Reklama

Jestem ambitny. Jeden mecz, cztery gole, a tu dalej niedosyt

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 maja 2021, 14:50 • 8 min czytania 21 komentarzy

Dlaczego mówi, że na Żylinie odnalazł spokój? Jak gra się w najmłodszej drużynie Europy? Dlaczego powinniśmy żałować, że nie oglądaliśmy finału Pucharu Słowacji? Czemu po czterech golach w jednym meczu dalej było mu mało? Jak czuje się jako świeżo upieczony król strzelców ligi słowackiej? Co zawdzięcza Pavolovi Stano? Czy w szatni Żyliny trzyma się z Jakubem Kiwiorem? Czy myśli o odejściu? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada król strzelców ligi słowackiej i piłkarz Żyliny, Dawid Kurminowski. Zapraszamy. 

Jestem ambitny. Jeden mecz, cztery gole, a tu dalej niedosyt
Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz?

Nie lubię robić wokół siebie szumu, nie potrzebuję świecić najjaśniej. Skupiam się na sobie, wolę spokój niż zgiełk.

Na Słowacji masz ten spokój.

Wyjeżdżałem z Polski w poszukiwaniu zacisznego miejsca, w którym mógłbym pracować nad sobą. Nie chciałem, żeby cokolwiek mnie rozpraszało i odciągało moją uwagę od piłkarskiego rozwoju. W Żylinie to odnalazłem.

Ale podobno na słowackich ulicach zaczynają rozpoznawać cię coraz większe grupy kibiców. 

Zdarza się, zdarza, choć słowacka piłka nożna przegrywa ze słowackim hokejem. Ba, nawet nie ma startu, hokej to sport narodowy. Ale, faktycznie, jacyś tam piłkarscy kibice są, zdarza się, że ktoś mnie zaczepi, ktoś mnie rozpozna, ktoś będzie chciał przybić piątkę czy sympatycznie porozmawiać.

Żylina już nie jest potęgą na skalę krajową. 

Marka klubu wciąż jest silna. Żylina miała swoje problemy. Wielu czołowych zawodników odeszło. I to że dalej jesteśmy w czołówce – sezon temu na drugim miejscu, teraz na czwartym – jest wielkim sukcesem. Tym bardziej, że to wielka historia, bo jesteśmy najmłodszą drużyną w Europie. Nie dziw się, serio, ostatnio gdzieś to wyczytałem. Pokazuje to olbrzymią klasę tego klubu. Jakby takie coś miało miejsce w Polsce, że ekipa złożona z piętnastu wychowanków gra o najwyższe cele w lidze, to trąbiłoby się o tym na prawo i na lewo, bo to rzecz niespotykana na skalę całego kontynentu.

Reklama
Czym się cechuje młodość tej ekipy? Od razu przychodzi mi na myśl brak doświadczenia, ale i naturalna fantazja i przebojowość, choć nie upieram się, bo może daję się ponosić stereotypom. 

W niektórych meczach brakowało nam spokoju. Pierwszy przykład z brzegu – wygrywaliśmy na wyjeździe ze Slovanem Bratysława. Mieliśmy ostatnią minutę. Niosła nas młodzieńcza fantazja i non stop napieraliśmy. Nie było mowy o bronieniu wyniku, o asekuracyjnej grze, nie mówiąc już o głębokiej defensywce czy o stawianiu autobusu. Nawet w dziewięćdziesiątej minucie, przeciwko mistrzowi Słowacji, przy korzystnym wyniku, próbowaliśmy coś jeszcze strzelić. Pokarało nas to tak, że straciliśmy gola w doliczonym czasie gry na remis.

Aj, boli. 

Dostawało się nam za tą przebojowość, ale z drugiej strony – warto było. To wielka przyjemność grać w piłkę w takim składzie, z takimi zawodnikami. Nikt nie myśl o grze typowo na wynik. Tylko, żeby wygrać, nie zważając na styl. Dla nas liczy się kontrola. Rozgrywanie składnych akcji, wymienianie krótkich podań, dominowanie nad rywalem. Nie wiem, czy widziałeś finał Pucharu Słowacji między nami a Slovanem.

Niestety, ale nie. 

Żałuj. Dostaliśmy czerwoną kartkę w piętnastej minucie. Graliśmy cały mecz jednego mniej. Strzeliliśmy pierwszą bramkę i to co działo się w tym meczu, to było szaleństwo. Szkoda, że nie było kibiców. Olbrzymie emocje, wspaniały klimat, wszyscy zmotywowani, chcący grać w piłkę. Atmosfera w szatni była genialna. Z tych naszych młodych zawodników płynęła taka niesamowita pozytywna energia. Nie wiem, jak to opisać. No słuchaj, graliśmy jednego mniej, a drużyna Slovana przyznała po wszystkim, że mimo porażki byliśmy lepszym zespołem.

