Reklama

Trener reprezentacji, ale nie selekcjoner. Druga część historii Macieja Skorży

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

28 kwietnia 2021, 10:26 • 25 min czytania 23 komentarzy

Gdy kolega z pokoju na studiach zapytał Macieja Skorżę, gdzie widzi samego siebie za parę lat, ten bez zastanowienia wypalił – w reprezentacji Polski. Jak wynika z relacji zawodników czy współpracowników – ten cel po części udało się osiągnąć, bo selekcjoner Paweł Janas lubił dzielić się obowiązkami. Jak wyglądała jego reprezentacyjna codzienność? Dlaczego zaufano mu w dwóch klubach z gigantycznymi ambicjami, choć przecież był młodszy od niektórych piłkarzy? W jaki sposób przełamywał opór starszyzny, która nie zawsze szanowała „teoretyków”, którzy „nie znali zapachu skarpet”?

Trener reprezentacji, ale nie selekcjoner. Druga część historii Macieja Skorży

Wejdź na Fuksiarz.pl

Pierwsza część historii Macieja Skorży znajduje się W TYM MIEJSCU. Najkrócej rzecz ujmując – to bardzo spójna opowieść o tym, jak dzieciak z dobrego domu niemal od początku poświęca wszystko swoim celom majaczącym gdzieś na horyzoncie. Rezygnuje z gry w piłkę na pół-profesjonalnym poziomie, by studiować na AWF-ie, przygotowując się do fachu trenerskiego. Chłonie wiedzę, jako wolontariusz chwyta się każdej fuchy, choćby luźno powiązanej z treningiem. W taki sposób trafia na Pawła Janasa, dla którego pracuje w charakterze analityka Legii Warszawa. Janas będzie jego mecenasem jeszcze przez długie lata – to on też pozwoli mu na pierwsze samodzielne kroki we Wronkach, głównie z młodzieżą tamtejszej akademii.

Pierwszy odcinek urywał się w momencie, gdy Paweł Janas po raz drugi pociągnął Skorżę za sobą. Za pierwszym razem zabrał go z Legii do Wronek. Za drugim – na krajowy Olimp. Do reprezentacji Polski.

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Reklama

MACIEJ SKORŻA: TRENER, ALE NIE SELEKCJONER

Siła anegdot jest w polskiej piłce porażająca. Krążące o danych postaciach historie potrafią napędzić lub przystopować kariery, tworzyć i burzyć mity, obalać pomniki. A czasem po prostu skrótowo charakteryzować daną postać. Jeśli chodzi o Pawła Janasa, najbardziej popularne są te dotyczące jego stosunków z szatnią czy współpracownikami – dominuje w nich fraza „nie wpierdala się”.

Zacytujmy fragment naszego tekstu sprzed jedenastu lat.

Zrobi tylko to, co konieczne i nic więcej, nawet palcem nie ruszy bez powodu. Sukces takich szkoleniowców piłkarze definiują słowami: “nie wpierdala się”. Czyli – grajcie jak chcecie, jeśli macie problem, to go sobie rozwiążcie, jak czegoś potrzebujecie, to nie do mnie, tylko do kierownika idźcie. A jak sytuacja będzie skrajna – zrobimy grilla. Albo lepiej sami zróbcie.

Czasami to skutkuje. Atmosfera zawsze dobra (“bo, wiesz, nie wpierdala się”), piłkarze grają jak chcą, a wbrew pozorom – oni zazwyczaj wiedzą, kto na jakiej pozycji powinien występować i jak zagrywać. Mieliśmy próbkę tego w reprezentacji – Polska wygrywała, z kim miała wygrać i przegrywała, z kim miała przegrać. Jakoś się to toczyło.

No właśnie. Ten obraz… Co tu kryć, zdaje się dość prawdziwy. A to zaś oznacza, że rosła pozycja perfekcjonistycznego pracusia z Radomia. Skorża w kadrze robił to, czego Janasowi się nie chciało co Janas mógł bez przeszkód przekazać w ręce swoich zaufanych asystentów.

Reklama

Pierwszy raz z trenerem spotkałem się na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Większość zajęć prowadził trener Skorża, prowadził także odprawy – mówi Adrian Sikora, reprezentant za Janasa. – Trener Janas podczas treningów bardziej się przyglądał, ewentualnie jak miał jakieś sugestie, wtedy się wtrącał. Odprawy wszystkie też prowadził trener Skorża. Na pewno trener Janas dawał dużą swobodę swoim asystentom – dopowiada Marcin Radzewicz.

Mogłoby się wydawać, że temat dotyczył tylko „ligowych” zgrupowań, podczas których kadrę tworzyli przede wszystkim ekstraklasowi zawodnicy. Ale tę wersję potwierdzają nam nawet gwiazdy ówczesnej reprezentacji. Sporo mówi też anegdota Grześka Szamotulskiego z książki „Szamo”.

Odprawy w reprezentacji bywały komiczne. Mianowicie wydawało się, że to Maciej Skorża, jest pierwszym trenerem, a Paweł tylko jego asystentem. 

– Maciek, jedziesz – mówił Janas i odsuwał się w kąt. 

A Maciek jechał, to znaczy mówił co i jak. Kiedyś właśnie trwała taka odprawa, Skorża mówił długo i dokładnie, starał się nam wszystko przekazać w najdrobniejszych szczegółach. Wreszcie skończył i zwrócił się w kierunku przełożonego. 

