andrzej Pryga.
A jak wygląda dzień meczowy w przypadku osoby odpowiedzialnej za sprzęt? Wówczas ma najwięcej pracy?
– Przynajmniej na dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania muszę rozłożyć sprzęt. Wiąże się to z tym, że wybieram się wcześniej na stadion. Biorę wszystko i rozdaję chłopakom. No i oczywiście podczas meczu dochodzi tak zwana obsługa techniczna, czyli zmiana koszulek. Na przykład: gdy na trykocie pojawi się krew, czy cokolwiek innego stanie się ze strojem, to szybko muszę dostarczyć nową koszulkę. W tej robocie i tak nie da rady wszystkiego zaplanować. Trzeba być przygotowanym na różne awaryjne sytuacje – relacjonuje kierownik ds. technicznych Stali Mielec.
***
Kitmani zazwyczaj w trakcie spotkania przebywają na ławce rezerwowych wraz ze sztabem szkoleniowym. Trudno jest im czasami opanować emocje. Wszak są związani silną więzią emocjonalną z drużyną. Choć, jak twierdzą, nigdy nie zdarzyło się im w trakcie rywalizacji dostać reprymendy od arbitra.
Marek Latos: – Przeżywam mocno spotkania – nie ukrywam, są emocje. Ale sędziowie do tej pory mnie nie upominali. Jasne, zdarzyło się powiedzieć kilka mniej przyjemnych słów, bardziej przez język. Emocje różnie na nas wpływają (śmiech). Staram się też motywować chłopaków i cały czas żyć tym, co dzieje się na boisku.
Andrzej Pryga: – Na meczach zawsze znajduje się na ławce rezerwowych, ale cierpią na tym moje nerwy. Dość emocjonalnie podchodzą do meczów Stali. Wie pan, oprócz tego, że pracuję w klubie, jestem też kibicem. Będę szczery – nie raz rzuciłem coś w stronę sędziego – nic bardzo obraźliwego – ale żaden arbiter dotychczas nie zwrócił mi uwagi za to, nie dostałem nigdy żółtej kartki. Jasne, często krzyknie się coś w stronę sędziów, tylko potem przyniesie się im jakąś kawę lub napój izotoniczny.
„Nienawidzę powiedzenia: organizacyjnie Stal Mielec„
W naszym materiale o pracy kierownika klubu, Karol Majewski z Warty Poznań opowiedział o swoim nawyku. Zawsze przed spotkaniem kontroluje liczbę przygotowanych kompletów strojów meczowych. Skąd ta mania prześladowcza? Kiedyś okazało się, że osoba odpowiedzialna za prawidłowe przygotowanie trykotów, zapomniała o powracającym po pauzie zawodniku. Czy naszym rozmówcom przydarzyła się podobna wpadka?
–Ha, wiem, do czego pan dąży. Zapewne Pan chce poruszyć wątek „organizacyjnie Stal Mielec”, ale ja nie miałem nigdy takiej sytuacji, w której zaliczyłbym kompromitację. Już na dwa dni/dzień przed meczem przygotowuję wszystko. Z odpowiednim uprzedzeniem otrzymuję informację o kadrze meczowej i już wtedy zaczynam kompletowanie strojów. Muszę mieć wszystko „na zero”. U mnie nie ma pracy na pół gwizdka. Nawet gdy zawodnik jest kontuzjowany, a jedzie na mecz, to dla niego też biorę koszulkę. Na wszelki wypadek. On, tak czy siak, musi mieć gotowy sprzęt. Zawsze biorę ze sobą dwa identyczne komplety – mówi Andrzej Pryga.
Praktycznie każdy kibic w Polsce zna wspomniane powiedzenie: „organizacyjnie Stal Mielec”. Jego początek sięga połowy lat 90. – wówczas Stal Mielec była pogrążona w ogromnym chaosie. Kasa klubowa pusta, piłkarze strajkowali. Brakowało wszystkiego.