Skończyło się 1:2. 

Straciliśmy bramkę w drugiej połowie, dociągnęliśmy do dogrywki i cały czas nieprzerwanie prowadziliśmy grę. Naprawdę byliśmy lepsi. Mieliśmy szansę strzelić na 2:1, zanim dostaliśmy gola na 1:2, ale taka jest piłka nożna, że nie zawsze wygrywa lepszy.

Pojawiło się rozczarowanie?

Wielki zawód.

Kolejnym atutem młodości są wielkie emocje towarzyszące każdemu spotkaniu. 

Każdy ma coś do udowodnienia. Nikt nie jest już nasycony, zmęczony tym sportem. Zawsze chcemy dominować, zawsze chcemy strzelać, zawsze chcemy zdziałać coś fajnego. Ktoś powie, że jesteśmy szczeniakami, że jesteśmy niedoświadczeni, że gramy niecierpliwie, ale to właśnie działa na naszą korzyść.

Reklama
Sprzyja to napastnikowi. 

Żylinę wybrałem również ze względu na jej ofensywny styl. Widziałem, że kiedy tu przejdę, będę miał wiele szans na strzelanie goli, że zawsze będą sytuacje bramkowe.

Strzeliłeś kiedykolwiek wcześniej na poważniejszym poziomie niż dziecięcym cztery bramki w jednym meczu?

Wcześniej nie miałem przyjemności.

Dawid Kurminowski

Czyli Zlate Moravce to pierwsza ofiara. 

Przed tym meczem brakowało mi jednej bramki do najlepszego strzelca ligi – Erica Ramireza. Czułem, że muszę zrobić coś więcej niż zwykle, żeby zostać tym królem strzelców. Fajnie się tu ułożyło. W ósmej minucie zdobyłem pierwsza bramkę. Czułem głód na więcej. Strzeliłem drugą. Chciałem jeszcze więcej. Poszła trzecia. Dalej mało. Weszła czwarta. I dalej był niedosyt.

Tym bardziej, że Eric Ramirez swój mecz zaczął na ławce. 

Nie miało to znaczenia. Strzeliłem cztery bramki. Musiałby strzelić co najmniej trzy, żeby wyrównać mój wynik. A też on w tym sezonie rozegrał więcej minut ode mnie, bo zazwyczaj grał w pełnym wymiarze czasowym, a ja nie.

Rozegrał jakieś 350 minut więcej. 

Miał więcej czasu, żeby strzelić dużo bramek. Ale nie wyszło, pokrzyżowałem mu plany.

Przyjąłeś koronę króla strzelców z dużą ekscytacją?

Radość była duża, szczególnie po tym meczu. Niecodziennie strzela się cztery bramki. To zwieńczenie mojej całorocznej pracy. Cały sezon pracowałem, żeby osiągnąć coś na koniec kampanii. Nie udało się zająć miejsca w pierwszej trójce, to chociaż wygrałem koronę króla strzelców.

Widziałem, że odebrałeś już statuetkę. 

Tak, na gali.

Zżyliście się w młodej szatni Żyliny?

Jesteśmy niesamowicie zżyci. Nie tylko na boisku, nie tylko w szatni, ale też poza boiskiem. Myślę, że ciężko będzie to znaleźć i powtórzyć w jakimkolwiek innym klubie. Na pewno nie doświadczyłem takich relacji nigdzie wcześniej. Atmosfera jest mega rodzinna.

Ale każdy ma świadomość, że Żylina to trampolina do większej europejskiej kariery. 

Na tym polega filozofia klubu. Żylina stawia na młodych, żeby ich promować i sprzedawać. Kapitalne jest to, że każdy pracuje na drużynę, na zespół, ale i na siebie, bo wie, że tu można się daleko odbić. Dlatego też tak atrakcyjnie wygląda to na boisku. Tu nie ma kalkulacji, są wielkie perspektywy.

Mentalność słowacka jest podobna do polskiej?

Nie do końca. Kiedy byłem w Zemplinie, panowała tam zupełnie inna atmosfera niż w Żylinie. Myślę, że większą rolę niż narodowość odgrywa tu wiek. W Żylinie gram głównie z rówieśnikami lub zawodnikami w bardzo podobnym wieku. Mamy podobne tematy, podobne zainteresowania, podobne poczucie humoru i jesteśmy na tych samych etapach swoich karier. Wszystko jest przed nami.

Opiekuje się wami Pavol Stano. Często wspomina Polskę?