– Ma pan coś do dodania? 

A „Janosik” na to, kręcąc zawieszonym na sznurku stoperem:

– Zimno jest. Rozgrzejcie się, żeby wam nic nie pierdolnęło. 

***

Dla Skorży praca w kadrze była spełnieniem marzeń, a oczywiście im więcej zadań dostawał, tym lepiej się czuł. Odprawy. Treningi. Analizy. To właśnie na przykładzie Pawła Janasa i jego współpracowników można najdobitniej i najprościej wskazać różnice pomiędzy trenerem a selekcjonerem. Bo trenował Skorża, Janas selekcjonował, co zresztą czasem mściło się w bardzo nieoczekiwany sposób.

Na razie jednak trwał miesiąc miodowy, który dla Skorży stanowił potężne wyzwanie. On – tuż po trzydziestce, właściwie bez żadnego doświadczenia trenerskiego, bo trudno tak nazwać kilkuletnią asystenturę i krótką, niezbyt udaną przygodę z rezerwami Amiki. Oni – najwybitniejsi piłkarscy synowie narodu. On – w piłkarskim CV awans do III ligi z uczelnianym zespołem, trochę spotkań w rezerwach Radomiaka. Oni – największe europejskie ligi, czasem nawet najpotężniejsze kluby, bo przecież pod opiekę Skorży trafili choćby Dudek, Świerczewski czy Kłos.

W mniejszych szatniach, z piłkarzami o słabszym CV Skorża mógłby mieć problem. „Znajomość zapachu skarpet” w końcu wtedy była jeszcze bardziej istotna niż dzisiaj. Jak sobie z tym radził? Cóż, z relacji jego podopiecznych wynika, że… różnie.

Myślę, że miał dobry kontakt z zawodnikami, choć bywały momenty denerwujące. Z perspektywy odbieram je inaczej, ale wtedy bywało, że pewne wypowiedzi nie zawsze podobały się zawodnikom. Trener Skorża lubił, wypowiadając się w różnych sprawach, wzbudzić ambicję zawodników, taką sportową złość – zaczyna Tomasz Kłos. Dopytujemy o konkrety. – Mecz się nie układa, w przerwie padają słowa typu „bo wam się nie chce, bo wy nie chcecie tego wygrać”. Można w meczu grać słabiej, mieć słabsze okresy, ale zarzucać, że komuś się nie chce? Jeszcze w reprezentacji Polski? Te słowa szły więc z ostrej rury. Aczkolwiek nie było tak, że ktoś się obraził.

Nie patrzyliśmy na niego z góry, przynajmniej ja nie. Żadne „co ty osiągnąłeś”, „gdzie grałeś”. Miał charyzmę, biorącą się z takiej woli pracy. Troszeczkę zderzył się z inną rzeczywistością, bo co innego praca w klubie, a co innego praca z zawodnikami, którzy grają w klubach po całej Europie – twierdzi też Kłos. – Trenował zawodników, którzy grali w mocnych klubach, którzy mieli za sobą kilkadziesiąt meczów w reprezentacji. Ale powiem szczerze – nie bał się ich. Miał odwagę. Nie za bardzo ktoś chciał wchodzić z Maćkiem w dywagacje.

Skorża wypracowywał szacunek przede wszystkim pracą i merytorycznym podejściem – a i piłkarze czuli, że po prostu pomaga, a nie tylko „nie wpierdala się”.

– Większość treningów prowadził Maciek. Po konsultacji z trenerem Janasem, ale większość Maciek. Dostał swobodę od trenera Janasa, tylko przy kluczowych wariantach zabierał głos trener Janas. Maciek był też odpowiedzialny za analizy meczowe, też przed meczem swoje słowa wtrącał. Te dwie godziny przed spotkaniem dużo z nami rozmawiał. Widać było, że bardzo chciał. Ta praca była jego miłością, on wkładał w nią całego siebie. Po treningu często szedł dalej analizować, gdy my odpoczywaliśmy. Myślę, że czasem siedział też po nocach, coś jeszcze analizując, szczególnie po meczach, gdy adrenalina nie schodzi – wspomina Kłos. – Musiała też być dyscyplina. Nie cierpiał spóźnień, nawet na śniadanie. Dyscyplina treningowa, dyscyplina taktyczna. Potrafił podnieść głos, aczkolwiek myślę, że zawodnicy tutaj sami dyscyplinowali siebie. Jeden drugiemu potrafił zwrócić uwagę, gdy coś było nie tak.

Te słowa potwierdza Piotr Świerczewski, który miał kontakt ze Skorżą w Dyskobolii.

– Był wtedy młodym trenerem, rozwijającym się. Wiedziałem, że nie grał wyżej w piłkę, najwyżej dotarł do III ligi. Miał też małe doświadczenie trenerskie. Ale widać było po nim zawsze przygotowanie merytoryczne. Świetnie też rozpracowywał rywali, miał do tego dryg. Czuło się, że ten zawód to dla niego coś więcej, że pracujesz z pasjonatem. Dlatego nie pamiętam, żeby dochodziło między nami do spięć.