– Nie to, że nie lubię powiedzenia: „organizacyjnie Stal Mielec”. Ja go wręcz nienawidzę. Po prostu ponad 25 lat temu ktoś tam od nas zapomniał sprzętu, jadąc na mecz do Olsztyna i przypięto nam łatkę. Teraz też jest inaczej, nawet jak zapomnimy koszulki na mecz wyjazdowy, to w dniu meczu kurier przywozi ją na miejsce. Generalnie zawsze sprawdzam po praniu, czy liczba kompletów się zgadza. Jeżeli nie – wówczas wiem: oho, komuś musiał oddać piłkarz X (po numerku dojdę który). Jeżeli czegoś brakuje, zgłaszamy to kierownikowi i mamy wszystko na czas. Podkreślę, że za mojej „kadencji” nigdy nie zdarzyła się sytuacja, by piłkarz nie miał koszulki lub spodenek. Nigdy – tłumaczy kierownik techniczny Stali Mielec.
***
Pyra opowiedział także o tym, w jaki sposób ubezpieczają się na wypadek nieprzewidzianych okoliczności. Trzeba przyznać, że niby prosty sposób, ale ciekawie sobie to wymyślili pracownicy Stali. – Na mecze wyjazdowe jeździmy osobnym busem, a piłkarze autokarem. I zawsze sprzęt jedzie autokarem, nigdy u nas w busie, bo to na trasie może być różnie. Gdybyśmy nie dojechali na czas, znowu byłoby gadanie – „organizacyjnie Stal Mielec”. W momencie, gdy przyjedziemy już wszyscy, na miejscu przepakowuję ten sprzęt z autokaru do busa. Potem busem jadę na stadion – tak z trzy godziny przed meczem – i rozkładam cały sprzęt. Ze mną jadą też trenerzy, którzy „tapetują” ściany – różne te rozpiski taktyczne, stałe fragmenty gry zawieszają na ścianach.
Relacje z piłkarzami
Bogiem a prawdą, kitmani wykonują kawał czarnej roboty za zawodników. Piłkarze i trenerzy nie muszą martwić się tym, czy ich sprzęt będzie czysty. Ba, często już w szafeczce czeka na nich elegancko ułożony komplet strojów na trening lub mecz. Oczywiście, warto mieć dobre relacje z osobą odpowiedzialną za koszulki – wówczas łatwiej o pozwolenie na otrzymanie na własność trykotu meczowego. A niektórzy piłkarze wręcz uwielbiają rozdawać koszulki znajomym, czy przeznaczać je na aukcje charytatywne.
– Stosuję żelazną zasadę przy rozdawaniu koszulek przez piłkarzy: jeżeli ktokolwiek odda komuś koszulkę, ma obowiązek zgłosić to do mnie albo do kierownika drużyny. A wtedy my zamawiamy nową koszulkę i w ciągu dwóch dni do nas przychodzi. Tak więc nie ma problemu – tylko jest warunek, że trzeba to zgłosić. Co ciekawe – teraz mamy trochę problem, bo po zakończonym sezonie sprzętu nam brakuje. Tu jakiś kibic dostał koszulkę, ktoś tam spodenki, ale mamy czas, aby uzupełnić niedostatek – wyjaśnia Andrzej Pryga.
Podkreśla również, że zawodnicy nie traktują go na zasadzie: przyjdź, podaj, pozamiataj. Między nim a drużyną są koleżeńskie relacje, oparte na wzajemnym szacunku.
Andrzej Pryga: – Nie miałem nigdy problemów z piłkarzami, w sensie, że źle się do mnie odnosili, próbowali się mną wysługiwać. Bez cienia przesady stwierdzę, że nikt z piłkarzy złego słowa na mnie nie powie. Ten, kto przychodzi do klubu, ten od razu jest przeze mnie informowany o tym, że musi zawsze zrobić to, to i to, że tu ma swoją półkę. Wymagam, by dbał o porządek, by sprzęt był oznaczony numerami. Wówczas ułatwia mi pracę. Wiem, komu i gdzie mam potem po praniu położyć np. dres albo koszulkę. Dobrze mają ze mną – zawsze wszystko uszykowane i wyprane na czas. Pod tym względem (i nie tylko pod tym) nie mają na co narzekać nasi piłkarze.
Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!
