17 kwietnia, półfinał Pucharu Anglii – Chelsea – Manchester City 1:0. 8 maja, Premier League, Manchester City – Chelsea 1:2. 29 maja, finał Ligi Mistrzów w Porto, Manchester City – Chelsea 0:1. Nie ma przypadku. Jest powtarzalność. Podczas gdy The Citizens było stawiane przez większość jako faworyta dzisiejszego meczu o piłkarski triumf w Europie, tak Tuchel po prostu ustawił zespół, wypuścił go na boisko i skompletował na Guardioli pięknego hat-tricka. City może nie zostało dzisiaj zmiecione z murawy, to byłaby przesada. Ale wygrał na pewno zespół lepszy, w tej wygranej nie ma cienia przypadku.
FINAŁ LIGI MISTRZÓW: WERNER MÓGŁ TO ZAŁATWIĆ W PIERWSZEJ POŁOWIE?
Timo Werner w pierwszej połowie wyglądał momentami tak, jakby chciał zgłosić angaż do dołu tabeli Ekstraklasy. Duża klasa pudłowania. Ba, wszechstronność pudłowania godna najlepszych polskich ligowców.
- – Werner w polu karnym, na wprost przed bramką, a posyła w kierunku Edersona jakiegoś szczura? Proszę bardzo.
- – Werner wyrzucony nieco do boku, ale wciąż mający sporo miejsca, ale posyłający piłkę w boczną siatkę? Jak najbardziej.
- – Werner z drugiej strony boiska, jakieś dzikie przyjęcie, a potem beznadzieje uderzenie? Odhaczone.
Zresztą, o czym my mówimy, skoro Werner dostał znakomitą piłkę od Havertza, w tempo, z pomysłem, z przestrzenią, ale nie trafił w ogóle w futbolówkę, jeszcze ta odbiła mu się od drugiej nogi.
Ale wiecie? To zarazem najwięcej mówi jednak o klasie Chelsea w pierwszej połowie. Bo w innym wypadku kibice The Blues mogliby płakać nad rozlanym mlekiem: gdyby nie Werner, to by się działo. Dlaczego tak pudłował. Dlaczego tak marnował. Ale tutaj, nawet jego indolencja, nie przeszkodziła w niczym Chelsea.
Bo Chelsea była po prostu lepsza. I znamienne, że w żaden sposób takie pudła Wernera nie wytrącały kolegów z równowagi. To raczej City zaskakująco często popełniało błędy w tyłach. Zdarzały im się niewymuszone straty na własnej połowie, zdarzały im się kiksy.
Gol Havertza na 1:0 był po prostu zasłużony. Gdyby Werner nie trafił dzisiaj z formą godną rezerwowego napastnika Rakowa Częstochowa, to mogli prowadzić tu wyżej.
Zobaczcie jaki tu jest bajerancki korytarz otworzył Mount. Przecież tą ścieżką mógłby nie tylko przebiec Havertz, ale także zdołałby tu wylądować Antonov.
Próbował to jeszcze ratować Ederson, ale też – próbował desperacko. Mógł wyciąć Havertza, wylecieć z boiska, było ryzyko, że wpadnie w niego nogami. Tymczasem Havertz elegancko go wyminął i ciepnął piłkę do pustej bramki.
To nie tak, że City wyglądało w pierwszej połowie beznadziejnie – nie, miało swoje szanse, potrafiło założyć wysoki pressing. Foden w ostatniej chwili zablokowany przez Rudigera. Akcja, którą Ederson (!) wykreował długim podaniem Sterlingowi, tylko ten tak sobie przyjął.
No ale z całym szacunkiem dla umiejętności gry nogami brazylijskiego bramkarza, to jednak swoje mówi o City, tej ofensywnej maszynce, że jedno z najlepszych ofensywnych zagrań w całym meczu to daleki wykop golkipera.
DRUGA POŁOWA – DEFENSYWNY KONCERT THE BLUES
Gdyby ktoś oglądał drugą połowę finału Ligi Mistrzów bez kontekstu, jakimś cudem nie znając drużyn i stawki, powiedziałby po prostu: no, zamknięty mecz. Niewykluczone, że by przełączył.
Ale przecież my wszyscy znaliśmy kontekst. Wiedzieliśmy o co chodzi w drugiej połowie: o to, że City ma nóż na gardle. Musi zaatakować. Musi rzucić WSZELKIE siły, musi spróbować CZEGOKOLWIEK. I na pewno ma przecież arsenał na to, by zrobić Chelsea krzywdę.