CZŁOWIEK-ORKIESTRA

Jak ta kadra wypadała? Generalnie tak, jak w przywoływanym przez nas tekście – z kim miała wygrać, wygrywała, z kim miała przegrać – przegrywała. Rzadko zdarzały się jej spektakularne wtopy, brakowało jakiegoś wybitnego sukcesu. Natomiast niepodważalnym sukcesem był awans na Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Sukcesem, który jednocześnie skierował Skorżę na samodzielną drogę, już bez opieki i mecenatu Pawła Janasa.

Jako się rzekło – Skorża był wówczas pracoholikiem, który większość doby poświęcał swojej wielkiej pasji. Pomijając, że równolegle pracował na własny rachunek w Amice Wronki – w kadrze był niemal jak człowiek-orkiestra. Barwnie wspomina to choćby Tomasz Frankowski w swojej autobiografii.

W tamtej kadrze za wszystko odpowiadał Maciek Skorża. Robił przedmeczowe odprawy, omawiał założenia przed treningami. Janas odzywał się sporadycznie, zazwyczaj wtedy, kiedy trzeba było powiedzieć, że już wychodzimy na trening. Skorża rozmawiał też indywidualnie z piłkarzami. On też pofatygował się do Elche, Janas nie. 

Tę wersję zdarzeń potwierdza również Tomasz Kłos.

– Bardzo często dzwonił między zgrupowaniami do zawodników. Co w klubie i tym podobne. Żył tym cały czas. Wyjeżdżaliśmy ze zgrupowania, a on interesował się, kreślił zarys następnego zgrupowania. Fajne to było. Dobra komunikacja – zaznacza wieloletni obrońca reprezentacji. – Przyjeżdżał też na mecze, nie da się ukryć, zdecydowanie częściej niż trener Janas. Choć na pewno nie było tak, że trener Janas w ogóle ani raz do nas nie przyjechał, pamiętam taki mecz z Norymbergą, tam wtedy grał Jacek Krzynówek, trener Janas obejrzał mecz na żywo.

Niektórzy – zwłaszcza Frankowski – opisują temat chętniej i dosadniej, niektórzy starają się uważać na słowa. Ale obraz jest spójny – Skorża miał na sobie mnóstwo obowiązków, a jednocześnie kluczowe decyzje nie zawsze należały do niego. Czasem był nimi wręcz zaskoczony. Zanim jednak dojdziemy do legendarnej już konferencji Janasa, trzeba wspomnieć – Skorża wówczas był tak skoncentrowany na piłce, że angażującą pracę z reprezentacją łączył z pierwszym samodzielnym stanowiskiem – menedżera w Amice Wronki.

NA DWA ETATY

Wronki były wówczas specyficznym miejscem i nie mamy tu na myśli wyłącznie faktu, że słynny „Fryzjer” jeszcze nie był w polskiej piłce persona non grata. Wręcz przeciwnie – Amica jako jeden z pierwszych klubów tego okresu dostrzegła, co się będzie liczyć w przyszłości. Mocny nacisk postawiono na szkółkę piłkarską, infrastrukturę oraz inwestycje w szkolenie. Nie jest przypadkiem, że w juniorach pracował właśnie Skorża – za pion sportowy odpowiadali wówczas najwięksi w polskiej piłce – bo tak trzeba określać Janasa czy Majewskiego pierwszych lat XXI wieku.

Skorżę ściągali jako złote dziecko, bo też i taki był szerszy zamysł – ściągać do klubu złote dzieciaki z całej Polski. I ta praca trwała ładnych parę lat, rozciągając się od roczników Kikuta czy Burkhardtów, aż po… Kamila Drygasa. Tak, tak, piłkarz uznawany za wychowanka Lecha Poznań, do wronieckiej akademii trafił jeszcze w czasach istnienia Amiki. Podobnie jest z Filipem Bednarkiem, Marcinem Kikutem czy Grzegorzem Wojtkowiakiem. To wszystko, za co był chwalony latami Lech Poznań – zaczynało się we Wronkach i w Popowie jeszcze pod szyldem Amiki.

I przy niemałym udziale Skorży. Tak jak rozwijali się jego zawodnicy, tak i on sam w końcu wyskoczył z juniorów na własny rachunek w seniorskiej piłce. A to nie był oczywisty wybór. Zastępował na stanowisku Stefana Majewskiego – czyli za gościa doświadczonego, z piękną kartą piłkarską, wskakiwał gołowąs i żółtodziób. W dodatku przejmował klub jako trzecią siłę w lidze, lidze dość mocnej, z wiślacką potęgą, wiecznie nienasyconą Legią, hojnie podsypywaną pieniędzmi Groclinu Dyskobolią. Wspomnienia z rządów Skorży w Amice? Rozwój organizacji, zastój sportowy.

– Dużo trenerowi zawdzięczam, był moim szkoleniowcem już w Akademii Amiki, dzisiaj Lecha. Następnie mieliśmy styczność, gdy był asystentem trenera Janasa w reprezentacji, na koniec kiedy był moim pierwszym trenerem w seniorach Amiki – zaczyna Marcin Burkhardt. – Trener Skorża był zawsze spokojnym człowiekiem w szatni. Rzetelny, merytoryczny, wiedzący co chce grać, co mają zawodnicy prezentować na danych pozycjach. Wtedy, jako młody szkoleniowiec, chętnie czerpał z wiedzy starszych zawodników. Miał gdzieś w nich oparcie.