Marek Latos: – Z piłkarzami jestem w dobrych stosunkach i wszystko staramy się załatwiać z uśmiechem. Nauczyłem się obcować z nimi już przez te 20 lat. Relacja nie może polegać na zasadzie: idź tam, zrób to. Tylko musi być wzajemny szacunek. Oni wiedzą, że żeby ktoś coś dobrze zrobił, to nie mogą go źle traktować. Nie przypominam sobie, by, u nas w Arce, doszło do jakichś nieprzyjemnych sytuacji pomiędzy zawodnikami a sztabem technicznym.
Pan Andrzej jedynie zwrócił uwagę na to, że czasami nie podoba mu się zachowanie zespołów gości. – Szczerze? Nie cierpię tego, jak ktoś mi przyjeżdża do Mielca i zostawia po sobie bałagan w szatni. Oczekuję, że butelki będą poskładane, zawartość z kubków wylana do zlewu. Generalnie muszę przyznać, że brakuje drużynom tej kultury. Niestety, bardzo często nie sprzątają po sobie szatni. Natomiast to tylko świadczy o wychowaniu zawodników.
Czy w tej pracy dopada straszna rutyna?
Przebywając od rana do nocy w budynku klubowy, praktycznie dzień w dzień, w pewnym momencie może przyjść zmęczenie. Szereg tych samym powtarzających się czynności i to od wielu, wielu lat. W dodatku ciągłe wyjazdy, nieraz na drugi koniec Polski. Ta praca wymaga pewnych poświęceń. Czasami trudno jest pogodzić ją z życiem rodzinnym.
Andrzej Pryga: – Nie skłamię, jeżeli powiem, że kocham tę pracę. Z kolei moja żona pracuje na OSIR oddalonym od nas około 600/700 metrów. Czasami tylko mijamy się w drzwiach – ja wchodzę, ona wychodzi. Wraz z żoną opiekujemy się też naszymi mamami. Dobrze, że mam nienormowany czas pracy i do domu mam niedaleko. Ze stadionu mam 250 metrów, to mogę przyjść i zajrzeć do nich, przygotować jedzenie, zanieść obiad. Tak więc zawsze od godziny 13:00 do 15:00 nie ma mnie w klubie. Zresztą wszyscy już wiedzą, co oznacza hasło: panowie, ja idę nakarmić babcie.
Marek Latos: – Nie podchodzę do tej pracy jak do zwykłego etatu. Przez te prawie dwie dekady poznałem wiele osób: piłkarzy, trenerów, kibiców. Dla mnie wciąż stanowi to super sprawę, że mogę przebywać w gronie piłkarzy. Generalnie zawsze chciałem pracować w klubie. Nie żałuję, że zdecydowałem się działać w Arce. Moim zdaniem to też kwestia tego, że człowiek musi przystosować się do nowych czasów – czasów komórek, komputerów. Wszystko poszło do przodu. I bardzo dobrze. Po prostu trzeba przyzwyczaić do tego. Tak samo, jak do innej mentalności ludzi. Dawniej nie było tylu odżywek, nie było takiej profesjonalizacji.
***
Być może opis ich pracy brzmi trochę strasznie. Rzeczywiście jest to bardzo niestandardowa robota, jej specyfika zdecydowanie różni się „normalnych zajęć”. To nie jest praca tego typu, że o 15:00 kończę grzebać w papierach i idę do domu, tylko czasami trzeba przyjechać do klubu o 8 rano, a czasami o 19:00, a bywa i tak, że w nocy trzeba zrobić coś. Choć z drugiej strony uważam, że przyzwyczajenie nie wystarczy. Człowiek musi żyć tą pracą. Tak to już z pracą przy sporcie, a w piłce w szczególności – tłumaczy Marek Latos.
Bez wątpienia kluczem do wszystkiego w tej pracy jest pasja do sportu, a także silna więź z klubem.
Kitmanie może i nie udzielają wywiadów i są znani tylko w wąskim gronie osób, ale im taka rola po prostu pasuje. Wykonują swoje obowiązki w myśl słynnej maksymy – wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w twoim życiu. Mimo upływu lat nie brakuje im zapału, bo klub stanowi dla nich dom i rodzinę.
***
W innych naszych tekstach opisaliśmy szczegóły pracy w klubach piłkarskich na stanowiskach:
fot. Newspix, FotoPyK