A przecież nie zrealizowali z tego nic. City nawet nie zdołało oddać celnego strzału. Nawet, jak robiło się jakieś zamieszanie pod bramką, to w najlepszym wypadku było w zasadzie tak, jak z tą sytuacją Fodena – ktoś zdążył wrócić. Zrobił wślizg. Zablokował. A jak w końcówce nie zablokował i Mahrez uderzył, to poszło nad bramką. No i nie róbmy ze strzału Mahreza jakiejś wybitnej szansy – jasne, miał trochę miejsca, jasne, potrafi przymierzyć. Ale to wciąż taki raczej strzał rozpaczy, niż wypracowana, klarowna okazja.
Takich w zasadzie City po zmianie stron nie miało wcale. Nie ma ani jednej, którą z czystym sumieniem można nazwać stuprocentową. Bo co, to rozegranie, kiedy zdążył wrócić Azpilicueta? Nie. To był defensywny koncert. Defensywa trudno, żeby była efektowna, ale dziś, znając wszystkie karty – to, co zrobiła Chelsea, będzie nam się kojarzyć z efektowną defensywą. Bo oni nie przerywali akcji. To było tak, jakbyśmy mieli do czynienia w meczu FIFA, tylko grający Chelsea w odpowiednim momencie rywalowi wyłączał prąd w domu.
Jasne, że nie pomogła City kontuzja de Bruyne (swoją drogą, on też miał symboliczną akcję, gdy zrobił przewagę, kiwnął jednego, a potem Kante wyłączył go jak stare radio). Ale to nie tłumaczy skali indolencji Citizens, a raczej – tak tak – stłamszenia szczelnością defensywy The Blues. No i Chelsea też straciło przecież Thiago Silvę w pierwszej połowie. No i to Chelsea, nawet kryjąc się za podwójną gardą, potrafiło stworzyć wymarzoną sytuację na 2:0, gdzie poszedł Havertz ze świetną akcją, w tempo wypuścił Pulisicia, ale ten przestrzelił.
Nie. Nic nie tłumaczy dzisiaj Citizens.
Nic nie tłumaczy też Guardioli.
Przegrał ewidentnie ten mecz pod kątem taktycznym. Odpłynął, grał bez żadnej nominalnej szóstki. Pierwsza zmiana nie była reakcją na wydarzenia boiskowe, a wymuszona kontuzją, i w dodatku wpuścił Jesusa, który jest pod formą. Można dywagować, czy przegrał ten mecz już pod kątem zestawienia samego zespołu od strony personalnej. Ale tak czy inaczej wyglądało to tak, jakby uczeń przerósł mistrza – Tuchel kiedyś inspirował się Guardiolą w wielu aspektach budowania swojego warsztatu. Może ta fascynacja wręcz pomaga mu przeczytać drużynę Pepa.
Tuchel triumfuje i jest to triumf rzadkiej próby. Gdy przychodził zimą, był wyborem numer trzy. Przejął zespół dlatego, że tamci odmówili. Drużyna była w środku tabeli Premier League, nikt na nią nie stawiał. Środek szalejącego kryzysu. A Niemiec błyskawicznie narzucił jej styl, nauczył ją wygrywać. Dzisiaj to była demonstracja siły, wisienka na torcie tej niezwykłej opowieści. Opowieści, która przecież na tym triumfie wcale się nie kończy. Nie zachwiały tą drużyną od strony mentalnej ani marnowane okazje, ani zejście Thiago Silvy. Zaprezentowała dwie różne twarze w dwóch połowach, dokładnie takie wersje siebie, jakich akurat potrzebowała. Do tego koncerty indywidualne praktycznie każdego z zawodników.
Ciekawe co aktualnie myślą ci z piłkarzy PSG, którzy – jak opowiadał Leandro Paredes w Telefoot – cieszyli się, że Tuchela udało się wywalić z szatni paryżan? Ciekawe jak im się ten mecz oglądało, żywiołowe reakcje Tuchela? Niemiec udowodnił błyskawicznie swój fach, kwestionujący jego kunszt gracze PSG są od tego znacznie dalej.
MANCHESTER CITY – CHELSEA 0:1 (0:1)
Havertz 42
Fot. NewsPix