No właśnie. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Skorża był w rozjazdach, co chwila wybywał na kadrę, często musiał bazować na raportach asystentów i właśnie głosach z „rady drużyny”. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wygląda sytuacja w szatni, gdzie roi się od gwiazd, ściąganych za grube pieniądze, a jednocześnie od młodych wilczków, które przed momentem wygrywały juniorskie prestiżowe turnieje. Wspominał nam o tym Marcin Kikut.

– Być może jeszcze trochę brakowało mu w pierwszej chwili tego obycia z szatnią seniorską. Nie był w wielu szatniach seniorskich, nie miał więc doświadczenia jak to wygląda przy starszych piłkarzach. Były momenty, już w pierwszej drużynie Amiki, kiedy zdaniem niektórych za bardzo zaufał radzie drużyny – przyznaje Kikut. – Były konflikty między młodymi i starszymi, próbował je łagodzić, połączyć te frakcje, bo potrzebował obu. Czasem nie do końca czuł szatnię, w takich krótkich momentach. Przebywa się w niej, zrobi się coś drobnego – małe rzeczy, drobnostki, ale takie, które mają swoje konsekwencje, wywołują jakieś reakcje.

Trochę inaczej wspomina to Piotr Dziewicki, być może dlatego, że był bliżej „starych” niż „młodych.

Młody trener, ale z pełnym zapleczem wiedzy merytorycznej i pełen zapału do pracy. Miał dużą ilość pomysłów. Pamiętam, że bardzo chciał, abyśmy grali podobnie jak… AC Milan. Wchodził tu w szczegóły, co robi defensywny pomocnik, co robi taka a taka pozycja. Przytaczał konkretne rozwiązania, miał ten Milan rozpracowany – uśmiecha się Dziewicki, gdy pytamy go o pierwsze wspomnienia z tamtego okresu. Szatnia? –  Miał w swoim zespole zawodników doświadczonych, Dembińskiego, Kryszałowicza, miał wchodzącą bardzo zdolną młodzież. Moim zdaniem dobrze sobie radził z godzeniem jednych i drugich. Odważnie wprowadzał młodych, a starsi mieli sporo do powiedzenia w szatni, co moim zdaniem powinno mieć miejsce. Ja byłem tak pomiędzy tymi dwoma grupami, pamiętam, że Skorża ze starszymi sporo konsultował, rozmawiał, zbierał informacje. Korzystał z ich wiedzy. Oczywiście są sytuacje, że ludzie się ze sobą nie zgadzają, ale z szatni Amiki, w której ja byłem, nie pamiętam głębszych problemów. Trener Skorża też zostawiał drzwi do swojego gabinetu otwarte, każdy mógł przyjść, porozmawiać.

Najbliżej zdarzeń był zapewne Krzysztof Chrobak, asystent i następca Macieja Skorży.

Maciej najpierw pracował z Waldkiem Fornalikiem, w drugim sezonie ze mną. Znaliśmy się dłuższy czas z piłki juniorskiej. Maciej prowadził młodzieżową Legię, ja Polonię, rywalizowaliśmy między sobą. Później był w szkółce w Piasecznie, w Amice, także te nasze drogi się przecinały. To Maciej zaproponował mi, żebym został jego asystentem, bo wtedy współpracował z trenerem Janasem w reprezentacji. Potrzebował kogoś z doświadczeniem, kto poprowadzi zajęcia, gdy on wyjedzie na kadrę. Współpracowaliśmy od lipca do listopada, wtedy Maciej zrezygnował z uwagi na obowiązki w kadrze. Wywalczyli awans na mundial, chciał poświęcić się tylko temu – wspomina w rozmowie z Weszło Chrobak.

Maciej był profesjonalistą, zawsze miał rzetelne podejście. Byliśmy od lat na stopie koleżeńskiej, ale też każdy rozumiał, że to jest praca i trzeba przede wszystkim realizować swoje obowiązki. To, co było bardzo fajne, to że rzeczywiście praca z nim dawała satysfakcję. Nie było się asystentem, który wykonuje tylko powierzone zadania, tylko była duża otwartość na dyskusję o sposobie gry, przygotowaniu drużyny – dodaje Chrobak.

To zresztą już zgrana śpiewka – profesjonalizm, rzetelność, sposób gry, przygotowanie. Problemem staje się raczej zarządzanie szatnią, charakterami, wreszcie czasem. Skorża potrafił jednak wstrząsnąć zawodnikiem, gdy była ku temu potrzeba.

– Za czasów trenera Skorży zostałem usunięty z obozu w Austrii. Niepotrzebnie zrobiłem pewne rzeczy, poniosła mnie ułańska fantazja. Byłem młody. Wydawało mi się, że mam świat u stóp. Zostałem sprowadzony na ziemię, wylądowałem w rezerwach. Na pewno czułem się tym zdenerwowany, ale wiedziałem też, że to była moja wina, że nie powinienem się tak zachować. Kara była rozsądna – wspomina sam „Bury”.

Na ile to przeszkadzało w robieniu wyników? Chrobak:

– Chyba największy był problem z wyjazdami na kadrę. Reprezentacja miała wtedy dłuższe zgrupowania, nawet dziesięciodniowe, dwutygodniowe. No i wtedy nie ma trenera przy drużynie klubowej. Myśmy mieli dwa takie zgrupowania jesienią. Podczas pierwszego byliśmy non stop w kontakcie. Na drugim Maciej miał jakby większe zaufanie, widział, że wszystko idzie OK, dał mi troszkę więcej luzu – mówi były trener Amiki.

