Byliśmy pewni, że nikt w tej kolejce nie zagra bardziej męcząco dla odbiorcy niż Warta Poznań ze Stalą Mielec, ale chwilami podczas oglądania meczu przy Bułgarskiej nachodziły nas wątpliwości czy się nie rozpędziliśmy. Ostatecznie aż tak źle nie było, spotkanie Lecha z Legią okazało się trochę lepsze. Trochę. To miał być hit kolejki, starcie czołowych ofensyw ligi, a wyszło na to, że szukaliśmy analogii do sobotniego paździerza. Ciężko się to oglądało.
Lech Poznań – Legia Warszawa: mecz do zapomnienia
Po Lechu zbyt wiele sobie nie obiecywaliśmy. To Legia miała tu pokazać klasę, zdominować pogrążonego w kryzysie przeciwnika i pokazać mu, kto tu rządzi. Tymczasem lider tabeli przez 44 minuty nie potrafił oddać ani jednego strzału. Nie strzału celnego, strzału po prostu. Niemoc tę przełamał dopiero Luquinhas. Po dograniu Pekharta ze skrzydła (!) piłka trochę przypadkowo znalazła się pod nogami Brazylijczyka, który w bardzo dobrej sytuacji okropnie skiksował. Van der Hart i tak nie bronił pewnie, będąc już gotowym do wykonania parady weekendu, ale ostatecznie sobie poradził.
W drugiej połowie Legia de facto sytuacje miała aż dwie. Satka zamotał się przy linii końcowej w walce z Luquinhasem i Pekhart mógł z bliska dać prowadzenie gościom, ale czujny był Van der Hart. A potem jeszcze nieźle w bliższy róg po kontrze uderzał Luquinhas. I to tyle, bo nieuznany gol Pekharta padł z wyraźnego spalonego, więc w sumie nie ma czego analizować.
Efektowne momenty miewał Bartosz Kapustka, Luquinhas po zmianie stron się obudził, ale to w zasadzie wszystko jeśli chodzi o ofensywę “Wojskowych”. Pekhart zazwyczaj był wyłączony z gry, podobnie jak Juranović i Mladenović na wahadłach. Slisz i Martins robili swoją robotę w środku pola, jednak to nigdy nie będą główni kreatorzy w ataku. Nic więc dziwnego, że Legia dziś straszyła pistoletem na wodę.
Lech Poznań – Legia Warszawa: Kwekweskiri pozytywnym zaskoczeniem
Trzeba oddać Lechowi, że poza paroma wyjątkami, zneutralizował dziś atuty przeciwnika. Pod tym kątem ustawienie z trójką stoperów zdało egzamin. Gorzej, że z przodu “Kolejorz” też nie za bardzo wyeksponował swoje zalety. Dani Ramirez ciągle jest bez formy i zwyczajnie było to widać. Niech was nie zmyli to, że raz groźnie strzelił zza pola karnego i Boruc musiał się wysilić. Pedro Tiba grał wyżej niż zazwyczaj i w pierwszej połowie kompletnie nie mógł się odnaleźć. Po zmianie stron wreszcie się rozkręcił i to po jego dośrodkowaniu Ishak zmarnował najlepszą sytuację. Był niepilnowany, idealna piłka do mocnego walnięcia głową, a wyszedł przeciętny strzał w sam środek bramki. Przed przerwą Szwed mógł też zrobić znacznie więcej z podania Jakuba Kamińskiego. Ogółem napastnik poznaniaków także sobie nie pograł, obrońcy Legii najczęściej sobie z nim radzili. W tym kontekście mógł przybić piątkę z Pekhartem, dziś mieli podobne zmartwienia.
Wygrany meczu? Ewidentnie Nika Kwekweskiri. Gruzin po raz pierwszy wystąpił od początku, dotychczas zaliczał same ogony. I nagle się okazało, że może dużo dać drużynie. Był pożyteczny i w destrukcji, i w rozpoczynaniu akcji ofensywnych. Dobrze – poza tym jednym zaćmieniem – prezentował się także Lubomir Satka, który wiosną u Dariusza Żurawia nie dostał żadnej szansy.
Kilka ciepłych słów należy się także Bartoszowi Frankowskiemu. Wyznaczenie go na ten mecz odbieraliśmy jako decyzję co najmniej ekscentryczną, ale sędzia z Torunia tym razem nie zawiódł. Nie używał gwizdka z byle powodu, zezwalał na męską grę i mniej więcej potrafił być w swoim założeniu konsekwentny. A jak już ktoś ewidentnie przesadzał, dostawał kartkę, wszystko miało swoje granice (no dobra, może Miliciowi się upiekło). Inna sprawa, że Frankowski i jego asystenci nie mieli do rozpatrywania trudniejszych sytuacji w polu karnym mogących decydować o wyniku meczu, więc też okazji do popełnienia błędu było mniej niż w wielu innych spotkaniach. Tak czy siak – dziś dobra robota.
Nie pierwszy i nie ostatni to hit, który nas rozczarował, ale trochę ponarzekać przecież wolno, prawda? Z perspektywy Legii ten remis i tak nie jest zły. Prowadzenie w tabeli wciąż bezpieczne i niezagrożone. A Lech? Cóż, nadal ma realne szanse, żeby na koniec sezonu być najlepszą poznańską drużyną w Ekstraklasie. Siedzący na trybunach Maciej Skorża utwierdził się w przekonaniu, że czeka go dużo roboty.
Fot. FotoPyK