Reklama

Krótka rzecz o sabotowaniu derbów Londynu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 maja 2021, 23:50 • 4 min czytania 10 komentarzy

Pewnie będą tacy, którzy powiedzą, że Thomas Tuchel stosuje jakąś enigmatyczną zasłonę dymną przed finałem Ligi Mistrzów, który naturalnie będzie najważniejszym meczem Chelsea w tym sezonie, ale nie sposób podważyć tego, że The Blues dalej walczą o jak najwyższą lokatę w Premier League i nie mogą mieć totalnie wywalone na ligę, żeby zaraz, po ewentualnej porażce z Manchesterem City, nie zostać z ręką w nocniku. A mecz z Arsenalem przegrali na własne życzenie. I nieważne jest to, że derby Londynu już od jakiegoś czasu nie mają wielkiej rangi. Chelsea skończyło je z niczym, bo zabrakło jej tego, z czego słynie za kadencji Tuchela – pragmatyzmu i wyrachowania. 

Krótka rzecz o sabotowaniu derbów Londynu

Realizator transmisji wiedział, kogo pokazywać. Reakcje siedzącego na ławce Timo Wernera unaoczniały i uplastyczniały więcej niż byłyby w stanie przekazać tysiące słów. Opowiedzmy o paru sytuacjach.

Chelsea-Arsenal. Komiczny prawie-samobój Jorginho

Ta akcja na przykład ustawiła cały mecz. Kurt Zouma wymieniał piłkę z Jorginho. Arsenal mądrze pressował. Zamykał kolejne przestrzenie i wymuszał na piłkarzach Chelsea nerwowe ruchy. Ale czy to była jakoś specjalnie skomplikowana pozycja dla włoskiego pomocnika Chelsea? Nieszczególnie. No dobra, może gdyby w takiej sytuacji znalazł się jakiś Dusan Lagator, to balibyśmy się o wybór, który podejmie. Ale to był Jorginho. Kawał piłkarza, gość ze wspaniałą wizją. I co?

I to. Jorginho podał fatalnie. Nie popatrzył, nie widział, że Kepa stoi jakieś pięć metrów od własnej bramki, za swoją piątką. Martin Odegaard przedwcześnie cieszył się nawet z gola samobójczego Jorginho, ale swojego kolegę z pola uratował hiszpański bramkarz Chelsea, który w ostatniej chwili wybił futbolówkę sprzed własnej linii. Ale, ale, co się odwlecze, to nie uciecze, bo do piłki dopadł Aubameyang, przytomnie dograł do Emile Smitha Rowe’a i mieliśmy 1:0.

Reklama

Wtedy realizator pokazał Timo Wernera. Kamienna twarz. Zdziwienie wypisane w oczach wydzierających spod maseczki. Wcześniej Niemca zobaczyliśmy, kiedy Kai Havertz katastrofalnie przestrzelił w sytuacji sam na sam z Leno, co chyba wszystkim przypomniało tegoroczne wyczyny samego Wernera. Trzeci raz zaś, kiedy Chelsea bezskutecznie goniła wynik, a Olivier Giroud fatalnie skiksował w niezłej sytuacji przed polem karnym. Wtedy Werner szeroko rozłożył ręce i odchylił się głęboko do tyłu. Symboliczny tryptyk.

Chelsea dominowała. W pierwszej połowie Leno obronił dwa strzały Mounta, który w innej sytuacji, po świetnej akcji Azpilicuety i Pulisicia, został zablokowany przez jednego z obrońców Arsenalu podczas próby strzału na pustą bramkę z dziesiątego metra. Sam Pulisić też szukał swojej bramki, ale najpierw spudłował główkę po dośrodkowaniu ze stałego fragmenty gry, potem jego gola anulował VAR po tym, jak znalazł się na jakimś kilometrowym spalonym, którego na początku sędzia (ten sam, który kiedyś pomylił Alex Oxlade-Chamberlaina i Kierana Gibbsa, wyrzucając z boiska jednego zamiast drugiego, więc się nie dziwimy) nie zauważył, a na dokładkę nie zdążył dojść do świetnego dośrodkowania, które zaserwował Callum Hudson-Odoi.

Chelsea-Arsenal. Szczęśliwy Arsenal, nieszczęśliwa Chelsea

Arsenal miał za to dużo szczęścia. Nie dość, że z pomocą przyszedł Jorginho, to jeszcze piłkarze Chelsea byli nieskuteczni, choć kardynalne błędy popełniali i Mohamed Elneny, i Pablo Mari. Kanonierzy sami niewiele kreowali w ataku. Najwięcej zdziałał Emile Smith Rowe. On jedyny podejmował odważne próby. Tu puścił siateczkę. Tam poszedł odważnie. Tu kiwnął. Tam ruszył przebojowo. Trochę mylił się niewprawnemu oku z Odeegardem, ale to tylko chwilowe wrażenie. Wypadł dużo lepiej niż jego norweski kolega z drużyny. Taki Aubameynag, oprócz asysty, był kompletnie niewidoczny, a kiedy opuścił boisko to z muchami w nosie.

Właściwie to ostatnie dziesięć minut w wykonaniu piłkarzy Mikela Artety, nie sposób nazwać inaczej niż obrona Częstochowy. I to wcale nie taka najmanowska. Faktycznie było czego bronić. Jeśli w ogóle Arsenal dochodził do piłki, to wypierdzielał ją jak najdalej od własnej bramki. A Chelsea napierała. Powinien być remis. Ale najpierw Leno genialnie odbił strzał Zoumy, a potem Giroud z woleja z bardzo bliska, ale z trudnej pozycji, trafił w poprzeczkę.

W ostatniej akcji za to piłka w polu karnym Arsenalu symbolicznie odskoczyła Jorginho, który mógł zrehabilitować się za winy z pierwszej połowy i chyba nie było lepszej możliwej puenty tego starcia. Arsenal wygrał drugie derby Londynu w tym sezonie, a Chelsea musi do końca regularnie punktować, żeby utrzymać miejsce w czwórce. Jeśli tak zagra w kolejnych meczach, to może się bardzo zdziwić, jeśli będzie marzyć o fajnym wyniku w finale Ligi Mistrzów i o satysfakcjonującej lokacie w Premier League.

Reklama

Chelsea 0:1 Arsenal

Rowe 16′

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
1
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Anglia

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
1
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

10 komentarzy

Loading...