Jak bardzo rozczarowujące były ówczesne wyniki wronieckiego klubu? Cóż, w lidze szóste miejsce, w pucharach zaś od kompromitacji do kompromitacji.

TWARDE LEKCJE PUCHAROWE

Skorża praktycznie do dzisiaj powtarza, że najistotniejsze są dla niego europejskie puchary, że to tam jest naprawdę duża piłka i to właśnie tam chciałby najmocniej się realizować. Powitanie z tą dużą piłką? Po pierwsze – bardzo wczesne, mniej więcej w wieku chrystusowym. Po drugie – bardzo bolesne. Już eliminacje do fazy grupowej Pucharu UEFA były droga przez mękę – z węgierskim Honvedem zadecydowały rzuty karne, rundę później z Łotyszami udało się wygrać jednym golem w dwumeczu. Dziś być może nie robi to takiego wrażenia, ale to były inne czasy – Dyskobolia przed momentem opędzlowała Herthę i Manchester City, gdy Legia dostała Gruzinów, to ich ograła 7:0 w dwumeczu, jak Amica dostała The New Saints, to ich ogoliła 5:0 i 7:2.

Zresztą, ten Honved… Tak, to nie byli pół-amatorzy z Malty. Ale też prasa opisywała ich jako zespół siatkarzy – czterech wysokich schabów w defensywie i taki sam schab na szpicy. U siebie Amica podjeżdżała pod trzydzieści strzałów, ale trafiła tylko raz – taśmowo mylili się Kryszałowicz czy Burkhardt, a gdy już Gregorek pokonał bramkarza, to ze spalonego. Niuans, wiele mówiący: Honved nie oddał celnego strzału na bramkę gospodarzy. W rewanżu?

Ich stoper Krisztian Budovinszky dwukrotnie wykopnął piłkę tak, że ta przeleciała ponad boczną trybuną i wylądowała w pobliskim parku.

Ale co z tego? Pojedyncza akcja na początku drugiej połowy przyniosła Węgrom gola. Bronili się cały okres po przerwie. Bronili się całą dogrywkę. Skapitulowali dopiero w ostatniej serii rzutów karnych, bohaterem Wronek stał się Maciej Mielcarz. Po raz pierwszy wtedy w pełnej krasie ukazał się problem, który Skorży jeszcze parę razy przeszkodzi – zamiast postawić na ofensywnego Burkhardta, trener wybrał Piotra Jacka, skupionego na defensywie. Skorża pojechał do Budapesztu po bezbramkowy remis, ustawił w ten sposób drużynę, która przecież w Polsce wolała grać ofensywną, widowiskową piłkę. Efekt był taki, że trzeba było drżeć o awans aż do rzutów karnych.

Dlatego już wtedy zaczynało zgrzytać. Zgrzytnęło na dobre, gdy do Wronek wpadło Glasgow Rangers i rozbiło gospodarzy 5:0.

– Przygoda w Pucharze UEFA? Na pewno lekcja dająca wszystkim dużo do myślenia. Zderzenie ze średniakami europejskimi, zero punktów, wiele bramek straconych. Widzieliśmy ile nam brakuje do choćby średniego poziomu – mówi nam Burkhardt.

– Te mecze w pucharach, wie pan… Porażka 0:5 z Rangersami. Wysoka z Auxerre. W klubie była duża presja awansu do fazy grupowej i to się udało. To był sukces. Wiedziano, że w fazie grupowej sukcesu raczej nie będzie, ale skala tych porażek jednak wielu zaskoczyła. To były naprawdę dotkliwe porażki, uświadamiające, że Amica nie ma takiej drużyny, która coś może w pucharach osiągnąć. Myślę, że dla Macieja to też była cenna lekcja – wspomina w rozmowe z Weszło Marek Bajor, wówczas początkujący skaut. Jak każdy – zwraca uwagę zwłaszcza na okres, gdy przy Skorży asystował Waldemar Fornalik. O tym, co działo się później – chyba całe Wronki wolałyby zapomnieć.

Dlaczego 0:5 z Rangersami? Dlaczego 1:5 z Auxerre? Dlaczego 1:3 z Alkmaar i Grazer AK?

– Próbowaliśmy grać otwartą piłkę, może z tego tytułu czasami, szczególnie w pucharach, te mecze gdzieś wysoko przegrywaliśmy. Puchary to z jednej strony wielka przygoda, wielkie marki, ale z takim Auxerre czuliśmy, że jesteśmy po prostu o klasę słabsi. Zderzenie. Chyba większe niż 0:5 z Rangersami – wspomina Dziewicki. Dla Amiki to był cios – wielkie inwestycje, wielkie nadzieje, natomiast nie dość, że w lidze pod górę, to w pucharach przepaść. Z Auxerre chociaż była wymówka. W bramce przez dużą część meczu stał Burkhardt.

– W młodości stawałem na bramce, na treningach trenera Majewskiego podczas rozruchów bramkarze szli w pole, a ja chętnie wchodziłem do klatki. Wtedy, przy stanie 1:4, gdy nie mieliśmy już dostępnych bramkarzy, nie było chętnego. Trener też nie miał pomysłu. Zgłosiłem się więc, uznałem, że jakoś to będzie. Skończyło się na 1:5, więc źle chyba nie było – wspomina.