Często, często, mnóstwo lat spędził w Ekstraklasie. Trenerem jest świetnym. Właśnie został wybrany najlepszym szkoleniowcem sezonu na Słowacji. To mówi samo za siebie, ktoś to widzi, ktoś to obserwuje, ktoś to docenia. I dobrze, bo wykonuje wspaniałą robotę w Żylinie, odkąd tylko został pierwszym trenerem. Ma świetne podejście. Każdy zawodnik czuje, że trener Stano chce jego rozwoju. Widać to codziennie, na każdym jednym treningu.

To typ trenera, który często rozmawia z piłkarzami indywidualnie czy raczej woli zwracać się do całej grupy?

Bardzo często rozmawia w cztery oczy z poszczególnymi zawodnikami. Z każdym dniem skraca dystans. Czuć obecność trenera. Stara się pomóc każdemu. Obojętnie, co się dzieje, on z nami jest, on nas wspiera, on nas buduje. Wskaże, gdzie robimy coś źle. Pochwali za coś, co robimy dobrze. To potrzebne.

Bardzo rozwinąłeś się pod jego okiem?

Bardzo, bardzo.

W jakich aspektach? 

Wyjeżdżałem z Polski bez ani jednej rozegranej minuty w Ekstraklasie. Miałem osiemnaście lat. Naturalne było to, że przez kolejne lata będę się rozwijał, bo wiele rzeczy przychodzi z wiekiem. Ale naprawdę świetnie się złożyło, że trafiłem akurat do Żyliny, akurat do trenera Stano, bo to kapitalny fachowiec. W Polsce, bez dwóch zdań, nie zrobiłbym takiego postępu, jaki poczyniłem w Żylinie. Obserwuję siebie i z dnia na dzień widzę, że staję się lepszy. Wielka w tym zasługa trenera, który nigdy nie pozwala mu osiąść na laurach. Nawet, kiedy strzelam cztery bramki, to czuję, że trener ma niedosyt. Że i tak mógłbym zrobić coś więcej – aktywniej pracować w obronie, mądrzej zakładać pressing, bardziej pomagać kolegom przy konstrukcji. Czy strzelę gola, czy nie strzelę gola, czy zagram dobrze, czy zagram słabo – nieważne. Trener Stano ciągle pcha mnie do przodu.

Sam też narzucasz sobie takie wymagania?

Tak, udziela mi się to. Jedna bramka nie wystarczy. Dwie, trzy, cztery też. Przecież, kiedy po godzinie gry strzeliłem cztery gole mogłem zejść z boiska. Ale nie chciałem. Chciałem pięciu trafień, potem chciałbym sześciu, ale wiadomo, jak jest. Nie da się każdej sytuacji przemienić w trafienie. Mam to. I to nie tylko w tym jednym meczu. Nawet na treningu mam tak, że jak gramy gierkę, to zawsze chcę strzelać dużo i w każdej sytuacji bramkowej.

Dawid Kurminowski

Dziewiętnaście bramek w lidze słowackiej, to tak jakby strzelić dziewiętnaście goli w lidze polskiej?

Rzadko wracam myślami do Polski, nigdy tego nie porównuję. Wyjeżdżając z Lecha, odciąłem się od polskiego futbolu. Skupiam się na Słowacji, na tym co tutaj się dzieje.

Mierzycie się na treningach często z Jakubem Kiwiorem?

Bardzo dużo było takich sytuacji. Grywamy na siebie, fajne to są starcia, nie ukrywam.

Tworzycie mini-polską grupę w szatni Żyliny?

Nie, bo szatnia jest zżyta i nie ma w niej barier. Nie ma grup, nie ma podgrup, nie ma towarzystw. Ale jesteśmy Polakami w słowackiej szatni i wiadomo, że odkąd gramy w jednej drużynie, to blisko trzymamy się razem. Między rodakami zawsze ta więź jest inna, trochę ściślejsza, trochę bliższa.

Masz kontrakt z Żyliną do 2023 roku. Powoli zaczynasz się rozglądać za wyjazdem do silniejszej ligi?

Jestem spokojny, nie podpalam się. Nie mam pojęcia, co będzie dalej i nie myślę teraz o zmianie klubu.

Pewnie nie będziesz rozczarowany, jeśli zostaniesz w Żylinie jeszcze rok. 

Nie będę. Robię tu postępy. Rozwijam się. Nie muszę wyjeżdżać, Żylinie też mogę iść do przodu.

Mówisz czasami, że prowadzisz karierę niestandardowo. 

Wybrałem swoją drogę. Nie patrzyłem na żadnego innego piłkarza. Skupiałem i skupiam się na sobie. To dobra droga dla mnie.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
3
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

21 komentarzy

Loading...