W jego wykonaniu – nie. Obronił siedem strzałów, grał lepiej niż Cierzniak (nie złapał na przykład czerwonej kartki), a już na pewno lepiej niż Malarz. Ale w wykonaniu Amiki, przez całą Puchar UEFA – tak, było źle. Zwłaszcza, że te pięć straconych bramek z Rangersami i Auxerre, to był tak naprawdę najniższy wymiar kary. Specjalnie wróciliśmy do spotkania z Francuzami. To była po prostu zabawka, jakby Harlem Globetrotters wpadli z wizytą do jakiejś podstawówki, i zagrali nie z koszykarską reprezentacją szkoły, ale piątką uczniów o najwyższej średniej ocen. Deklasacja. Przepaść. Kompromitacja.

WIELE SROK ZA OGON

– Z trenerem Skorżą spotkałem się najpierw na reprezentacji. To był wyjazd w składzie ligowym. Nigdy nie dał odczuć, że jesteśmy w jakiś stopniu, ze względu na mniejszą rangę zgrupowania, mniej ważni. Traktował każdego bardzo poważnie. Warsztatowo, imponował dużą wiedzą. Mogłeś go zapytać o jakieś ćwiczenie, dlaczego tak, i zawsze miał odpowiedź – opowiada nam Marcin Radzewicz.

Dlaczego o tym wspominamy? Cóż, Marcin Radzewicz nie zdołał zebrać dostatecznej liczby występów w biało-czerwonych barwach, by stać się członkiem Klubu Wybitnego Reprezentanta. A jednak – Skorża i dla niego znajdował czas. Znajdował czas dla starszyzny. Dla młodzieży. Latał po meczach, utrzymywał kontakty, a przy tym cały czas analizował, dłubał w taktycznych szczegółach, proponował rozwiązania. Wszystko oczywiście w kadrze. Siłą rzeczy – częściowo kosztem swojej pracy w Amice.

– To, żebym objął Amikę po Maćku, to była jego propozycja. On już widział pewną kolizję obowiązków. Zarząd na to przystał. Łączenie tych dwóch funkcji było dla Maćka wyzwaniem, wiadomo, że w Amice wcześniej pracował Paweł Janas, więc zaufanie w zarządzie było wobec niego większe. Ale w końcu uznał, że nie daje rady tego pogodzić – wspomina Chrobak.

Wtedy Skorża postawił na jednego konia – i był to biało-czerwony koń. Jego pozycja rosła, miał coraz większe zaufanie, bo też – co tu kręcić – po prostu dobrze pracował. Dość symboliczne sceny przywołał w swojej książce „Franek” Tomasz Frankowski.

Podczas meczu w Wiedniu, Skorża powiedział do Kosowskiego i do mnie: wejdziecie w drugiej połowie i będziecie tymi, którzy zapewnią nam zwycięstwo, bo pewnie do przerwy będzie 0:0. Trafił. Tak samo przewidział w Walii, znowu ta sama gadka, tym razem do mnie i Sebka Mili. „Wejdziecie na boisko i zrobicie wynik”. No nie, kurwa, pomyślałem: jasnowidza mamy w ekipie!

Jasnowidz czy analityk – jeden pies. Takimi drobnostkami się w końcu wygrywa zaufanie. Skorża je miał, bez wątpienia.

– Były z Maćkiem i śmiechy, kawały, bo były momenty na żarty. Z siebie też umiał się śmiać. Aczkolwiek trzeba było wiedzieć, kiedy można. Gdy mecz się nie ułożył, nikt nie miał ochoty na żarty. Gdy były wspólne kolacje Maciek też był równym gościem, i piwa się napił z nami, wszystko dla ludzi. Integracja z zawodnikami też musi być – wspomina Tomasz Kłos, jasno wskazując, że nawet starszyzna była ze Skorżą dobrze poukładana.

– To dlaczego się skończyło? I czemu tak nagle? – zapytacie, zresztą całkiem słusznie. Najkrócej rzecz ujmując: Paweł Janas zaskoczył swoim telewizyjnym show nie tylko Tomasza Frankowskiego. Po raz kolejny odwołamy się do jego książki.

Do Krakowa odwoził mnie brat, zabrał się z nami Łukasz Sosin. Tuż przed wyjazdem zauważyłem trenera Skorżę. Wyszedłem z samochodu, by się pożegnać i mimochodem zapytałem:

Maćku, możesz mi dyskretnie powiedzieć, czy Łukasz ma na co liczyć, czy może sobie już wczasy wykupować? 

O siebie nie pytałem, to, że jadę, wydawało się oczywiste. Spytałem więc, kto jedzie z dwójki Sagan – Sosin. Sądziłem, że decyzja podjęta, bo przecież następnego dnia, w poniedziałek, trener miał ogłosić skład. 

– Ty, wiadomo, bądź spokojny. A co do Łukasza i Marka, będziemy dyskutować. Jedź ostrożnie – troskliwie żegnał mnie Skorża. (…)

Jak musiał się czuć? Przecież zapewniał mnie, że jadę na mundial. Skoro to mówił, a mówił też trener bramkarzy, Jacek Kazimierski, miałem prawo sądzić, że wszystko OK. Na naradzie z trenerami Kazimierskim i Skorżą została ustalona lista 23 piłkarzy na mundial. A Janas w telewizyjnym show ogłosił inną. Miał prawo, ale po co robił cyrk z naradą ze swoimi współpracownikami, skoro ostatecznie ich zdania nic nie znaczyły? Współpracownikom Janasa, Skorży czy Klejdinstowi, nie podobała się ta burza przed mundialem. (…)

Skorża przed meczem z Ekwadorem wysłał mi SMS-a, mniej więcej takiej treści: „dziękuję ci, Tomek, za wszystko. To dzięki tobie tu jesteśmy. Pozdrawiam”. Do niego nie mam pretensji. Po powołaniach zresztą podał się do dymisji, ale podobno mu powiedzieli: co ty robisz, przecież masz małe dzieci!

Kłos pamięta to podobnie.

Wiem, że trener Skorża chciał zrezygnować. Moim zdaniem, z jednej strony, gdyby wtedy odszedł, pokazałby dużą klasę. Gdzieś jesteśmy razem 2-3 lata, budujemy chemię jako grupa, dopinamy to, żeby awansować, i taka decyzja. Żałuję, że tak się stało, podobnie jak za kadry Engela – temat rzeka. Maciek na pewno decyzji trenera Janasa nie popierał, niewykluczone, że tam się wtrącił jeszcze w wybór prezes Listkiewicz. Rozmawiałem z chłopakami, którzy pojechali potem na mundial – to już nie było to – wspomina Kłos.

To nie było to. Spełnienie marzeń. Reprezentacja, mundial, dużo obowiązków, właściwie status wice-selekcjonera. I nieomal dymisja przed tą wielką nagrodą za eliminacje. Skorża dostał potężną nauczkę. I tuż po mundialu ruszył pracować już wyłącznie na własny rachunek. Znów do Wielkopolski. Znów do małego miasteczka.

Do Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski.

PRAWDZIWY POCZĄTEK

Maciej Skorża w Grodzisku Wielkopolskim zmężniał. Stał się trenerem z prawdziwego zdarzenia – miał już swój szczęśliwy krawat (to nie żart, oba trofea z Dyskobolią zdobył w tym samym krawacie, nie brakowało naturalnie pogawędek o talizmanie), miał już swoje pierwsze gigantyczne rozczarowania i sportowe (0:5 z Rangersami…), i ludzkie (zignorowanie jego opinii przy powołaniach). Wreszcie występował już oficjalnie, z otwarta przyłbicą, jako młody, ale już doświadczony szkoleniowiec, który może w pełni poświęcić się samodzielnej pracy w klubie – bez ciągłych wylotów na kadrę.

To od razu było czuć w relacjach. Pytamy Marcina Radzewicza o najpopularniejszą wątpliwość: wciąż młody trener, ale stara szatnia. I tu już nie ma Pawła Janasa.

– Pamiętam, że w tamtych czasach zdarzało się, że starszyzna, spotykając niedoświadczonego trenera, traktowała go lekceważąco. Nie będę ukrywał, bywały takie sytuacje. Szczególnie z trenerami, którzy nie mieli kariery piłkarskiej gdzieś na wysokim szczeblu. Dzisiaj to się zmieniło, wtedy tak było. Ale trener Skorża, mimo, że zaczynał w trudniejszych pod tym względem czasach, dawał sobie radę. Może były jednostki, które podchodziły do niego z mniejszym zaufaniem, ale generalnie przed grupą potrafił wzbudzić szacunek – mówi nam Radzewicz.

Specjalne dyscyplinowanie takich postaci jak Piotr Świerczewski? Gdzie tam.

– Może raz coś było, kiedy udowodnił, że potrafi być stanowczy. Posadził mnie na rezerwę, chyba po prostu dlatego, że taka była akurat koncepcja na mecz. Mogłem się wtedy zagotować. A dzisiaj widzę, że jednak przecież byłem u schyłku, więc jakiś mecz odpoczynku to żadna kontrowersja. Było to słuszne z punktu widzenia trenerskiego. Dzisiaj sam jestem trenerem, więc wiem, że drużyna musi działać pod dyktando „TRENER MA ZAWSZE RACJĘ”. A jak nie ma racji, patrz punkt pierwszy – uśmiecha się w rozmowie z nami Świerczewski. Ale nie ma w tym drugiego dna – drużyna też nie przypomina sobie jakichś scysji doświadczonego weterana z niedoświadczonym szkoleniowcem.

– Piotrek Świerczewski nie stwarzał problemów, mega pozytywny człowiek. Najwyżej ktoś z młodszych, gdy nastąpił mu na odcisk, to mógł potem liczyć na rewanż, ale nie sądzę, żeby był kłopotem dla trenera – mówi Adrian Sikora, jeden z najmocniejszych zawodników Skorży.

– W Grodzisku stawiał na mnie, można powiedzieć: mocno wierzył. Starałem się odwdzięczać jak najlepszą grą, trochę bramek się wtedy postrzelało. Wiadomo, że jest inaczej, jak czujesz, że trener ma w ciebie wiarę. To inne granie, inna chemia. Wtedy u nas w zespole uważam, że taka chemia była – twierdzi Sikora.

I jego twierdzenia odnajdują potwierdzenie w wynikach. Dyskobolia notowała fantastyczny czas. Po okresie Wernera Licki, solidnego, jeśli chodzi o grę defensywną, ale dość ospałego, jeśli chodzi o atak – Skorża zrobił spore wrażenie. Sikora na finiszu sezonu załadował 11 goli w 8 meczach – takich wyników za Licki to czasem nie miał cały zespół razem wzięty. Skorża kupił szatnię, właściciela i cały Grodzisk, gdy rozjechał 4:0 Wisłę w Krakowie. Wisłę Brożków, Cantoro, Clebera – dołującą, ale wciąż silną, przynajmniej na papierze. A przecież to był ostatni takt bardzo udanego sezonu, w którym do gabloty wpadły dwa świecidełka.

– Puchar Ekstraklasy był różnie postrzegany w różnych drużynach, ale my w Groclinie podchodziliśmy do niego poważnie. Mieliśmy taką drużynę, która chciała wygrywać wszystko, każdy mecz. Tego samego oczekiwał prezes Drzymała. Wiemy więc, że czasem graliśmy z zespołem, który traktował PE z przymrużeniem oka, ale nam to nie robiło różnicy. Zawsze to trofeum do gabloty, zawsze to triumf – opowiada Sikora.

W grupie – 18 punktów, gole 11:1. W półfinale 5:0 z Górnikiem Łęczna. Podczas finału Skorża pokonał pana trenera Oresta Lenczyka z GKS-u Bełchatów, co też miało swoją wymowę.

Natomiast najcenniejszym skalpem z pewnością był Puchar Polski, połączony zresztą z mocnym finiszem ligi. Skorża nie pozostawił wątpliwości w finale, gdzie Dyskobolia była o klasę lepsza od Korony. Ale jednocześnie w lidze stał się „pierwszy po duecie liderów”. Ten pamiętny sezon, gdy Michniewicz z Lenczykiem bili się o mistrzostwo, Skorża spędził na próbie wywalczenia w tym układzie brązu. Nie udało się, do Legii zabrakło czterech punktów, ale pamiętajmy: Skorża przejmował Dyskobolię, gdy była na dziewiątym miejscu w tabeli, ze sporą stratą do całej liderującej trójki – wówczas na czele tabeli była nadal Wisła Kraków. Sezon wcześniej drużyna z Grodziska Wielkopolskiego zdobyła 37 punktów w 30 meczach.

Pod Skorżą? 32 punkty w 18 meczach. Lepiej radziły sobie w tym okresie tylko Zagłębie i GKS Bełchatów.

Maciej Skorża w pierwszym sezonie urzędowania zrobił więc Puchar Polski, Puchar Ekstraklasy, nieomal otarł się o podium, które zapewne zmontowałby, gdyby pracował od początku sezonu, a nie od listopada. Mogło się wydawać, że w takim układzie Zbigniew Drzymała doinwestuje drużynę, wzmocni, zapragnie postawić kolejny krok na tej ścieżce – walcząc albo o mistrzostwo, albo o sukcesy w europejskich pucharach. Zamiast tego, Drzymała… powoli zaczął się odkochiwać w futbolu. I co najciekawsze – Skorża odegrał tu prawdopodobnie niemałą rolę.

Fragment tekstu Szymona Mierzyńskiego ze Sportowych Faktów.

Skorża odbudował drużynę, na nowo rozbudził w małym wielkopolskim klubie spore nadzieje i… nagle postanowił odejść. Tuż przed sezonem 2006/2007 przyjął ofertę Wisły Kraków i w ten sposób zakończyła się jego krótka, choć bardzo udana przygoda z Dyskobolią. Prezes Zbigniew Drzymała nie był przygotowany na taki rozwój wypadków i nie ukrywał swojego rozczarowania. Widać to było zresztą po reakcji klubu. Gdy jesienią 2006 żegnano Liczkę, który żadnych sukcesów z Groclinem nie osiągnął, zorganizowano uroczystość na konferencji prasowej po meczu z Wisłą Kraków (2:2) i Czech otrzymał okazały bukiet kwiatów.

Skorża odszedł w zupełnie innej atmosferze, po cichu, bez oficjalnych podziękowań, mimo że wywalczył dwa puchary. – Może sobie nie zasłużyłem na inne pożegnanie – mówił z uśmiechem na twarzy.

Jak się miało wkrótce okazać – Drzymała wtedy zrozumiał, gdzie jest jego szklany sufit. A pewnie i zrozumiał, że bezsensem jest w ten szklany sufit uderzać wiecznie głową. Zrobił wszystko jak należy, zmontował skład, dobrał młodego, utalentowanego trenera, dał mu zaufanie. I ten właśnie trener odleciał przy pierwszej korzystniejszej ofercie. Nic dziwnego, że Drzymała potężnie się zniechęcił i za kilkanaście miesięcy oddał klub Józefowi Wojciechowskiemu.

Ale czy można się dziwić Skorży? „Korzystniejsza oferta” to trochę niedopowiedzenie. Skorża bowiem otrzymał ofertę od Wisły Kraków, którą Cupiał właśnie chciał wprowadzać w drugi okres świetności. Lejce powierzył człowiekowi, który po nieudanym mariażu z Amiką zaliczył dobre półtorej rundy z Dyskobolią.

I dobrze zrobił…

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

23 komentarzy

Loading...